Jak co roku już gromadzimy się tutaj, przed ambasadą zbrodniczej i
terrorystycznej Republiki, aby oddać hołd królowi-męczennikowi,
Ludwikowi, Szesnastemu tego imienia, arcychrześcijańskiemu królowi
Francji i Nawarry, zamordowanemu w Paryżu w mroźny styczniowy dzień Roku
Pańskiego 1793. Królowi, który był arcychrześcijański nie tylko w
swojej tytulaturze, nadanej władcom Francji przez papieży, ale w głębi
swojej szlachetnej duszy i w całym postępowaniu. Królowi, który był
pokornym sługą Pana Naszego Jezusa Chrystusa i gotując się na śmierć,
powierzał swoją duszę Bogu i modlił się, aby Ten „przyjął ją w swoim
miłosierdziu i nie sądził jej podług zasług jej samej, lecz tych Pana
Naszego Jezusa Chrystusa, który złożył Samego Siebie jako ofiarę Bogu
Ojcu za nas – ludzi” (Testament).
Już świadkowie jego śmierci – tak spowiednik króla ks. Edgeworth, jak
jego kat Sanson – dostrzegli chrystologiczne znaczenie śmierci Ludwika.
Paralele pomiędzy śmiercią króla Francji a niektórymi scenami Męki
Pańskiej są zadziwiające. Jezus został wydany na śmierć przez
faryzeuszy, którzy poszli za radą arcykapłana Kajfasza: „Lepiej jest dla
was, aby jeden człowiek umarł za lud, niżby miał zginąć cały naród” (J
11,50). Ludwik XVI został wydany na śmierć dla dobra republiki: „Ludwik
musi umrzeć, żeby ojczyzna mogła żyć” (Robespierre). Został poprowadzony
na szafot, jak Jezus na krzyż. Żołnierze chwycili Jezusa, by mu związać
ręce: „wówczas kohorta oraz trybun razem ze strażnikami żydowskimi
pojmali Jezusa, związali Go” (J 18,12). Tak samo Ludwikowi XVI związano
ręce. Jezus na krzyżu wypraszał u Boga przebaczenie: „Ojcze, przebacz
im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Podobnie Ludwik XVI przebaczył
„ludowi, który jest zwodzony”. Potem, już przed ścięciem na gilotynie,
wyrzekł te słowa: „Modlę się do Boga, by ta krew, którą przelejecie,
nigdy nie spadła na Francję”. Żołnierze po śmierci Jezusa „wzięli Jego
szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza jedna część”
(J 19,23). Podobnie tłum podzielił się odzieniem Ludwika XVI po jego
ścięciu. Tłum, który uczestniczył w roli widzów przy śmierci Jezusa,
wziął za nią odpowiedzialność: „I cały lud odpowiedział: «Krew jego na
nas i na dzieci nasze» (Mt 27,25). Podobnie republikanie: „Jeden z
obywateli wspina się wręcz na gilotynę i zanurza ramię we krwi, nabiera
pełną garść krwawych skrzepów i trzykrotnie skrapia nią zebrany tłum, a
każdemu spada na czoło jedna kropla: „Bracia, usłyszeliśmy groźbę, że
krew Ludwika Kapeta spadnie na nasze głowy; no dobrze, niech spada;
Ludwik Kapet swe ręce tyle razy nurzał w naszej! Republikanie, krew
króla przynosi szczęście!”.
Wierni rojaliści! Nie gromadzimy się tu jednak tylko, aby pobożnie
przeżywać tę męczeńską śmierć, ponieważ nie jesteśmy „rojalistami
cmentarnymi”. Jesteśmy rojalistami radosnymi, rojalistami życia, którego
transmisja trwa z pokolenia w pokolenie. Wierzymy w żywotność
monarchii, ponieważ wiemy, że „król nie umiera nigdy” (le Roi ne meurt jamais).
Król nie umiera nigdy, albowiem dzięki łasce Bożej ma dwa ciała: jedno
fizyczne, podlegające rozkładowi i śmierci, drugie polityczne, które
jest nieustającą głową mistycznego ciała politycznego królestwa,
albowiem w tej samej chwili, w której kończy się życie fizyczne
panującego dotąd króla, to ciało polityczne łączy się natychmiast z
ciałem fizycznym prawowitego sukcesora Korony. Temu nie mogą zapobiec
zbrodniarze zabijający króla, nawet jeśli uda im się również doprowadzić
do zgonu jego następcy tak jak to było w przypadku zmaltretowanego
przez nich dziecka, będącego Ludwikiem Siedemnastym. Ta transmisja trwa
bowiem nieustannie, ponieważ Korona zawsze znajduje kolejnego
prawowitego dziedzica. I trwa ona po dziś dzień, odnajdując go w księciu
Andegaweńskim, Ludwiku Alfonsie Burbońskim, będącym Ludwikiem
Dwudziestym tego imienia. Dlatego z wiarą, nadzieją i miłością wznosimy
okrzyk: niech żyje i panuje Ludwik XX! Niech żyje i trwa Królestwo
Lilii! Á bas la République!