15 czerwca 1906 roku urodził się Leon Degrelle - jeden z największych działaczy przedwojennego europejskiego ruchu narodowo - radykalnego.
Poniżej przedstawiamy wywiad z Leonem Degrellem przeprowadzony w roku 1936 przez Jerzego Walldorfa.
Wódz młodej Belgii
Rozmowa z Leonem Degrelle
Rozmowa z Leonem Degrelle
KU DYKTATURZE
Bruksela, we wrześniu.
Leon Degrelle jest niewątpliwie
najbardziej zaawansowanym w Europie kandydatem na nowego dyktatora i
pewien jestem, że jeśli nie zbraknie mu temperamentu i tempa, to
zawładnie Belgią, zanim ludzie zdążą wyjść z podziwu, że taki Degrelle w
ogóle się znalazł.
Nie ma już dzisiaj Belga, który by nie zdawał sobie sprawy ze
znaczenia i możliwości ruchu „Rex”. Kraj dzieli się na rexistów i na
antyrexistów – obojętnych nie ma. Zdarzyło mi się wprawdzie spotkać paru
ludzi, którzy usiłowali zbyć kwestię Degrelle’a kpinami, czułem jednak,
że te niepewne kpiny pokrywają wielki niepokój, a przede wszystkim –
zdumienie… No, bo jakim cudem w pół roku zdobył pół kraju? – Co będzie –
u diabła – po roku?! Quand même, ce sacré Léon!!
Wódz rexistów urodził się we Francji, jako syn małego sklepikarza i
gorliwego katolika, który wraz z wygnanymi jezuitami opuścił Francję i
osiedlił się w Belgii. To było dawno – Leonek miał wtedy cztery lata.
Potem – to już było w Belgii – wprawił kiedyś ojca w zdumienie,
oświadczając, że zostanie premierem. Miał wtedy lat osiem, więc się też
stary uśmiał co niemiara. Ale potem śmiał się z syna coraz rzadziej.
Leonek tymczasem patrzał na życie, myślał swoje i rósł.
Równocześnie ze wstąpieniem na uniwersytet zapisał się do organizacji
katolickiej „Rex”, która ówcześnie miała cele religijno-społeczne, bez
podłoża politycznego. Wkrótce zostaje szefem działu prasowego
organizacji, zaczyna wydawać tygodnik „Rex”, a w roku 1929 wyjeżdża,
jako już znany publicysta, do Meksyku, aby zbadać na miejscu
prześladowania katolików przez władze meksykańskie.
Może gorące słońce Meksyku uderzyło do głowy i rozpaliło krew młodemu
Degrelle’owi, może ucisk i prześladowania, którym się przypatrywał,
natchnęły go chęcią walki w obronie uciśnionych i prześladowanych, –
dość, że po powrocie do Belgii zaczął pokazywać zęby. Zerwał z
dotychczasową organizacją i wziął się do polityki w tym samym, ale już
teraz własnym tygodniku „Rex”.
W tym czasie psuć się coś zaczynało w państwie belgijskim. Przyszedł
kryzys i bezrobocie. Stare i zmurszałe partie prawicowe z katolicką na
czele, okazały się niezdolne do walki. Lewica, ciążąca coraz wyraźniej
ku komunizmowi, jęła panować w kraju, w czym pomagały jej dzielnie
wszystkie banki i trusty, ciągle rosnącą ilością skandali korupcyjnych w
których ginął grosz publiczny, a które pchały rozgoryczoną ludność w
ramiona ekstremistów.
HASŁO: ODMŁODZONY KATOLICYZM
Najbardziej rozgoryczonym był Leon Degrelle, a że meksykańska szkoła
walki nie poszła w las, a temperamentu miał na wyrost, więc nie zabrał
się (jak to bywa gdzieindziej) do pisania programu gospodarczego na trzystu stronach, nie licząc przedmowy, –
lecz postanowiwszy działać, zebrał około stu zapalonych chłopaków i pod
hasłem odmłodzenia katolicyzmu wtargnął na trybunę obrad kongresu partii
katolickiej, który odbywał się w listopadzie zeszłego roku w Courtrai, i
stamtąd rzucił wielkie oskarżenie mężom stanu, kierującym krajem.
Niewielu oszczędził. Około trzydziestu politykom wszystkich partyj
dostało się od łajdaków, złodziei, zgnilców (des pourris) i t. d.
Oburzenie jednych, a uciecha drugich nie miały granic. Szef partii
katolickiej, minister Segers, którego Degrelle osobno zwymyślał w
specjalnie wydanej broszurce – wytoczył mu proces.
Ale tu stała się rzecz dziwna: ponieważ Degrelle przeprowadził sądowy
dowód prawdy zarzutów, postawionych Segersowi, a rzecz działa się w
Belgii, więc sąd Degrellea uwolnił! – „Rex” zatriumfował po raz
pierwszy, a ludzie otworzyli zdumione usta.
Nie zdążyli ich jeszcze zamknąć, kiedy przyszły wybory do Izb, które
wprawiły w osłupienie już nietylko Belgię, ale cały świat. – W
listopadzie 1935 roku pierwszy raz Degrelle wystąpił publicznie
skandalem w Courtrai, w marcu 1936 roku rozpoczął kampanię wyborczą, a w
maju siedział już w nowej Izbie Deputowanych z 21 posłami (na 202) i w
Senacie z 12 senatorami (na 150). Pierwszy wypadek w dziejach Belgii! –
Toż komuniści piętnaście lat trwali na trzech mandatach w „Palais de la
Nation”, nim zdołali uzyskać więcej. A „Rex” od pierwszego uderzenia, po
pół roku egzystencji zyskał głosy 300.000 mężczyzn, ojców rodzin, z
których każda liczy minimum czworo członków, a więc 1.200.000 adherentów
w kraju, liczącym 8.000.000 mieszkańców!!
W CENTRALI „REXA”
O godzinie jedenastej rano wchodzę do budynku, mieszczącego w sobie
centralę partii „Rex”, a za chwilę już sekretarz partii wprowadza mnie
do gabinetu Degrelle’a. Szefa jeszcze nie ma, więc mam parę minut czasu,
żeby rozejrzeć się po pokoju. Dużo słońca, dużo książek i gazet, mało
mebli. Nad skromnym biurkiem, na naczelnym miejscu – krzyż. Chwilowa
cisza, panująca w gabinecie, podkreślona odgłosami szybkich kroków i
rozmów, dochodzącymi spoza drzwi, daje wrażenie elektrycznego napięcia w
powietrzu. Zdaje mi się, że nawet mucha na szybie jest bardzo
zaaferowana. Wkrótce napięcie wyładowuje się trzaskiem otwieranych drzwi
i wpada On. Wysoki, piękny, trzydziestoletni mężczyzna (Degrelle parę
dni temu skończył 30 lat!) o ujmującej twarzy i energicznych,
wysportowanych ruchach. Czarne, bujne włosy uwydatniają doskonale blask
wspaniałych oczu. Od postaci jego bije tak diabelna energia, taki
dynamizm, że przysiągłbym, iż otoczony jest warstwą ciągle wirującego
powietrza, że nie on drzwi otwiera, lecz drzwi w panice otwierają się
przed nim, że nie ja wstaję na powitanie, lecz że podrywa mnie i rzuca w
stronę Degrelle’a siła, podobna tej, która podrzuca gwoździe do
magnesu. Czuję ból w prawej dłoni i zdaję sobie sprawę, że to „Szef”
ściska mi ją kordialnie.
– Dobrze pan trafił. Jesteśmy w przededniu zdobycia władzy. Może Pan
napisać, że tak powiedziałem. Jeszcze niedawno myślałem o roku, lub
dwóch latach przygotowań, ale dziś mam już spreparowane na otwarcie
jesiennej sesji Izby takie bomby rewelacyj, że rozsadzą ten przytułek
dla starców. Jeszcze w tym roku będziemy panami kraju! Ze sposobu
wypowiedzenia ostatniego zdania widzę, że Degrelle jest naprawdę
pierwszorzędnym materiałem na dyktatora. Słowa jego, wyrzucane mocnym,
gwałtownym, jak gdyby trochę zachrypniętym głosem, są tak sugestywne, iż
przez chwilę ja – człowiek obcy – jestem przekonany, że oni będą mieli
władzę! Rozumiem teraz zapał jego podwładnych, rozumiem jego wpływ na
masy.
Tymczasem Degrelle mówi dalej:
– Pewnie Pan jest ciekaw, jaką drogą doszedłem do dzisiejszych
rezultatów? Wszystko zrobiłem sam! Kampanię wyborczą rozpocząłem na dwa
miesiące przed terminem głosowania. Na wszystkich meetingach
przemawiałem osobiście. Bywały dni, kiedy mówiłem w sześciu miejscach,
po dwie godziny w każdym. Jeździłem autem, lub samolotem, aby jak
najmniej tracić czasu. Dzięki Bogu – zmęczenie dla mnie nie istnieje;
toteż niech Pan nie myśli, że po sukcesie wyborczym spocząłem na
laurach. Inni politycy powyjeżdżali na wakacje, – do wód przeważnie, aby
leczyć poruszone przeze mnie wątroby, a ja skorzystałem z tych wakacyj,
aby pracować dalej. Dziś mam już zorganizowaną partię w całym kraju;
mam tygodnik „Rex”, dziennik „Pays réel” i sześć dzienników
prowincjonalnych do dyspozycji. Mogę powiedzieć, licząc skromnie, że
liczba moich zwolenników wzrosła dwukrotnie i jest ich dzisiaj 700.000.
SKĄD FUNDUSZE
– To najdzwyczajne, ale myślę, że organizując tak olbrzymią akcję –
musiał i musi Pan również dysponować dużymi pieniędzmi. Skąd je Pan
bierze?
– Tak, akcja moja wymaga dużych pieniędzy i z tego jestem najbardziej
dumny, że otrzymuję je nie od wielkich kapitalistów, których zwalczam,
lecz drogą składek wśród ludu. Ci drobni kupcy, rzemieślnicy i
robotnicy, o których prawa walczę, dali mi na wybory 21 milionów
franków. To był olbrzymi wysiłek z ich strony i olbrzymi dowód wiary,
dlatego też muszę zwyciężyć, bo inaczej wraz ze mną i oni
zbankrutowaliby moralnie.
– Podobno kasa partii zasilana jest także dochodami z meetingów, na których Pan przemawia?
– A tak, – i to jest chyba najbardziej niezwykłą cechą mojej akcji
propagandowej: aby dostać się na meeting partii „Rex” i słyszeć mnie –
trzeba płacić i to dużo! Bilety wstępu kosztują od dwóch do stu franków,
a mimo to mam zawsze tłumy słuchaczy. Najwięcej bawi mnie to, że dużą
część biletów wykupują moi przeciwnicy, myśląc, że może uda im się
meeting zerwać. Oczywiście, owym pobożnym życzeniom lewicy nigdy nie
staje się zadość, a w skutku pieniądze ich, wpływające do kasy
partyjnej, przyczyniają się do wzmożenia naszej propagandy. Bardzo bym
chciał, żeby Pan był na którymś z moich meetingów i osobiście się temu
przyjrzał. Ot, – chociażby pojutrze w Gerpines, może Pan?
ZASADA UCZCIWOŚCI
– Z największą przyjemnością. Ale tymczasem pragnąłbym jeszcze
poprosić Pana o zaznajomienie mnie z głównymi punktami Pańskiego
programu…
– Mój program jest bardzo prosty, bo oparty na niepraktykowanej w
polityce zasadzie bezwzględnej uczciwości. Stąd też wynika brak
jakichkolwiek koncepcyj kompromisowych. Ponieważ przytem walczymy o
odmłodzenie katolicyzmu, więc właśnie w oparciu o katolicyzm walczyć
będziemy przede wszystkim z komunizmem. Cały mój program polityki
zagranicznej w tym jest zawarty. Zawsze będziemy się łączyć przeciwko
Moskwie, a więc raczej z Niemcami, niż z Francją. W polityce wewnętrznej
chciałbym tylko wypełnić ten program, którym socjaliści mydlą oczy
swoim wyborcom, lecz którego nigdy nie wypełniają, nie chcąc narażać się
wielkiemu kapitałowi. Obłudnicy! Nie jestem żadnym radykałem, nie dążę
do dyktatury proletariatu, propaguję hasło: „pracownicy wszystkich klas –
łączcie się!”, gdyż według mnie, dobry robotnik jest tyleż wart, co
dobry adwokat, ale uważam, że anormalnie wielkie banki, trusty, czy
kompanie handlowe muszą zginąć. To są pijawki, toczące krew całego
społeczeństwa – nigdy niesyte! – Bankierów nazywam banksterami!!
Przy tych słowach, wyrzuconych zduszonym, zachrypłym z oburzenia
głosem, twarz Degrelle’a ciemnieje, nabiera twardego, groźnego wyrazu,
oczy zwężają się do szpar, łyskających gniewem. Chcę zmienić temat, a
ponieważ przychodzi mi na myśl kwestia głosowania kobiet (jak wiadomo, w
wielu krajach zachodnich, jak Francja, Anglia, czy Belgia, kobiety nie
mają prawa głosowania przy wyborach ustawodawczych; ten dziwoląg
konserwatyzmu staje się z dnia na dzień śmieszniejszy), więc zapytuję o
nią Degrelle’a.
– Samo przez się rozumie się, że udzielenie prawa głosu kobietom
będzie jednym z moich pierwszych aktów po dojściu do władzy. Specjalnie
Belgia winna by się wstydzić, że dotychczas kobiety swe traktuje jak
istoty niższe. Dam Panu przykład: znam kobietę, która całe swoje życie
poświęciła pracy społecznej, założyła szereg szpitali i szkół, oddała
ojczyźnie przysługi większe, niż stu mężczyzn, razem wziętych. Ponadto
opłakuje czterech synów, poświęconych krajowi w ofierze, – i ta kobieta
nie ma prawa głosu!! A takich jest więcej… W tej dziedzinie zresztą chcę
się posunąć wiele dalej i ustanowić „rodzinne głosowanie”, t. j.
rodzicom, którzy mają czworo dzieci, dać prawo do oddania czterech
głosów przy wyborach.
WALONIA I FLANDRIA
– Bardzo jestem Panu wdzięczny za tyle cennych informacyj, ale…
znając Belgię, przypuszczam, że jedną z najważniejszych kwestyj do
rozwiązania dla Pana będzie sprawa współżycia Walonii z Flandrią.
– Tak, to nie jest sprawa łatwa, ale myślę, że podchodząc do niej
prosto i uczciwie, dam sobie radę. W Belgii istnieją dwa narody o dwóch
językach i dwóch kulturach; temu nikt nie zaprzeczy i tego nikt nie
zmieni. Obecny system podwójnego języka państwowego jest absurdem,
komplikującym administrację i utrudniającym życie. Wykłady na
uniwersytetach, prowadzone w dwóch językach, doprowadzają w skutku do
niemożności wyczerpania rocznego programu. To się musi zmienić. Waloni
muszą być tylko Walonami, a Flamandowie tylko Flamandami!
– Przewiduje wiec Pan utworzenie federacji dwóch autonomicznych państw w ramach Belgii?
– Tak, to byłoby najprostsze. Takie współżycie byłoby napewno lepsze,
niż dzisiejsze usiłowania supremacji jednego narodu i wynikłe stąd
animozje. Łącznikiem dla obu narodów będzie zawsze nasza wspaniała
historia i – last not least – dynastia, którą wszyscy bardzo kochamy.
Walonia nie będzie nigdy Flandrią, ale nasz król będzie zawsze władcą i
Flandrii i Walonii.
– No, to już chyba wszystko, nie chciałbym Pana dłużej męczyć…
– Tak, na dziś dosyć, resztę zobaczy Pan sam w Gerpines. Chciałbym
tylko jeszcze raz podkreślić, że ruch nasz jest ruchem młodych. Starzy
okazali nam, że nic zrobić nie potrafią, poza utrudnianiem życia młodej
generacji. W mojej przyszłej Belgii człowiek sześćdziesięcioletni będzie
musiał zrozumieć, że jego czas się skończył. Będzie miał prawo do
szacunku i zasłużonego odpoczynku, ale nic więcej. Świat musi należeć do
młodych!
Degrelle podnosi się, energicznym ruchem wyrzuca naprzód ramię i żegna mnie okrzykiem: „Rex vaincra” – (hasło młodej Belgii).
Wyszedłszy na ulicę, poczułem, że jestem głodny. Degrelle podziałał na mnie, jak silne, morskie powietrze – zdrowo!
W MAŁYM MIASTECZKU
Gerpines, małe miasteczko belgijskie na pograniczu Niemiec, jest dziś
niezmiernie podniecone. Chciałbym jednak, aby dobrze został zrozumiany
termin: „podniecone”. Nie łatwo bowiem zmącić spokój obywateli
belgijskiej prowincji. Spokój i równowaga ich życia, to ostoja wielkości
państwa. Toteż podniecenie dzisiejsze objawia się wprawdzie w ilości
przechodniów na ulicach, ale już nie w szybkości ich chodu. To byłoby za
dużo! Wolno i statecznie chodzili ich przodkowie za łaskawego panowania
Karola Śmiałego, księcia Flandrii, wolno i statecznie chodzić będą ich
wnuki, więc i oni nie widzą powodu do lekkomyślnego pośpiechu. Raz jeden
zdarzyło się, że obywatele Gerpines zostali zmuszeni do wypuszczenia
fajek z ust i wielkiej ruchliwości. Było to w roku czternastym, Niemcy
wchodzili do miasta!… Tak, ale dziś – nie!!…
Zato ksiądz proboszcz ma przez tego smarkacza Degrelle’a dzień
przewrócony do góry nogami. Zamiast zdrzemnąć się po obiadku, jak Pan
Bóg przykazał – musi pędzić na meeting. Świat to widział!! Pan burmistrz
też przeżywa straszne chwile. Bo to i obawa rozruchów, więc szeregi
patrolującej po mieście policji trzeba zwiększyć z jednego na dwóch, a
tu okazało się, że drugiego munduru nie ma, – i tego… Aż się żona o niego zakłopotała,
gdy w napadzie okropnego roztargnienia wypalił po obiedzie całe cygaro,
zamiast zwykłej połówki.
Ale, że wszystko wreszcie musi na tym świecie nastąpić, więc i
meeting też nastąpił. W dużej sali związku gimnastycznego zebrało się
około trzech tysięcy ludzi (nienotowany w kronikach miasta rekord
frekwencji) i Degrelle wszedł na podwyższenie. Chwilę ważył ciszę na
wargach, przebiegając oczyma salę, po czym wybuchnął.
Każdy dyktator musi być dobrym aktorem, a co więcej – żeby ludzi nie
nudzić – musi być aktorem oryginalnym, musi znaleźć wyłącznie własną
postawę wobec tłumu, własny teatr -odrębny i różny od konkurencyjnych
teatrów dyktatorskich.
DEGRELLE NA TRYBUNIE
Degrelle, który – jak to już powiedziałem – jest świetnym materiałem
na dyktatora, pokazał w Gerpines owe teatralne zdolności i przyznam, że
pokazał je doskonale. Ponieważ dyktatorzy schlebiają tłumowi od czasów
najdawniejszych, co jest rzeczą notorycznie znaną i dość nudną, Degrelle
robi wręcz odwrotnie – wymyśla!
Tak też zaczął przemówienie w Gerpines. Zwymyślał przedstawicieli
kleru i arystokracji, siedzących w fotelach po sto franków, poczem z
gorzkimi wyrzutami zwrócił się do przemysłowców, kupców i rzemieślników,
aby skląć na końcu robotników i chłopów. A dopiero, gdy w sali
zapanowała atmosfera grzechu i skruchy – ukazał zebranym, jako deskę
ocalenia, jako gwiazdę odległą i piękną – ruch „Rex”, jego program i
jego możliwości. Że zaś mówił głosem wspaniałym, huczącym pod
sklepieniem, jak grzmoty, że mowę podkreślał doskonałymi gestami, że bił
pięścią w stół, że potrafił zasugerować obecnych, że był młody i
wspaniały – więc ludzie jęli rozpływać się w zachwycie i skrusze.
Długimi oklaskami uwieńczono trybuna, po czym miasto rozeszło się, aby
wrócić do odwiecznej równowagi i spokoju.
Przy wyjściu zagadnąłem potężną jejmość, zdążającą ku drzwiom, z
wyraźnymi oznakami zadowolenia i spocenia: „Jakież jest zdanie szanownej
pani o przyszłości politycznej Degrelle’a?” – „Ach, Panie – tak ładny
chłopiec musi zwyciężyć!!…” I uroda nie jest bez wagi w polityce. – Jak
mnie później objaśniono, Degrelle dobrze to rozumie, stara się otaczać
młodzieżą przystojną, a nawet, ze zwykłym sobie zmysłem kalamburu –
określił swoje polityczne odziaływanie urodą na kobiety, jako:
„Rex-appear”.
Dwa auta wywożą już z Gerpines przywódców partii i moją przyplątaną
osobę. Szary asfalt szosy niesie nas coraz dalej i coraz prędzej. Piękna
jest prowincja belgijska we wrześniu, kiedy zieleń nabiera odcieni
najmocniejszych, najgłębiej ciepłych, kiedy słońce, zmęczone latem,
blednie i kiedy po bezleśnych, bezbronnych równinach hulać zaczynają
słone wiatry z północy, heroldy idącej morzami jesieni.
Mkniemy pod skłonem zadrzewionego wzgórza, znaczonego kwadratem
białych krzyży. -To miejsca spoczynku tysięcy Francuzów, poległych za
Belgię. Przed nami miasteczko. Słynne – gdyż całą jego ludność
wystrzelali Niemcy w czternastym roku na zbrodnię miłości kraju.
Niezmordowany sekretarz partii sączy mi do ucha podstawy ideologii „Rex’
u”: „będziemy iść raczej z Niemcami, niż z czerwoną Francją”. Cóż… on
przyszedł na świat równo z białymi krzyżami, wojny – już nie pamięta…
Zmierzcha. Na horyzoncie mruga światłami Bruksela.
Prosto z Mostu, 20.09.1936 Warszawa, Rok 2, Nr 41 (95)
Prosto z Mostu
Tygodnik
literacko-artystyczny i polityczny o orientacji narodowo-katolickiej.
Założony i redagowany przez Stanisława Piaseckiego, powstał w 1935 roku
na bazie cotygodniowego dodatku literackiego do związanego z ONR
dziennika „ABC”. Propagując hasła nacjonalistyczne i antysemickie,
atakował kręgi liberalne i socjalistyczne oraz sanacyjne. Pismo było
uważane za prawicową alternatywę dla liberalnych „Wiadomości
Literackich”, a publikowali w nim min. Jan Mosdorf, Jan Dobraczyński,
Józef Kisielewski, Alfred Łaszowski, Adolf Nowaczyński, Jerzy
Zdziechowski, Karol Zbyszewski, Karol Irzykowski, Jerzy Andrzejewski czy
Bolesław Miciński. Współpracownikami byli także Jerzy Waldorff oraz
Tytus Czyżewski. Pismo było często cenzurowane i konfiskowane. Ostatni
numer ukazał się 3 września 1939 roku.