O zażydzeniu Europy moralnym i duchowym,
 zwłaszcza w zakresie polityki i kwestii społecznych, była mowa pod 
koniec drugiego tomu „Cywilizacji bizantyńskiej”, lecz tylko krótko, 
incydentalnie niejako. Tu przyjrzymy się bliżej tej sprawie 
arcydoniosłej. Największe przeciwieństwo mieści się w pojmowaniu 
stosunku etyki do prawa, a tym samym największe niebezpieczeństwo ich 
wpływu; w tym mianowicie, że wśród chrześcijan europejskich przybywa 
coraz bardziej takich, którzy głoszą, że etyka opiera się na prawie 
(odzywają się już takie głosy z katedr uniwersyteckich). Szerzenie tej 
tezy, ściśle żydowskiej, dokonuje się równolegle i równocześnie z 
osłabieniem społeczeństw przez mechanizowanie życia zbiorowego. Nie 
powiedzie się nigdy obalenie przodowniczego stanowiska etyki, gdzie nie 
następuje zmechanizowanie; toteż zacznę swe wywody od tej drugiej 
sprawy. Wpływy żydowskie są dla cywilizacji łacińskiej zabójcze właśnie 
dlatego, iż zmierzają do zmechanizowania państw i społeczeństw. Ponieważ
 cywilizacja żydowska jest sakralna, mieści w sobie tym samym metody 
apriorystyczne wobec życia zbiorowego; aprioryzm zaś nadwątla organizmy,
 a tworzy mechanizmy i nadaje im przewagę.
 Na mechanizm biurokratyczny 
zamieniono cesarstwo rzymskie, gdy miało coraz opieszalskich obrońców, 
gdy sama stolica uległa hordom Alaryka, senator Rutillus, piszący w V 
wieku po Chr. przypisywał upadek cesarstwa Żydom, rozproszonym po całym 
jego obszarze. Sami Żydzi chełpią się, że przyczynili się wielce do 
upadku Rzymu i zaciążyli następnie na Bizancjum. Żydowski historyk 
stwierdza, jako w bizantyńskim sporze o obrazy działały rozmaite wpływy 
żydowskie, a cesarz Michał II (820-329), zagorzały obrazoburca, należał 
za młodu do sekty „bardzo bliskiej Żydom”. Uwalniał też Żydów od 
podatków. Podobnych przykładów można by przytaczać wiele z samych 
żydowskich autorów. Lecz przejdźmy do „aktualnych” czasów najnowszych. 
Zażydzenie wielkiej polityki doszło już do absurdu. Zaczęło się jeszcze 
za czasów bismarkowskich. Dosadnego przykładu dostarczyło upokorzenie, 
jakie spotkało Rumunię na kongresie berlińskim. Chodziło o to, by znieść
 resztki zawisłości od sułtana, jakkolwiek już tylko formalnej. Kongres 
zgodził się popierać tę sprawę pod tym tylko warunkiem, że w Rumunii 
będzie nadane Żydom równouprawnienie obywatelskie.
Powtórzyło się to samo względem Polski 
na kongresie wersalskim, lecz na większą skalę; od roku 1878 do 1920 
wzrosły bowiem roszczenia żydowskie. Polska nie zamierzała bynajmniej 
odmawiać im praw obywatelskich; chodzi nie o równouprawnienie, lecz o 
uprzywilejowanie, o to, by zbliżyć się do Judeopolonii i … trzeba było 
podpisywać traktat dodatkowy o „mniejszościach narodowych”. Znać zaś 
wyraźnie, że życzliwość „Europy” dla roszczeń żydowskich wzrastała 
nieustannie, a to dowodzi, że wzrasta zażydzenie. Na konferencji 
pokojowej w 1919 roku Żydzi byli doradcami delegacji angielskiej i 
amerykańskiej. Potem pakt Kelloga opracowany był przez bankierów 
żydowskich i zredagowany przez Żyda Levisohna. Od banków żydowskich 
wychodziła inicjatywa do udzielania coraz większych ulg Niemcom. 
Historia dostarcza aż nazbyt wielu faktów, świadczących, jak zażydzenie 
urządzeń państwowych w Europie doszło do tego, iż Żydzi stali się 
najwyższą władzą ponad wszelkimi władzami państwowymi. W toku sprawy 
Dreyfusa zgłosił się wielki rabin paryski Sadok Khan do prefekta policji
 paryskiej Lepine i oświadczył, że jeżeli Dreyfus będzie stawiony przed 
Radą Wojenną, wybuchnie we Francji wojna domowa, a Żydzi posiadają 
środki, żeby ją podtrzymać. Rabin mówił prawdę, rozporządzają bowiem 
Żydzi w każdym kraju swoim własnym wojskiem; armią tą organizacja 
socjalistyczna, gotowa na każde skinienie swych kierowników żydowskich.
Czyż nie to „wojsko żydowskie” narzuciło
 Polsce Piłsudskiego w roku 1926. Czyż nie te same organizacje 
socjalistyczne podcięły siłę militarną Francji w roku 1939? Praktyczną 
doniosłość teorii Marksa uchwycili Żydzi w lot. Boruch Lewy pisał do 
Marksa list, który cytowała w roku 1928 „Revue de Paris”, a przypomniała
 go w roku 1936 „Action Francaise”. Jest w nim taki ustęp: „Lud 
żydowski, wzięty kolektywnie, będzie sam dla siebie mesjaszem. „Jego 
rządy nad światem, osiągnięte zostaną przez unifikację innych ras 
ludzkich; zniesienie granic i monarchii które są ostoją partykularyzmu, i
 przez ustanowienie republiki powszechnej, która wszędzie przyzna prawa 
obywatelskie Żydom. „W tej nowej organizacji ludzkości synowie Izraela, 
rozsiani obecnie po całym globie, staną się wszędzie elementem 
kierującym, zwłaszcza, jeżeli potrafią narzucić masom robotniczym 
kierownictwo stałe kilku spośród siebie. „Rządy narodów, tworzących 
republikę powszechną, przejdą wszędzie bez wysiłku w ręce żydowskie na 
skutek zwycięstwa proletariatu. Własność prywatna będzie mogła być wtedy
 zniesiona przez ludzi u steru rządu z rasy żydowskiej. „W ten sposób 
spełni się obietnica Talmudu, że gdy nadejdą czasy Mesjasza, to Żydzi 
dziedziczyć będą klucze od majątków wszystkich narodów świata” Jakżeż 
częstym jest pośród Żydów typ „zawodowego rewolucjonisty”! Sami Żydzi to
 przyznają . W Polsce redaktor żydowskiego „Naszego Przeglądu”, S. 
Wagman, pisał w roku 1925:
- „Na wszystkich barykadach – swoich i 
obcych – stoimy, żywe pochodnie rewolucji. Twój ogień, płomienny 
krzewie, podkładamy pod lamusy przeszłości, my podpalacze starego 
ładu”.„Starość” jest tu czczym frazesem. Najstarszym jest ład żydowski, a
 tego się wcale nie podpala. Byle rewolucja! Monarchie burzą w imię 
republikanizmu, republikę w imię socjalizmu, nawet państwa 
socjalistyczne będą burzyć w imię komunizmu. Byle burzyć, niszczyć, póki
 nie wytępią chrześcijaństwa. W Rosji znaleźli najżyźniejszą dla siebie 
glebę, toteż stali się tam warstwą rządzącą. Biurokracja bolszewicka 
składa się niemal wyłącznie z Żydów. To wszystko wykazano w setkach 
publikacji różnojęzycznych; to dziś już są truizmy, nad którymi nie ma 
się co rozwodzić. W Rosji było we władzach rządowych i partyjnych w roku
 1917 Żydów 53.9%, a w roku 1935 odsetek żydowski podniósł się na 95.9%.
 Dodajmy tylko, że tak jest wszędzie a wszędzie, gdzie tylko zapanuje 
państwowość socjalistyczna. Szczytem stała się rewolucja na Węgrzech pod
 firmą „Beli Kuna”, gdyż tam „95% wybitnych i kierowniczych stanowisk 
rządowych zajmowali Żydzi”.
Bolszewizm rosyjski jest najwyższym 
rozkwitem socjalizmu. Przewrót zaś roku 1917 finansowały wielkie banki 
żydowskie całego świata pod przewodem Schiffów z Nowego Jorku. Głosząc 
socjalizm, osiągają Żydzi swe cele; między innymi dochodzą do własności 
ziemskiej. Lecz „w koloniach żydowskich w południowej Rosji wszystkie 
kolektywy rozpadły się i wszędzie zaprowadzono gospodarkę indywidualna …
 żydowscy włościanie są słabymi zwolennikami budowy socjalistycznej”. 
Jest to głos żydowski! Żydzi sami wiedzą i przyznają w pismach 
przeznaczonych dla swoich, że metody socjalistyczne nie mają sensu. 
Pojęcie sporu społecznego musi się stać bezecnością, strajk i lokaut 
zdradą narodową; postępowaniem, które wyklucza danego człowieka lub daną
 grupę lub organizację z ogółu żydowskiego, które czyni je wyrzutkami 
społecznymi i przestępcami, z którymi ani się nie mówi, ani się nie 
obcuje, dla których jest jedna tylko rada: „precz!”(…) Metody 
socjalistyczne a metoda prawa żydowskiego wykazują tyle analogii, iż nie
 dziw, że Żydzi popieranie socjalizmu uznali za swój obowiązek 
religijny. W roku 1919 oświadczył Arnold Zweig z całą szczerością: 
„Myśmy rozwinęli socjalizm i socjalną idee rewolucyjną … myśmy pchnęli 
świat do zmechanizowania i zmaterializowania, do granic, które 
przyprawiają go o rozpacz”.
Zażydzeniem jest w naszych stosunkach 
wszelkie odstępstwo, a choćby tylko odchylanie się od personalizmu i 
historyzmu. Rozejrzyjmy się po najnowszych dziejach Europy. Wszystkie 
skupienia, odrzucające historyzm, lubiące zaczynać historię powszechną 
dopiero od swego wystąpienia, wysługiwały się Żydom, choćby zrazu 
nieświadomie, a po pewnym czasie przechodziły pod kierownictwo 
żydowskie. W antyhistoryzmie tkwi dla Żyda największy powab socjalizmu. 
Nie nabyliśmy od Żydów wcale pojęć o sakralności państwa i jego 
urządzeń. Nigdy w chrześcijaństwie nie pojawiły się dążności 
teokratyczne na większą skalę, na miarę historyczną; niektóre 
indywidualne zapędy w tym kierunku nie zjednywały sobie wystarczającej 
ilości zwolenników, a często bywały tłumione przemocą. Kościół katolicki
 wzdryga się przed teokracją. W bizantynizmie wytworzono coś 
pośredniego. Tam zrodziły się pojęcia o boskiej genezie władzy, lecz nie
 miały nic wspólnego ze Starym Testamentem. Stanowiły ciąg dalszy pojęć 
orientalnych o emanacyjnym pierwiastku władzy. Z tego pochodzi pęd do 
wszechwiedzy naszych kodeksów. Fatalna to pomyłka, jakoby wszystko dało 
się prawniczo przewidzieć. Życie rzeczywiste oparte jest na całkiem 
innych walorach. Im bardziej szczegółowymi stają się nasze kodeksy, tym 
bardziej odbiegają od życia, tym więcej uprawiają niesprawiedliwości. 
Komentuje się tedy, interpretuje, naciąga się; jest to nieuchronne 
następstwo przyjętej talmudycznej metody. Niejasność wszelkiej 
kodyfikacji stała się jakby obowiązkiem urzędu. „Dla prawdziwego 
talmudysty myśl jasna jest rzeczą najmniej godną podziwu na świecie. 
Jeżeli jest jasna, to tylko czysty pozór. Pod tą trawą są sidła, a pod 
tą wodą jest otchłań. Znajdowaliśmy natychmiast środki, by wszystko 
zrzucić, by rzucić w tę przejrzystość dwie rzeczy, które idą dobrze w 
parę: subtelność i bezład”.
Prawniczość nasza osiągnęła to, żeby 
umieć robić z rzeczy prostej zawikłaną, z jasnej wątpliwą, z łatwej 
trudną, wreszcie z pożytecznej szkodliwą. Intelekt kształcony 
niewłaściwą metodą wyszedł na spaczenie sił umysłowych. Umysłowość 
żydowska składa się niemal wyłącznie z takiego powikłanego rozumowania, z
 opacznego mędrkowania; jest to intelektualizm nie regulowany innymi 
właściwościami ducha. Dla „Żydów najwyższe człowieczeństwo, to najwyższy
 intelektualizm”. Oni „poznają świat rozumem, a nie krwią i dlatego 
dochodzą łatwo do przekonania, że wszystko, co za pomocą rozumu da się 
uporządkować na papierze daje się podobnież uregulować i w życiu”. A 
tymczasem „wszelki intelektualizm jest w gruncie rzeczy płytki; nie 
przenika w głąb rzeczy, w głąb dusz, w głąb świata”.
Ekskluzywizm intelektualny jest ojcem 
aprioryzmu, naciągania życia do formułek. Powierzchownie wygląda to 
często jakby na naukę. Nauczyciel Szalom Hurwicz rozumuje, że nauka jest
 mesjaszem ludzkości. „Nie ma zła ani dobra, jako takich; jest tylko 
wiedza i ciemnota. Człowiek posiadający wiedzę przez to samo już 
uszlachetnia się; może on nawet niekiedy uczynić coś złego, lecz tylko z
 potrzeby, nie ze złych skłonności”. Albowiem „gdy ludzie posiadać będą 
dość wiedzy i wykształcenia … wtedy nie trzeba będzie szukać raju w 
innym świecie. Wtedy wszyscy ludzie będą sobie braćmi”. A jak się to 
braterstwo okaże, czym? Oto „znikną narody, upadną granice … to będzie 
na tej ziemi raj”. Tak wynika z nauki, z której jednak wykluczono metodę
 indukcyjną; nie ma bowiem tej metody w rozumowaniach talmudycznych, na 
których wyćwiczył się intelektualizm żydowski. Prawniczości żydowskiej 
cechę zasadniczą stanowi zamiłowanie do obchodzenia prawa. Nie trzeba z 
tego wysnuwać żadnych wniosków z kategorii moralności, gdyż jest to 
prostym następstwem wyłącznego intelektualizmu. Intelekt bada, rozumuje,
 kombinuje, ćwiczy się w misternych wywodach, nie mając żadnych celów 
moralnych ni niemoralnych. To pozostawione jest praktyce prawniczej, 
lecz teoretyczne roztrząsania o to się nie troszczą. Typowa „sztuka dla 
sztuki”; łamańce logiki, przypuszczenia, umyślne wytwarzanie 
wątpliwości, a wszystko to przy całkowitym ignorowaniu życia. Myśl 
operuje nie jakimś odłamkiem życia, lecz wyłącznie tekstem, na którym 
używa sobie „rozrywek umysłowych”. Jeżeli ktoś zdoła mędrkowaniem dojść 
do tego, by wysnuć z tekstu i na jego podstawie coś tekstowi wręcz 
przeciwnego, dokonuje arcydzieła intelektualizmu. Intelektualizm 
puszczony samopas, oderwany od innych warunków życia duchowego, nie może
 działać inaczej, jak tylko przewrotowo.(…) Zażydziliśmy sobie całą 
dziedzinę prawa, aż do filozofii prawa, którą poobcinaliśmy 
nielitościwie. Żydzi, chociaż są prawnikami przede wszystkim, chociaż 
religia ich jest właściwie prawem, filozofii prawa jednak nie posiadają.
 Ta nauka wymaga czegoś więcej niż tekstów. Lekceważenie i zaniedbanie 
filozofii prawa jest zarazem upadkiem prawa wobec cywilizacji 
łacińskiej. Zmieniliśmy prawo w paragrafiarstwo. Zażydziliśmy cały 
porządek prawny w naszym życiu prywatnym i publicznym. Oto przyczyna, 
dlaczego socjalizm całym swym ustrojem popiera tym bardziej wzajemnie 
paragrafiarstwo, prawniczość, gromadność i ucieczkę od historyzmu. Brnie
 się tedy coraz głębiej w błędnik cywilizacji żydowskiej. Brnie się w 
prawdziwy neojudaizm, bo tym właśnie jest socjalizm. Propaganda 
socjalizmu – to rodzaj prozelityzmu, mianowicie prozelityzm zażydzenia 
się. Nie będzie rzetelnym wyznawcą socjalizmu (i jego konsekwencji: 
bolszewizmu), kto nie nabędzie zasadniczych cech żydostwa: 
kontrhistoryzmu, prawniczości i gromadności, jako przeciwieństwa 
personalizmu. Kto uzna za błąd którąkolwiek z tych żydowskich 
właściwości ustroju życia zbiorowego, pocznie tym samym wątpić co do 
socjalizmu. Wiem z doświadczenia, że każdy socjalista nabiera w siebie 
niemało cywilizacji żydowskiej; o ile się temu nie podda, opuści szeregi
 socjalizmu.
Według stopnia nabytych skłonności 
żydowskich można poznać, jak daleko kto zagłębił się w socjalizm! 
Socjalizm a żydostwo sprzężone są sobą jak najściślej. Nie jest to 
sprawa przypadku, lecz tkwi w samej istocie rzeczy, że kierują 
socjalizmem Żydzi. Polski dowcip ludowy, nazywający organizacje 
socjalistyczne „żydowskim wojskiem”, wyraża zupełną prawdę; zgodny jest 
ściśle z rzeczywistością. Socjalizm zażydza się jak najskuteczniej, 
służy zaś zawsze i wszędzie do obrony interesów żydowskich. Stanowi 
znakomity środek do handlu wojną i pokojem, mieszcząc w sobie groźbę 
wojny domowej. Socjalizm, to kultura żydowska. Byłby nią nawet w takim 
razie, gdyby Żydzi przestali się nim zajmować; natenczas atoli zacząłby 
także upadać. Niezależnie zaś od tej kwestii szczegółowej nie ulega 
wątpliwości, że losy socjalizmu zależne są i będą od ogólnych losów 
Izraela. Rzecz prosta. Natężenie zażydzenia zawisłym jest od mocy 
żydostwa.
Nie o to więc chodzi, że Żydzi stoją na 
czele socjalizmu, lecz o to, w jaki sposób sprawują to przodownictwo i 
na jakim opierają się rozumowaniu. Ślepy chyba nie widzi, jako marksizm 
stanowi nieoceniony środek do spełnienia żydowskiego mesjanizmu. Dzięki 
socjalizmom rozmaitego gatunku cywilizacja żydowska staje się zwycięska 
na całej linii. Z pomocą tej doktryny Izrael nie tylko mógł by stać się 
panem świata, lecz wprost musiało by to nastąpić. Toteż wszelka klęska 
socjalizmu staje się dotkliwą klęską Izraela. Propagują też socjalizm 
nawet Żydzi religijni, prawowierni bez zastrzeżeń; o tyle tylko się 
ograniczając, że propagandę ograniczają do gojów. Z reguły socjalista 
żydowski traci atoli wiarę i staje się pod względem religijnym 
odżydzonym; nigdy jednak nie zatraca cywilizacji żydowskiej; owszem, 
nieraz właśnie w obozie socjalistycznym utwierdza się w niej mocniej. 
Marksizm jest aprioryczny, jak od czasów mojżeszowych nie było niczego 
również apriorycznego; i jest apoteozą gromadności, tak olbrzymią, iż na
 równą nie zdobyto się nigdy i nigdzie przedtem (wszystek świat w 
koszarach!); opiera się cały na przepisach i na konieczności pomnażania 
ich coraz bardziej, aż do drobnych szczegółów życia nawet prywatnego, 
sprowadzając elephantiasis ustawodawstwa większą, niż kiedykolwiek 
przedtem; za czym idzie elephantiasis biurokracji socjalistycznej, boć w
 ich państwie tylu urzędników, ilu wyznawców socjalizmu; słowem: posiada
 wszelkie cechy gromadności i prawniczości, więc cywilizacji żydowskiej.
Nie brak mu ani negatywnych: czyż ze 
wszystkich religii świata nie obdarza największą nienawiścią 
katolicyzmu, ograniczając się nawet często do walki z nim jednym? Czyż 
nie jest mściwy, okrutny? Czyż nie marzy o wytępieniu wszelkiego rodzaju
 amalekitów, tj. ludzi innych przekonań? I co najważniejsze – czyż 
socjalizm uznaje inną etykę, jak prawa socjalistyczne? Wydrwiwa i 
przedrzeźnia etykę, moralność, sumienie, uznając tylko prawniczość. 
Nawet nie są zdolni zrozumieć, że może istnieć moralność, jako taka; 
twierdzą, że tego nigdy nie bywało, bo moralnym zawsze zwało się (ich 
zdaniem) to, co dogadzało silnym tego świata. Żyd właśnie wyprowadza 
etykę z prawa wręcz przeciwnie jak w cywilizacji łacińskiej, pragnącej 
wprowadzić prawo na drogę etyki. Jest to sprawa absolutnie niezrozumiała
 dla cywilizacji żydowskiej, co stanowi najgłębszą jej cechę. Marksowski
 aprioryzm ma tę wygodę, że nie wymaga najmniejszego przygotowania, 
składając się z formułek, które mieszczą w sobie in nuce rój przepisów. 
Ta metoda marksizmu i ten rodzaj jego systematyki robią go 
systematycznym dla Żydów, których życie nawet duchowe pławi się w 
formułkach i przepisach. Tego rodzaju „systemy” chwytają się wszędzie 
łatwo głów niedouczonych, półinteligencji, ale u Żydów imponują 
najwyższej inteligencji, gdyż to właśnie uchodzi za szczyt rozumnego 
ujmowania spraw życia zbiorowego. Jest to jakby szczyt metody 
racjonalistycznej.
Nigdy socjalizm nie może być 
antysemickim, gdyż w takim razie zaczęła by kurczyć się jego 
uniwersalność, którą zawdzięcza przede wszystkim wszędobylstwu 
żydowskiemu, ale to już sprawa praktyki. Tą zajmować się tu nie mogę, bo
 by mnie mogła wyprowadzić daleko, zbyt daleko „poza burtę” zamierzonej 
książki. Nawet na „najpraktyczniejszą” stronę socjalizmu, na jego roboty
 gospodarcze, mogę zwracać uwagę tylko ze stanowiska teoretycznego. 
Socjalizm (z komunizmem) mają swoją odrębną ekonomię społeczną, której 
główne wskazania są zgodne z ekonomią żydowską … Ażeby ten temat 
przedstawić należycie, trzeba by osobnej książki. Ograniczę się (dla 
przykładu) do jednego punktu, lecz zasadniczego. Jak wiadomo, 
cywilizacja żydowska stawia na pierwszym miejscu (w przeciwieństwie do 
łacińskiej) nie majątek ziemski, w ogóle nieruchomy, lecz pieniężny 
(spekulacyjny). Bogacze żydowscy podrwiwają sobie z tych gojów, którzy 
właściwie są od nich o wiele bogatsi, będąc panami rozległych mil 
kwadratowych, lecz … nie mają pieniędzy. Według pojęć łacińskich zbiera 
się pieniądze po to, żeby nabyć nieruchomości i już się jej nie 
pozbywać; według żydowskich nabywa się nieruchomość, ażeby ją korzystnie
 sprzedać. Wszelki majątek a nawet prosty dobrobyt, wyobraża sobie Żyd 
stale, jako pieniądz; nieruchomość jest u niego czasowym ekwiwalentem 
pieniądza. Ujmuje więc całą ekonomię pieniężnie.(…) Przybywa nam ustaw 
utrudniających stabilizację majętności nieruchomej. W całej Europie 
(prócz Anglii) odbyła się nagonka na majoraty i powiodła się. W Polsce 
zostało ledwie kilka ordynacji które tak kłują w oczy „demokrację”, iż 
należy się spodziewać generalnego ataku na nie. Rozpowszechniło się 
bowiem wśród ogółu mniemanie, jakoby majoraty były jakimś wybrykiem 
arystokracji i „feudałów”. W rzeczywistości jest to chłopska forma prawa
 majątkowego, praktykowana w wielu stronach Europy, a która szerzyła się
 też pośród polskiego ludu przed pierwszą wojną powszechną. 
Dziedziczenie nieruchomości całej wraz z inwentarzem przez najstarszego 
znane jest u wszystkich narodów cywilizacji łacińskiej, nie obwarowane 
jednak nigdzie ustawą, oparte o prawo zwyczajowe, które okazuje się 
nieodpartym. Całe rozległe krainy trzymają się tego prawa spadkowego i 
są z niego zadowolone. Co więcej, gdzie w krajach ościennych nie ma 
urządzeń majoratowych, powstaje tendencja, żeby je zaprowadzić; 
tendencja zupełnie spontaniczna, bo któżby uprawiał w naszych czasach 
agitację za majoratami? W Polsce nie było to ludowi wiadome i nikt też 
do tego nie namawiał ni odczytami wędrownymi, ni broszurami; nigdy żaden
 poseł „ludowy” nie dotykał tej sprawy; a jednak chłopi sami sobie to 
obmyślili i ni stąd ni zowąd pojawiać się zaczęły coraz częściej 
dziedzictwa jednego ze synów, oczywiście z warunkiem spłat. Wojna 
powszechna uczyniła spłaty niemożliwymi, wręcz niewykonalnymi i dlatego 
tworzenie majoratów nagle się przerwało. Nie brak jednak żalów, że nie 
można ich ustanawiać i wbrew wszelkim przeciwnym warunkom szerzy się 
zapatrywanie, że „dobrze byłoby, gdyby to było możliwe”.(…) Zapatrywania
 żydowskie na własność nieruchomą nie pochodzą z ich prawa spadkowego, 
lecz z dążności do ustawienia na tym samym poziomie majątku gruntowego i
 pieniężnego. Jak pieniądz winien szybko przechodzić z ręki do ręki, 
podobnież ich zdaniem nieruchomość powinna jak najczęściej zmieniać 
właściciela. A zatem precz z posiadłościami rodzinnymi, gdzie rodziły 
się i umierały pokolenia! Żyd wzrusza na to ramionami, a socjalista 
doda: że to przesąd „burżujski”. Kwestia ta wkracza w zakres prawa 
familijnego. Już za polskich czasów wydano ustawę, że żona bezdzietna 
dziedziczy po mężu czwartą część jego majątku, Rzekomy nowy krok 
„postępowy” do „emancypacji” kobiet, a w rzeczywistości zaburzenie w 
rodzinnym prawie majątkowym. Przyspiesza to atoli znakomicie „obrót 
dóbr”; jakoż będzie przechodzić szybko z jednej rodziny do drugiej. W 
praktyce przedstawia się sprawa tak, iż wytwórca majątku nigdy nie jest 
pewien, na kogo pracuje, a właściwi dziedzice nigdy nie zdołają 
przewidzieć, komu się będą musieli okupić lub, co gorsza, na czyje 
żądanie będą zmuszeni wszystko sprzedać. Wyobraźmy sobie, że dziadek 
posiada mająteczek nieruchomy, a ma dwóch synów, żonatych; jeden z nich 
ma dzieci, drugi bezdzietny. Przypuśćmy, że bezdzietny zmarł; wdowa po 
nim staje się właścicielką ósmej części posiadłości. Póki żyła, stosunki
 układały się dobrze. Po jej śmierci dziedziczy po niej jakiś jej 
stryjeczno-cioteczny siostrzeniec, którego ona sama ledwie raz w życiu 
widziała. Majętność przeszła tymczasem na wnuka pierwszego właściciela, 
lecz współwłaścicielem jest ów nieznany mu całkiem daleki powinowaty, 
który upomina się o wydzielenie mu owej ósmej części. Jeżeli się nie ma 
gotówki, żeby go spłacić, cudzy ten człowiek ma prawo wystawić majętność
 na sprzedaż żeby odebrać swą należność. Ustawa to zaiste horrendalna, 
przeszła w sejmie niespostrzeżenie, bo dzienniki, zajęte wielką polityką
 pomiędzy stronnictwami a ministerstwami, nie dostrzegają takich 
„drobnostek”. Są to dotkliwe kolce, wbijane w korpus cywilizacji 
łacińskiej. Biada nam, jeżeli nie zdołamy obronić nietykalności majątku 
rodzinnego! Przygodni współdziedzice stanowią naruszenie porządku 
społecznego. Wszędzie w całym świecie łączy się pojęcie własności 
indywidualnej z instytucją monogamii i z przekazywaniem majątku 
dzieciom. Jakiekolwiek osłabienie tego porządku i związku rzeczy w 
jednym punkcie, pociąga osłabienie innych punktów.
Cywilizacja żydowska oddziaływa na nas w
 kierunku rozluźnienia, a nawet burzenia rodziny; socjalizm atakuje ją 
bez ustanku. Dlatego szczególniej nienawistnym im jest majątek rodzinny;
 chcieliby to pojęcie wymieść z naszego życia zbiorowego. Popieranie 
tych dążności zaliczam do objawów zażydzenia naszej myśli społecznej, 
ponieważ na tej drodze zniżamy się – i to, niestety szybko – do pojęcia 
żydowskiego, jako majątek nieruchomy jest tylko czasową lokatą kapitału.
 Na tej drodze pozbawiamy nasze majętności wszelkiej wartości moralnej 
dla swych właścicieli. Dopóki przyznajemy im wartość moralną, dopóty 
własność stanowi potężną więź społeczną na tle cywilizacji łacińskiej; 
gdy tę wartość utracą i ograniczone zostaną do wartości handlowej, 
rozprzęgnie się ta więź. Niebezpieczeństw tego rodzaju jest więcej, 
toteż społeczeństwo przemienia się stopniowo na wielkie sterty drobnych 
ziarn piasku, sterty zależne od wiatru. Więź cywilizacji łacińskiej 
staje się coraz bardziej iluzoryczna, a na luki wkracza wszędzie 
tryumfalnie cywilizacja żydowska. Niestety, wypada do niej zaliczać 
coraz liczniejszych zażydzonych chrześcijan i Polaków.
Fundamentem każdej cywilizacji jest 
trójprawo, tj. prawo familijne, majątkowe i spadkowe. Związek tego 
trojga praw jest jak najściślejszy i zależność wzajemna, ciągła, 
wchodząca nawet w drobne szczegóły. Wszelkie, choćby najlżejsze, 
naruszenie rodzimego trójprawa, niesie uszczerbek rodzimej cywilizacji, a
 w szczerbę czy wyłom wkracza natychmiast cywilizacja inna, obca, a 
współzawodnicząca. Longum esset enumerare, ile naszych urządzeń 
ekonomicznych świadczy o zażydzeniu. Czy na Żydów będziemy zganiali winę
 tego stanu rzeczy? Czy nie nakładaliśmy i nie nakładamy tego jarzma na 
siebie całkiem dobrowolnie? Czy brak między nami takich, którzy czynią 
to z zapałem? Żydowskiemu pojęciu o majątku, przesączającemu się coraz 
głębiej do naszych głów, towarzyszy także żydowskie pojęcie o handlu. 
Dla nas Polaków, jest to najniebezpieczniejsze zażydzenie. My, Polacy, 
zginiemy marnie, jeżeli nie wyzbędziemy się niechęci do zajęć 
handlowych. Jakżeż walczyć z nią, skoro ona pochodzi po większej części z
 poczucia moralnego, jakkolwiek mylnego. Ponieważ uważamy handel za 
spekulację, ponieważ identyfikujemy jedno z drugim, wyniknęło z tego 
rozpowszechnione zapatrywanie, jakoby handel polegał na szachrajstwie. W
 tym przyczyna, że ogół młodzieży polskiej brzydzi się handlem. 
Młodzieniec, nakłaniany by zamiast urzędniczej „kariery” chwycił się 
handlu, odpowiada z dwuznacznym uśmiechem, że do tego trzeba mieć 
„specjalną naturę”. Nie powie, że nie posiada odpowiednich zdolności lub
 zamiłowania, lecz oświadcza z poczuciem wyższości, że nie ma tej 
„natury”. Tymczasem rzeczywistość jest zgoła odmienna. Handel polega 
bowiem na zaufaniu i jest wyborną szkołą dokładności, punktualności, 
rzetelności, ścisłości w rachunkach, solidności, prawdomówności (kupiec 
zamilczy, lecz nie skłamie), przewidywania, zapobiegliwości, pomocy 
wzajemnej, solidarności i w ogóle szeregu tych przymiotów męskich, na 
których opiera się „potęga Albionu”. U nas panują o tym pojęcia jak 
najfałszywsze, czerpane z żydostwa. Doskonale określił tę dziedzinę 
Sombart: Inny jest obyczaj kupiecki żydowski, a inny w chrześcijańskich 
społeczeństwach kupieckich. „Walka kupców żydowskich i chrześcijańskich 
jest walką dwóch poglądów na świat, albo najmniej dwóch zasadniczo 
odmiennych kierunków gospodarczych. Chrześcijański pogląd polega na tym,
 że „środkiem ciężkości interesów gospodarczych jest człowiek i ta 
właśnie idea przewodnia panowała nad myślą i czynem”; toteż 
„chrześcijańskie życie zarobkowe starej doby było ustawicznie normowane 
przez względy etycznej natury”.
Prawdziwy, rzetelny kupiec, nie tylko 
nie uprawia spekulacji, lecz wystrzega się jej, jak ognia. Firma, 
przechodzić mająca na synów i wnuki, nie może być ryzykancka. Handel 
żydowski zepsuty jest co do tego dwiema cechami żydostwa w golusie. 
Jedną z nich stanowi usposobienie skłonne do prowizoryczności. Jeżeli 
spostrzeżono, to nawet na domach sefardim salonickich, że nie mieszczą w
 sobie pierwiastka trwałości, cóż dopiero w sklepach aszkenazim. Z 
reguły jest on zawsze gotów do przeniesienia, do zmiany towaru, zmiany 
właściciela, a nawet do zamknięcia. Są to przedsiębiorstwa jakoby 
prowizoryczne. (Przyznaję chętnie, że nie brak wyjątków, zwłaszcza wśród
 Litwaków).
Trudno jednak orzec, czy pierwsze 
miejsce pomiędzy prądami zażydzającymi życie zbiorowe naszej cywilizacji
 łacińskiej należy się socjalizmowi, czy raczej nie wolnomularstwu. 
Należałoby mu się pierwszeństwo „i z wieku i z urzędu”. Masoneria 
starsza jest od socjalizmu, a nikt nie przypuści, by socjalistyczne 
wydziały rządzące miały kierować masonerią; raczej jest przeciwnie. O 
wolnomularstwie spisano całą bibliotekę, my zaś możemy się poszczycić 
pierwszorzędnym dziełem Morawskiego. (Choćby grzeszyło tu i ówdzie pewną
 przesadą i skłonnością do „zapędzania się”, nie przestaje jednak być 
pierwszorzędnym). O genezę „lóż” można by się spierać. Mnie wydaje się 
masoneria być pochodzenia żydowskiego, bo jakżeż inaczej wytłumaczyć 
sobie tam „poszukiwanie słowa zaginionego” i szereg ich rytów? Zażydziła
 się od samego początku znaczna ilość gojów, próbujących współpracy z 
Żydami, aż oni sami uznali, że dla powodzenia masonerii lepiej będzie, 
jeżeli Żydzi pozakładają loże osobne. We Frankfurcie n/M. była osobna 
loża żydowska już w roku 1828. Dopiero w 15 lat potem powstała w Nowym 
Yorku w 1843 roku organizacja „Bnai-Brith”, rozszerzona, za naszych dni 
aż do … Krakowa. Obok tego (a może skutkiem tego) liczne loże dawniejsze
 zamieniły się na „mieszane”, dopuszczające Żydów na członków, nie chcąc
 ich tracić. W tych Żydzi wodzą rej. Wytworzyły się zaś wprawdzie loże 
nie przyjmujące Żydów, z pewnym antysemityzmem towarzyskim, lecz dowodzi
 to tylko powierzchowności, gdyż myśl tych „antysemickich” masonów, 
zażydzona od początku, nigdy zażydzona być nie przestała, żadne 
wolnomularstwo nie może być zasadniczo sprzeczne z żydostwem. Ponieważ 
zaś zasadniczym celem całej tej organizacji, wszystkich a wszystkich jej
 odmian, jest zwalczanie Kościoła katolickiego, jakżeż miałaby 
rezygnować ze współpracy z żywiołem, pałającym tym samym celem? Obecnie 
zaś wolnomularstwo uległo całkowicie wpływom żydowskim. Czyż na samym 
początku „wtajemniczania”, tj. pozyskiwania członków, nie stoi kwestia 
żydowska? Czyż adept nie musi być przede wszystkim judeofilem? Obecne 
wolnomularstwo należy do cywilizacji żydowskiej tak samo, jak socjalizm i
 komunizm. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, najwyższa władza 
masońska jest zarazem rządem żydowskim. Wyliczać, na jakie dziedziny 
naszego życia wpłynęło już zażydzenie? Ależ trzeba by na to osobnego 
tomu. Dotykam ledwie niektórych dziedzin, mniej znanych i mylnie 
określanych. Muszę się skracać a skracam się tak dalece, iż pomijam 
sprawę o zażydzenie dziennikarstwa i literatury, bo o tym w ostatnim 
czasie pisano niemało, są to więc rzeczy wiadome. Wiemy też wszyscy, że 
wyrzucono z gimnazjów Krasińskiego, ale wsadzono Tuwima itp. Zrobiła to 
piłsudczyzna. W zamian za „Nie-boską”, za „Prześwit” i „Psalmy 
przyszłości” obdarzono gimnazja czymś, co Zygmunt Wasilewski słusznie 
nazwał „wampiryzmem poezji semickiej” i „kulturą wyobraźni rzezaka”. 
Celują w tym Helena Mordkiewiczówna, R. Brandstätter, Anatol Stern a 
Tuwim jest istotnym hersztem grupy. Za granicą rozpoczęli Żydzi kierować
 literaturą wcześniej, niż u nas. Powiedziano, że gdyby byli opanowali 
krytykę literacką w Niemczech jeszcze nieco wcześniej, naczelnym poetą 
niemieckim nie byłby Goethe, lecz Heine. Warto przypomnieć, że 
Przybyszewski pisał o Strindbergu, jako utrzymywali go Żydzi : 
„Sellgsohnowie, Kantorowicze, Roetnerowie, familie Aschów i Goldbergów”.
Pospieszając i skracając, nie mogę 
jednak pominąć tu jednego pola, tej rozległej sprawy: Zażydzani jesteśmy
 w ujmowaniu stosunków płciowych. Starozakonna zmysłowość rzuciła się na
 „narody”. Wyrzekali na to starożytni Rzymianie, ale w wieku XIX sprawy 
zaszły jeszcze dalej. Nie o to rzecz idzie, że pornografia jest także u 
Żydów, lecz o to, że jest u nich jakby na honorowym miejscu; jawna, 
głośna, wszędobylska, natrętna i pełna roszczeń do wszelkiego … 
równouprawnienia. Nikt tak pornografii nie lubi, jak Żydzi. Ważniejsza 
atoli jest inna okoliczność, mianowicie że u nich uchodzi za coś 
zupełnie naturalnego wiele takich spraw i sprawek, które w każdej innej 
ze współczesnych cywilizacji uchodzą już za pornografię. Żyd porządny, 
całkiem normalny człowiek, zdumiewa się często, że my uważamy coś za 
pornograficzne, co jego zdaniem wcale takim nie jest. Często ta 
odmienność pojęć bywa rażąca. Wszakżeż zdarzyło się, że w roku 1923 
prokuratura węgierska skonfiskowała madiarskie tłumaczenie Talmudu, za 
„zamach na obyczaje i za pornografię” a są to dla Żydów księgi święte 
obok Biblii, dla niektórych nawet ponad Biblię. Do płciowych nadużyć 
Żydzi są o wiele skłonniejsi od Europejczyków, a dziwna łagodność 
naszych praw wobec najgorszych nawet nadużyć staje się fatalną szkołą 
dla „gojów” i zażydza ich coraz bardziej. Np. dnia 25 sierpnia 1931 
stawał przed sądem krakowskim Benjamin Redner, Żyd 27-letni, pod 
zarzutem czynów nierządnych wobec dwóch dziewczynek, jednej 
dziesięcioletniej, drugiej siedmioletniej. Zamiast na szubienicę, został
 skazany na dziesięć miesięcy więzienia, bo taka jest w naszym kodeksie 
„humanitarna” sprawiedliwość. Nasze prawo cywilne i karne jest w ogóle 
grubo zażydzone.(…) Oto wszystko ujęte w jednym zdaniu: Zanieczyszczają 
nam same źródła naszej cywilizacji. Ponadto zachodzi atoli coś więcej. 
Często, bardzo często, umyślnie uprawiają pornografię wobec gojów 
celowo, ażeby nas demoralizować. Specjaliści od tego przesadzają 
umyślnie, posuwają się z całą świadomością daleko nawet poza granice 
tego, co swawolnemu Żydowi jest dozwolone. Roboty pornograficzne, 
przeznaczone dla gojów, stanowią grube wybryki nawet wobec żydowskich 
pojęć w tej dziedzinie. Niestety, roboty te są wprost protegowane przez 
nasze kodeksy praw i przez nasze przepisy administracyjne. Prawodawstwo 
nasze sympatyzuje z szerzeniem tej gangreny, a nasza opinia publiczna? 
Kto podejmie walkę w imię (choćby tylko) przyzwoitości, będzie 
zakrzyczany o pruderię i … udawanie.
Rzadko kto widzi całą rozległość niebezpieczeństwa. Miesza się 
pornografię ze zmysłowością, z samym zmysłem płciowym. Zmysłowość 
prawdziwa bynajmniej nie bywa pornograficzna. Pornografią wypacza się 
zmysłowość, wprowadzą się w życie czynnik chorobowy a pociągający za 
sobą liczne choroby woli. Pogrążając się w pornografii, stajemy się 
coraz większymi … niedołęgami. Charaktery wiotczeją, a na miejsce celów 
życia wstępują zachcianki. Nie ma mowy o poważnej kulturze czynu w 
społeczeństwie, rozmiłowanym w pornografii. Jak Żydzi lubią deprawować, 
pokazało się, kiedy Izrael rządził na Węgrzech, za komunizmu Beli-Kuhna.
 Wprowadzono do szkół „poglądowe uświadamianie o stosunkach płciowych”. 
Komisarzami ludowymi do wychowania publicznego byli wówczas sami Żydzi. 
Mamy z tych czasów wiadomość, pochodząca z autopsji, jako „w sypialniach
 pensjonatów dla dziewcząt nocują młodzi nauczyciele Żydzi, żeby się 
dziewczęta przyzwyczaiły do obecności mężczyzn. We wspólnych wannach 
towarzyszą dziewczynkom studenci medycyny Żydzi, w celu wyszydzania ich 
„niepotrzebnej” wstydliwości. Wykształcenie seksualne idzie za tym”. 
Doprawdy, nie darmo Tacyt nazwał ich „proiectissima ad libidinem gens”.
Co zrobiono z kobiety w bolszewizmie, 
wiadomo. Wspólność kobiet, proklamowano często, w niektórych miastach 
bywały nawet ponumerowane. Orgie komisarzy opisywane były we wszystkich 
językach, a wyjątkowo tylko zdarza się komisarz nieżydowski. Pornografię
 podniesiono do zasady rządowej, aż tego w końcu nawet Stalinom było za 
dużo. Deptano kobiecość często pod pozorami, że się chce podnieść ich 
„godność ludzką i obywatelską”, udzielając im swobody i wolności; ale 
też zmuszając je często do tej „wolności”. Wprowadzono wiele z prawa 
żydowskiego; między innymi także co do używania nazwisk: W bolszewickiej
 Rosji może żona pozostawić sobie nazwisko panieńskie, lub przybrać 
mężowskie, albo też nosić nazwiska oba, jako nazwisko podwójne. Nie 
koniec na tym: mąż może przybrać sobie nazwisko żony, albo nosić 
podwójne, bo „równe prawo dla wszystkich”. Wszystko to pochodzi z 
obyczaju Żydowskiego. Żydowszczyzna ta spodobała się Polakom i roi się 
też u nas od nazwisk niewieścich podwójnych, przybieranych całkiem 
samowolnie. Właściwie należało by każdej takiej wytaczać proces o 
fałszerstwo dokumentów. (W heraldyce nazwisko podwójne noszą bastardzi. 
Po polsku mówi się zaś i pisze: „Katarzyna z Dalińskich Józefowa 
Falińska”. Nazwisko Dalińska-Falińska oznacza pochodzenie z nieprawego 
łoża jakiegoś Dalińskiego lub jakiejś Falińskiej).
Niejeden wzruszy może ramionami, że się 
zastanawiam nad takim „drobiazgiem”. Jest ich więcej, jest ich nie mało,
 a widzi się dopiero na nich, jak dalece jesteśmy zażydzeni. Przyjęte 
powszechnie „skróty” nazw instytucji stanowią małpowanie żydowskiego 
zwyczaju, powszechnego u nich już w pierwszej połowie wieków średnich. 
Zapewne skróty takie nieraz są pożądane i tworzyliśmy je sami, lecz inną
 metodą. Np. zamiast wygłaszać cały tytuł instytucji: Towarzystwo 
Wzajemnych Ubezpieczeń w Krakowie pod wezwaniem Św. Floriana – mówiło 
się zawsze krótko „Florianka”, i wiedziano doskonale w całej Polsce, co 
to znaczy. (Nie ma w tym żadnego związku z dzisiejszą „Florianka”. 
Dzieje zażydzenia tej wielkiej instytucji, wydanej po prostu Żydom przez
 polskie władze z całym w ogóle przemysłem ubezpieczeniowym w całej 
Polsce, wołają wielkim głosem o dokładne opracowanie). Żydowską metodą 
nazywało by się to stowarzyszenie „twuk” (TWUK). Istniał w mowie 
potocznej szereg takich skrótów, dostosowanych do samej rzeczy, 
usprawiedliwionych jakimś szczegółem itp. Tworzenie nowych wyrazów, 
cudacznych, metodą jakby akrostychową, nie dopomaga pamięci, lecz ją 
obarcza, zwłaszcza, że mnożą się te cudactwa bez końca. Coraz częściej 
zdarza się, że widząc w gazecie grupę zagadkowych liter, nie wiemy 
zgoła, o czym mowa. Niedługo trzeba będzie wydać do pomocy jaki 
słowniczek skrótów, ile razy spotkamy się z takim ABCDem (abcdem), 
przypomnimy sobie o dobrowolnym zażydzeniu. Widać je, bo narzuca się 
wzrokowi przy każdej przechadzce po mieście. Nowe wywieszki sklepowe 
sławetnych naszych kupców i majstrów podają ich nazwiska, pisane małymi 
literami. Moda … żydowska, gdyż w abecadle hebrajskim nie ma dużych 
liter. 
Takie „drobiazgi” działają, jak „odkrywki geologiczne”, 
naprowadzając na ślady prawdziwego stanu rzeczy. Im więcej takich 
rzekomych drobiazgów, tym gorszy los całości. Owe drobiazgi układają się
 obok siebie i tworzą stopniowo płaszczyznę coraz większą.
Na jej tle coraz łatwiej zażydzać się 
wcale nie drobiazgami: np. czy zdaje sobie kto sprawę z tego, że 
obowiązujący w Polsce sposób mianowania głowy państwa wcale nie jest 
polskim, lecz żydowskim? Trzeba by osobnej a obszernej pracy, żeby 
wykazać, jakie ustawy i przepisy pochodzą z ducha cywilizacji żydowskiej
 i wzmagają nasze zażydzenie. Trzeba cywilizacyjnej rewizji naszej 
konstytucji, administracji i naszych kodeksów. Trzeba by odżydzić 
panującego w naszych czasach ducha publicznego, a to znaczy wyrzec się 
ekskluzywizmu intelektualnego. W zagadnieniu zażydzenia i odżydzenia 
mieści się zmaganie się cywilizacji. (…) Pomysły jakiejś „syntezy 
religijnej” żydostwa z chrześcijaństwem są po prostu urojeniem. Pisarze 
żydowscy, dotykający tego tematu, pojmują też tę sprawę bardzo 
jednostronnie: przyświeca im myśl o zażydzeniu. Być może, że była 
objawem dobrej woli „misja barbikańska”, ciekawe dążenie do syntezy 
żydowsko-chrześcijańskiej. Kierunek ten pochodzi od wychrzty nazwiskiem 
Warszawski, który pochodził z Polski a przebywał w Londynie i tam ową 
„misję” założył w roku 1886; organizował ją zaś Lifszyc, również z 
Polski przybyły Żyd. Czy Warszawski chrzcił się jeszcze w Polsce, czy 
dopiero w Londynie i w jakim wyznaniu, tego nie wiem. Już po odzyskaniu 
niepodległości wszczęli „barbikanie” agitację we wschodnich 
województwach i podobno mają już dwie gminy: w Białymstoku i w Równem. 
Ci wychrzci, nawracający Żydów, obmyślili własną „syntezę” religijną. 
Uważają podobno tak katolicyzm jako też prawosławie, za bałwochwalstwo; 
przypuszczać należało by tedy, że odrzucają kult świętych i cześć 
obrazów i że bliżsi są protestantyzmowi; być więc może, że mamy do 
czynienia z wpływami którejś z licznych sekt angielskich. Podobno 
twierdzą też, jako „czyste” chrześcijaństwo należy się przede wszystkim 
Żydom, jako narodowi wybranemu. Barbikanizm mieści więc w sobie pomysły,
 zmierzające do zażydzenia Kościoła.
Zażydzenie Kościoła byłoby szczytem 
tryumfów Izraela. (…) Jeszcze dosadniejszego przykładu wyzyskania 
Kościoła przez Żydów dostarczyło stowarzyszenie międzynarodowe, złożone z
 samych kapłanów katolickich, pod nazwą: „Amici Israel”. Organizacja ta 
rozwijała się wspaniale (sama szybkość rozwoju pobudza do 
zastanowienia), lecz po dwóch zaledwie latach istnienia Ojciec Św. 
rozwiązał ją. Krążyło o tym niemało domysłów. Informacji o samym 
stowarzyszeniu udzielił u nas ks. kanonik Jan Korzonkiewicz w artykule 
podpisanym całym nazwiskiem a umieszczonym w numerze 110 „Głosu Narodu” z
 roku 1928. Informacje te są ważne, a ponieważ artykuły zamieszczane w 
dziennikach giną zazwyczaj bez śladu, przepisuję tu ten artykuł niemal w
 całości, opuszczając tylko cytaty Pisma Św. W dniu 24 lutego 1926 r. w 
Rzymie zostało założone międzynarodowe stowarzyszenie kapłanów pod nazwą
 „Amici Izrael”. Założycielem był ks. dr Antoni van Asseldonk, 
prokurator generalny Zakonu św. Krzyża, rodowity Holender, człowiek 
niezwykle wykształcony, władający szeregiem języków, uprzejmy i skromny,
 a przy tym wpływowy i cieszący się bardzo rozległymi stosunkami, nade 
wszystko zaś wzorowy kapłan. Zwiedziwszy Polskę, Rumunię, Austrię i 
Węgry, zetknął się on tam ze sferami żydowskimi. Przystąpienie 
Asseldonka do zakładania stowarzyszenia „Amici Israel”, spotkało się z 
niechęcią ze strony wielu księży za granicą. W samym Rzymie poczynania 
jego przywitano natomiast przychylnie, a Ojciec św. Pius XI nawet 
udzielił mu swego błogosławieństwa.„Międzynarodowe to stowarzyszenie, do
 którego mogli należeć tylko księża, założyło swoją siedzibę w Rzymie w 
dzielnicy 18, przy via di Monte Tarpeo 54. Prezesem był opat 
benedyktyński, B. Gariader, jego zastępcą Don Vedustus Vanneufyille, 
kanonik kapituły laterańskiej. Sekretariat generalny, a zatem główny 
ciężar pracy, objął sam ks. dr Van Asseldonk. Do rady nadzorczej 
należeli tacy mężowie, jak znany dominikanin Garrigou-Lagrange, profesor
 Collegium Angelicum, redemptorysta Korneliusz Damen, prof. teologii w 
„Propagandzie”, O. Himmelreich, sekretarz generała Franciszkanów i 
kanonik Karol Chuard w Rzymie. Pierwszym protektorem był kardynał van 
Rossum, drugim kardynał Frühwirth. Poza Rzymem zgłoszenia na członków 
przyjmowało biuro w Monachium, Pfandhausstrasse I. Stałych składek nie 
ściągano od członków: na pokrycie kosztów przyjmowano dobrowolne datki.
Do kwietnia 1927 roku do stowarzyszenia 
zapisało się 18 kardynałów, około 20 arcybiskupów i biskupów i coś około
 2.000 księży rozmaitych krajów. Między zapisanymi członkami byli 
kardynałowie : Bonzano, Casanova v. Casol, Faulhaber (arcybiskup 
monachijski), Frühwirth (były nuncjusz w Monachium i poprzednik 
kardynała Lauri’ego na stanowisku wielkiego penitencjonarza), Gasparri 
(krewniak kardynała-sekretarza stanu), Gasquet, Kakowski, Laurenti, 
Lucidi, Maurin (arcbp lugduński), Merry del Val (dawniejszy sekretarz 
stanu Piusa X), Perosi, Pompili, Raconesi, van Rossum (prefekt 
„Propagandy”), Schulte (arcbp koloński) i Tosi. Nadto przystąpiło ośmiu 
generałów zakonów, cały episkopat holenderski i wszystek kler Finlandii.
 Stowarzyszenie zostało kanonicznie zaprowadzone w archidiecezji 
rzymskiej i w niemieckich diecezjach: Eichstadt, Kolonia, Moguncja, 
Monachium i Osnabrück; w austriackich diecezjach: Celowiec i Salzburg; 
węgierskich: Esztergom i Vacz; w jugosłowiańskich: Maribor, Mostar, 
Prizren, Raguza, Ścibenik i Veglia; w polskich: Łomża, Lwów, Siedlce, 
Stanisławów (tam nie ma biskupstwa rzymsko-katolickiego, tylko unickie –
 uwaga F.K.) i Warszawa; w rumuńskiej diecezji Transylvania; w 
północnoamerykańskich: Aleksandra, Cincinati, Pittsburg, Sioux Falls; 
nadto w Chinach, w Japonii i licznych krajach misyjnych, podlegających 
władzy kardynała van Rossum. „Myślą, która ożywiać miała to 
stowarzyszenie, była myśl misyjna. Celem jego było zjednoczenie żydostwa
 z Kościołem katolickim. (Tak, a nie inaczej określa cel stowarzyszenia 
dr C.A. Kaufman, redaktor miesięcznika apolegetycznego pt. „Der Fels” w 
Frankfurcie n/M., któremu te dane zawdzięczam: „W jednej ze swoich odezw
 „Amici Izrael” tak pisali: „Już jesteśmy świadkami wydarzeń na całym 
świecie, świadczących, że łaska Boża zaczyna działać wśród Żydów; jedni 
bowiem już są nawróceni, drudzy są w drodze do „Damaszku” i szukają 
Ananiasza, tj. naszej miłości i czynnej pomocy od kapłanów 
Chrystusowych. Dlatego winniśmy spieszyć na tę drogę do Damaszku, aby 
ich tam spotkać, przyspieszyć godzinę łaski i także ich połączyć z 
Sercem Jezusowym i Jego Ciałem; wszak oni są ze krwi Jego”.
Jednak „Amici Israel” mieli nie narzucać
 się Żydom z pracą misyjną, nie uprawiać prozelityzmu i nie namawiać ich
 do przyjęcia chrześcijaństwa, lecz sprawę tę chcieli zostawić Panu 
Bogu, uważając, że jest to sprawa łaski Bożej w pierwszym rzędzie. 
Dlatego mieli oni modlić się za lud izraelski. Co więcej, „Amici” mieli 
samych siebie ofiarować Bogu za Izraela, oraz mieli dbać o to, żeby 
przez należyte spełnianie swoich obowiązków kapłańskich zachęcać Żydów 
do naśladowania, za przykładem św. Pawła” „Przede wszystkim „Amici” 
mieli starać się o to, żeby się okazać prawdziwymi przyjaciółmi narodu 
żydowskiego, podobnie jak Apostoł, okazując im szacunek i miłość. 
Zwłaszcza zaś mieli unikać niesprawiedliwego i niechrześcijańskiego 
antysemityzmu, który się szerzy w ostatnich szczególnie czasach”. „Amici
 Israel” rozwijali bardzo ruchliwą propagandę i umieli wyzyskać każdą 
sposobność, żeby popularyzować swoje zamierzenia. I tak – żeby tylko 
jeden przytoczyć przykład – kiedy w październiku ub. roku w Monachium 
pod protektoratem ks. Kardynała Faulhabera odbywał się kurs 
homiletyczny, stowarzyszenie to rozrzuciło między uczestników swoje 
odezwy i potrafiło także wyzyskać to, że ks. kardynał, który był głównym
 prelegentem, w jednym ze swych referatów publicznie poruszył sprawę 
stosunków kaznodziei do antysemityzmu, i uczynił wzmiankę o 
stowarzyszeniu „Amici Israel”. Tyle informacji ks. kan. Korzonkiewicza, 
kapłana uczonego, zażywającego jak największej powagi.
Nasuwa się wniosek, że istotnym celem 
towarzystwa była walka z antysemityzmem, a wszystkie inne tylko ponętą. 
Nie trudno o chrześcijańskie argumenty przeciwko antysemityzmowi, 
zwłaszcza w krajach, w których niewiele wiadomo o Żydach. „Amici Israel”
 widocznie tyle tylko wiedzieli o nich, że Żydzi są materiałem na 
neofitów i nic więcej; zresztą nic więcej ich nie obchodziło. Nawiasem 
dodajmy, że nie mamy czego żałować owego „for”. Antysemityzm krwawy, i w
 ogóle kierowany złością samą i nienawiścią istnieje już lat półtrzecia 
tysiąca. Nie zdał się widocznie na nic, skoro dotychczas sytuacja jest 
taka sama. Wracając do głównego łożyska naszego tematu, musimy zdać 
sobie sprawę, że największe niebezpieczeństwo zażydzenia kryje się w 
„ideale” rzekomej syntezy religijnej. Synteza taka, to absurd, urojenie:
 wszelkie zaś prace około tego urojenia wyjść muszą na niekorzyść 
katolicyzmu i cywilizacji łacińskiej, a na korzyć cywilizacji 
żydowskiej.
prof. Feliks Koneczny