piątek, 18 marca 2016

Andrzej Solak: Legion Świętego Patryka


Legion Świętego Patryka
    Zbrojne wystąpienie katolików wielu narodowości (w tym Polaków) w obronie Meksyku napadniętego przez Stany Zjednoczone znalazło swój tragiczny finał opodal dawnej siedziby azteckich władców Chapultepec.

Kiedy w 1846 roku Meksyk padł ofiarą amerykańskiej agresji, zamieszkujący ten kraj obcokrajowcy postanowili bronić swej przybranej ojczyzny. Stanęli do walki w szeregach Legionu Cudzoziemców (Legion de Extranjeros). Wkrótce legioniści, zasileni licznie przez rodowitych Meksykanów, jak i przez dezerterów z US Army, stali się zalążkiem nowej formacji – Batalionu Świętego Patryka.

Ten niezwykły oddział (z czasem nadano mu nazwę Legion Cudzoziemców Świętego Patryka) zasłynął męstwem. Bił się dzielnie pod Monterrey, Angosturą, Buena Vista, Cerro Gordo i w innych bitwach. Przez jego szeregi przewinęło się kilkuset ochotników. Obok najliczniej reprezentowanych Irlandczyków byli też Anglicy, Szkoci, imigranci z państw niemieckich, z Francji, Szwajcarii, Włoch, Kanady, Hiszpańskiej Florydy, Amerykanie (w tym kilku zbiegłych czarnoskórych niewolników), Meksykanie, również paru Polaków. Wszystkich łączyło pragnienie obrony napadniętego Meksyku oraz znieważanej świętej wiary katolickiej.

Bracia w Wierze

Około dwustu żołnierzy Batalionu Świętego Patryka miało za sobą służbę w armii amerykańskiej. Dlatego nieprzyjaciel określał ich mianem zdrajców i dezerterów. Wszakże powody zrzucenia przez tych ludzi amerykańskich mundurów były niebagatelne.

Lata 30. i 40. XIX wieku w USA to okres bujnego rozwoju natywizmu (szowinistycznej apoteozy tak zwanego „amerykanizmu”, opierającego się na tradycji protestanckiej i anglosaskiej). To również czas ogromnej nietolerancji i szykan wobec religii katolickiej oraz imigrantów pielęgnujących odmienne wzorce kulturowe. Tzw. Prawdziwi Amerykanie atakowali Kościół katolicki jako instytucję wrogą wartościom republikańskim, zaś jego wyznawców przedstawiali jako ciemne, niezdolne do samodzielnego myślenia sługi papieża.

Propaganda nienawiści wobec katolików i imigrantów wylewająca się z gazet, z ust polityków i protestanckich aktywistów miała tragiczne następstwo w postaci fali przemocy. M.in. w 1834 roku w Charlestown sfanatyzowany motłoch podpalił klasztor sióstr urszulanek. Dziesięć lat później w Filadelfii wybuchły krwawe rozruchy, połączone z paleniem kościołów i domów irlandzkich imigrantów; w walkach ulicznych zginęło kilkadziesiąt osób. Terenem prześladowań religijnych były również siły zbrojne. W wielu oddziałach żołnierze - katolicy nie mieli możliwości prowadzenia życia religijnego, nie mogli uczęszczać na Msze Święte ani przyjmować sakramentów, byli poddawani najrozmaitszym szykanom.

Zaledwie dwa lata po zajściach w Filadelfii Stany Zjednoczone zaatakowały katolicki Meksyk. Dla wielu protestantów była to swoista „krucjata” wymierzona w „papieskie jarzmo”, ponoć uciskające południowego sąsiada. Na podbitych terenach dochodziło do aktów profanacji świątyń katolickich oraz okrucieństw wobec ludności cywilnej. Meksykanie w odpowiedzi rozpowszechniali ulotki adresowane do swych braci w Wierze, służących po przeciwnej stronie frontu. W jednej z nich czytamy: Czy możesz walczyć u boku tych, którzy podłożyli ogień pod świątynie w Bostonie i Filadelfii? Jeśli jesteś katolikiem, tak jak my, jeśli oddajesz cześć Matce Zbawiciela, dlaczego mordujesz swych braci? Dlaczego zwalczasz tych, którzy bronią swego kraju i swego Boga? 

Klasztor San Mateo

Amerykańska machina wojenna posuwała się w głąb Meksyku niepowstrzymanym marszem, miażdżąc wszelki opór. 20 sierpnia 1847 roku pod Churubusco rozegrała się kolejna bitwa. Główne siły meksykańskie zostały rychło zmuszone do odwrotu, ale ufortyfikowany franciszkański klasztor San Mateo bronił się nadal. Jego załogą dowodził nieugięty generał Pedro Anaya, który nakazał swym ludziom walczyć do końca, nawet gołymi rękami. W tym dniu miał pod rozkazami 1 500 żołnierzy, w tym 204 San Patricios - wolontariuszy z Batalionu Świętego Patryka.

Amerykańska artyleria poddała konwent gwałtownemu ostrzałowi, a piechota ruszyła do ataku z czterech stron równocześnie. Mimo to obrońcy trwali na pozycjach, wiążąc walką dwie dywizje wroga. Nieprzyjacielskie szturmy załamywały się pod morderczym ogniem meksykańskich strzelców wyborowych oraz dział obsługiwanych przez San Patricios. Jednak po trzech godzinach boju obrońcom skończyła się amunicja. Przez wyłomy w klasztornych murach zaczęły wdzierać się tłumy wrogów. Jeden z oficerów meksykańskich zatknął na murach białą flagę, ale kapitan Patrick Dalton z Batalionu Świętego Patryka zerwał ją natychmiast. Walczono zajadle dalej – na bagnety, kolby, szable, noże i pięści.

Kiedy stało się jasne, że dalsze utrzymanie pozycji jest już niemożliwe, generał Anaya uderzył ze swymi ludźmi na wroga, próbując przebić się przez pierścień oblężenia. Udało się to części jego podwładnych. Sam generał dostał się do niewoli. Gdy doprowadzono go przed oblicze amerykańskich dowódców, ci zażądali od niego ujawnienia miejsca ukrycia amunicji. Generał wzruszył ramionami: - Gdybym miał wciąż amunicję, nie byłoby mnie tutaj!

W kajdanach

W klasztorze San Mateo poległo 35 San Patricios, a 85 dostało się do niewoli. Wśród tych ostatnich znaleźli się oficerowie, major John Riley i kapitan Patrick Dalton. Generał Winfield Scott, głównodowodzący armii amerykańskiej nakazał poddać jeńców śledztwu, które miało udowodnić, iż są dezerterami i zdrajcami zasługującymi na najwyższy wymiar kary. Ostatecznie zarzut wcześniejszej służby w armii amerykańskiej postawiono 72 San Patricios. Stanęli oni przed wojskowymi sądami doraźnymi w San Angel i Tacubaya. Zapadło aż 70 wyroków śmierci. Po stronie meksykańskiej wywołało to wielkie wzburzenie. Również i wśród Amerykanów podniosły się głosy, że przynajmniej część wyroków jest bezzasadna, jako że wielu skazańców nigdy nie było obywatelami USA, zaś służbę w wojsku amerykańskim porzuciło jeszcze przed wybuchem wojny.

Generał Scott, pilnie wsłuchujący się w nastroje opinii publicznej, postanowił darować karę pięciu skazanym, zaś dalszym 15 (w tym majorowi Rileyowi) zamienił wyrok śmierci na chłostę. Podczas publicznej kaźni Rileyowi oraz 14 jego towarzyszom wymierzono po 50 uderzeń biczem na gołe plecy (jak obrazowo opisał to jeden ze świadków, po egzekucji ciała skazańców przypominały dobrze ubitą sztukę surowej wołowiny, z której sączyły się strużki krwi). Następnie rozżarzonym żelazem wypalono im na twarzach literę D oznaczającą dezertera, przy czym Rileyowi wypalono ją na obu policzkach. Do końca wojny mieli pozostać w niewoli i wykonywać ciężkie roboty, nosząc żelazne jarzmo na szyi.

Generał Scott utrzymał w mocy 50 wyroków śmierci na San Patricios, którym zarzucano przejście na stronę Meksyku już po rozpoczęciu wojny. W armii amerykańskiej karę śmierci na dezerterach wykonywano przez rozstrzelanie. Jednak w przypadku skazanych San Patricios prawo zostało złamane. Postanowiono bowiem, że pięćdziesiątka jeńców zginie haniebną śmiercią na szubienicy – choć wobec wojskowych kara taka była zarezerwowana jedynie dla nieumundurowanych szpiegów oraz dla sprawców zbrodni na ludności cywilnej.
10 września 1847 roku w San Angel zgładzono 16 San Patricios. Prowadzony na egzekucję kapitan Patrick Dalton stawił opór, głośno protestując przeciw traktowaniu jeńców, więc go zaduszono. Nazajutrz kolejnych czterech jeńców powieszono w Mixcoac. Ze śmierci pozostałych 30 uczyniono osobliwy, odrażający spektakl.

Twarzą ku Chapultepec

13 września wojska amerykańskie szturmowały twierdzę Chapultepec, ostatni punkt oporu Meksykanów na drodze do stolicy ich kraju. Trzydziestu skazanych San Patricios obserwowało bitwę z pętlami na szyjach, stojąc na wózkach zaprzężonych w muły, u stóp szubienicy. Zgodnie z rozkazem generała Scotta egzekucja miała nastąpić w momencie, gdy na murach zdobytego Chapultepec zatknięta zostanie gwiaździsta flaga. Egzekucja San Patricios miała „uświetnić” ten sukces amerykańskiego oręża.

Kaźnią kierował pułkownik William Harney, odrażający typ, znany z brutalności. Podczas wojen z Seminolami na Florydzie zasłynął metodą pozyskiwania informacji od pojmanych Indian, którym groził powieszeniem ich dzieci. Ongiś postawiono mu też zarzut zakatowania na śmierć czarnoskórej niewolnicy. Harney doskonale nadawał się do roli kata. Spętanych skazańców doprowadzono na miejsce straceń już nad ranem. Harney przeliczył ich – okazało się, że było tylko 29 jeńców. Brakowało Franciszka O’Connora, śmiertelnie rannego w bitwie o klasztor San Mateo, który dogorywał w wojskowym lazarecie po operacji amputowania obu nóg.
- Przyprowadźcie tu tego przeklętego sukinsyna! – miał wrzasnąć Harney do podwładnych. – Rozkazano mi powiesić trzydziestu, i na Boga, zrobię to!

Franciszek O’Connor stanął więc na katowskim wózku obok swych towarzyszy broni, opierając się na kikutach nóg. Tymczasem szturm na Chapultepec przedłużał się. Mijały godziny. Pułkownik Harney musiał wysłuchiwać szyderstw ze strony skazanych, którzy do końca prezentowali wielką odwagę i niezłomnego ducha. W pewnym momencie, gdy jeden z nich poprosił Harneya o zapaloną fajkę, rozwścieczony oficer doskoczył do dowcipnisia i wyrżnął go w twarz rękojeścią szabli. San Patricio splunął krwią i wybitymi zębami w stronę oprawcy, po czym kpiarsko wyraził żal, że teraz nie zdoła utrzymać fajki w ustach do końca życia...

Wreszcie, o godzinie 9.30, po czteroipółgodzinnym wyczekiwaniu, na wieży Chapultepec załopotała amerykańska flaga. Pułkownik Harney machnął szablą, dając znak woźnicom. Ci pognali muły, wyrywając skazańcom wózki spod nóg. Zanim jednak szabla Harneya opadła w dół, trzydziestu San Patricios wzniosło gromki okrzyk na cześć Meksyku, swej przybranej ojczyzny. Bo jak zauważył jeden z obserwatorów, ręce i nogi mieli skrępowane, ale głosy wciąż wolne.

Za Ojczyznę

Wojnę Stanów Zjednoczonych z Meksykiem zakończył układ w Guadalupe Hidalgo w lutym 1848 roku. Meksyk został zmuszony do odstąpienia swemu północnemu sąsiadowi ponad połowy swego terytorium. Podczas wojny z Meksykiem zdezerterowało ponad 9000 żołnierzy amerykańskich. Poza skazanymi San Patricios żaden z nich nie został ukarany śmiercią przez powieszenie. Pułkownik Harney został wynagrodzony za zaangażowanie wykazane podczas kaźni. Wkrótce awansowano go do stopnia generała brygady. Kilka lat później potwierdził swą opinię tępego brutala, dokonując rzezi 86 Siuksów Brulé, w tym wielu kobiet i dzieci, w ich obozie pod Ash Hollow (1855).

Generał Winfield Scott również kontynuował karierę w siłach zbrojnych. Historycy odkryli w jego życiorysie interesujący epizod. W młodości, podczas wojny amerykańsko-brytyjskiej w 1812 roku, Scott przebywał w niewoli. Był tam świadkiem oddania przez Brytyjczyków pod sąd wojenny 23 jeńców - Irlandczyków walczących po stronie amerykańskiej, z których 13 zostało następnie straconych pod zarzutem zdrady Korony. Oburzony tym zdarzeniem Scott, po odzyskaniu wolności, głośno domagał się od władz amerykańskich zastosowania środków odwetowych wobec przetrzymywanych jeńców brytyjskich. Niestety, 35 lat później proces San Patricios nie nasunął mu oczywistych skojarzeń z tamtym dramatem.

Po zakończeniu wojny w 1848 roku Amerykanie uwolnili więzionych żołnierzy Batalionu Świętego Patryka. Weterani w większości osiedlili się w Meksyku, niektórzy wyjechali do Europy. Sam Batalion istniał do 1850 roku, potem został rozformowany.

Do dziś San Patricios czczeni są w Meksyku jako bohaterowie. Każdego roku odbywają się uroczystości na ich cześć, a podczas apelu poległych, po odczytania każdego nazwiska rozlega się chóralny okrzyk zgromadzonych: - Murió por la Patria! - Umarł za Ojczyznę! 

Za:  http://www.pch24.pl/legion-swietego-patryka,21724,i.html#ixzz43ATT4LnS