środa, 28 września 2016

Witold Dziedzic: Tradycjonalizm jako idea społeczno-polityczna

     "Prawdziwymi bowiem przyjaciółmi ludu nie są ani rewolucjoniści ani nowatorowie, lecz tradycjonaliści".
 
św. Pius X. List Notre Charge Apostolique.
    
Wstęp
 
Tradycjonalizm jest terminem, znajdującym sobie ostatnimi czasy miejsce wśród innych pojęć, z którymi identyfikują się osoby wyznające – ogólnie rzecz ujmując – poglądy prawicowe. Nie jest to termin zupełnie nowy. Ma on bowiem wiele różnych definicji jakie nadała mu historia myśli społecznej i politycznej. Nie mam tutaj zamiaru rozprawiać się ze słusznością przyjęcia w dotychczasowym słowniku języka polskiego miana tradycjonalizmu dla takiej czy innej idei. Dostrzegam natomiast kształtowanie się nowego znaczenia tego pojęcia. Tworzy się ono na płaszczyźnie obowiązującej jeszcze klasyfikacji myśli politycznych według ideologicznego schematu określającego stosunek ich zwolenników do rzeczywistości państwowej oraz społeczno-politycznej. Moim celem jest wykazanie, że tradycjonalizm jest myślą, która nie znajduje odniesienia do żadnej innej dotychczas zbadanej i opisanej idei, dlatego warto jest się jej przyjrzeć bliżej.

 
Podbudowa historyczna
 
Przechodząc do rzeczy, spróbuję usystematyzować czym jest tak rozumiany przeze mnie tradycjonalizm. Na początku należy wskazać, że punktem wyjścia dla głoszonych przez niego treści jest religia katolicka. Rozumiana jest ona bardzo szeroko nie tylko jako zespół dogmatów, ile przede wszystkim jako swoisty zaczyn, z którego wyrosła jedyna w swoim rodzaju cywilizacja i kultura chrześcijańska. Europa katolicka mogła powstać i okrzepnąć tylko dzięki temu, że dogmaty religijne, niezależnie od epoki, pozostawały zawsze niezmienne i z równym natężeniem oddziaływały na rzeczywistość społeczną i polityczną rzeźbiąc jej treść i formę. Na straży tych dogmatów stała zaś Stolica Święta, która nadprzyrodzonym autorytetem papieży wskazywała, jakie ma być ich praktyczne znaczenie dla całej społeczności wiernych. Każda wypowiedź Kościoła znajdowała swoje miejsce w pewnym szerokim spektrum tej jedynej i niezmiennej nauki, ukształtowanej przez setki lat, przez setki papieży i liczne sobory powszechne. Tak zrodzona Tradycja, nadając wszystkim postanowieniom i rytuałom Kościoła znamiona nieprzerwanej ciągłości, wywodziła swe źródła bezpośrednio z Objawienia. Zachowanie depozytu wiary przez liczne wieki, zwycięsko wobec targających Kościołem światowych wiatrów, filozoficznych trendów i przemijających pokoleń, możliwe było tylko dzięki wierze, że istnieje owa jedna, niezmienna Prawda, do której strzeżenia i odkrywania został Kościołowi zesłany Duch Święty. Tradycjonalizm zrodził się w momencie, gdy rzeczywistość oparta na tych założeniach zaczęła doświadczać coraz liczniejszych ataków, gdy fundamenty, na których zbudowano cywilizację chrześcijańską zaczęły być podkopywane nie tylko przez wrogów Kościoła, ale także przez tych, którym wprost polecono troskę o jego depozyt i zbawienie jego członków.

Vaticanum II
 
Tradycjonalizm jako odpowiedź na zachwianie podstaw chrześcijańskiego ładu przystępuje do obrony Kościoła, kultury i cywilizacji chrześcijańskiej. Z rezerwą odnosi się on przede wszystkim do zmian, jakie zostały wprowadzone w Kościele po Soborze Watykańskim Drugim. Wydarzeniu temu nadaje on szczególne znaczenie. Dla tradycjonalistów nie ulega bowiem wątpliwości, że po zakończeniu jego obrad Kościół i cały świat chrześcijański bardzo się zmienił. Zmiany te zaś zostały potraktowane jako przyczyny ich postępującego upadku. Tradycjonaliści nie przyjmują do wiadomości, że zostały one podyktowane koniecznością uchronienia Kościoła od zastoju i martwoty, oraz że zapoczątkowały okres tzw. „Wiosny Kościoła”, podczas której ma on przezwyciężyć przeciwności i odrodzić się na nowo. Według nich to właśnie Sobór jest powodem kryzysu Kościoła, a raczej delikatnie mówiąc – niezbyt precyzyjne ustosunkowanie się do niektórych kwestii doktrynalnych obecne w jego dokumentach, które to kwestie cieszyły się dotychczas klarowną i zgodną oceną Magisterium. Druga sprawa, że owa „Wiosna Kościoła” tak jak ją widzą i wcielają w życie posoborowi moderniści, nie może spotkać się akceptacją ze strony tradycjonalistów. To czym ona jest i jak się uwidacznia już samo w sobie pozwala uznać ją za objaw jakiegoś nadzwyczajnego kryzysu, który coraz bardziej się pogłębia, z im większym zapałem odwołuje się do postanowień Soboru. Można odnieść wrażenie, że opracowując soborowe reformy w celu dostosowania Kościoła do wymagań ducha czasu ich twórcy doszli do przekonania, iż Kościół powinien samobójczo zmierzać właśnie w kierunku tego kryzysu. Wydaje się, że reformatorzy posoborowi zauroczyli się jakim destrukcyjnym fetyszem „otwarcia”, przez które Kościół zamiast zwiększyć swoje oddziaływanie na świat, staje się bardziej podatny na zwiększone oddziaływanie świata na niego.

Tradycjonaliści powołując się na jednoznacznie wyrażaną w XIX i początkiem XX wieku naukę Kościoła, konstatują, iż na Soborze wybrano fałszywą drogę reformy i oparto ją na wszystkich dotychczas potępionych przez Kościół poglądach teologicznych i filozoficznych. W ramach proponowanej odnowy, Sobór zaakceptował destrukcyjne zdobycze „ducha czasu”, widząc w nich środki i cele ku ożywieniu wiary i religijności. Pogodzenie się ze światem, które odbyło się na Soborze, oznacza wyrażenie zgody na poddanie Kościoła władzy czasu i chwilowo aktualnych nowinek. Tradycjonaliści zastrzegają się zawsze, że swoich wniosków nie opierają na bezpodstawnych obawach. Podkreślają, że przed tym wszystkim, co dokonało się na Soborze, ostrzegali zgodnie liczni papieże, którzy na własne oczy widzieli postępy laicyzacji i modernizacji dokonujące się na świecie przez dziesiątki lat. Ich troską było zawsze czuwanie, aby Kościół nie poddał się temu prądowi. Przestrogi, jakie papieże wypowiadali pod adresem teorii głoszących konieczność pogodzenia Kościoła z „duchem czasu” zostały całkowicie zignorowane w ostatecznej treści wielu dokumentów soborowych. Z tego też powodu doszło do nieuniknionego konfliktu między osobami ściśle przywiązanymi do tradycyjnego nauczania Kościoła, a osobami wyznającymi dyskusyjną zasadę, zgodnie z którą nauczanie to jest zmienne i musi dostosowywać się do zmiennych ludzkich opinii.

Dla tradycjonalistów nie ulega wątpliwości, że Sobór był czymś negatywnym nie tylko dla Kościoła, ale także dla całej rzeczywistości społecznej i politycznej, wszystkich państw i społeczeństw, które były kształtowane przez religię katolicką. Zmianie uległ cały model oddziaływania przez Kościół na rzeczywistość, styl nauczania i jego treść. Utrwalone i sprawdzone przez wieki metody zostały zastąpione innymi, które jak widać gołym okiem, po prostu nie sprawdzają się, pomimo naiwnych interpretacji i komentarzy. Tej nierozwadze, według tradycjonalistów, zawdzięczamy to, że cywilizacja chrześcijańska, taką jaką znaliśmy przez setki lat ulega ostatecznie destrukcji. Z wątpliwym skutkiem tworzy się zaś jakiś nowy styl obecności Kościoła w świecie, który budzi powszechny niepokój.

Odbudować cywilizację chrześcijańską 
 
Tradycjonalizm głosi w pierwszym rzędzie konieczność odbudowy cywilizacji chrześcijańskiej. Nie wystarcza mu jedynie samo zachowywanie pewnych wartości, które ona wytworzyła, a które nowoczesność ze szczętem niszczy i zastępuje pseudowartościami. To za mało. Bronić oczywiście należy wszelkich zasad, na które czyha tzw. postęp. Niemniej jednak według tradycjonalistów leczyć należy przyczyny, a nie skutki. Przyczyną zaś odejścia przez katolików od ugruntowanego przez wieki modelu życia osobistego i społecznego jest kapitulacja przed antyreligijną ofensywą. Należy zatem wszcząć na nowo wielką akcję chrystianizacyjną, powrócić do tradycji najświetniejszych wieków chrześcijaństwa, odbudować zniszczone świętości i trwałe podstawy jedynej, prawdziwej wiary jaką jest religia katolicka. Być może tradycjonalizm żywi się sentymentalnymi wspomnieniami za utraconą przeszłością, ale nie dąży on do dokładnej restytucji starego porządku społecznego czy politycznego. Jego celem jest restytucja w państwach i społeczeństwach fundamentów religijnych, na których przed wiekami wyrosła i rozkwitała chrześcijańska Europa. Dokonać się to ma przez przywrócenie w życiu osobistym i społecznym należnego miejsca tradycyjnemu nauczaniu katolickiemu.

Nowe średniowiecze

Wzorem dla tradycjonalistów jest okres średniowiecza, gdy wszystkie elementy rzeczywistości kształtowane były w Europie przez oddziaływanie rzymskiego chrześcijaństwa. Tradycjonalista nie tęskni jednak za restauracją średniowiecznego porządku, ale za nowym cudem – nowym średniowieczem. Tradycjonalizm dąży do rehabilitacji tego okresu, bezczelnie oczernianego przez nowożytne ideologie i protestanckie zakłamanie. Wykształcona w tym okresie forma relacji między sacrum a profanum, przy bezdyskusyjnym uprzywilejowaniu tego pierwszego jest wyznacznikiem tradycjonalistycznego podejścia do rzeczywistości. Tradycjonaliści głoszą supremację pierwiastków nadprzyrodzonych, bezbłędnie ukazywanych przez wiarę katolicką. To one tworzyć mają podwaliny pod zgodne życie ludzi i narodów. Na nich opiera się funkcjonowanie rodzin, społeczeństw i państw. Od czasów pierwszych chrześcijan i wspaniałych dekretów Soboru Trydenckiego nic w tej materii się nie zmieniło. Dogmaty są stałe, a wzorce męczeństwa i żywoty świętych nieprzemijające. Na ludzi oddziałują te same pobudki, które kształtują ich religijność i powodują rozkwit i zachowanie gorącej wiary. Charakter wiary katolickiej jest bowiem niezmienny, a głoszenie jej w sprawdzony przez wieki sposób, jest w stanie wydać odpowiednie owoce. Tylko przy uwzględnieniu utrwalonych przez setki lat sposobów szerzenia religijności jesteśmy w stanie określić, jakie skutki rodzić może zmiana tych metod. Odejście od tradycyjnego nauczania Kościoła musi zemścić się na nim samym, na jego wizerunku, na formach religijności, na dyscyplinie, na kształcie całych społeczności ludzkich, które były od niego uzależnione. Przesiąknięty humanizmem i demokratyzmem katolicyzm nie jest na pewno w stanie wydać tylu mężnych świętych, jak choćby takich, którzy wcielali w życie dekrety uchwalone w Trydencie. Nie rozpala on takiej wiary jak czynił to uprzednio. Entuzjastycznie propagowany ekumenizm i wolność religijna nie sprzyjają naśladowaniu tysięcy męczenników, którzy ginęli za wiarę nawracając pogan, schizmatyków lub heretyków. A jeżeli tak jest, to znaczy, że są to drogi fałszywe, które należy porzucić.

Msza św.
 
Tradycjonaliści podkreślają, że jednym z najważniejszych przejawów, które świadczą o niebezpiecznym wypaczeniu charakteru i miejsca Kościoła w życiu człowieka i społeczeństw jest zdeformowanie najważniejszego i najświętszego obrzędu, którym dane mu zostało się szczycić. Chodzi tutaj o zmiany poczynione w liturgii, a w szczególności całkowite przeobrażenie sposobu i zasad sprawowania Mszy świętej. Zmiana formy odprawiania Mszy współgra z równoczesnym wypaczeniem jej istoty. Odbywa się to zwłaszcza poprzez zapoznawanie określania Mszy jako Najświętszej Ofiary i przyrównywanie jej, wzorem protestantów, do Wieczerzy Pańskiej. 

Zmiany dokonane w Mszy nie są więc jedynie zmianami czysto rytualnymi. Wyrażają one przede wszystkim tendencje obecne we współczesnym, zdemokratyzowanym świecie, które zostają niebezpiecznie wchłaniane przez katolicką naukę wiary. Chodzi tu w szczególności o wolność religijną, ustrój demokratyczny oraz inną niż dotychczas rolę świeckich w życiu Kościoła. Status świeckich, miejsce i rola człowieka w Kościele, ulega wypaczeniu w porównaniu do jego dotychczasowego, utrwalonego wzorca, na rzecz kolegialności, bezkrytycznie aprobowanej aktywności i nieograniczonego kreacjonizmu. Zmiana tych relacji dotyka niestety jednakowo najgłębszych struktur samej religii. Przeszczepiona z płaszczyzny polityczno-społecznej na płaszczyznę religijną, demokratyczna koncepcja człowieka nieuchronnie implikuje szereg reakcji, jakie muszą zajść nie tylko w jej treści ile przede wszystkim w ustalonych w czasach niedemokratycznych formach obrzędowości.

Msza jako fundament religii katolickiej musiała niestety boleśnie doświadczyć wskazanego wyżej zamieszania. Dokonano bezprzykładnego w dziejach Kościoła przeorganizowania jej obrzędów i zasad, zgodnie z którymi była przez wieki sprawowana. Po prostu na potrzeby jednego pokolenia, wyjątkowego i naznaczonego piętnem swoich nienajszczęśliwszych czasów, napisano Mszę niemal na nowo. Opierano się przy tym na naukowych obserwacjach zachowań społecznych i tendencji występujących wśród tego pokolenia. Nieskrywanym dla nikogo celem owej rewolucji liturgicznej było utylitarne wyreżyserowanie nowej Mszy adekwatnie do zdolności percepcyjnych pokolenia lat 60-tych XX wieku, wychowanego w rozwijającej się przestrzeni mediów radiowych i telewizyjnych.

Msza nie miała być już odtąd niezmiennym powtórzeniem Ofiary Chrystusa, w której uczestniczą wierni, gdzie centralnym momentem była cicha chwila przeistoczenia, ale formą uczty paschalnej, zebrania wiernych parafii, które ma być dowolnie animowane przez aktywistów parafialnych. Według nowych reguł powinna być ona raczej swoistym przedstawieniem, którego celem jest wzbudzenie zainteresowania, żądnych zawsze czegoś nowego wiernych. By przyciągnąć ich za wszelką cenę do Kościoła, zaofiarować im należy do przeżywania wydarzenie zdolne konkurować z innymi programami rozrywkowymi emitowanymi w telewizji. Msza staje się inscenizacją spektaklu rozrywkowego, mającą w wywołać ciekawość, tak aby wiernym chciało się na nią przychodzić. 

Samo „przychodzenie na Msze” jest współcześnie może jedyną formą identyfikowania się wielu ludzi z religią, przy całkowitym indyferentyzmie do niesionej przez nią nauki. Wobec takiego zamieszania, wyraźnie na dalszy plan schodzi troska o zachowanie przez ludzi wiary katolickiej. Gdy całkowitemu zatraceniu w zlaicyzowanym społeczeństwie, ulegają wszelkie wartości duchowe czyni się kompromisy międzyreligijne i zawiesza broń wobec naporu wspólnego wroga. Stąd zrozumiałe są zabiegi o „przyciąganie ludzi do Kościoła”, nierzadko za wszelką cenę, bo za cenę najwyższą, tzn. za zbezczeszczenie Najświętszej Ofiary i wykrzywienie katolickich prawd wiary. Ekumeniczne wspólnoty i międzyreligijne mezalianse mają skierować uwagę współczesnego człowieka na jakąkolwiek religię i cokolwiek co ma tylko jakiś duchowy walor.

Pomijam tu całą pozostałą sferę teleologicznych przesłanek, które powołują tradycjonaliści, wypowiadając się za Mszą wg. rytu św. Puisa V, przeciwko Mszy rytu Pawła VI, pragnę jedynie wskazać na społeczny aspekt warunkujący transformacje liturgiczną i w tym aspekcie poruszam temat Mszy Świętej. Wypada wskazać jedynie, że dla tradycjonalistów nowa Msza jest także po prostu brzydka, niegodna Boskiej Ofiary, która musi być najdoskonalsza i najlepsza. Ofiara składana Bogu musi być składana w najwspanialszej i nieskazitelnej formie. Taka zaś jest Msza wszystkich świętych wg rytu z 1570 roku, a nie Msza z 1968 roku z epoki Woodstock. 

Według tradycjonalistów nowa Msza dostosowana jest do nowej wizji człowieka, obcej wizji człowieka wyzierającej z dokumentów Soboru Trydenckiego. Jest to wizja tym niebezpieczniejsza, że według niej to nie Kościół mówi co potrzeba człowiekowi, a człowiek słucha i wierzy że tak jest, lecz to człowiek ośmiela się wskazywać co czynić ma Kościół i ma prawo dowolnego kształtowania jego oblicza, lobbowania w kierunku zmiany jego przykazań i dogmatów. W efekcie to nie Kościół uświęca człowieka mówiąc mu jak ma żyć by osiągnąć zbawienie, ale człowiek wskazuje jak ma postępować Kościół by sprawił mu przyjemność. Wyrasta stąd niespotykana dotąd krytyka postanowień i wypowiedzi władz kościelnych, które poddawane są powszechnej dyskusji. Krytyka ta dotyka przede wszystkim historii Kościoła, Świętej Tradycji, która była jego udziałem, a w której uwidaczniało się przez wieki działanie Ducha Świętego, danego Mu przez Boga do pomocy w przekazywaniu jedynej objawionej Prawdy. Jeśli zatem twierdzi się coraz bezczelniej, że droga jaką kroczył Kościół przez wieki była zła, godna potępienia, i powinno się dzisiaj z niej zawrócić, to tym samym zaprzecza się obecności w Jego dziele Ducha Świętego. Twierdzenia takie są mało konsekwentne, bowiem skoro wczorajszy Kościół nie korzystał z pomocy Ducha Świętego, więc dlaczego dzisiejszy ma ją mieć?

Nowa kontrreformacja
 
Owoce nieroztropnych zmian, które ogarniają dyscyplinę kościelną po Soborze Watykańskim Drugim jak po otwarciu puszki Pandory pozostają dla tradycjonalistów szokujące i nie do przyjęcia. Jedna reforma goni bowiem drugą, wyzwalając swoistą reakcję łańcuchową. Wraz z ogłoszeniem wolności religijnej i ekumenizmu, zatraca się rola Jedynego Kościoła Bożego jako depozytariusza niezmiennej Prawdy. Zrodzony następnie dialog zabija misyjną rolę Kościoła, który ma iść i nauczać inne narody, a nie szukać w nich cząstek prawdy i utwierdzać ich członków w błędzie, stawiając różne religie na równym poziomie jako partnera do dialogu. Deformacja liturgii, która według Soboru miała być jedynie wzbogacona gdzieniegdzie o języki narodowe, poszła w kierunku całkowitej dowolności interpretacji nowego mszału. Powoli chwieją się nawet te części nowej Mszy, które nie mogły być dowolnie zmieniane przez celebransa. Zastępuje się, mające zostać wypowiedzianymi, słowa na inne, poprzedza się je lub uzupełnia komentarzami. Muzyka kościelna i chorał zostaje zastąpiona młodzieżowymi przygrywkami na gitarach, kazania zostają zastąpione „świadectwami” świeckich wiernych, nierzadko nawet kobiet i dzieci. Nowa Msza, ogołocona z tego co niezmienne i niezależne od ludzkiej woli, musi być odprawiana po prostu niechlujnie i byle jak. Ubliża się szacunkowi Najświętszego Sakramentu przyzwalając na jego rozdawanie do ręki, wprowadzając świeckich szafarzy. Dopuszcza się także bałagan w trakcie Mszy świętej, związany z rozkładaniem narzędzi liturgicznych przez młodocianych ministrantów, krzątaniem się innych księży przy Tabernakulum w momencie komunikowania wiernych. Jak zatem można zauważyć gołym okiem – w ciągu 30 lat wprowadzono do Kościoła więcej nowinek niż przez poprzednie 1900.

Tradycjonaliści mówią o Kościele Cierpiącym, Wojującym i Triumfującym, który jak zapowiadał Chrystus, położy w końcu nieprzyjaciół pod Jego stopy. Bliższy jest im z pewnością nastrój uniesienia religijnego panujący w przeddzień epoki krucjat, niż niezrozumiały, w kontekście tradycji i słów Pisma świętego, nastrój dialogu. Uznają oni, że katolicy nie mają powodu wstydzić się tego, co miało miejsce w historii chrześcijaństwa, a wprost przeciwnie powinni być z tego wszystkiego dumni. Odwracanie się od Tradycji i zaprzestanie obdarzania szacunkiem i uznaniem dorobku wielkich twórców myśli katolickiej prowadzi do zanegowania sensu misji Kościoła w świecie. Niszczenie utrwalonych przepisów liturgicznych, korekta katechizmu i prawa kościelnego w celu przesadnego dostosowania ich do wymogów czasu jest całkowicie nie na miejscu. Zgodnie bowiem z misją Kościoła zadaną mu przez Chrystusa to nie Słowo Boże ma dostosowywać się do świata lecz świat do Słowa Bożego. 

Tradycjonalizm a konserwatyzm
 
Tradycjonalizm nie może być utożsamiany z konserwatyzmem. Zastrzegając bardzo bogatą różnorodność definicji tego ostatniego pojęcia, wskazać musimy że tradycjonalizm nie przywiązuje wagi do zasadniczej cechy myślenia konserwatywnego jakim jest ewolucjonizm. Według niego wszelkie zmiany w strukturze społecznej, we wszystkich aspektach życia państwowego muszą następować drogą powolnych zmian i pozbawione być wszelkiej gwałtowności. Ten rodzaj konserwatyzmu, który nie ma żadnej przedmiotowej treści, poza przywiązaniem do tzw. uniwersalnych wartości (takich jak wolność, własność, rodzina) właściwy jest raczej protestanckim myślicielom z kręgu kultury anglosaskiej. Dla tradycjonalistów jest on nie do przyjęcia, gdyż nie wyprowadza on sensu istnienia porządku społecznego z Objawienia i nie kieruje drogi ludzkiej doczesności w kierunku przez nie wskazanym. Traktuje on religię jedynie instrumentalnie dla swoich celów, jako ostoi ładu społecznego, jednego z przesądów, skutecznych w utylitarystycznej drodze człowieka do stabilizacji i doczesnego szczęścia.

Tradycjonalizm może być rozumiany jako idea radykalna, gdyż wymaga od jego wyznawców radykalnych działań, które są konieczne zwłaszcza w dzisiejszej daleko posuniętej antychrześcijańskiej destrukcji. Ma on także bardzo czytelny aktywny program. Jest nim przywrócenie właściwego miejsca i roli religii katolickiej między ludźmi, w rodzinach, społeczeństwach, narodach i państwach, odbudowa wszelkich związków międzyludzkich w oparciu o wiarę katolicką, według niesionych przez nią wielowiekowych, sprawdzonych wzorców. Nie jest tym samym tradycjonalizm tożsamy z reakcjonizmem. Nie zmierza on do dosłownego przywrócenia porządków średniowiecznych. Tradycjonaliści wierzą, że zasady, o które walczą możliwe są do zaprowadzenia w społeczeństwach współczesnych, bez dokonywania zmian w ich strukturze i bez sięgania po poważne zmiany ustrojowe. Po pierwsze należy dążyć przede wszystkim do odrodzenia i upowszechniania tradycyjnego nauczania Kościoła, a po wtóre spoglądając z ufnością na Tradycję, wierzyć i dążyć do odrodzenia zgodnie z nim całego świata. 

Zakończenie

Tradycjonaliści patrzą na Kościół i chrześcijaństwo z perspektywy tysiącleci. Dla nich Kościół nie jest instytucją, który istnieje tylko tu i teraz, a wierni to tylko ci, którzy żyją w dniu dzisiejszym, nauka papieża to nie tylko nauka z ostatniej encykliki. Patrzą oni na te zagadnienia z wyważonego dystansu. Katolicyzm bowiem to cały zbiór potężnej nauki setek papieży i dziesiątków soborów, tysięcy myślicieli i świętych. Na równi należy dzisiaj posługiwać się ich nauką głoszoną tak przed tysiącem lat jak i przed rokiem. Dla tradycjonalistów nie istnieje coś takiego jak „duch soboru” czy "duch czasu". Tradycyjna nauka, jeżeli była dobra dawniej, nie może być zła dzisiaj, Kościół nie może zaprzeczyć sam sobie, gdyż strzeżona przez niego nauka jest nieomylna. Dogmaty i doktryna, którą przekazuje, są niezmienne.
dr Witold Dziedzic