czwartek, 29 września 2016

Robert Radzik: Granat czyli epizod spod Śliwowa. Wszystkim Niezłomnym NN z lat 1944-1956


        Z wolna otwierał oczy, czując ból w boku i lewej nodze. Zacisnął zęby i nagłym ruchem przetoczył się na plecy. Leżał w jakiejś gęstwinie leśnej. Pewnie była to leśna tarnina z rozłożystymi krzakami jeżyn, bo ich kolce czuł na dłoniach i twarzy. W głowie szumiało mu jak w ulu. „To od tego cholernego bombardowania” – przemknęło mu przez głowę i syknął z bólu. Cały bok miał we krwi. Postrzępione spodnie i bluza munduru uwalane były ziemią, cuchnęły prochem i słodkomdlącym zapachem krwi.

Zaczynało szarzeć. Z oddali dobiegały jeszcze echa wystrzałów; słychać było zarówno pojedyncze wystrzały jak również – od czasu do czasu – regularne serie.

Nadal jeszcze oszołomiony sięgnął do kabury i zaklął. Była pusta. Pistolet musiał zgubić gdy zamroczony wycofał się spod ostrzału. Przypomniał sobie, że „derkacza” odrzucił gdy skończyła się amunicja. Później gdy wyciągnął „waltera” i odbezpieczył rozległy się przeraźliwe, donośne gwizdy i za chwilę rozpętało się piekło. Pomarańczowo-czerwone eksplozje powodujące kołysanie się ziemi; spadające konary, gałęzie i tumany leśnego piasku, igliwia tryskające niczym fontanny. I później ten niesamowity krzyk rannych. „Jezus, Maria! Moja noga…!- wrzeszczał „Lipa”. Nie opodal leżał poharatany „Ładunek”, z wnętrznościami na wierzchu i z zalaną krwią twarzą. Kątem oka dostrzegł, jak przykłada sobie pistolet do głowy… Kilkadziesiąt metrów dalej „Znicz” strzelający z „dziekciara” krótkimi seriami. Nieopodal niego „Kamień” z grymasem ni to bólu ni to wściekłości pruł z „pepeszy”. Po drugiej stronie leśnego traktu słychać było nadal wystrzały. Chłopaki z drużyny Witka „Kolibra” od „Wiktora” nadal uparcie i z jakąś rozpaczliwą zaciętością powstrzymywali natarcie. Później usłyszał znów przeraźliwe gwizdy i ogłuszające eksplozje. Dalej już nic nie pamiętał. Ocknął się dopiero w tych krzakach. 

Teraz najważniejsze to doczekać nocy. Później pod osłoną mroku spróbuje dotrzeć do jakiegokolwiek gospodarstwa. Obojętnie jak. Oblizał spierzchnięte wargi. W ustach czuł suchość ale nie miał nawet kropli wody. Manierkę szlag trafił podczas walki! Nie dość, że był ranny to jeszcze bezbronny. Chociaż nie… Sztywniejącymi palcami wymacał w prawej kieszeni spodni kulisty kształt. Mimo bólu, który powodował każdy ruch ciała za chwilę wyciągnął granat sowiecki. Dłonią dotknął jeszcze lewej części bluzy. Ryngraf z Mateczką Ostrobramską był na miejscu. Dostał go w ’43 gdy odchodził do partyzantki od Matki. Był od dziesiątków lat w rodzinie. Nosił go jeszcze jego dziadek podczas powstania ‘63 roku. Z tyłu widniała coraz mniej wyraźna data „1863”. W kilka miesięcy później podczas jakiegoś postoju wyrył datę „1944” a obok swój pseudonim: „Miecz”.

„Cholera!” – dziwna myśl-strzała przeszyła jego mózg – „Dzień się tak pięknie zapowiadał!!...”
Od rana pogoda była piękna. Sama natura jakby wybuchła soczysto-zielonym kolorem złączonym z kakofonią dźwięków. W ten ostatni dzień kwietnia wszystko się budziło po zimowej ciszy i szarzyźnie. Chciało się po prostu żyć! A już za kilka dni Święta Wielkanocne…

Ale już bliżej południa nie było tak dobrze. Czujki VI Wileńskiej od „Wiktora” ostrzelały UB-owskie ciężarówki we Wnorowie-Wandach . Nieudolną próbę ataku odparli ale trzeba było przygotować się do „odskoku”. Widać było, że bolszewicy otrząsnęli się już z klęski grupy operacyjnej pod Brzozowem-Muzyłami i chcą dopaść III Wileńską Brygadę NZW i VI Wileńską Brygadę AK. 

Po krótkiej naradzie por. „Wiktor” zadecydował o marszu leśną drogą w kierunku Śliwowa. Tylnym ubezpieczeniem miała się zająć drużyna „Ładunka” z III Wileńskiej i „Kolibra” z VI od „Wiktora”. Otrzymał rozkaz dołączenia do żołnierzy „Ładunka”.

Zmęczeni forsownym marszem około piątej po południu, otrzymali rozkaz postoju i zajęcia pozycji obronnych jako straż tylna. Zapamiętał tylko, że było to niewielkie wzniesienie leśne. Diabli wiedzą kiedy się to zaczęło…! Nie wiadomo też kto pierwszy wystrzelił. Błyskawicznie przywarli do ziemi; kryli się za pniami drzew i szybko wykorzystywali każdą nierówność w terenie. Byli doświadczonymi, ostrzelanymi i zdeterminowanymi partyzantami. Niektórzy z nich walczyli jeszcze na Wileńszczyźnie… Mimo przewagi liczebnej nacierających z KBW przygwoździli ich do ziemi. Impet natarcia załamał się. Nie pamięta jak długo prowadzili walkę. Pół godziny? Godzinę? W pewnym momencie rozległy się te przeraźliwe i przeciągłe gwizdy…A później ziemia zatrzęsła się od wybuchów.

Obrazy-wspomnienia uciekły gdy usłyszał z oddali dźwięki. Natężył słuch i… po chwili uczuł falę gorąca i przyspieszone łomotanie serca! Nie mógł się mylić. Nawoływania i przekleństwa ludzi mieszały się z jazgotem, warczeniem i skowytem psów!!

Szli z oddali niczym zbliżająca się chmura burzowa. Byli coraz bliżej. Powoli położył granat na piersiach. Czekał. Byli coraz bliżej. Z ogólnego szumu wyławiał przekleństwa i komendy. Teraz już nie miał wątpliwości. To byli Sowieci!!

Widocznie „przeczesywali” teren poszukując rannych i niedobitków. Kilka psów z wściekłością zaczęło szczekać i wyrywać się prowadzącym tuż przed jego krzaczastą kryjówką. Ne miał już żadnych złudzeń.
Czuł obecność Sowietów z każdej strony. Słyszał naciąganie sprężyn w „pepeszach”.
„Wychodi, atak my budiem strielat. Scitaju do desjati!! Adin…” – rozległ się ruski ryk.
Przeżegnał się z zamkniętymi oczami, zębami wyszarpnął zawleczkę i przycisnął granat do ryngrafu. 5 sekund!!!.. Pod Twoją Obronę Mateczko Ostrobramska!! Pięć!!!!

Opowiadanie to jest oparte na wydarzeniach, do których doszło 30 kwietnia 1946 roku pod Śliwowem (pow. Wysokie Mazowieckie). Dwie Brygady Wileńskie: III z Narodowego Zjednoczenia Wojskowego oraz VI Wileńska Brygada AK , dowodzone przez por. „Wiktora”- Lucjana Minkiewicza stoczyły ciężką bitwę z obławą KBW- LWP oraz prawdopodobnie NKWD (jak wynika z wielu relacji uczestników i świadków). Mimo liczebnej i technicznej przewagi strony komunistycznej (użyto moździerzy i dział), za cenę kilkunastu zabitych i wziętych do niewoli oraz nieznanej liczby rannych, siły polskie zdołały przebić się przez zaciskający się pierścień obławy. Na polu walki pozostało 18 zabitych żołnierzy z Brygad Wileńskich. Niektórzy z rannych popełniali samobójstwo. Równie tragiczny był los 17 partyzantów, którzy trafili do niewoli. Po okrutnych śledztwach w białostockim więzieniu, większość z nich (11 żołnierzy), po przyspieszonych pokazowych procesach została zamordowana. Najwięcej, bo aż 8 stracono 21 czerwca 1946 roku.

Tytułowy bohater, plutonowy „Miecz” (NN) nie jest postacią fikcyjną. Wiemy o nim tylko tyle, że pochodził z Wilna lub Wileńszczyzny. Prawdopodobnie był żołnierzem tamtejszej AK. Późną wiosną 1945 roku dołączył do II szwadronu V Wileńskiej Brygady AK. Po demobilizacji we wrześniu tegoż roku wraz ze swoim dowódcą por. Romualdem Rajsem-„Burym” i większością kolegów ze szwadronu wszedł w skład Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Przeszedł cały szlak bojowy III Wileńskiej Brygady NZW od momentu sformowania. Zginął 30 kwietnia 1946 roku w bitwie pod Śliwowem. Okoliczności Jego śmierci podobnie jak personaliów prawdopodobnie nigdy nie poznamy. Jedyny materialny ślad po plut. „Mieczu” to dwa zdjęcia zrobione kilka tygodni przed Jego śmiercią.

Robert Radzik

Za:  https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1167797619953355&id=722514284481693&substory_index=0