Przesłuchałem wywiad z Walusiem u Stanowskiego i komentarz do niego Mazurka i muszę przyznać, że o ile wcześniej postać Walusia jakoś specjalnie mnie nie interesowała, o tyle po tym wywiadzie mnie zafascynował.
Zupełnie odmiennie niż życzyliby sobie tego gospodarze, którzy wyobrażali sobie chyba, że Walusia dałoby się usprawiedliwić jedynie jako „radykalnego antykomunistę” - kogoś w rodzaju Gan-Ganowicza z którym zestawiał go w swoim komentarzu Mazurek.
„Zoologiczny” antykomunizm jest w Polsce popularny dlatego, że komunizm panował w Rosji. Gdyby chodziło o komunizm sam w sobie, to Polacy musieliby również nienawidzić liberalizmu, z którym marksizm ma wspólną humanistyczno-indywidualistyczną antropologię i aksjologię. Polakom nie przeszkadzają jednak toksyczne „wolnościowe” treści marksizmu, tylko „rosyjski totalitaryzm”. „Antykomunizm” jest więc w Polsce odpryskiem rusofobii a ta jest odpryskiem „wolnościowego republikanizmu” widzącego w Rosji archetyp autorytaryzmu, wspólnotowości i irracjonalizmu, co budzi w łacinnikach mieszaninę strachu i wstrętu.
„Zoologiczny antykomunista” Gan-Ganowicz popierający Unię Wolności jest więc dla polskiej prawicy okej i gdyby Waluś zaprezentował się jako ktoś w tym stylu, to Mazurek ze Stanowskim na pewno by mu przyklasnęli. W wywiadzie okazało się jednak że klops – wątki „antykomunistyczne” u Walusia pojawiały się marginalnie, wyraźniej wybrzmiewały natomiast treści „rasistowskie”, czyli przekonanie Walusia o tym, że „rasa czarna” gorzej radzi sobie z zarządzaniem nowoczesnym państwem i gospodarką i że nie jest predysponowana do rządzenia, oraz jego nie dająca się ukryć sympatia do nieliberalnej prawicy (np. niemieckich weteranów II wojny światowej walczących we francuskich wojskach kolonialnych w Indochinach). Coś takiego nie mieści się już w granicach możliwego do zaakceptowania w liberalnej cywilizacji Zachodu nurtu politycznego, Waluś zawiódł więc oczekiwania swoich prawicowych rozmówców i prawicowo-konserwatywnych fanów ich kanału.
Można rzecz jasna z Walusiem polemizować, że faktem etnologicznym jest nie „rasa czarna” ale raczej rasy o czarnym (czy w każdym razie przyczernionym) odcieniu skóry (zamieszkujące zresztą nie tylko w Afryce) i że operowanie na abstrakcyjnych racjonalistycznych systemach jak matematyka, państwo, filozofia, prawo, wszelkie teorie, nie jest wartością uniwersalną (bo wartości takich nie ma), to jednak drugorzędne fakty – istotne jest, że Waluś na poziomie samego paradygmatu nie jest liberałem, nie okazał się Gan-Ganowiczem-bis, nie jest zradykalizowanym liberalnym zamachowcem czy terrorystą „zabijającym nie ludzi, tylko przeciwników liberalizmu”.
Druga sprawa, to że Waluś okazał się być człowiekiem o bardzo silnym pionie duchowym. Mówi cicho, lakonicznie, spokojnie ale dobitnie, treściwie i stanowczo. Głowę trzyma podniesioną, spogląda rozmówcy prosto w oczy. Nie ma przylepionego do twarzy nerwowego uśmiechu ani się nie przymila. Argumentuje merytorycznie, rozmawia kulturalnie, wysławia się poprawnie po polsku.
Jego rozmówcy i komentatorzy wmawiają mu co chwilę, że „przegrał życie”, bo „nie ma wykształcenia, kasy, kobiety ani nie osiągnął sukcesu”. Że „nie radzi sobie z komputerem ani smartfonem”. Myślę, że te prześmiewcze uwagi więcej mówią o polakach i wartości ich kultury, niż o Walusiu. Waluś twierdzi, że przetrwał trzydzieści lat w więzieniu dzięki wierze w Boga, przekonaniu że postąpił tak jak musiał postąpić i postanowieniu, że nie da satysfakcji swoim wrogom. Że fizycznie przetrwał, dzięki temu że prowadził życie zdyscyplinowane i był zawsze przygotowany na wszelkie scenariusze: na wolności nosił broń palną, nóż i trzymał pod łóżkiem góralską ciupagę; w więzieniu ćwiczył fizycznie i racjonalnie planował swój czas, tak by nie narażać się na zamachy współwięźniów. Waluś rzeczywiście powinien być wzorem „ujeżdżających tygrysa” nowoczesności, preppersów, surwiwalowców, zwolenników broni (nie tylko palnej), nawet anarchoprymitywistów.
On więc swoje życie WYGRAŁ – głupawe polackie hamburgery! Zachował osobową integralność, ciągłość duchowego „genotypu” i fizycznego „fenotypu”, życiową sprężystość, odniesienie do Absolutu. Ja w tym wywiadzie zobaczyłem człowieka życiowo SPEŁNIONEGO; gołym okiem widoczny jest wewnętrzny spokój i równowaga duchowa Walusia, widoczne w jego dyskretnym i spokojnym ale znamionującym swą stanowczością siłę sposobie poruszania się i mówienia. Zobaczyłem mężczyznę, który wie że wygrał, bo ma w sobie niezachwiane przekonanie racji swojego postępowania i dumę z tego, że nie złamały go ani nie złamią przeciwności Losu – ani więzienie, ani brak pieniędzy, ani nawet niechęć liberalnego świata. Zobaczyłem siedemdziesięciolatka, który budzi respekt i którego nie można lekceważyć ani intelektualnie ani fizycznie – wyraża się jasno, logicznie i rzeczowo, jest czerstwy, silny, ma za pasem nóż, nosi się raczej militarnie (co widać na zdjęciach z lotniska). Zobaczyłem nie „alfę” - ideologa, charyzmatycznego przywódcę czy intelektualistę ale raczej „szeregowca”; mężczyznę przekonanego, że musi zrobić to co do niego należy i robiącego to konsekwentnie i do końca – kogoś, kogo dobrze byłoby mieć w swojej bandzie np. na polowaniu czy na wyprawie wojennej.
Mazurek mówi, że Waluś „kapituluje”, nie próbując pozyskać oponentów. Sam Waluś mówi jednak wyraźnie, że o ile liczy się ze zdaniem bliskich sobie osób, o tyle nie obchodzi go zupełnie opinia mas. Umie też wyznaczać granice swojej prywatności, chroniąc bliskich przed rzucaniem ich przez media masom. To nic innego jak Evoliańska „apolitìa”. Przyklasnęli by temu neotrybaliści, nawołujący by nasz świat ograniczyć do naszego szczepu. Nie zrozumie tego oczywiście polaczek-konformista, którego ambicją jest zlanie się z bezkształtną liberalną masą i uznanie przez liberalny Zachód za „jednego ze swoich”. Nie zrozumie tego Stanowski, który skasował wywiad z Sykulskim ze strachu przed histerią „polujących na ruskich agentów” komentatorów na X. Gdy Mazurka lub Stanowskiego skrytykuje tłum, to ci zaczynają się pocić. Gdy polaczka skrytykują na Zachodzie, to polaczek zaczyna się pocić. Waluś wobec krytyki tłumu zachowuje „imponujący chłód”, bo nie ma on dla niego żadnego znaczenia – Waluś deklaruje wartościowanie opinii konkretnych bliskich sobie osób, liberalna cywilizacja zachodnia zasadza się natomiast na deprecjonowaniu konkretnych więzi z bliskimi osobami, wartościowaniu natomiast konformizmu wobec liberalnego tłumu i anihilacji osoby w ramach liberalnej masy. Nie wiem czy Waluś zna esej Emersona „Self-Reliance” ale jest ucieleśnieniem nakreślonego w nim ideału.
Nie znaczy to wszystko oczywiście, że stałem się jakimś wielbicielem postępku Walusia, no bo cóż – pomylił się w kalkulacjach. Wyemigrował bowiem do kraju, który był po prostu skazany z powodu wewnętrznych sprzeczności: Burowie nie chcieli żyć z czarnoskórymi ale nie byli gotowi stanąć ekonomicznie na własnych nogach, wyrzekając się korzystania z pracy czarnoskórych i uwalniając się z zależności od niej; RPA uważała się za wysunięty bastion liberalnej cywilizacji zachodniej, podczas liberalny Zachód nie akceptował jej ustroju i odmawiał jej wsparcia; Afrykanerzy chcieli mieć liberalną demokrację z równym prawem głosu dla wszystkich ale odmawiali praw obywatelskich 80% mieszkańców swojego kraju – ten reżym nie mógł po prostu przetrwać.
Te państwa nieliberalne które przetrwały – np. niepodległa Korea, Kuba – postawiły na samowystarczalność i autarkię. Burowie się na to nie zdobyli – projekty volkstaat mającego się opierać na siłach własnych Burów nie zdobyły tam nigdy popularności wystarczającej, by się zmaterializować: Orania liczy wciąż poniżej 10 tys. mieszkańców a Afrykanerzy wolą być prześladowani w liberalnej RPA, niż zdecydować się na kolejny „Wielki Trek” do kraju, który stałby się ich ojczyzną i gdzie utrzymywaliby się z pracy własnej a nie z pracy ludności czarnoskórej. Burowie to nie Kubańczycy ani Turkmeni, Partia Narodowa to nie było koreańskie dżucze ani birmańska kasta wojowników, biali mieszkańcy RPA wybrali więc ostatecznie kapitalizm a nie etnokrację.
Za: facebook.com