Jakikolwiek ruch polityczny, osadzony w naszej tożsamości, jest
skazany na klęskę organizacyjną, bowiem za jego tworzenie i przywództwo
najczęściej biorą się ludzie, którzy nie są w stanie sami zapracować na
siebie, lub nie maja pojęcia o budowaniu struktur – ocenia w rozmowie z
Michałem Krupą Tomasz J. Kostyła, założyciel i wokalista popularnego w
latach 90. zespołu tożsamościowego Legion, poeta i fotograf.
Od lat jest Pan związany ze środowiskiem narodowej prawicy w Polsce.
Jaka jest Pana ocena obecnej kondycji obozu narodowego w Polsce,
szczególnie jako ruchu politczynego?
Biorąc za powstanie ruchu narodowego pamiętny już Marsz Niepodległości
AD 2011, był to bardzo sprzyjający start, nie wymagający ani kosztów ani
reklamy. Dwie organizacje stały się baza wypadową szerokiego ruchu.
Nastroje społeczne, entuzjazm, obnażona obłuda mediów głównego ścieku,
działania władzy warszawskiej i kompromitacja lewactwa – co może być
bardziej korzystnego, aby rozpocząć ogólnopolską akcję narodową,
przyciągającą dziesiątki tysięcy ludzi? Jednak okazało się, że po kilku
latach, poza sloganami, produkcją oraz sprzedażą gadżetów nie pozostało
wiele. Poza pustosłowiem, obietnicami bez pokrycia i coraz większym
rozdrobnieniem, nie ma treści ani namacalnych struktur. Nie ma nawet
chęci na taką aktywność, która pozwoliłaby scalić środowiska nie tyle
wokół idei, ale wokół praktycznej sfery działalności społecznej – mam tu
na myśli pozyskiwanie dóbr, co by się łączyło z aktywizacją kadr. Do
tego doszły podziały, zawsze obecne w tego typu inicjatywach, oraz na
peryferiach pojawili się różnego rodzaju szaleńcy, niezwykle aktywni i
bezkarni.
To wszystko sprawia, że jakikolwiek ruch polityczny, osadzony w naszej
tożsamości, jest skazany na klęskę organizacyjną, bowiem za jego
tworzenie i przywództwo najczęściej biorą się ludzie, którzy nie są w
stanie sami zapracować na siebie, lub nie maja pojęcia o budowaniu
struktur. Ktoś, kto ma talent jedynie do wygłaszania manifestów, albo
potrafi jedynie wskazać i zdefiniować wroga – nie zawsze nadaje się do
pracy organicznej. A w zasadzie – co widać – do niczego innego już się
nie nadaje. Dlatego taki ruch, który w swoich szeregach posiada jedynie
sofistów wpatrzonych w tablety i smartfony jest zawsze gotowy do
sprzedania się za etaty państwowe. Ostatnie wybory parlamentarne
pokazały to bardzo dobrze. Muzyk – celebryta rodem z PRL zagarnął na
swoją szalupę liderów czterech organizacji prawicowych, którzy wcześniej
wykluczyli ze swoich szeregów osobę, która jako jedyna rozumiała jak
należy tworzyć organizację, a przy tym była niezależna finansowo.
Czy problem leży bardziej w politycznej niedojrzałości, bezradności organizacyjnej czy przeroście ambicji?
Problemy są wszędzie zauważalne. Niedojrzałość da się wytłumaczyć. Kto
miał ludzi wychowywać wokół idei zachowawczych, jeśli nie wyniósł sam
tego z domu? Każdy z nas był na początku niedojrzały i szukał swojej
drogi na politycznych wertepach. To i tak sukces, że osoby, urodzone po
1988 roku są w stanie uodpornić się na demoliberalny bełkot. To bardzo
wiele, że można dotrzeć do większej liczby osób myślących podobnie. Ale
to wszystko trwa dopóty ludzie mają środki na przetrwanie. Będąc na
utrzymaniu rodziców, mając stypendium, jakże łatwo jest wygrażać
zaciśniętym kułakiem władzy, czy fotografować się przy symbolach
prawicowych. Jednak kiedy trzeba zacząć dorosłe życie, utrzymać siebie w
obcym mieście, czy nie dać się poznać jako „prawicowy oszołom” w
korporacji, to dopiero zaczyna się survival. I wtedy się okazuje, że nie
ma na kogo liczyć. Że organizacja narodowa, o pięknym rodowodzie,
słowach, tradycji i medialnych sukcesach staje się głucha i ślepa na
wołanie o pomoc i jeszcze sama woła o pieniądze. Przez kilka lat
istnienia struktur narodowych problem ten nie zniknął, a wręcz się
nasila, czego przykładem są kadry w przedziale wiekowym 16-26 lat.
Ludzie dojrzali, choćby najbardziej prawicowi, nie będą wspierać
organizacji, która nie rozumie pracy u podstaw, ani nie pojmuje
znaczenia pieniędzy we współczesnym świecie.
Na impotencję ruchu narodowego – mówię o środowisku a nie o partii –
składają się te wszystkie czynniki wymienione w pytaniu. A przecież
wystarczyłoby się nauczyć od przeciwnika, jak działać, jak zdobywać
środki, co wspierać, a czego unikać, by mieć fundusze, odpowiedzialnych
ludzi, nieruchomości i swoich polityków. My polityków jeszcze mamy. Póki
co, mówią znakomicie. I co z tego? Jakie korzyści daje nam nieustanne
definiowanie przeciwnika i wywoływanie z historycznego niebytu trumien i
pomników? Nadchodzi taki moment, kiedy polityka prawicy ze szczytów
wzniosłych idei na realizm ziemski sprowadza proste pytanie narzeczonej,
żony, kochanki: „Kochanie, z czego będziemy żyć za trzy miesiące?”. I
czar pryska. I wtedy się okazuje, że można się sprzedać łatwo, dobrze i
przyjemnie, że są miejsca w radach nadzorczych spółek skarbu państwa. A
przy okazji można zmieszać z błotem swoją organizację i kolegów, którzy
jeszcze nie dotarli do tego etapu.
Ponadto, każdy traktuje organizację jako transport do usadowienia się na
dobrej posadzie w stolicy. Nikt tego nawet nie ukrywa. Nikt też nie
chce potem wracać do siebie na prowincję, więc jest gotowy robić
wszystko, aby utrzymać swój status specjalisty od wszystkiego. Skoro w
demoliberalnym państwie media sa pierwszą władzą, to liderzy narodowi
kręcą się tam, gdzie są mikrofony i kamery, a nie tam, gdzie trzeba
tworzyć fundament wszechpolskiej organizacji z szerokim zapleczem. Tak
to wygląda i raczej nie zanosi się na zmiany.
Dostrzegam pewien trend wśród narodowców, który zapewne ma wiele
wspólnego z działalnością i nauczaniem obecnego papieża, a mianowicie
zwrot w stronę katolickiego tradycjonalizmu lub dla wielu po prostu
katolicyzmu pełnego, integralnego. Przejawia się to przede wszystkim w
regularnym uczestnictwie we Mszy Trydenckiej. Jak Pan ocenia to
zjawisko? Czy katolicki tradycjonalizm i polski chrześcijański
nacjonalizm są skazane na siebie?
Według mnie nie ma ratunku dla Kościoła Katolickiego w jego wersji
posoborowej, mimo, że co jakiś czas pojawiają się osoby, deklarujące
wszelkie możliwe odnowy. W oparciu o nauki jałowego siewcy – Jana Pawła
II, jest to wszystko skazane na klęskę. Nie da się laicyzacji
powstrzymać synkretyzmem, czy ekumenizmem. Nie przyciągnie się do
kościoła wyjąc, klaszcząc i skacząc przy prezbiterium. Biskup idący w
pląsy z rajfużycą na murach Jasnej Góry będzie bohaterem tabloidów, ale
tym zachowaniem nie przyciągnie kleryków do seminarium. III RP stała się
polem bitwy, w jakim uczestniczyła Francja, czy Beneluks w latach
70-tych ubiegłego wieku. Na szczęście mamy drugie źródło jakim jest
Tradycja Katolicka. To jest ostatnia i jedyna nadzieja współczesnego
świata. Nie ma innej opcji aby ruchy narodowe, zachowawcze nie wiązały
się z nurtem tradycjonalistycznym w Kościele. I dobrze, że w tych
środowiskach został obrany kurs na dzieło abp Marcela Lefebvrea. Tam
gdzie Tradycja, tam jest Kościół. I będzie to Kościół prawych ludzi
wielkiej wiary, ale i męczeństwa. Katolicki tradycjonalizm i polski
nacjonalizm są osią istnienia naszego Narodu.
Zajmuje się Pan od lat, można by rzec, „nacjonalizmem od strony
kultury”. Jak Pan patrzy na obecne trendy kulturowe jako nośniki
określonej aksjologi i postaw? Co musi się wydarzyć, aby dokonać
kontrrewolucji w tej sferze?
Uważam, że kwestia kultury została całkowicie zlekceważona i zaniechana
przez wszystkich, którzy parają się ruchem narodowym w Polsce. Pomijam
różne indywidualne inicjatywy artystyczne, które mają miejsce, zaś
często są wydarzeniami okolicznościowymi i spontanicznymi. Niektórym
ludziom chce się jeszcze coś robić, wbrew wszelkim przeciwnościom, ale
jedno jest pewne: prawica narodowa przegrała totalnie wojnę o kulturę z
lewicą. Nie mówię tutaj o modzie, czy subkulturze, która rządzi się
nieco innymi prawami. Chodzi o pojęcie ogólne. Jesteśmy zacofani gorzej
niż byli Polacy pod zaborami, choć technicznie i fizycznie nadal
sprawni.
Najgorsze jest to, że nikt z liderów nie ma pojęcia o znaczeniu i roli
kultury w państwie, nikt nie wysila się, aby odebrać lewicy wpływ na
społeczeństwo w tej materii. Przez tak wiele lat, mając przecież wiele
środków, a swego czasu nawet i wicepremiera- ministra edukacji, nie
zrobiono nic. Nie wspierano nawet gotowych projektów artystycznych, nie
dawano im szansy na umocowanie się ich w przestrzeni publicznej. Często
nawet odcinano się od osób tworzących. Mamy bezdusznych ludzi na prawicy
i tylko niewielka ich część te kwestie rozumie. A kultura jest duszą
narodu. jest czymś niezwykłym, życiodajnym. W III RP nie ma żadnych
wydarzeń kulturalnych, którym autorem byłaby prawica i która by w ten
obszar kierowała zwykłych ludzi. Bez kultury, każda czynność polityczna
czy społeczna staje się jałowa. Nas trzyma przy życiu ciągle dorobek
artystyczny XIX wieku i niewielka część z początku wieku XX. I to
wszystko. To już PRL – w czasach gierkowskiej dekady – w sferze kultury
umożliwił powstanie wartościowych dzieł. W czasach tzw. wolnej Polski
brodzimy w ścieku intelektualnym. I nikt nie próbuje tego zmienić.
Ja wiem – są niekiedy filmy, bywa poezja, festiwale rockowe, pomniejsze
koncerty. Są to jednak zjawiska bez parasola finansowego, albo często
projekty kasty rządzącej, której zależy na wyborcach. Moda jest
wykorzystywana na konkretne cele polityczne, ale czy możemy to nazwać
kulturą polską? Artystę łatwo jest kupić, bo chce żyć tylko z tego, co
sam tworzy i co potrafi najlepiej robić, tą kwestię doskonale rozumie
lewica, a prawica nadal tego nie widzi i dostrzec nie zamierza.
Trudno orzec, co się musi wydarzyć aby to zmienić. Może trzeba wymienić
polityków na prawicy? Może trzeba budować struktury pionowe, w które
wejdą zarówno artyści jak i biznesmeni? Najgorszy w tym jest fakt, iż
problemy kultury doskonale rozumieją i definiują tylko dwie osoby: pan
dr Jan Przybył i pan Krzysztof Karoń. Nikt poza nimi się na poważnie tą
sferą nie zajmuje. I my się cieszymy, że mamy ludzi wykształconych?
Najbardziej kultowa, przynajmniej w mojej subiektywnej opinii, płyta
zespołu Legion, którego był Pan założycielem, AMDG, miała wybitnie
duchowe przesłanie. Krytyce został poddany m.in. „ekumenizm z piekła
rodem”. Jak artysta i poeta ocenia obecną kondycję polskiego Kościoła?
Ma się nieraz wrażenie, że polski Kościół powstał wraz z pontyfikatem Jana Pawła II i skończył się wraz z jego śmiercią.
A tak na poważnie, to sytuacja jest coraz gorsza w mojej ocenie. Dotarły
do nas owoce Soboru Watykańskiego II i obserwujemy w Kościele wyścigi w
szukaniu trzeciego policzka, aby nadstawić go do bicia. Struktura
posoborowa więdnie. Obok skandali natury erotycznej, mamy jawne
wypieranie się obrońców życia, obrońców Wiary. Nawet nie bardzo wiadomo
kto kieruje Kościołem w Polsce. Prawda jest uciszana, a księża celebryci
są bezkarni i robią co chcą. Jak już wspominałem, gdyby nie Tradycja,
byłoby jeszcze gorzej. A tak, przynajmniej mamy szansę na ważne Msze i
na ważne sakramenty.
Polscy nacjonaliści niejednokrotnie deklarowali swoje przywiązanie do
wartości katolickich. W odpowiedzi Kościół w Polsce odżegnuje się od
nich, potępia jedynych obrońców Wiary, którzy na czele swoich pochodów
niosą krucyfiks. Czy można udawać, że nic się nie dzieje? Albo zachęta
polskiego Episkopatu do inwazji obcej cywilizacji na nasz kraj. Co z
duchem Krucjat, czym ma być Kościół wojujący na Ziemi? Jesteśmy
rozmontowywani krok po kroku. Owoce pontyfikatu JP2 to są zgniłe jabłka
przy uschniętej jabłoni. Nic tego nie ożywi.
Ale to nie jest powód do rozpaczy, bowiem – jak wspomniałem – dzieło abp
M. Lefebvrea wydaje dobre owoce i jest czas, aby wybrać właściwą drogę.
Jest nauczanie kościoła sprzed 1962 roku – więc mamy koło ratunkowe.
Trzeba tylko umieć to dostrzec.
Parafrazując pytanie Ronalda Reagana z debaty wyborczej z Jimmym
Carterem, czy uważa Pan, że w Polsce żyje się lepiej niż 4 lata temu?
Czy wyborcy PiS mają się z czego cieszyć?
Zależy, co się rozumie pod pojęciem „lepszego życia”. Mnie się lepiej
nie żyje. Od wielu lat, bez względu na to kto rządzi, tak samo
doświadczam terroru fiskalnego. Ludzie tak samo się zachowują – jedni
udają, że mnie nie widzą, a inni cieszą się z moich potknięć.
Poza tym nie zauważyłem, aby Polacy zaczęli masowo wracać z emigracji,
nie dostrzegam też obniżeń podatków, czy demontażu największej piramidy
finansowej jaką jest ZUS. Nic nie słychać o wyrokach skazujących dla
banksterów, czy dla funkcjonariuszy prześladujących narodowców. W
mediach nadal widać te same plugawe mordy, wciąż bezkarnie opluwające
nasze wartości.
Ale są ludzie , którzy mają lepsze życie. Na pewno ci, którym PiS
zafundował dotację 500+, oraz wszyscy urzędnicy, których liczba wcale
nie maleje. Na pewno do szczęśliwych należą imigranci z Ukrainy, którym
partia rządząca stworzyła tu idealne warunki do wegetacji. Jeżeli zaś
dodamy do tego osoby, które z mocy ustawy dostają polskie paszporty by
móc się tutaj masowo osiedlać na preferencyjnych warunkach, to niebawem
poczujemy się nad Wisłą, jak Palestyńczycy w Palestynie.
Dziękuję za rozmowę.
Za: https://kresy.pl/publicystyka/prawica-narodowa-w-polsce-nie-ma-namacalnych-struktur/