Incydent z 21 kwietnia pokazał do czego są zdolni współcześni
banderowcy, pokazał ich prawdziwe oblicze. Nie różni się ono niczym od
oblicza sprzed 70 lat. Ideologia Bandery przetrwała w stanie
nienaruszonym i po upadku ZSRR została przekazana kolejnemu pokoleniu
galicyjskich i wołyńskich Ukraińców.
Media w Polsce są pełne jednostronnych informacji odnośnie wydarzeń
na wschodniej Ukrainie i roli, jaką w nich odgrywa Rosja. Brakuje
natomiast szczegółowych i obiektywnych informacji na temat
funkcjonowania zachodniej i naddniestrzańskiej Ukrainy pod rządami
zwycięzców niedawnego puczu. Odbiorca tych mediów odnosi wrażenie, że z
jednej strony znajdują się agresywni separatyści inspirowani przez
imperialną Rosję, a z drugiej miłujący demokrację i wartości europejskie
zwolennicy nowoczesnej i europejskiej Ukrainy. Lukrowane wywiady z
działaczami Prawego Sektora i Swobody – zamieszczane w „Gazecie
Wyborczej” i „Gazecie Polskiej” – mają przekonać polskie społeczeństwo,
że problem ukraińskiego szowinistycznego nacjonalizmu nie istnieje. Jest
tylko problem domniemanego odradzania się imperializmu rosyjskiego.
Niestety problem szowinizmu ukraińskiego istnieje i w dłuższej
perspektywie okaże się on groźniejszy niż mityczny już imperializm
rosyjski, którym media III RP straszą przez cały dzień dzieci (tak samo
inteligentnie jak w PRL straszono imperializmem amerykańskim i
rewizjonizmem niemieckim). Dowodzi tego wydarzenie, które miało miejsce
21 kwietnia. Biorąc pod uwagę powszechne zaangażowanie tychże mediów po
stronie neobanderowców, zrozumiałym jest dlaczego je przemilczały. Poinformował
o nim szerzej jedynie portal Kresy.pl, rozrzedzając nieco zasłonę
dymną, jaką media III RP otoczyły ideowych i politycznych spadkobierców
Stepana Bandery. Incydent, o którym będzie mowa, rzuca jaskrawy snop
światła na oblicze współczesnych banderowców, z którymi mainstream
medialny III RP nieustannie oswaja Polaków i którzy obok oligarchów
stanowią polityczny fundament nowej Ukrainy.
W Poniedziałek Wielkanocny 21 kwietnia w miejscowości Bazaltowe na
Wołyniu (dawniej Janowa Dolina koło Równego) miejscowy aktyw Prawego
Sektora uczcił swoich poprzedników z OUN/UPA, którzy 71 lat wcześniej
dopuścili się tam aktu ludobójstwa na Polakach. Wedle oficjalnego
komunikatu, działacze Prawego Sektora wraz z dziekanem Ukraińskiej
Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej – ojcem Ihorem – obchodzili rocznicę
„jednego z największych zwycięstw UPA”, które sprowadzało się do
likwidacji „bazy polsko-niemieckich okupantów Wołynia”. Ojciec Ihor
odmówił modlitwę w intencji członków UPA pod upamiętniającym ich
pomnikiem. Na zakończenie uroczystości jej uczestnicy wznieśli
trzykrotnie tak bliski polskim elitom politycznym okrzyk „Sława
Ukrainie! Herojam sława!”
Trzeba w tym miejscu przypomnieć podstawowe fakty historyczne.
Zagłada Janowej Doliny była jedną z największych i najbardziej
bezwzględnych zbrodni dokonanych przez nacjonalistów ukraińskich na
Wołyniu w pierwszej połowie 1943 roku. Mord ten miał miejsce w Wielki
Piątek 1943 roku, a data ta nie została wybrana przypadkowo. Wyznawcy
ideologii Doncowa i Bandery uwielbiali symbole o wymowie wręcz
szatańskiej. Przed popełnieniem zbrodni banderowcy mieli się odgrażać
polskiej ludności, że na Wielkanoc pomalują jajka na czerwono (tzn.
krwią). Słowa dotrzymali.
U zarania niepodległej Polski – w 1920 roku – w Janowej Dolinie
powstały Państwowe Kamieniołomy Bazaltu (tak państwowe! II RP nie
widziała nic złego w tworzeniu państwowych przedsiębiorstw). Przy nich
zbudowano duże osiedle dla pracowników. Było ono w pełni
zelektryfikowane i posiadało własną sieć kanalizacyjną (rzecz unikalna
na kresowej prowincji), a także szkołę, obiekty sportowe, sklepy,
elektrownię, szpital, posterunek policji, hotel, kino, stację kolejową,
kaplicę i cmentarz. Ten skok cywilizacyjny na zapadłej wołyńskiej
prowincji był przykładem sukcesu polityki gospodarczej II RP i dlatego
ową „Gdynię Kresów” pokazywano nawet delegacjom zagranicznym. Nie
zniszczył jej ani wielki kryzys (1929-1933), ani nawet okupacja sowiecka
(1939-1941) i niemiecka (od 1941). Śmierć i zniszczenie przyniosła
dopiero Ukraińska Powstańcza Armia.
Janowa Dolina stała się obiektem ataku nacjonalistów ukraińskich z
dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jej mieszkańcy byli prawie
wyłącznie Polakami. Po drugie dlatego, że w rezultacie ludobójczej
czystki etnicznej prowadzonej przez OUN/UPA na Wołyniu od lutego 1943
roku do miejscowości tej zaczęli licznie przybywać uciekinierzy. Polacy
uciekający przed nacjonalistami ukraińskimi sądzili, że w Janowej
Dolinie będą bezpieczni, chociażby ze względu na stacjonujący tam
garnizon niemiecki. Niestety okazało się to płonną nadzieją.
W ataku na Janową Dolinę wzięły udział dwie sotnie UPA, wspomagane
przez dezerterów z Ukrainische Hilfspolizei oraz okoliczne ukraińskie
chłopstwo. Całością akcji dowodził Iwan Łytwyńczuk-„Dubowyj”
(1917-1952). Ten nacjonalistyczny watażka, uważany dzisiaj na Ukrainie
za bohatera narodowego, był jednym z inicjatorów ludobójstwa
wołyńskiego. W przeciwieństwie do większości przywódców ukraińskiego
ruchu nacjonalistycznego – wywodzących się z Galicji Wschodniej –
pochodził on z Wołynia. Był synem duchownego prawosławnego z Dermania.
Początkowo studiował w seminarium prawosławnym w Krzemieńcu, ale
bardziej od prawosławia pociągała go ideologia Organizacji Ukraińskich
Nacjonalistów. W 1943 roku został dowódcą Okręgu Wojskowego UPA
„Zahrawa” na północno-wschodnim Wołyniu. Podległe mu oddziały jako
pierwsze rozpoczęły akcję ludobójstwa. Łytwyńczuk-„Dubowyj” wykazywał
się szczególną gorliwością w przeprowadzaniu mordów na Polakach.
Niejednokrotnie sam w nich uczestniczył.
Siły ukraińskie otoczyły Janową Dolinę szczelnym pierścieniem w nocy z
22 na 23 kwietnia 1943 roku. Uprzednio Ukraińcy przerwali łączność
telefoniczną z siedzibą powiatu w Kostopolu, wysadzili w powietrze tory
kolejowe i mosty, a drogę dojazdową zablokowali ściętymi drzewami. Napad
rozpoczął się po północy, w Wielki Piątek 23 kwietnia. Janowa Dolina
została ostrzelana z broni maszynowej i ręcznej. Następnie do osady
wkroczyły zorganizowane grupy szturmowe, które oblewały kolejne domy
naftą lub benzyną, podpalając je od strony wejścia smolnym łuczywem przy
użyciu wiązek siana i słomy, albo wrzucały granaty przez okna. W
napadzie uczestniczyła masowo ludność ukraińska, w tym kobiety i dzieci,
które brały udział w podpalaniu zabudowań ze śpiącymi ludźmi.
Uciekający Polacy byli zabijani strzałami z broni palnej lub siekierami i
widłami. Inni ginęli w płomieniach albo dusili się dymem w piwnicach,
gdzie usiłowali się schronić. Upowcy podpalili także szpital, po
uprzednim wyniesieniu z niego pacjentów narodowości ukraińskiej.
Trzyosobowy personel szpitala został zamordowany siekierami, natomiast
polskich pacjentów napastnicy spalili żywcem. Według innej wersji upowcy
zarąbali ich siekierami przed budynkiem.
Napastnikom stawiła opór jedynie grupa Polaków w tej części osiedla,
gdzie znajdowały się murowane budynki mieszkalne. Ze swojej siedziby
ostrzeliwał się też garnizon niemiecki. Siły UPA i ukraińskiego
chłopstwa wycofały się z Janowej Doliny około czwartej nad ranem, gdy
nad miejscowością pojawił się niemiecki samolot zwiadowczy. Rannych
Polaków Niemcy odwieźli samochodami do Kostopola. Zostały one ostrzelane
przez UPA, mimo że były oznaczone znakiem Czerwonego Krzyża. Po
wycofaniu się UPA w rezultacie polskiego odwetu zginęło pięcioro
Ukraińców oraz małżeństwo Rosjan, których pomyłkowo uznano za Ukraińców.
Liczba zamordowanych Polaków w Janowej Dolinie została oszacowana
przez Ewę i Władysława Siemaszków na co najmniej około 600 osób.
Większość z nich zginęła na skutek wywołanych w osiedlu pożarów. Ofiary
ginęły ponadto od ciosów siekier, noży i wideł. Część dzieci wbito na
sztachety płotów, a niemowlęta rozbijano główkami o ściany. Spłonęło
około 100 budynków. Rezultatem napadu na Janowa Dolinę była nie tylko
okrutna śmierć kilkuset niewinnych ludzi, ale także zniszczenie symbolu
polskiego sukcesu gospodarczego i cywilizacyjnego w dwudziestoleciu
międzywojennym. Być może samo zniszczenie tej miejscowości jako symbolu
polskiej kultury i gospodarności na Kresach Wschodnich było dla UPA
nawet ważniejsze niż zamordowanie mieszkających tam Polaków.
Od ponad 70 lat trwa zaprzeczanie i zakłamywanie tej zbrodni.
Największe zasługi na tym polu położył banderowski pseudohistoryk Petro
Mirczuk-„Zalizniak” (1913-1999). Wymyślił on bajeczkę o „bitwie” w
Janowej Dolinie, w której Polacy mieli stracić kilkuset zabitych i
rannych, a Ukraińcy 8 zabitych i 3 rannych (w rzeczywistości napastnicy
ukraińscy stracili w walce dwóch ludzi). Już tylko ta dysproporcja strat
pozwala wątpić w rzekomą „walkę” dwóch zorganizowanych stron.
Do niezwykle bezczelnego zachowania ze strony ukraińskiej doszło w
momencie, kiedy rodziny pomordowanych ufundowały pomnik upamiętniający
męczeństwo Janowej Doliny. W ostatniej chwili przed jego odsłonięciem
Ukraińcy usunęli z płyty datę „23 kwietnia 1943”, pozostawiając tylko
napis „Pamięci Polaków z Janowej Doliny”. Uroczystość odsłonięcia w dniu
18 kwietnia 1998 roku zakłóciła bojówka ok. 50 nacjonalistów z
transparentami o treści „Won polscy policjanci” i „Won SS-owskie
sługusy”. W niedługim czasie po odsłonięciu polskiego pomnika, Ukraińcy
postawili pomnik ku czci morderców z UPA w centrum obecnej wsi
Bazaltowe. Upamiętnia on „akcję bojową”, która ponoć miała miejsce w
dniach 21-22 kwietnia 1943 roku. Napis na płycie ukraińskiego pomnika
głosi, że oddziały UPA, którymi dowodził „Dubowyj”, zlikwidowały rzekomo
„bazę polsko-niemieckich okupantów Wołynia”. Fałsz i ordynarne kłamstwo
zostały tu użyte nawet jeśli chodzi o datę. Właśnie tę fałszywą datę
rzekomej bitwy UPA z „polsko-niemieckimi okupantami” obchodzili w
tegoroczny Poniedziałek Wielkanocny członkowie Prawego Sektora z
wielebnym ojcem Ihorem.
W Polsce na temat skandalu z pomnikiem UPA w Janowej Dolinie milczano
i milczy się do dzisiaj (tak samo zresztą jak o blisko 20 pomnikach S.
Bandery i innych watażków nacjonalistycznych, które po pomarańczowej
rewolucji przyozdobiły miasta zachodniej Ukrainy). Milczy się też na
temat najnowszego skandalu z obchodami ku czci sprawców zbrodni
ludobójstwa. Nie było jakiejkolwiek reakcji nie tylko polskiego MSZ, ale
nawet polskiego konsula we Lwowie. Głuche i zarazem cyniczne milczenie
prezentują w pierwszej kolejności tropiciele polskiego realnego i
fikcyjnego nacjonalizmu z „Gazetą Wyborczą” na czele, którzy
jednocześnie od 25 lat z sympatią patrzą na odrodzenie nacjonalizmu
ukraińskiego.
Czy można sobie wyobrazić, że np. władze Rosji postawiłyby w Katyniu
pomnik ku czci NKWD? Jaka wówczas byłaby reakcja red. Tomasza
Sakiewicza, Antoniego Macierewicza i Jarosława Kaczyńskiego?
Podejrzewam, że huczałoby i dudniło od rana do wieczora, a na końcu
wypowiedzieliby Rosji wojnę. Ale w sytuacji heroizacji zbrodniarzy z UPA
mamy głuche milczenie także ze strony „obozu patriotycznego”. Czy można
sobie wyobrazić NPD – sukcesorkę NSDAP – czczącą pamięć esesmanów na
terenie któregoś z byłych niemieckich obozów koncentracyjnych? Sądzę, że
na coś takiego zabrakłoby im jednak tupetu w obawie przed reakcją
świata i delegalizacją. Czy można sobie wyobrazić, że gdziekolwiek na
świecie jest negowana zbrodnia ludobójstwa i znieważa się pamięć jego
ofiar, a państwo, z którego te ofiary pochodzą nie reaguje, nie upomina
się o nie?
Incydent z 21 kwietnia pokazał do czego są zdolni współcześni
banderowcy, pokazał ich prawdziwe oblicze. Nie takie, w które każą
Polakom wierzyć redakcje „Gazety Wyborczej”, „Gazety Polskiej” i
„Rzeczypospolitej”, ale rzeczywiste. Nie różni się ono niczym od oblicza
sprzed 70 lat. Ideologia Bandery przetrwała w stanie nienaruszonym i po
upadku ZSRR została przekazana kolejnemu pokoleniu galicyjskich i
wołyńskich Ukraińców. Po zwycięskim puczu z przełomu 2013/2014 roku
zatruwa też Kijów. Incydent w Janowej Dolinie (Bazaltowem) nie był
lokalnym, odosobnionym przypadkiem. Kilka dni później – 27 kwietnia – we
Lwowie uczczono rocznicę utworzenia dywizji SS-Galizien. W tradycyjnym
już od lat marszu uczestniczyło ok. 500 młodych osób, w tym m.in.
członkowie Bractwa Studenckiego im. Stepana Bandery. Tego typu imprezy
odbywają się regularnie, głównie na zachodniej Ukrainie. Rocznic i
okazji nie brakuje. Ten obłędny kult zbrodni może wydać jedynie nową
zbrodnię.
Red. Sakiewicz pouczając księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego
twierdził, że lepiej o „sprawach trudnych” rozmawiać z „ludźmi wolnymi
niż z niewolnikami”. To samo powiedział prezes IPN, dr Łukasz Kamiński,
wyrażając nadzieję, że dzięki polskiemu poparciu dla kijowskiego puczu
będzie się lepiej rozmawiać ze stroną ukraińską o „trudnym temacie”. W
takim razie niech obaj panowie pokażą jak się rozmawia o „trudnych”
sprawach i tematach z banderowcami. Myślę, że sami dobrze wiedzą, iż
żadnego dialogu nie będzie.
Po pierwsze dlatego, że banderowcy takiego dialogu nie tylko nie
pragną, ale wręcz go sobie nie życzą. Są zainteresowani polskim
poparciem i pomocą w konflikcie z Rosją, ale w zamian nic nie oferują,
zwłaszcza w kwestii „spraw trudnych”. Dialogu o „sprawach trudnych” nie
będzie również dlatego, że polska strona faktycznie też go nie chce.
Polski mainstream polityczno-medialny od Kwaśniewskiego po Tuska i
Kaczyńskiego i od Michnika po Sakiewicza i Rydzyka już dawno zdradził
pamięć i prawdę o ludobójstwie dokonanym na Polakach przez OUN/UPA i
poświęcił je na ołtarzu swojej proukraińskiej i antyrosyjskiej polityki.
Takie skandale jak ten w Janowej Dolinie są możliwe właśnie dlatego,
że III RP zdradziła pamięć o ofiarach. Poza niszową grupą historyków i
społeczników mówiących prawdę dominuje w Polsce główny nurt opanowany
przez wyznawców „wiary ukrainnej” i wielbicieli wszystkiego co było w
historii ukraińskiej antypolskie. Wśród protektorów i wybielaczy
szowinizmu ukraińskiego stanął po 1989 roku z jednej strony obóz
polityczny wywodzący się z tzw. „lewicy laickiej”, a z drugiej strony
tzw. polska prawica opanowana przez groteskowy kult piłsudczyzny i
kierująca się w swoich ocenach politycznych mitologią romantyczną,
antykomunizmem i antyrosyjskością. Jej sposób wartościowania pokazuje
niedawny protest przeciwko tournée chóru wojskowego Pustowałowa. Klubom
„Gazety Polskiej” i politykom POPiS-u przeszkadzały „sowieckie mundury”,
w tym czapki z czerwonymi gwiazdami. „To jest koncert o rosyjskim
imperializmie” – wtórował im prezes Związku Ukraińców w Polsce Petro
Tyma (niezalezna.pl, 14.03.2014), znany z licznych antypolskich
wystąpień, w tym z żądania potępienia operacji „Wisła”. Czerwona gwiazda
przeszkadza jako symbol totalitaryzmu, ale czerwono-czarna flaga
banderowska – pod którą na Majdanie prezentował się cały orszak
polityków POPiS-u – już nie. A czegóż ona jest symbolem? „Wolnych ludzi”
panie red. Sakiewicz? Nie jest to przypadkiem symbol ideologii
totalitarnej i to znacznie skrajniejszej niż ideologia sowiecka? No i
czy państwo z POPiS-u nie wiedzą, że pokrewny chór Aleksandrowa wystąpił
w tych samych sowieckich mundurach 15 października 2004 roku w
Watykanie przed św. Janem Pawłem II i został przez niego serdecznie
przyjęty?
Niestety to, że na polskiej scenie politycznej dominują siły, które
za nic mają polską martyrologię na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, a za
partnerów obrały sobie ideowych spadkobierców zbrodniarzy jest wyrazem
daleko posuniętej utraty tożsamości narodowej Polaków. Czy naprawdę nie
ma już w Polsce środowisk, które nie tylko powiedziałyby głośno „nie”,
ale byłyby w stanie przeciąć ten wrzód?
Bohdan Piętka
źródło: Isakowicz.pl