We wrześniu 
1939 roku, kiedy państwo polskie chwiało się pod ciosami agresorów, na 
wschodnich rubieżach kraju zapłonęły nowe ognie. Oto ujawnił się 
wewnętrzny wróg.
Rebelia OUN
Pierwsi chwycili za broń aktywiści Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN).
Mieli oni dobre relacje z niemieckimi
 służbami specjalnymi – wszak u boku Wehrmachtu maszerowały na Polskę 
dwa kurenie (bataliony) ounowskiego Legionu Ukraińskiego, utworzonego z 
rusińskich obywateli Niemiec, byłej Czechosłowacji i… Polski. 
„Legioniści” starali się nie wystawiać nosa na pierwszą linię frontu, za
 to namiętnie agitowali za III Rzeszą w zajętych przez Niemców 
miejscowościach Polski południowo-wschodniej.
Bardziej chętni do powąchania prochu 
byli bojówkarze OUN z oddziałów dywersyjnych działających na polskim 
zapleczu. W nocy z 12 na 13 września potężny, szacowany na 700 ludzi 
oddział rebeliantów uderzył na Stryj. Napastnicy chcieli wyzyskać fakt 
ewakuowania garnizonu z tego miasta, wszakże przeliczyli się srogo. 
Błyskawiczna akcja ze strony przebywającego w pobliżu batalionu 49. 
Pułku Piechoty uratowała miasto. Większość hajdamaków uciekła, 40 
złapanych zakończyło żywot przed plutonem egzekucyjnym.
W wielu innych miejscowościach 
Małopolski Wschodniej i Wołynia również bywało gorąco. I tak we wsi 
Nadiatycze (woj. stanisławowskie) duża bojówka OUN musiała ustąpić pola 
przybyłej kompanii policji – w trakcie wymiany ognia padło 12 
policjantów oraz 15 terrorystów. Pod Bolechowem (pow. Stryj) odparto 
atak na tabory wojskowe…
Mimo wszystko rozmiary antypolskiego 
„powstania” OUN nie spełniły oczekiwań jego autorów. W szeregi 
rebeliantów (wedle ich własnych danych) miało zgłosić się wszystkiego 
7729 „striłców”, z których 160 padło w walce. Dla porównania ponad 
100 000 obywateli narodowości ukraińskiej wypełniło swój obowiązek 
walcząc w szeregach Wojska Polskiego, a 7800 z nich oddało życie za 
Rzeczpospolitą.
Pierwsza rzeź wołyńsko-małopolska
Ponieważ otwarta walka z 
uzbrojonym przeciwnikiem wychodziła ounowcom nieszczególnie, rychło 
skierowali oni swą aktywność na napady na małe grupki żołnierzy, a 
przede wszystkim na mordowanie ludności cywilnej.
Owa taktyka objawiła się m.in. we wsi
 Sławentyn (pow. Podhajce), gdzie rezuni używając broni palnej, siekier,
 wideł i noży zmasakrowali 85 cywilów, nie szczędząc kobiet ani dzieci, 
wiele ofiar torturując z wyszukanym okrucieństwem. Zbrodnie przybrały 
największe rozmiary w powiatach brzeżańskim i podhajeckim (woj. 
tarnopolskie), łuckim i lubomelskim (woj. wołyńskie) oraz drohobyckim 
(woj. lwowskie). Dotychczasowe ustalenia dokumentują śmierć blisko 3300 
Polaków zamordowanych przez bojówkarzy ukraińskich (zapewne ofiar było 
znacznie więcej). Dla terrorystów OUN stanowiło to solidną zaprawę przed
 masowym ludobójstwem, zrealizowanym w następnych latach.
Niemieccy mocodawcy wspierali 
ruchawkę OUN we własnym interesie. Przed 17 września, nie mając 
pewności, czy Stalin wywiąże się ze swych sojuszniczych zobowiązań, 
rozważali nawet możliwość powołania marionetkowego państwa ukraińskiego w
 Małopolsce Wschodniej, na wzór Słowacji. Jednak taki scenariusz stał 
się nieaktualny po włączeniu się Sowietów do antypolskiej agresji. 
Stalin jako koalicjant oferował bez porównania więcej niż banda 
bojówkarzy, którym najlepiej wychodziło terroryzowanie bezbronnych 
cywilów.
 Piąta kolumna Stalina
Po 17 września miał miejsce 
szereg wystąpień bojówek komunistycznych rekrutujących swych członków 
przede wszystkim spośród mniejszości narodowych – Żydów, Białorusinów i 
Ukraińców.
Dywersanci mordowali urzędników, 
oficerów wojska, policjantów i duchownych. Odnotowano wiele przypadków 
ostrzeliwania przemieszczających się kolumn wojskowych. Były i 
ambitniejsze akcje – bojówkarzom niekiedy udawało się zająć i utrzymać 
stacje kolejowe lub ważne mosty. Podjęto nawet próby opanowania miast.
W Grodnie rewolta miejscowych 
komunistów (głównie Żydów) została zdławiona przez żołnierzy, 
policjantów i cywilnych ochotników. W Skidlu, Jeziorach i Stepaniu 
tubylczy rewolucjoniści zrazu odnieśli sukces, opanowując te 
miejscowości i zaprowadzając w nich swe porządki. Szybko jednak 
nastąpiła kontrakcja polskich sił wojskowych, zakończona każdorazowo 
pogromem dywersantów.
Członkowie czerwonych bojówek 
dopuszczali się okrutnych zbrodni na jeńcach oraz osobach cywilnych 
uznanych za reakcjonistów. Po ustanowieniu sowieckiej władzy ze zdwojoną
 energią przyłączali się do antypolskich represji. Jak grzyby po deszczu
 wyrastały ochotnicze  „czerwone milicje”, „milicje ludowe”, „grupy samoobrony” i „gwardie robotnicze”,
 które nieraz potrafiły swym okrucieństwem przyćmić zbrodnie dokonywane 
przez regularne wojska okupanta. W Mokranach ukraińscy „opaskowcy” 
(zwani tak od czerwonych opasek noszonych na rękawach) rozstrzelali 18 
marynarzy Flotylli Pińskiej, przekazanych im pod straż przez 
czerwonoarmistów. W zdobytym przez Sowietów Grodnie aktywiści żydowscy i
 białoruscy współdziałali z okupantem w aresztowaniach i brutalnych 
egzekucjach, podpalali domy, denuncjowali polskich sąsiadów. W osadach 
wojskowych w Budowli i Lerypolu z wyszukanym okrucieństwem zgładzono 22 
osoby. W Brzostowicy Małej dokonano odrażającej masakry około 50 osób, 
którym najpierw wlewano do ust rozrobione z wodą wapno, a następnie 
pogrzebano je żywcem. W Bojarach ofiary ukamienowano. W Snitowie 
ukrzyżowano duchownego prawosławnego sprzyjającemu Polakom, zaś 
funkcjonariuszowi policji wypruto wnętrzności…
Bramy triumfalne
Kolaboracja z sowieckim najeźdźcą miała zaskakująco szeroki zasięg.
Z całą pewnością część oddziałów 
dywersyjnych działała w ścisłej łączności z sowieckimi służbami 
specjalnymi. Inne grupy powstawały samorzutnie, a deklarowana przez ich 
aktywistów miłość do „dyktatury proletariatu” jako ustroju 
sprawiedliwości społecznej szła w zawody z całkiem przyziemną chęcią 
grabieży. Nie sposób zaprzeczyć, że w zajścia włączył się z ochotą 
element przestępczy.
Tym niemniej byłoby błędem szukać 
winy jedynie wśród agentów sowieckich i kryminalistów. Wkraczające 
wojska czerwonego agresora były oklaskiwane przez tłumy Żydów, 
Białorusinów i Ukraińców, którzy z entuzjazmem świętowali upadek państwa
 polskiego. Sowietów witały bramy triumfalne, transparenty i kwiaty. 
Odnotowano przypadki dziękczynnego całowania pancerzy czołgów, a nawet 
butów (!) zdobywców przez ogarniętych ekstazą entuzjastów nowego 
porządku. Wśród witających byli nie tylko komuniści czy sympatycy 
komunizmu – również członkowie elit politycznych i finansowych, 
przedstawiciele samorządów lokalnych, działacze Bundu, organizacji 
związkowych i społecznych…
Na gruzach idei
W tych dniach legła w gruzach
 idea wielonarodowego państwa obywatelskiego – wspólnego domu dla 
przedstawicieli wszystkich nacji, kultur i religii. 
Szukanie przyczyn tego faktu w 
rzekomym ucisku narodowościowym w okresie dwudziestolecia 
międzywojennego prowadzi donikąd. Jakiekolwiek błędy popełnione przez 
państwo polskie, jakiekolwiek zatargi etniczne w województwach 
wschodnich nie usprawiedliwiają tak wielkiej fali rzezi, pogromów, 
dewastacji i rabunków, tak masowo i ostentacyjnie deklarowanej zdrady.
Współcześnie niektórzy historycy 
żydowscy występują z twierdzeniem, że Żydzi radośnie powitali Sowietów, 
ponieważ ci ostatni ocalili ich przed Hitlerem. Twierdzenie to ściśle 
współgra z tezą propagandy sowieckiej o Ukraińcach i Białorusinach 
„wziętych w opiekę” przez Armię Czerwoną. Jak jednak usprawiedliwić dość
 masowy akces przedstawicieli mniejszości narodowych do oddziałów 
dywersyjnych, które – zarówno ounowskie, jak i komunistyczne - w 
kampanii wrześniowej wystąpiły w roli sojuszników III Rzeszy? Jak 
wyjaśnić sytuację w Lubomli (woj. wołyńskie), zajętej przez wojska 
Wehrmachtu, z którym lojalnie współpracował miejscowy żydowsko-ukraiński
 komitet rewolucyjny? Albo też wypadki z Kobrynia, gdzie żydowscy 
komuniści zostali uzbrojeni przez… Niemców?
Wszakże trzeba tu zaznaczyć, że nie 
wszyscy przedstawiciele mniejszości poszli drogą zdrady. Wielu z nich 
dochowało wierności Rzeczypospolitej. Kiedy dziś zawodowi kłamcy próbują
 przedstawić stłumienie komunistycznej rewolty w Grodnie jako „pogrom ludności żydowskiej”, warto przypomnieć żydowskich obrońców tego miasta (a zatem współsprawców rzekomego „pogromu”!), takich jak Boruch Kierszenbejm (potem uwięziony przez Sowietów), czy gimnazjalista Chaim Margolis
 (poległy śmiercią bohatera). Postaci takie winny stanowić wyrzut 
sumienia dla klakierów wiwatujących na cześć Stalina. Kierszenbejm i 
Margolis udowodnili, że można było zachować się inaczej.
Andrzej Solak