Są widoczni już od dłuższego czasu. Wymierzają internetowe wyroki
śmierci wrogom ojczyzny, a „w realu” obklejają przystanki i wszelkiego
rodzaju słupy, setkami wlepek o złej komunie i Wielkiej Polsce.
„Gimbopatrioci” stali się prawdziwą plagą i powodem zażenowania dla
świadomych nacjonalistów, chcących wydobyć naszą ideę z marginesu czy
wręcz skansenu sceny politycznej. Nie da się jednak przemilczeć faktu,
że są oni również produktem zaniedbań starszego pokolenia aktywistów.
Kim jest „gimbopatriota”? To najczęściej gimnazjalista lub
licealista, jednak zdarzają się też przypadki początkujących studentów.
Jego obszary zainteresowania to „wciąż szalejący w Polsce komunizm”,
agresywna „ideologia gender”, postępująca „islamizacja kraju” oraz
problematyka podziemia antykomunistycznego po II Wojnie Światowej.
Bardziej świadomi „gimbopatrioci”, są również piewcami wolnego rynku
(choć nie mieli jeszcze do czynienia z rynkiem pracy), wydając kolejne
wyroki „śmierci wrogom ojczyzny” na jednostkach zakwalifikowanych jako
socjaliści i nieroby. Miano „lewaka” można zdobyć zresztą dość łatwo,
choćby na centymetr odstając od odmierzanej linijką bogoojczyźnianej
ortodoksji. Oczywiście odpowiednia klasyfikacja wroga ojczyzny następuje
zazwyczaj, gdy „gimbopatriota” przegrywa w dyskusji, nie mając zbyt
wielkiej gamy argumentów do poparcia swoich bezkompromisowych tez.
Trudno mieć jednak pretensje jedynie do tego rodzaju jednostek. Każdy
kto zaczynał interesować się polityką w wieku -nastu lat, był podatny
na proste hasła, przekonany o swojej racji i zajmował się problematyką
odległą od codziennego życia przeciętnego Polaka. Część osób z tego
powyrastała wraz z rozwojem intelektualnym, lecz niestety większość
odpadła z szeroko pojętego ruchu, a co gorsza, niektórzy mimo coraz
większej ilości wiosen na karku, wciąż walczą z mityczną komuną.
Największa w tym wina tych, którzy są największymi beneficjentami „mody
na patriotyzm”, a więc Ruchu Narodowego i podległych mu stron
internetowych i Facebook’owych profili. Przywódcy RN-u nastawili się już
na szybką karierę polityczną, zamiast zapowiadanego wcześniej „projektu
na lata”, stąd boją się poruszać tematów mogących zniechęcić
„gimbopatriotów”. Tymczasem to nie utwierdzanie ich w swoich poglądach,
ale zmuszanie do rozwoju intelektualnego i poszerzania horyzontów,
powinno być priorytetem, jeśli tzw. obóz narodowy ma jeszcze spełniać
jakąkolwiek misję wychowawczą, o której zazwyczaj wiele mówi.
Tymczasem trudno nie odnieść wrażenia, że znaleziono dobry sposób na
biznes. Spotkania objazdowe, czy wierszówki za promocję patriotycznego
populizmu w nudnawych gazetkach, są dla co poniektórych niezłym źródłem
dochodu. Dochodzi do tego również moda na „patriotyczne ciuchy”,
produkowane już przez niezliczoną ilość firm. Profil Marszu
Niepodległości na Facebook’u, czyli terenie głównego obszaru
działalności „gimbopatriotów”, potrafi na wiele dni przybrać formę
nieodbiegającą od gazetki ogłoszeniowej sieci hipermarketów. Niekończące
się nowości i promocje, przerywane doniesieniami o kolejnej akcji
przeciwko komunie i gender, przysłaniają niestety prawdziwe problemy
współczesnej Polski. Wydaje się jednak, że zajęcie się nimi mogłoby
spowodować zastój w biznesie. Wymagałoby to bowiem inwencji twórczej,
wykraczającej poza standardowo serwowane sierpy i młoty oraz orzełki w
rożnych konstelacjach. A może narodowi biznesmeni musieliby znaleźć
sobie nowe zajęcie, bo ludzie zaczęliby w końcu rozumieć, że o ideowości
nie świadczą znaczki na bluzach i koszulkach?
Należy oczywiście uderzyć się też we własne piersi. Świadomi
nacjonaliści niestety wielokrotnie szli na daleko idące kompromisy, zbyt
często uginając się pod naporem osób myślących jedynie o doraźnym
sukcesie wyborczym. Tymczasem wewnątrz tzw. ruchu potrzebna jest swoista
wojna kulturowa, która naprowadzi osoby uważające się za nacjonalistów
na właściwe tory. Na pewno nie będzie to łatwe zadanie, zważywszy na
oporny charakter „gimbopatriotów”. Jeśli jednak nie podejmiemy się tego
wyzwania, za kolejnych 20 lat aktualny będzie cytat z tekstu Wojciecha
Wasiutyńskiego, który w 1993 r. pisał o mentalności nacjonalistów: „Myślę
tu przede wszystkim o narodowcach, którzy żyją wciąż w roku 1939. Na
stronnictwo patrzą jak na Kościół. Ma ono swoje pismo święte (mało
czytane), swoją sukcesję apostolską i Historię Świętą, w której nie może
być nic ułomnego. Dzielą się rzecz prosta na kilka sekt. W innych
tradycyjnych stronnictwach polskich, u socjalistów i ludowców, jest
jeszcze gorzej. Nie można polityki lat dziewięćdziesiątych układać wedle
problemów i emocji lat trzydziestych”.
MM
Za: http://autonom.pl/?p=10950