2 czerwca 1943 miejscem zbrodni była wieś
Hurby położona w powiecie zdołbunowskim . W jej wyniku zginęło około 250 Polaków.
Z domu nazywam się Ostaszewska, córka Jana i Marii (z domu Zielińskiej).
Napisała w swoich wspomnieniach Irena Gajowczyk (urodzona w 1936 r. w Hurbach) Byłam zbyt
mała, aby się bronić i zbyt duża, żeby zapomnieć tragiczny dzień 2 czerwca 1943
roku. Wieczorem tego krytycznego dnia, mama całą piątkę dzieci przygotowywała
do snu. Byliśmy w samych koszulkach (dla porządku podaję imiona i wiek mojego
rodzeństwa: najstarszy brat, Marcel - 12 lat, siostra Lodzia - 10 lat, Irena -
6,5 roku, siostra Stasia - 4 lata, brat Tadzio - 1,5 roku).
Mieszkaliśmy dość
daleko od innych gospodarstw i tego dnia ktoś nas powiadomił, że wiele domów
pali się i że banderowcy napadli na Hurby. Wtedy ojciec zdecydował, aby mama z
dziećmi uciekła do pobliskiego lasu. Tak też się stało. Marcel wziął na plecy
Stasię, Mama najmłodsze z dzieci na ręce, ja zaś trzymając się sukienki Mamy i
Lodzia - uciekałyśmy. Dołączyło do nas wielu sąsiadów, wszyscy biegli w
kierunku lasu. Ojciec został w domu, aby wynieść cenniejsze rzeczy i trochę żywności.
Uszliśmy może ze 150 metrów, kiedy Mama zauważyła kilku młodych mężczyzn
wychodzących z lasu. Każdy miał w ręku siekierę. Mama zaczęła krzyczeć
przeraźliwie, abyśmy się chowali. Rozbiegliśmy się wszyscy w zboże na tyle już
duże, że pozwalało nam ukryć się. Brat Marcel z siostrą Stasią odbiegł od nas,
siostrę Lodzię pociągnęła za sobą jedna z naszych sąsiadek, a ja zostałam z
Mamą. Rozpoczęła się rzeź. Banderowcy uderzali na oślep siekierami i nożami
kogo dopadli. Kilku z nich nadjechało na koniach i tratując w poszukiwaniu
ofiar zboże - mordowali znalezionych. Kilku banderowców podbiegło do mojej mamy
i jeden z nich uderzył ją w głowę siekierą. Mama upadła i wypuściła z rąk brata
Tadzia, a ja z przerażenia krzyczałam. Na całym polu był ogromny wrzask i
lament, ludzie błagali swoich oprawców o darowanie życia, no bo przecież ich
znali. Oprawcy byli jednak bezwzględni. Mama czołgając się, przygarnęła do
siebie płaczącego Tadzia i zakrwawionemu dała pierś. Po niedługiej chwili
banderowcy ponownie dobiegli do mojej Mamy i podcięli jej gardło. Jeszcze żyła
kiedy zdarli z niej szaty i poodcinali piersi. Ja leżałam przytulona do ziemi,
chyba ze strachu nawet nie oddychałam. Mama i Tadzio strasznie się męczyli,
Mama powyrywała sobie długie włosy z głowy, była strasznie zmieniona, bałam się
jej, prosiła o wodę. Jak trochę się uspokoiło pobiegłam na nasz ogród i na
listku kapusty przyniosłam trochę wody, ale nie podałam bo już nie jęczała i
bałam się jej. W pewnym momencie zobaczyłam straszny ogień i wycie zwierząt, to
paliły się nasze zabudowania, bydło i konie chodziły po ogrodzie, a trzoda i
drób paliły się razem z budynkami. Przerażona przesiedziałam do rana przy
zwłokach Mamy i brata. Zobaczyłam też inne trupy, bardzo się bałam, było mi
zimno, byłam tylko w koszulce. Rano postanowiłam pójść do swojej cioci - Marii
Terlickiej - myśląc w swej naiwności, że to tylko nas spotkało takie
nieszczęście. Jej budynek, nowy, murowany, kryty blachą stał niezniszczony. Na
podwórku było dużo koni, ale kiedy usłyszałam głośne rozmowy po ukraińsku
uciekłam stamtąd do mojej koleżanki, Stasi Materkowskiej. Jej budynek, nowy,
też nie był spalony, a na podwórku także zobaczyłam dużo koni. Weszłam na ganek
i chciałam wejść do mieszkania, gdy nagle usłyszałam pijackie krzyki, a jeden z
Ukraińców krzyknął: mała Laszka! Strylaj! Wybiegłam do dobrze znanego mi
ogródka i weszłam w krzak jaśminu. Siedziałam cichutko i obserwowałam, jak
pijani banderowcy wybiegli na podwórko. Nie szukali mnie, powsiadali na konie i
ze śpiewem odjechali (fragment)
Za: http://wolyn.org/index.php/wolyn-wola-o-prawde/598-2-czerwca-1943-miejscem-zbrodni-bya-wie-hurby.html