Zbrojne wystąpienie katolików
wielu narodowości (w tym Polaków) w obronie Meksyku napadniętego przez
Stany Zjednoczone znalazło swój tragiczny finał opodal dawnej siedziby
azteckich władców Chapultepec.
Kiedy w 1846 roku Meksyk padł ofiarą
amerykańskiej agresji, zamieszkujący ten kraj obcokrajowcy postanowili
bronić swej przybranej ojczyzny. Stanęli do walki w szeregach Legionu
Cudzoziemców (Legion de Extranjeros). Wkrótce legioniści,
zasileni licznie przez rodowitych Meksykanów, jak i przez dezerterów z
US Army, stali się zalążkiem nowej formacji – Batalionu Świętego
Patryka.
Ten niezwykły oddział (z czasem
nadano mu nazwę Legion Cudzoziemców Świętego Patryka) zasłynął męstwem.
Bił się dzielnie pod Monterrey, Angosturą, Buena Vista, Cerro Gordo i w
innych bitwach. Przez jego szeregi przewinęło się kilkuset ochotników.
Obok najliczniej reprezentowanych Irlandczyków byli też Anglicy, Szkoci,
imigranci z państw niemieckich, z Francji, Szwajcarii, Włoch, Kanady,
Hiszpańskiej Florydy, Amerykanie (w tym kilku zbiegłych czarnoskórych
niewolników), Meksykanie, również paru Polaków. Wszystkich łączyło
pragnienie obrony napadniętego Meksyku oraz znieważanej świętej wiary
katolickiej.
Bracia w Wierze
Około dwustu żołnierzy
Batalionu Świętego Patryka miało za sobą służbę w armii amerykańskiej.
Dlatego nieprzyjaciel określał ich mianem zdrajców i dezerterów. Wszakże
powody zrzucenia przez tych ludzi amerykańskich mundurów były
niebagatelne.
Lata 30. i 40. XIX wieku w USA to
okres bujnego rozwoju natywizmu (szowinistycznej apoteozy tak zwanego
„amerykanizmu”, opierającego się na tradycji protestanckiej i
anglosaskiej). To również czas ogromnej nietolerancji i szykan wobec
religii katolickiej oraz imigrantów pielęgnujących odmienne wzorce
kulturowe. Tzw. Prawdziwi Amerykanie atakowali Kościół katolicki jako
instytucję wrogą wartościom republikańskim, zaś jego wyznawców
przedstawiali jako ciemne, niezdolne do samodzielnego myślenia sługi
papieża.
Propaganda nienawiści wobec katolików
i imigrantów wylewająca się z gazet, z ust polityków i protestanckich
aktywistów miała tragiczne następstwo w postaci fali przemocy. M.in. w
1834 roku w Charlestown sfanatyzowany motłoch podpalił klasztor sióstr
urszulanek. Dziesięć lat później w Filadelfii wybuchły krwawe rozruchy,
połączone z paleniem kościołów i domów irlandzkich imigrantów; w walkach
ulicznych zginęło kilkadziesiąt osób. Terenem prześladowań religijnych
były również siły zbrojne. W wielu oddziałach żołnierze - katolicy nie
mieli możliwości prowadzenia życia religijnego, nie mogli uczęszczać na
Msze Święte ani przyjmować sakramentów, byli poddawani najrozmaitszym
szykanom.
Zaledwie dwa lata po zajściach w
Filadelfii Stany Zjednoczone zaatakowały katolicki Meksyk. Dla wielu
protestantów była to swoista „krucjata” wymierzona w „papieskie jarzmo”,
ponoć uciskające południowego sąsiada. Na podbitych terenach dochodziło
do aktów profanacji świątyń katolickich oraz okrucieństw wobec ludności
cywilnej. Meksykanie w odpowiedzi rozpowszechniali ulotki adresowane do
swych braci w Wierze, służących po przeciwnej stronie frontu. W jednej z
nich czytamy: Czy możesz walczyć u boku tych, którzy podłożyli
ogień pod świątynie w Bostonie i Filadelfii? Jeśli jesteś katolikiem,
tak jak my, jeśli oddajesz cześć Matce Zbawiciela, dlaczego mordujesz
swych braci? Dlaczego zwalczasz tych, którzy bronią swego kraju i swego
Boga?
Klasztor San Mateo
Amerykańska machina wojenna
posuwała się w głąb Meksyku niepowstrzymanym marszem, miażdżąc wszelki
opór. 20 sierpnia 1847 roku pod Churubusco rozegrała się kolejna bitwa. Główne
siły meksykańskie zostały rychło zmuszone do odwrotu, ale
ufortyfikowany franciszkański klasztor San Mateo bronił się nadal. Jego
załogą dowodził nieugięty generał Pedro Anaya, który nakazał swym ludziom walczyć do końca, nawet gołymi rękami. W tym dniu miał pod rozkazami 1 500 żołnierzy, w tym 204 San Patricios - wolontariuszy z Batalionu Świętego Patryka.
Amerykańska artyleria poddała konwent
gwałtownemu ostrzałowi, a piechota ruszyła do ataku z czterech stron
równocześnie. Mimo to obrońcy trwali na pozycjach, wiążąc walką dwie
dywizje wroga. Nieprzyjacielskie szturmy załamywały się pod morderczym
ogniem meksykańskich strzelców wyborowych oraz dział obsługiwanych przez
San Patricios. Jednak po trzech godzinach boju obrońcom
skończyła się amunicja. Przez wyłomy w klasztornych murach zaczęły
wdzierać się tłumy wrogów. Jeden z oficerów meksykańskich zatknął na
murach białą flagę, ale kapitan Patrick Dalton z Batalionu Świętego Patryka zerwał ją natychmiast. Walczono zajadle dalej – na bagnety, kolby, szable, noże i pięści.
Kiedy stało się jasne, że dalsze
utrzymanie pozycji jest już niemożliwe, generał Anaya uderzył ze swymi
ludźmi na wroga, próbując przebić się przez pierścień oblężenia. Udało
się to części jego podwładnych. Sam generał dostał się do niewoli. Gdy
doprowadzono go przed oblicze amerykańskich dowódców, ci zażądali od
niego ujawnienia miejsca ukrycia amunicji. Generał wzruszył ramionami: - Gdybym miał wciąż amunicję, nie byłoby mnie tutaj!
W kajdanach
W klasztorze San Mateo poległo 35 San Patricios,
a 85 dostało się do niewoli. Wśród tych ostatnich znaleźli się
oficerowie, major John Riley i kapitan Patrick Dalton. Generał Winfield
Scott, głównodowodzący armii amerykańskiej nakazał poddać jeńców
śledztwu, które miało udowodnić, iż są dezerterami i zdrajcami
zasługującymi na najwyższy wymiar kary. Ostatecznie zarzut wcześniejszej
służby w armii amerykańskiej postawiono 72 San Patricios.
Stanęli oni przed wojskowymi sądami doraźnymi w San Angel i Tacubaya.
Zapadło aż 70 wyroków śmierci. Po stronie meksykańskiej wywołało to
wielkie wzburzenie. Również i wśród Amerykanów podniosły się głosy, że
przynajmniej część wyroków jest bezzasadna, jako że wielu skazańców
nigdy nie było obywatelami USA, zaś służbę w wojsku amerykańskim
porzuciło jeszcze przed wybuchem wojny.
Generał Scott, pilnie wsłuchujący się
w nastroje opinii publicznej, postanowił darować karę pięciu skazanym,
zaś dalszym 15 (w tym majorowi Rileyowi) zamienił wyrok śmierci na
chłostę. Podczas publicznej kaźni Rileyowi oraz 14 jego towarzyszom
wymierzono po 50 uderzeń biczem na gołe plecy (jak obrazowo opisał to
jeden ze świadków, po egzekucji ciała skazańców przypominały dobrze
ubitą sztukę surowej wołowiny, z której sączyły się strużki krwi).
Następnie rozżarzonym żelazem wypalono im na twarzach literę D
oznaczającą dezertera, przy czym Rileyowi wypalono ją na obu policzkach.
Do końca wojny mieli pozostać w niewoli i wykonywać ciężkie roboty,
nosząc żelazne jarzmo na szyi.
Generał Scott utrzymał w mocy 50 wyroków śmierci na San Patricios,
którym zarzucano przejście na stronę Meksyku już po rozpoczęciu wojny. W
armii amerykańskiej karę śmierci na dezerterach wykonywano przez
rozstrzelanie. Jednak w przypadku skazanych San Patricios prawo
zostało złamane. Postanowiono bowiem, że pięćdziesiątka jeńców zginie
haniebną śmiercią na szubienicy – choć wobec wojskowych kara taka była
zarezerwowana jedynie dla nieumundurowanych szpiegów oraz dla sprawców
zbrodni na ludności cywilnej.
10 września 1847 roku w San Angel zgładzono 16 San Patricios.
Prowadzony na egzekucję kapitan Patrick Dalton stawił opór, głośno
protestując przeciw traktowaniu jeńców, więc go zaduszono. Nazajutrz
kolejnych czterech jeńców powieszono w Mixcoac. Ze śmierci pozostałych
30 uczyniono osobliwy, odrażający spektakl.
Twarzą ku Chapultepec
13 września wojska amerykańskie
szturmowały twierdzę Chapultepec, ostatni punkt oporu Meksykanów na
drodze do stolicy ich kraju. Trzydziestu skazanych San Patricios
obserwowało bitwę z pętlami na szyjach, stojąc na wózkach zaprzężonych w
muły, u stóp szubienicy. Zgodnie z rozkazem generała Scotta egzekucja
miała nastąpić w momencie, gdy na murach zdobytego Chapultepec zatknięta
zostanie gwiaździsta flaga. Egzekucja San Patricios miała „uświetnić” ten sukces amerykańskiego oręża.
Kaźnią kierował pułkownik William Harney,
odrażający typ, znany z brutalności. Podczas wojen z Seminolami na
Florydzie zasłynął metodą pozyskiwania informacji od pojmanych Indian,
którym groził powieszeniem ich dzieci. Ongiś postawiono mu też zarzut
zakatowania na śmierć czarnoskórej niewolnicy. Harney doskonale nadawał
się do roli kata. Spętanych skazańców doprowadzono na miejsce straceń
już nad ranem. Harney przeliczył ich – okazało się, że było tylko 29
jeńców. Brakowało Franciszka O’Connora, śmiertelnie rannego w bitwie o klasztor San Mateo, który dogorywał w wojskowym lazarecie po operacji amputowania obu nóg.
- Przyprowadźcie tu tego przeklętego sukinsyna! – miał wrzasnąć Harney do podwładnych. – Rozkazano mi powiesić trzydziestu, i na Boga, zrobię to!
Franciszek O’Connor stanął więc na
katowskim wózku obok swych towarzyszy broni, opierając się na kikutach
nóg. Tymczasem szturm na Chapultepec przedłużał się. Mijały godziny.
Pułkownik Harney musiał wysłuchiwać szyderstw ze strony skazanych,
którzy do końca prezentowali wielką odwagę i niezłomnego ducha. W pewnym
momencie, gdy jeden z nich poprosił Harneya o zapaloną fajkę,
rozwścieczony oficer doskoczył do dowcipnisia i wyrżnął go w twarz
rękojeścią szabli. San Patricio splunął krwią i wybitymi zębami
w stronę oprawcy, po czym kpiarsko wyraził żal, że teraz nie zdoła
utrzymać fajki w ustach do końca życia...
Wreszcie, o godzinie 9.30, po
czteroipółgodzinnym wyczekiwaniu, na wieży Chapultepec załopotała
amerykańska flaga. Pułkownik Harney machnął szablą, dając znak woźnicom.
Ci pognali muły, wyrywając skazańcom wózki spod nóg. Zanim jednak szabla
Harneya opadła w dół, trzydziestu San Patricios wzniosło gromki okrzyk na cześć Meksyku, swej przybranej ojczyzny. Bo jak zauważył jeden z obserwatorów, ręce i nogi mieli skrępowane, ale głosy wciąż wolne.
Za Ojczyznę
Wojnę Stanów Zjednoczonych z
Meksykiem zakończył układ w Guadalupe Hidalgo w lutym 1848 roku. Meksyk
został zmuszony do odstąpienia swemu północnemu sąsiadowi ponad połowy
swego terytorium. Podczas wojny z Meksykiem zdezerterowało ponad 9000
żołnierzy amerykańskich. Poza skazanymi San Patricios żaden z
nich nie został ukarany śmiercią przez powieszenie. Pułkownik Harney
został wynagrodzony za zaangażowanie wykazane podczas kaźni. Wkrótce
awansowano go do stopnia generała brygady. Kilka lat później potwierdził
swą opinię tępego brutala, dokonując rzezi 86 Siuksów Brulé, w tym
wielu kobiet i dzieci, w ich obozie pod Ash Hollow (1855).
Generał Winfield Scott również
kontynuował karierę w siłach zbrojnych. Historycy odkryli w jego
życiorysie interesujący epizod. W młodości, podczas wojny
amerykańsko-brytyjskiej w 1812 roku, Scott przebywał w niewoli. Był tam
świadkiem oddania przez Brytyjczyków pod sąd wojenny 23 jeńców -
Irlandczyków walczących po stronie amerykańskiej, z których 13 zostało
następnie straconych pod zarzutem zdrady Korony. Oburzony tym zdarzeniem
Scott, po odzyskaniu wolności, głośno domagał się od władz
amerykańskich zastosowania środków odwetowych wobec przetrzymywanych
jeńców brytyjskich. Niestety, 35 lat później proces San Patricios nie nasunął mu oczywistych skojarzeń z tamtym dramatem.
Po zakończeniu wojny w 1848 roku
Amerykanie uwolnili więzionych żołnierzy Batalionu Świętego Patryka.
Weterani w większości osiedlili się w Meksyku, niektórzy wyjechali do
Europy. Sam Batalion istniał do 1850 roku, potem został rozformowany.
Do dziś San Patricios czczeni
są w Meksyku jako bohaterowie. Każdego roku odbywają się uroczystości
na ich cześć, a podczas apelu poległych, po odczytania każdego nazwiska
rozlega się chóralny okrzyk zgromadzonych: - Murió por la Patria! - Umarł za Ojczyznę!
Za: http://www.pch24.pl/legion-swietego-patryka,21724,i.html#ixzz43ATT4LnS