
Nie zawsze efektem tego sposobu myślenia jest sztuka słaba –
bynajmniej. I nie zawsze ten sposób myślenia i odczuwania jest zły, bo
przecież człowiek potrzebuje pewnego wentyla, poprzez który upuści część
z tego, co leży mu na sercu. Część z tego, czego nie rozumie i co go
boli. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze: nawet sztuka cywilizacji
tradycyjnych, nierzadko silnie skodyfikowana i schematyczna, wyrażała
naturalne lęki i wątpliwości człowieka, by wspomnieć choćby tylko epos o
Gilgameszu.
Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że w naszych czasach to
podejście osiągnęło niespotykane wcześniej rozmiary. Na gruncie religii
prosta hagiografia jawi się jako banał, podobnie jak prosty wyraz ufnej
wiary, zwłaszcza związanej z tym, co nazywamy „prawem” (w takim sensie, w
jakim muzułmanie mówią o szariacie). To, co porywa odbiorcę, to „wadzenie się z Bogiem”, „stawianie pytań bez odpowiedzi”, „przyjmowanie nowej perspektywy” etc.
O tym wszystkim trzeba pamiętać, gdy spojrzy się na najnowszy film Marcina Scorsese. W gruncie rzeczy Milczenie
dość wiernie odwzorowuje powieść Endō Shūsaku pod tym samym tytułem,
tak więc podobne uwagi można odnieść do książki. A zatem nie jest to po
prostu książka o japońskich męczennikach wiary chrześcijańskiej. To
lektura, która nie kończy się żadnym zrozumiałym, jednoznacznym
wnioskiem. Autor – i tak samo reżyser – stawia pewne pytanie, a może
raczej porusza temat, zakreśla krąg refleksji. Sugeruje coś, ale nie do
końca jest jasne, co właściwie.
Jak wiadomo, rzecz bazuje na kontraście dwóch postaw i sytuacji. Z
jednej strony Krzysztof Ferreira, postać historyczna: portugalski
ksiądz, który pod wpływem tortur traci wiarę, a w każdym razie wyrzeka
się jej formalnie i publicznie. Zostaje japońskim uczonym, przystępuje
do jednej ze szkół czy też sekt buddyzmu zen – i otrzymuje żonę.
Współuczestniczy w tropieniu chrześcijan, pisze także coś w rodzaju
kontrapologetyki, a mianowicie książkę wymierzoną w chrystianizm i
przeciwstawiającą mu rozsądek myśli wschodniej. Z drugiej strony: dwaj
portugalscy księża, którzy próbują odtworzyć obumierające wspólnoty
chrześcijańskie, a zarazem dotrzeć do Ferreiry, by przekonać się, czy
pogłoski o jego apostazji są prawdziwe.
Jeden z tych księży – główny bohater – finalnie również wyrzeknie się
wiary. Drugi poniesie śmierć męczeńską. Ten pierwszy złamie się nie ze
względu na samego siebie, bo ostatecznie to nie on podlega najcięższym
torturom. Powodem są inni: japońscy wieśniacy, których buddyjskie władze
wykorzystują jako narzędzia moralnego szantażu. Ich los zależy od
kroku, który podejmie ksiądz Rodriguez. Dopóki nie ustąpi, dopóty będą
potwornie torturowani i stopniowo mordowani. Japońscy urzędnicy usiłują w
perfidny sposób przedstawić to tak, jakby cierpienia wieśniaków były
jawnie wywołane przez Rodrigueza.
Recenzenci prześcigają się w podkreślaniu tego, jak bardzo film
„stawia pytania” i „skłania do przemyśleń”. W rzeczy samej, tak właśnie
jest. Ale od razu rzec możemy, iż jeśli cokolwiek z filmu i książki
wynika, to jest to wniosek pesymistyczny. Inna rzecz, że nawet i ten
pesymizm pozostaje niejasny: bo nie bardzo wiadomo, czy rzecz należy
odczytywać jako wyraz przeświadczenia, że Boga nie ma lub nie jest nami
zainteresowany. Sam reżyser dedykuje swą pracę japońskim chrześcijanom;
ba, opatrzył ją nawet hasłem Ad Majorem Dei Gloriam. To jeszcze bardziej gmatwa sprawę.
Gdy wszędzie tyle mówi się o „wadzeniu się z Bogiem”, wtenczas człowiek czuje się cokolwiek nieprzyjemnie, przypominając o szariacie, a więc o prawie. Pozostając przy tej muzułmańskiej terminologii, możemy powiedzieć, że islam (poddanie się Bogu) ma sens tylko wtedy, gdy tariqa (a więc droga mistyczna, kontemplacyjna, głębia wiary i boskiej mądrości) współistnieje z szariatem (czyli z przestrzeganiem prawa). W kontekście Milczenia
trzeba sobie powiedzieć jasno: jakkolwiek nie byłoby to ciężkie, to
jednak wszystko wskazuje na to, że właściwą postawą chrześcijanina jest
wytrwanie w wierze niezależnie od bólu fizycznego i psychicznego.
Naturalnie nie znaczy to, że każdy, kto się złamie, zaciąga ciężką winę.
W istocie być może nie zaciąga żadnej, jeżeli cała sprawa jest
rezultatem zaciemnienia umysłu przez ciało, które frontalnie przegrało.
Nigdy jednak nie można z góry nastawiać się na taki scenariusz: włączać
go w swoje kalkulacje czy zachęcać doń innych. Katolicyzm rozumie
oczywiście potrzebę ukrywania wiary w pewnych okolicznościach, ale nie
wydaje się, by mieściło się w tym – choćby nawet wymuszone i
nieprawdziwe – zapieranie się wiary tudzież maskowanie jej udziałem w
błędnych kultach. Tak daleko nasza takija nie może iść.
Z tej perspektywy księża Ferreira i Rodriguez zbłądzili. Co ciekawe,
reżyser (i autor powieści) chyba temu nie przeczą. Lub inaczej:
przedstawiają całą sytuację jako klincz bez wyjścia. Z jednej strony
bohaterowi niejako „objawia się” głos Jezusa Chrystusa, który sam
zachęca go do podeptania fumi-e w imię miłości do cierpiących
bliźnich, jak też w imię tego, że po to Logos przyszedł na świat, aby
znosić ból, aby po nim deptano. Z drugiej strony, końcówka filmu
wyraźnie pokazuje, że mamy do czynienia z ludźmi przegranymi. Ich krok
ocalił niektórych, ale przecież nie zakończył prześladowań jako takich.
Im samym nie dano spokoju: byli inwigilowani i kontrolowani, a swoje
odstępstwo musieli rytualnie powtarzać. Reżyser daje nam do zrozumienia,
że być może zachowali wiarę, że przynajmniej co do Rodrigueza można to
podejrzewać – ale wiary tej nigdy nie okazywali publicznie. Nie
sprawowali mszy, nie modlili się, nie nosili emblematów religijnych.
Posłusznie uczestniczyli we wszystkim, co im nakazano.
I nie wygląda na to, by ten tryb życia dawał im radość, poczucie
spełnienia i sensu – czy to docześnie, czy duchowo. Przeciwnie, tak
Ferreira, jak i Rodriguez to po apostazji ludzie wyczerpani,
funkcjonujący zgoła mechanicznie, niewiedzący, gdzie się podziać.
Zapewne pójdę tu pod prąd wszystkich recenzji, ale cóż: choć nie
jestem entuzjastą przesadnej dydaktyki i ostentacyjnych moralitetów, to
jednak w tym przypadku wolałbym, aby film przynosił jakąś konkluzję.
Film i książka, bo na gruncie przesłania mowa o tym samym. Wszystko
jednak rozmywa się w pytaniach, w wątpliwościach, w niepewności, w
zadumie. Naturalnie, każdy może sobie poszukać własnej odpowiedzi.
Od strony artystycznej film jest bez zarzutu. Trwa niemal trzy
godziny (bez dwudziestu minut), a jednak nie nudzi. Akcja toczy się w
tempie umiarkowanym, wrażenie robią sceny przyrody japońskiej, gra
większości aktorów również stoi na wysokim poziomie, choć może główny
bohater jest z początku odtwarzany zbyt „hagiograficznie”. Ale zapewne
taka była intencja reżysera: przeciwstawić ów czysty idealizm złu i
niepewności otaczającego świata.
Milczenie (Silence), reż. Martin Scorsese, premiera: 2017 r.