Przyjdzie taki czas,moim zdaniem już
bardzo niedługo, gdy moda na patriotyzm minie.Z półek sobotnich
straganów znikną podkoszulki „Śmierć Wrogom Ojczyzny”, „Bóg Honor
Ojczyzna” etc, na stadionach coraz większym obciachem będzie
odwoływanie się do polityki, a na Marszu Niepodległości będziemy
obserwować z każdym rokiem coraz mniej osób. Właśnie wtedy nasze małe
grupki nacjonalistów przejdą prawdziwy test. W niektórych przypadkach
pierwszy, w innych ostatni. To właśnie wtedy wrócimy do czasów, w którym
oni nie będą czuć małych zwycięstw swojej misji.
Będą widzieli
tylko pogłębiający się bezsens walki. Mimo to, będą to robili.
Reprezentują w końcu najmniej pragmatyczny rodzaj człowieka. Don Kichoci
idei, uwielbiający potyczki z wiatrakami, które zapełniają całe ich
życie. Cieszący się z małych zwycięstw, których inni nawet nie
zauważają. Fanatycy.
Z światem nigdy nie byli w stanie
nadawać na tych samych falach. Nie potrafiło im się pomieścić w głowach,
jak to możliwe, że ich przyjaciel z organizacji wybrał spotkanie z
wymarzoną dziewczyną, zamiast biegania po osiedlach z puszką farby w
ręce. Oczywistym zawsze było, że to właśnie dziś nie można się dać
złamać i sobie odpuścić, by pokazać romantykowi jak ważna to była akcja.
Choćby była kompletnie nieważna. Niestety dla fanatyka coś takiego nie
istnieje.
To właśnie oni zawsze są pierwsi, gdy
duch kolegi podupadł i trzeba go poskładać, jeszcze raz zmotywować.
Jeszcze raz ukazać sens życia, choćby w rzeczywistości nie istniał.
Jeszcze raz przypomnieć wartości. Do znudzenia. Ciężej, gdy to właśnie
fanatyk jest w stanie kryzysu. Wtedy musi się podnieść sam. Grupa, przyjaźń, walka- wszyscy to kochamy. Ale gdy jesteśmy na kolanach, jesteśmy tak cholernie samotni.
Nowa książka lub po prostu świetny
artykuł. Dyskusja w grupie toczy się jednak o milionie ważniejszych
spraw. Ostatnim meczu piłkarskim, dziewczynach czy pracy zarobkowej.
Fanatyk jak natrętna mucha ciągle cieszy się na nowo poznawaniem idei i w
jego lekko skrzywionym umyśle wydaję mu się, że wszyscy siedzący przy
stole koledzy nie mogą się doczekać, gdy wygłosi tyradę na temat nowo
odkrytego elementu wzbogacającego idee. Nie. Oni chcą, żeby się po
prostu zamknął i nie psuł wieczoru czymś co zmusza do myślenia. Widząc
obojętność swoich kompanów, trochę obrażony dżentelmen postanawia
uderzyć ponownie jutro. I pojutrze. Jak natrętna mucha.
Godziny pracy wleką się w
nieskończoność. Przedstawiany jegomość nie potrafi skupić się na
kompletnie bezsensownych dla niego czynnościach. Jego głowa jest
kompletnie wyłączona z firmy, by pracować każdą minute dla swojej
jedynej prawdziwej miłości. Dla Sprawy. Nie jest w stanie emocjonować
się słupkami sprzedaży, przenoszeniem kartonu czy co tam akurat w tym
momencie robi. Po prostu potrzebuje pieniędzy, które i tak spożytkuje w
dużej części na sprawy organizacyjne. Na akcje, na nową puszkę farby, na
plakaty, wynajęcie sali, serwer. Ubrania, imprezy, randki czy wakacje
mogą czasami poczekać.
Idea to też wielka radość.
Fanatyk, nie musi korzyć się przed ludźmi których kompletnie nie
szanuje. Po jakimś czasie nikt nie oczekuje od niego innego zachowania
niż tego, że po prostu będzie robił coś, co jest w interesie jego idei.
Najmniejsze rzeczy potrafią go ucieszyć i będzie rozmyślał o nich
miesiącami jakby on i jego kompani wygrali właśnie ogromną bitwę z
siłami zła. To, że wspomniane Zło nawet ich nie zauważyło- a gdyby tak
było mogłoby ich rozdeptać jak robaki- nie ma żadnego znaczenia.
Najmniejsze zwycięstwa są kroplą drążącą tę cholerną skałę, którą muszą
dźwigać narody. I napełniają dusze fanatyków.
Mimo jego starań, czasami po prostu nie
wychodzi. Być może popełnił na tyle dużo błędów, że dalej ta grupa po
prostu nie jest w stanie zrobić nic co nadawałoby jej sens. Być może
wszyscy wydorośleli i nie zdążyli na czas dostosować idei i nowo
zdefiniować swojego organizacyjnego istnienia. A może po prostu nigdy
nie było to warte funta kłaków. Nie. To niemożliwe i fanatyk dobrze wie,
że nie będzie w stanie funkcjonować jak jego koledzy z pracy. Inni
fanatycy stojący z nim też wiedzą to doskonale.
On już planuje, co będzie robić by znów
nie mieć na nic czasu, by znów pracować w dwóch miejscach jednocześnie,
by ciągle mieć kłopoty finansowe, rodzinne, z czasem i przyjaciółmi. Jak
cholerny masochista, choć wścieka się na samego siebie i na wszystkich
dookoła. Choć mimo wszystko to właśnie on najczęściej musi gasić światło
jako ostatni, to nie potrafi po prostu bez tego żyć. Idea jest w jego
krwiobiegu. Ratowała go od jednych kłopotów, wpędzając w inne od wielu
lat. Kształtowała jego życie, charakter, a jednocześnie zamykała drzwi
by coś osiągnąć. Tyle, że to coś dla fanatyka nic nie oznacza.
Fanatykiem nie jest się w trakcie wzlotów, w trakcie zakupów nowych
ciuchów, przy kumplach czy w tylnym szeregu z dala od konsekwencji.
Fanatykiem jest się zawsze. Nawet jeśli się tego bardzo nie chce.
Parafrazując słowa Jana Mosdorfa: może nie zdziałamy nigdy wielkich
rzeczy. Możliwe, że nigdy nie będziemy żyć ani pół dnia w Wolnej Polsce.
Bardzo możliwe, że nawet nie spełni się marzenie nas wszystkich o
wolności wykrzyczenia wszystkim wrogom, że jesteśmy gotowi na walkę na
śmierć i życie.
Ale świat, a przede wszystkim nasza idea nas
potrzebuje. By mieć jakąkolwiek nadzieje na zmiany. Gdy wszystko
dookoła zmienia się jak w kalejdoskopie, paradoksalnie zmieniając
jedynie odcień szarości, błysk w oku fanatyka pozostaje ten sam. Nie
moda, nie marsze czy wybory, ale to właśnie oni są nadzieją. Fanatycy!
Nigdy nie przestawajcie nimi być! Dla Sprawy!