dr Michał Siudak
Wybory do parlamentu europejskiego, choć
mają nieco innych charakter niż parlamentarne, pokazują, że na polskiej
scenie politycznej nie ma miejsca na partie antysystemowe. Postaram się
udowodnić tę tezę jako ten, który uważa, że w system polityczny III
Rzeczpospolitej wpisano „kod błędu”, powodujący szereg negatywnych
reperkusji w wielu dziedzinach naszego życia.
1. Wyobraźmy sobie, że
Polska to komputer, któremu trzeba zmienić system operacyjny. W momencie
zmiany jest on najbardziej zagrożony z zewnątrz. Dlatego, instytucje
wszystkich poważnych państw świata posiadają odpowiednie służby, które
mają stać na straży systemu. W polskim przypadku taką rolę pełni ABW; i
czy nam się to podoba, czy nie – stoi na straży państwa i jej zadaniem
jest penetrować wszelkie ruchy antysystemowe, kontrolować je, a w razie
konieczności rozbijać, ponieważ czas zmiany systemu państwa (lub jego
sojuszy) jest największym zagrożeniem. Weźmy postulat wyjścia z NATO i
ewentualnego sojuszu z Rosją, który głosi pewna część intelektualistów i
grup antysystemowych. Papier zniesie wszystko, podobnie jak burzliwe,
aczkolwiek mało ważne bicie piany na portalach społecznościowych. W jaki
sposób to zrobić? Zadzwonić do prezydenta Trumpa i oznajmić mu, że
wychodzimy z NATO, a potem do prezydenta Putina, że już się nie chcemy
przekomarzać i zawieramy sojusz militarny? A może odwrotnie? Najpierw
zmienimy system polityczny, a potem wyjdziemy z NATO, czy wszystko
naraz? Sojusze i systemy polityczne zmienia się tylko i wyłącznie w
czasach ostrych kryzysów i zmian geopolitycznych.
2. W najbliższym czasie
żadna partia polityczna, głosząca hasła otwarcie antyeuropejskie, nie ma
szans na przekroczenie progu wyborczego. Dlaczego? Na to pytanie nie
odpowie analiza politologiczna – trzeba sięgnąć do antropologii
kulturowej i pojęcia tzw. „pamięci zbiorowej”. Czy nam odpowiada poziom
życia w Polsce, czy nie, takiego dobrobytu jak dzisiaj nie było w
polskim przekazie pokoleniowym. Wręcz odwrotnie. Kto nie słyszał
opowieści o jednych butach w których chodziło się do kościoła, burakach
na przednówku? Kto z dzisiejszych decydentów nie pamięta czasów, kiedy
posiadanie samochodu było luksusem? W chwili obecnej, szczególnie na
wsiach i prowincji, stoi kilka samochodów na podwórku, w domach mamy po
kilka komputerów, komórek, prezent na Dzień Matki to wczasy na greckiej
wyspie, a bilety do teatru trzeba kupować z półrocznym wyprzedzeniem.
Przeciętny Polak tę sytuację wiąże z obecnością w UE.
Do tego dochodzi skala powiązań
gospodarczych z EU na wszelkich możliwych poziomach. Cokolwiek o naszej
suwerenności państwowej powiadaliby nasi przywódcy – pod względem
gospodarczym jesteśmy w UE tym, czym województwo łódzkie w Polsce – jego
częścią. Ruchy i partie antysystemowe nie mogą liczyć na wsparcie i
sponsorowanie ze strony polskiego biznesu, który jest zainteresowany
pozostaniem w UE, choć to wcale nie oznacza, że bez zastrzeżeń przyjmuje
system tam panujący. Te powiązania dotyczą jednak również zwykłych
Kowalskich. Rządzący o tym nie mówią, bo trochę wstyd, ale bardzo duża
liczba naszych rodaków (szczególnie z prowincji), wsiada w niedzielny
wieczór do busa, który wiezie ich do Reichu, gdzie pracują tydzień lub
dwa, potem wracają na kilka dni do domu i apiać z powrotem. Kupują
samochód, raz do roku jeżdżą do Dubaju. Cena za ten pozorny dobrobyt
jest oczywiście ogromna: rozbite rodziny, dramatycznie niski przyrost
naturalny, problemy psychiczne wśród dzieci i młodzieży, plasujące nas
na czele europejskich statystyk. Chociaż ludzie uważają, że się
przystosowali do takiego życia. Nie można wymagać, aby przeciętny
biłgorajski Janusz zrozumiał zależność, których nie rozumieją
profesorowie belwederscy. Bardzo duża część naszych rodaków wyjechała i
osiedliła się za granicą. To rodziny dzisiejszych 50 – 60 latków, którzy
tak gremialnie głosowali w wyborach. Wszyscy oni nie zagłosują na żadną
partię, która będzie postulować wyjście z UE – bo dla jednych oznacza
to stratę zarobku, kolejki na granicach, dla drugich utrudniony kontakt z
najbliższymi. Na wsparcie finansowe polskiego biznesu nie ma co liczyć,
do tego dochodzi jeszcze punkt pierwszy niniejszego artykułu.
3. Polski naród jest w
przerażającej większości chłopski, bądź post – chłopski, elita – post
szlachecka lub post – chłopska. Inaczej niż na przykład w Czechach i na
Węgrzech, gdzie rolę wiodącą odgrywa mieszczaństwo (inaczej klasa
średnia). Chłopskie myślenie jest krótkoterminowe, nieabstrakcyjne i
wspólnotowe lub też socjalne. Dlatego PiS wygrywa wybory na wschodzie
Polski, bo tam żyje naród zasiedziały od pokoleń, ten dla którego
wspólnotowość jest tak samo oczywista, jak niedzielne msza w kościele.
Tam funkcjonują straże pożarne, koła gospodyń wiejskich, orkiestry
dęte…, ważne jest to, co sobie ludzie pomyślą.. Do tego narodu nie
trafią indywidualistyczne i prokapitalistyczne hasła J. Korwina–Mikke.
Do tego ludu nie trafia także hasła narodowe, bo ziemie te (mimo
nieporozumień etnicznych) zawsze były wielokulturowe. I tutaj dochodzimy
do sedna sprawy. Ugrupowania antysystemowe nie wejdą do sejmu pod
hasłem sprzeciwu wobec ustawy 447, bo polskie post – chłopskie
społeczeństwo nie rozumuje w kategoriach abstrakcyjnych – mam pismo od
rejenta, które trzymam w szafie, w którym mam zapisane morgi i co moje,
tego mi nie odbiorą. Nie rozumie funkcjonowania mechanizmów finansowych,
które pozwalają – mimo posiadania morgów – zrobić z niego współczesnego
niewolnika, ale profesura belwederska i eksperci też nie rozumieją. Na
wyborców z zachodniej Polski nie ma co liczyć, bo tam retoryka
narodowo-katolicka i antyunijna jest wyższym poziomem abstrakcji.
4. Problem elit. W Polsce
nie jest tak źle jak na Ukrainie, gdzie elity nie ma w ogólę, ale
istota problemu jest podobna. Elity w Polsce są post-chłopskie lub
post-szlacheckie. Post-szlacheckie są oderwane od ludu, co przejawiło
się po klęsce ugrupowań antysystemowych w wyborach wypowiedziami, że
naród nie dorósł do naszej wizji, nie jest dostatecznie patriotyczny.
Ale przecież przeciętny Kowalski pracuje po 12 godzin dziennie, nie ma
czasu słuchać półtoragodzinnych pogadanek na temat historii, geopolityki
czy socjologii. Jedyne wiadomości to radio w samochodzie, albo busie w
drodze do pracy. Warto zwrócić uwagę, że intelektualiści związani z
partiami antysystemowymi prezentują więcej niż przeciętną inteligencję,
wiedzę, erudycję i rozeznanie świata. Funkcjonują jednak w swoich
środowiskach, takich swoistych bańkach, będąc przekonanymi, że dla
narodu żywotne jest to, co dla nich samych, np. polityka historyczna.
Mówią tutaj sami do siebie, we własnym gronie i środowisku. A to nie
wystarczy, aby przekroczyć próg 5 proc. Otrzymują duże poparcie wśród
młodzieży, bo we współczesnej Polsce właśnie młodsza młodzież może
pozwolić sobie na siedzenie w internecie. Próba zbudowania narracji
politycznej wokół spraw międzynarodowych jest też raczej skazana na
niepowodzenie, ponieważ dla przeciętnego obywatela są to sprawy bardzo
dalekie, odległe – właśnie abstrakcyjne.
5. Nie da się wejść do
sejmu głosząc hasła antyimigracyjne. Emigranci z Azji są zjawiskiem
wielkich miast, a miasta w Polsce nie decydują o wynikach wyborów.
Straszenie emigracją ukraińską również nie przeniesie żadnych efektów. W
obecnej chwili emigracja z Ukrainy jest „przezroczysta” – nie zgłasza
postulatów politycznych, nie rożni się znacząco od Polaków, a w odczuciu
wielu polskich przedsiębiorców ratuje ich firmy. Ratuje rolników z
prowincji. Ten postulat może trafić do środowisk kresowych, ale to znów
za mało, żeby wygrać wybory.
6. Problem zaplecza
intelektualnego, finansowania i mediów. Ugrupowania antysystemowe nie
mogą liczyć na pomoc finansową ze strony polskiego biznesu, bo ten nie
jest zainteresowany wyjściem z UE, ani nawet poluźnieniem związków. Do
mediów ogólnopolskich dostępu nie będzie – a bez nich dobry wynik w
wyborach jest niemożliwy, bo ludzie aktywni zawodowo i biorący udział w
wyborach zwyczajnie nie mają czasu na słuchanie godzinnych monologów
politycznych. Zaplecze intelektualne jest – ale o paradoksie – jest ono w
warunkach demokratycznych swoistym „przekleństwem”. Prawicowi
intelektualiści prezentują bowiem bardzo wysoki poziom wiedzy i
erudycji, potrafią się pokłócić o kwestie zupełnie nie zrozumiałe dla
przeciętnego wyborcy. Stąd bierze się defragmentacja prawicy – w
przeciwieństwie do „kombinatów władzy”, gdzie deklaracją polityczną na
miarę Manifestu Komunistycznego jest odczytanie na wizji instrukcji z
centrali. Dla przeciętnego wyborcy monolog polityczny prof. Wielomskiego
czy G. Brauna jest niezrozumiały.
7. Ekscentryczni
przedstawiciele. Problemem ruchów antysystemowych jest ekscentryczność
i, co za tym idzie szybka „zużywalność” przedstawicieli. Sztandarowym
przykładem jest tutaj P. Kukiz, dobry skądinąd muzyk rockowy. Jako
naturszczyk w nieznanym sobie świecie, ze skłonnością do piątkowej
szczerości, zaprzepaścił poparcie, którym obdarzyli go rozczarowani
systemem wyborcy. Następnym przykładem jest ważna twarz antysystemu-
reżyser Grzegorz Braun. Niewątpliwe erudyta, człowiek dużej wiedzy – ale
niestety apokaliptyczny wizjoner. Bez szans na wybór. Do tego dochodzą
profesorowie nieznani przeciętnemu wyborcy, który tak naprawdę woli
głosować na „babę z sąsiedztwa”. Dobitnym przykładem jest tutaj Pani B.
Szydło. W dyskusji na temat systemu politycznego, filozofii, Pani B.
Szydło zostałaby zmiażdżona intelektualnie przez przedstawicieli
any-systemu, ale to ona jest w parlamencie europejskim. Bo zaplecze
intelektualne PiS (silniejsze niż nam się wydaje) odczytało „wolę
ludu”.
Czy warto być antysystemowcem?
Przytłaczająca większość polskich
intelektualistów, polityków i działaczy społecznych nie zdaje sobie
sprawy z gry, która toczy się wokół naszego kraju. Przebywają w świecie,
który przeminął bezpowrotnie. Mają przebrzmiałe wyobrażenia o polskiej
niepodległości z czasów zaborów, gdzie walka toczyła się o problem
germanizacji czy rusyfikacji, symbole narodowe, itp. Tego świata już nie
ma. Dzisiaj mówimy po polsku, mamy polskie szkolnictwo, polski rząd –
ale polskie resursy nie pracują na nasze miejscowe, polskie, dobro.
Wyjeżdżają za granicę. Jak w XIX wieku. Wtedy trzeba było mieć garnizon
wojska w Krakowie, dzisiaj wystarczy system bankowy.
Jeżeli dojdzie do realizacji ustawy 447,
Polska straci kontrolę nad własną ziemią. Oddamy pokłady surowców
mineralnych, a mamy ich mnóstwo, wodę i kapitał ludzki i będziemy
obywatelami drugiej kategorii. To dobry powód, aby zostać
antysystemowcem bez widoków na przyszłość.
Witold Pilecki też widoków na przyszłość nie miał.