Odpowiedź
na tak postawione pytanie wbrew pozorom dla człowieka wierzącego nie
jest trudna. Jestem monarchistą albowiem jestem katolikiem i credo,
które wyznaję, nakazuje mi opowiedzieć się za taką właśnie formą
ustrojową.
Monarchia katolicka oparta jest na
chrześcijańskiej antropologii społecznej. Jej fundamentem jest
przeświadczenie (szeroko rozwinięte przez św. Augustyna), że natura
ludzka jest zdeprawowana przez grzech pierworodny. Z tej racji jest ona
ułomna, a wszystkie konstrukcje ludzkie, zarówno te duchowe jak i
materialne, obarczone są dużym marginesem błędu i niedoskonałości.
Społeczność ludzka to tłum grzeszników, których państwo ziemskie powinno
powstrzymywać (także drastycznymi metodami) przed osuwaniem się w coraz
głębszą przepaść grzechu. Nielicznym sprawiedliwym z kolei, którzy z
racji łączności z Bogiem stale znajdują się w stanie łaski uświęcającej,
państwo nie jest w ogóle potrzebne. Św. Tomasz z Akwinu łagodzi nieco
ocenę conditio humana, ale i on uważa państwo ziemskie jako
nieodzowny element doczesnej egzystencji człowieka. Jakkolwiek warunkowo
dopuszcza inne formy państwowości, to jest jednak głęboko
przeświadczony, że monarchia jest najwłaściwszą formą ustrojową.
Hierarchiczność oznacza poszanowanie
porządku wyznaczającego pierwszeństwo starszym, lepiej wykształconym,
również urodzonym – przy przeświadczeniu, że pełna równość nie może mieć
miejsca w życiu doczesnym, nastąpi ona dopiero w obliczu Sądu Bożego,
podobnie jak doskonała i pełna sprawiedliwość. Autorytet oznacza
konieczność podporządkowania się władzy kościelnej, królewskiej oraz
rodzicielskiej – jednakowoż przy założeniu, że każdy człowiek może
błądzić, a zatem autorytet ów może ulec wypaczeniu. Każdorazowe jego
nadużycie podlega nie tylko moralnemu potępieniu, ale i zadośćuczynieniu
poprzez naprawę wyrządzonych krzywd. Nikt nie ma prawa zasłaniać się
autorytetem dla czynienia zła.
Reformacja, już na dwa stulecia przed
epoką tzw. Oświecenia, podmyła te trzy filary, prowadzone wówczas
teologiczne „dysputy” podważały wiarę w Prawdę Objawioną. Idee Marcina
Lutra czy Jana Kalwina delegitymizując episkopalny charakter Kościoła
negowały zasadę hierarchiczności w ogóle (niezależnie od poglądów obydwu
na władzę państwową), podważenie autorytetu Magisterium Kościoła przez
„reformatorów” umożliwiało wątpienie we wszystko. Została przetarta
droga do prawd oświeceniowych i ustalenia całkowicie odmiennej wizji
porządku społecznego wyrażonej w trzech filarach rewolucji francuskiej –
wolności, równości i braterstwie.
Ta rewolucyjna wolność sprowadza się
nie do prawo do określonych zachowań, tylko do „wyzwolenia” od wszelkich
„krępujących” zobowiązań – zwłaszcza wobec drugiego człowieka – ale już
nie wobec państwa. Niesie w sobie także zwolnienie z możliwości
krytycznego oceniania otaczającej nas rzeczywistości; to źródło
współczesnej poprawności politycznej. Dalej żyje utopijna wiara
filozofów Oświecenia w możliwość ustanowienia zadekretowanej przez
państwo równości w sferze prawnej i materialnej. W praktyce ideę tę
udało się w pełni zrealizować, ale tylko i wyłącznie równością na
deskach rewolucyjnego szafotu. Współczesną odsłoną tej samej
rewolucyjnej wiary jest teoria gender wraz z obłędnym dążeniem do
zniesienia różnic między płciami. Braterstwo najlepiej zaprezentowane
zostało przez żołnierzy napoleońskiej armii, edukujących przez 15 lat
narody Europy. Dzisiejsza odsłona tej wartości – multikulturalizm – jest
już dobrze znana wraz ze wszystkimi jej konsekwencjami.
Rewolucyjne idee depczące porządek
chrześcijańskiej antropologii stały się podstawą ładu republikańskiego,
przenikając także porządki prawne wielu tzw. monarchii konstytucyjnych.
Wystarczy zastanowić się nad konsekwencjami tej wizji świata społecznego
analizując przekonanie wyrażane czasem poprzez hasło „państwa prawa”.
Wymowny przykład podał jeden z twórców pozytywizmu prawnego – Hans
Kelsen. Odnosząc się do sądu Poncjusza Piłata nad Chrystusem Kelsen
zauważał, że sceptyczny rzymski prefekt nie potrafiąc ustalić w tym
przypadku czym jest prawda (J 18,38) odwołał się do osądu
demokratycznego. Kelsen dostrzega absurdalność takiej sytuacji i pisze:
„Może zarzucą mi, zwłaszcza ludzie wierzący, że właśnie ten przykład
przemawia raczej przeciwko niż za demokracją. I trzeba uznać ten zarzut.
Jednakże pod jednym warunkiem, że owi wierzący są równie pewni swej
politycznej prawdy (w razie potrzeby wymagającej urzeczywistnienia także
krwawą przemocą), jak Syn Boży pewien był Słowa, które głosił”. Wywód
Kelsena ukazuje dwie podstawowe słabości porządku demokratycznego:
relatywizm i niechęć do przemocy, także w obronie racji leżących u jego
podstaw.
Dobrze dostrzegał to Carl Schmitt, po
dziś dzień z powodu przelotnego zauroczenia nazizmem atakowany przez
lewicę jako „koronny jurysta III Rzeszy”. Schmitt stwierdzał, że
absolutny priorytet norm stanowionych odbiera suwerenność „państwu
prawa”. Diagnoza ta sprawdziła się paradoksalnie w przypadku Republiki
Weimarskiej, pogrzebanej przez rządy wybranej demokratycznie
Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników. To dowód
słabości, którą nie odznaczała się monarcha Habsburgów czy
Hohenzollernów. Jak mawiał feldmarszałek książę Alfred von
Windischgraetz, pogromca rewolucyjnego zamętu w Pradze roku 1848, „Gegen
Demokraten helfen nur Soldaten”. Oburzonym warto przypomnieć, że
ówcześni austriaccy i czescy demokraci byli najzwyczajniej miejscowymi
jakobinami. Liberalna demokracja decyzję zastąpiłaby najchętniej
nieustannymi dysputami, także in extremis. Potwierdza to postawa Zachodu wobec islamskich fanatyków, stanowiąca przykład groźnej impotencji politycznej.
Roman Kochnowski