Dochodzimy końca dwudziestego wieku i nie bez melancholii, spoglądamy w przeszłość. W końcu jaka była Europa na początku wieku?
Gdy pamiętamy o jej chwale, o tym czym na
przykład była Francja; wraz ze swoimi olśniewającymi prowincjami, ze swą
znakomitą młodzieżą, ze swoim wspaniałym kolonialnym imperium. Imperium
bohaterskim, które pozwoliło, aby to co najlepsze w pełni rozkwitło u
francuskiej młodzieży, które pozwoliło jej nieść wielkie posłannictwo na
całym świecie.
A nie był to przecież tylko przypadek Francji.
Była też Anglia. Ta Anglia, którą dzisiaj
zredukowano do tak nieznacznej roli, a która była kiedyś jedyną,
prawdziwą władczynią mórz. Była obecna wszędzie: w całej Afryce, w Azji,
nawet na wyspach Ameryki Południowej, a jej władztwo sięgało daleko i
rozciągało się na 700 mln ludzi.
Europa była wtedy największą potęgą na
świecie. Faktycznie nietykalna dla krajów z zewnątrz; cały czas w stanie
pełnego rozkwitu i ekspansji, o uniwersalnym promieniowaniu nie
znajdującym wtedy żadnego porównania.
I z takiego właśnie stanu zeszliśmy do
poziomu na jakim jesteśmy teraz. A kiedyś byliśmy jedynymi, którzy
naprawdę byli silni. Stany Zjednoczone były krajem drugiej kategorii. Na
początku wieku były tam przecież tylko cztery miliony robotników, a
Japonia – kraj z 40 mln mieszkańców – była zagubiona na skalistych
wyspach, na których prawie nic nie rosło, i mozolnie wysyłała do Europy
produkty o drugorzędnej wartości.
Po środku tego stała właśnie Europa –
jedyna prawdziwa władczyni wszystkiego. Więc jeśli dziś sądzimy, że ta
Europa już bezpowrotnie zniknęła – to zniknęła jedynie z naszej winy.
Europa popełniła samobójstwo. Prowadziła
dwie absolutnie nikomu niepotrzebne wojny. Dwie wielkie wichrzycielskie
wojny, które ją tak naprawdę zasztyletowały. Francja w 1914 roku wysłała
na śmierć 1.600.000 swojej najlepszej młodzieży na wojnę wywołanej
przez Serbów na peryferiach kontynentu (…). Nie dość, że Francja została
wtedy wykrwawiona, to jeszcze uwierzyła, że dzięki jej poświęceniu i
zwycięstwu będzie mogła pozwolić sobie na wdrożenie w życie każdego typu
złudzeń. W pewnym momencie zaczęła nawet wierzyć, że tylko ona
faktycznie się liczy – już wtedy nie była sobą.
To dzięki Francji Ameryka mogła się
wygodnie rozsiąść w Europie i zacząć wywierać na nią swój wpływ i
wykorzystywać ją do wzmacniania własnej potęgi. Rozmarzona tymi
złudzeniami wobec Niemiec, które uważała już za trwale unicestwione,
Francja stworzyła ten okropny traktat – Traktat Wersalski. Był to
pierwszy śmiertelny cios zadany Europie (…).
A więc od tej epoki Europa była całkowicie
roztrzęsiona. Francja, jeden z głównych krajów, który ją stanowił,
straciła bardzo większą część swej młodzieży, a szczególnie swego
chłopstwa. Kiedy się teraz widzi klęskę rolną we Francji to nie sposób
zapomnieć, że ponad połowę zgonów pomiędzy 1914 a 1918 rokiem stanowili
chłopi. Francja wówczas straciła swe chłopstwo. Była rzekomo militarnie
olśniewająca, wierzyła, że miała potężnych sojuszników z obu stron
Niemiec, ale w rzeczywistości to wszystko było iluzjami. (…) Ale nawet
jeszcze wtedy było możliwe, choćby mniej więcej, to nadgonić. Należało
zrobić to, co należy zrobić dzisiaj; szukać fundamentalnego przybliżenia
z Niemcami. W końcu wszyscy niegdyś byliśmy tym samym krajem. Karol
Wielki, po którym nadano imię najdzielniejszej francuskiej dywizji,
która poszła na front wschodni, panował od Prus aż do Pirenejów. Europa
istniała już w tamtym okresie. Europa istnieje nie od dziś, ma tysiąc
lat. Istniała za Karola Wielkiego, istniała za Karola V i zawsze
panowała nad ludami, które właściwie mają taką samą kulturę, tę samą
cywilizację, tą sama Wiarę Chrześcijańską, i które – zamiast bić się jak
wściekłe przez tysiąc lat – powinny były zrozumieć, że w ich interesie
było się zjednoczyć. Teraz to się rozumie, ale może być już za późno.
Należało to zrozumieć już przed 1914 rokiem. Ale trzeba było przede
wszystkim o tym wiedzieć po 1918 roku, kiedy Niemcy były osłabione i
nikomu nie stanowiły prawdziwego zagrożenia. Wtedy była chwila by
powiedzieć: „Czas pracować razem. Biliśmy się, a teraz się pogódźmy”.
Tak powinni zrobić inteligentni ludzie w polityce, ale zamiast tego
prowadziliśmy dwadzieścia lat durnej kampanii, wciąż by upokorzyć naród,
który chciał się odbudować. W końcu dotarliśmy do drugiej wojny
światowej. Ale ta też była absolutnie niepotrzebna, to było bezsensowne.
Niemcy stały się potężne; a to dopiero ciekawe, że stały się potężne.
Lepiej być w sojuszu z potężnymi Niemcami niż ze słabymi Niemcami.
Niemcy się upominały o własną ziemię, o własnych mieszkańców. Austriacy
chcieli wrócić do Niemiec, Austriacy w 99 procentach głosili się jako
Niemcy. (…) Trzy miliony mieszkańców Sudetów były stuprocentowymi
Niemcami. Ta wojna była całkowicie możliwa do uniknięcia. Hitlera
interesował Wschód, czyli te stare ziemie europejskie zagarnięte przez
komunizm, zmiażdżone przez komunizm, a które miano przywrócić do
wspólnoty europejskiej. Rzuciliśmy się w tę wojnę o Gdańsk, choć nie
miało to sensu. Mieliśmy wiele okazji tego uniknąć. Podnieceni wciąż
mieszkającym w Niemczech – choć już zwyciężonym – marksizmem, podnieceni
też pewną liczbą podżegaczów wojennych, rzuciliśmy się w tę durną
wojnę. Tylko po co?
Cośmy naprawdę zyskali w całej tej
historii? Ależ absolutnie nic, wszystko straciliśmy. Francja straciła
swą chwałę militarną. To istotne. Były wieki tryumfów armii francuskich,
glorii armii francuskich. Napoleon zaprowadził flagi Francji aż do
Moskwy, aż do Madrytu, aż do Amsterdamu, aż do Ilirii. Francja miała
olśniewająca przeszłość, była militarnie na pierwszym miejscu na
świecie. W drugiej wojnie światowej wystarczyło trzech dni, aby to
wszystko się skończyło, a Francja do dziś nie odbudowała swej potęgi
militarnej. Poza tym doświadczyła wszelkich goryczy okupacji i straciła
swe imperium kolonialne. Wcale się o tym nie mówi. A Francja Luautey’a,
gdzież ona nie była? Doszła aż w głąb Azji – wystarczy pomyśleć o tym
cudownym Tonkinie Francuskim – była na Madagaskarze, była obecna w całej
Afryce, była w Maroku, w Algierii, w Tunezji. Chwała niesamowita i
korzystna. To wszystko zostało stracone. (…) A chwała Anglii też była
fantastyczna, wyobraźcie sobie tylko, że królowa Anglii była
imperatorową Indii. Jest tam obecnie prawie miliard ludzi. A Indie były
tylko małą częścią imperium. Cały świat azjatycki należał do Francji i
Anglii. Wszystkie wielkie bogactwa bliskiego wschodu należały do
Anglików. Byliśmy w tym okresie panami wszystkiego. Ale druga wojna
światowa, w jeszcze większym stopniu niż pierwsza, doprowadziła do
panowania nad światem Stany Zjednoczone i Japonię. Zwyciężona Japonia
jest teraz wielką władczynią całego Pacyfiku. A Stany Zjednoczone, które
w końcu zrobiły swój globalny debiut w pierwszej wojnie światowej,
zakończyły pierwszą wojnę światową na pozycji władcy, a później wszystko
to jedynie narastało, bo obecny amerykański świat jest nie tylko
mistrzem, ale i despotem. To oni ustalają prawo i wszędzie narzucają
swoja wolę. I niezależnie od tego czy jesteśmy krajem średnim, czy
małym, to musimy tańczyć tak, jak zagrają nam Amerykanie. A obecnie
materialny styl życia nie tylko nad nami panuje, ale i pochłania
człowieka w całości. Człowiek naszych czasów z Francji, Belgii, Anglii
czy Włoch jest teraz naznaczony amerykańskim odciskiem. Podlegamy ich
zwyczajom, ich obyczajom, ubieramy się jak oni, nosimy buty takie jak
oni, posługujemy się najnowocześniejszymi aparatami dokładnie jak oni.
Zwyczaje się zmieniły, obyczaje się zmieniły, człowiek się zmienił.
Chłopak czy dziewczyna naszych czasów to do połowy Amerykanie, którzy
nie mają nic wspólnego z młodzieńcem sprzed pięćdziesięciu lat. To inny
człowiek, odmienny nie tylko w swym sposobie życia, ale i w swej
filozofii. Jesteśmy zaplątani w ich cywilizację pieniężną. Chce się
jednego – zarabiać jak najwięcej, posiadać jak najwięcej. Nawet robotnik
został wplątany w tę mentalność. Pracownik nie czuje nienawiści do
burżuja – on czuje zazdrość do burżuja; on też chce być kapitalistą.
Nasza epoka jest szalonym wyścigiem do zysku. A co pozostało? To, co
pozostało, jest obalane. Co nam pozostało z tego, co stanowiło równowagę
człowieka z Europy sprzed pięćdziesięciu lat? Wiara, wiara
chrześcijańska. Owszem, popiera się ją, uważa się ją nawet – od czasu do
czasu – za znakomitą. Ale nie przenika już w życie człowieka. Ile ludzi
chodzi jeszcze na mszę świętą? A przede wszystkim – ilu ludzi żyje swą
wiarą? To takie nieokreślone zachowanie dla tych, których jeszcze
wierzą. Ale to już nie ten ogień trawiący człowieka. A lud nie tylko
przez ostatni wiek, ale przez ostatnie dwadzieścia wieków, był narodem
owładniętym swoją wiarą, owładnięty pragnieniem poświęcenia się,
szerzenia miłosierdzia i braterstwa wśród ludzi. Co nam z tego
wszystkiego zostało? Zachwycające katedry – prawie puste? Rodziny gdzie
życie religijne nie istnieje? Wskażcie na rodzinę, w której odmawia się
jeszcze modlitwy przed posiłkiem. Kiedyś milionach rodzin odmawiało się
modlitwy przed posiłkiem! Wskażcie na rodzinę, gdzie się odmawia
modlitwy wieczorne. To już nie istnieje, ogląda się telewizję o tej
porze, nie odmawia się modlitw. Taka religia nie ma już najmniejszego
głębi w swoim istnieniu. Owszem, są jeszcze, teoretycznie, setki
milionów katolików, ale to wszystko się stało takim nawykiem, który
popadł w zapomnienie. Zresztą, uderzające jest, że inne religie – wprost
przeciwnie – robią znaczne postępy; choćby wiara Mahometa.
Muzułmańskich fundamentalistów są miliony, zagrażają całemu światu – to
też zdumiewające. Zresztą ta potrzeba tego co Boskie została tak
zakorzeniona, że wciąż się trzyma, mimo, że się ją wypędza. Nigdy się
nie widziało tylu fałszywych religii, tylu sekt. Usuwa się ludziom
prawdziwą religię, wymyślają fałszywe; wszędzie się to mnoży. Byłem
pewnego dnia zdziwiłem się widząc na wybrzeżu Malagi Kongres Świadków
Jehowy. Przyszło ich 15 000. 15 000 przybyłych z Anglii, z Holandii, z
wszystkich stron. Ludzie wymyślają religie, bo mimo wszystko chcą
czegoś, co ich przewyższa. Ależ jesteśmy naprawdę wszyscy pogrążeni w
niewyobrażalnym materializmie, który nas poniża, który często nas
zanieczyszcza, który sprawia, że popełniamy cały szereg czynów, mniej
czy więcej uczciwych lub nieuczciwych. Ludzie chcą zarobić obojętnie co,
obojętnie jak. To jest podstawa wszystkiego; i to fałszuje wszystko,
fałszuje nie tylko ideał religijny, ale i ideał narodowy, wszystkie
wielkie idee które zmieniają świat. I do tego teraz doszło: jesteśmy
poddawani środkom, które, zamiast nas rozwijać, jedynie nas uniżają. Na
przykład telewizja. Telewizja to broń naszej epoki. To broń, która nas
wszystkich ogłupia, która nam miażdży mózg. Gdyby telewizja była
rozrywką jednej godziny dziennie, to mogłaby być nawet przydatna,
mogłaby udzielać wiadomości i informacji, ale w rzeczywistości to jest
dręczenie dwadzieścia cztery godziny na dobę, setki nadajników,
przyklejeni do tego ludzie, naprawdę tym ogłupieni, bo nie ma świata
poza tym którego widzą na swych ekranach. I to nie jest świat, w którym
się myśli, a świat, w którym się widzi. Tylko oczy pracują i te oczy
odbierają nie tylko wiadomości, ale i nieustanne wstrząsy. Wystarczy
spojrzeć na przykład na Jugosławię. Ależ jesteśmy tym nawiedzani na
każdym programie; te same cierpienia, te same owdowiałe czy zgwałcone
kobiety, ci sami bezdomni, tułający się na drogach, w śniegu, w zimie,
wygłodzeni, nie mający celu swojej podróży. To samo z dziennikami,
rozpaczają publiczność i teraz wobec świata, który jest w swobodnym
spadku, mianowicie Europa, jesteśmy wobec tego prawie bezsilni.
Za: http://3droga.pl/historia/leon-degrelle-koniec-xx-wieku-1/