Ten protest wstrząsnął nie tylko Krakowem. Pokazał, jak wielu przeciwników miał kompromis zawarty przy Okrągłym Stole.
Podczas
 trzydniowych zamieszek od 16 do 18 maja 1989 r. młodzi ludzie atakowali
 konsulat ZSRS i domagali się wycofania wojsk sowieckich z Polski. Przede wszystkim jednak postanowili wykrzyczeć swój sprzeciw wobec układania się z komunistami i tworzenia podstaw tego, co dzisiaj nazywamy III RP.
Miesiące, które poprzedziły majowe starcia, były w Krakowie wyjątkowo nerwowe. Środowiska związane z Federacją Młodzieży Walczącej i studenckim ruchem Wolność i Pokój organizowały w tym czasie wiele akcji przeciw PRL-owskim władzom. Na uczelniach studenci protestowali przeciwko obowiązkowym zajęciom w studium wojskowym. Jesienią 1988 r. doszło nawet do bojkotu szkolenia
wojskowego, a młodzi ludzie przez dwa tygodnie nie chodzili na zajęcia prowadzone najczęściej przez zdemobilizowanych peerelowskich oficerów.
Członkowie WiP posunęli się jeszcze dalej. Przed gmachem jednej z krakowskich prokuratur w proteście przeciwko obowiązkowemu poborowi do armii ostentacyjnie spalono trzy książeczki wojskowe.
 Chociaż atmosfera podczas tej demonstracji była gorąca, nie doszło 
do starć z milicją i SB. W książce opisującej krakowskie wydarzenia 
(„Walki uliczne w PRL 1956–1989″) Antoni Dudek i Tomasz Marszałkowski 
wspominają nawet, że tajniacy uciekli w popłochu, gdy kilku uczestników akcji próbowało okleić ich samochód ulotkami.
–
 W powietrzu czuło się napięcie. Ludzie wciąż pamiętali o spacyfikowanym
 strajku w hucie im. Lenina wiosną 1988 r.
– przyznaje 
Wojciech Marchewczyk, jeden z najbardziej znanych krakowskich 
opozycjonistów, w tamtym czasie wydawca i szef podziemnego pisma 
„Hutnik”. Według niego już wówczas silnie ujawniły się podziały między 
„starymi” i „młodymi”. Mowa o działaczach opozycji i związkowcach 
z „Solidarności”, z których jedni chcieli kompromisu z władzą, a drudzy 
mu się zdecydowanie sprzeciwiali.
– Młodzież 
od razu zauważyła w Okrągłym Stole coś fałszywego. Pojmowała go jako 
zdradę elit. Nie wierzyła w możliwość porozumienia z komunistami. Coraz 
wyraźniej ujawniał się konflikt między pokoleniami. Dla dwudziestolatków
 siadanie do stołu z Jaruzelskim i Kiszczakiem było oburzające. Krew 
wrzała w nich tak mocno, że było tylko kwestią czasu, gdy wybuchnie
–przyznaje Marchewczyk.
Warto
 przypomnieć, że do pacyfikacji strajku w hucie im. Lenina komuniści nie
 zawahali się użyć brygady antyterrorystycznej przeciwko bezbronnym 
hutnikom. Wiele osób zostało pobitych i zatrzymanych. Protest
 w Nowej Hucie był kolejnym z całej serii, dlatego Jaruzelski i jego 
ekipa poważnie zastanawiali się nad powtórzeniem scenariusza z 13 
grudnia 1981 r.
Na łamach „Uważam Rze” pisałem o tym, że wszystko było przygotowane do wprowadzenia stanu wyjątkowego latem 1988 r.
Wydrukowano
 już nawet rządowy „Monitor Polski” z rozporządzeniem w tej sprawie, 
a do komend wojewódzkich MO rozesłano szyfrogramy z hasłami wszystkich 
działań przeciwko opozycji i społeczeństwu. Gotowe były listy 
z nazwiskami osób przewidzianych do internowania. Komuniści zamierzali 
zamknąć granice i uniemożliwić swobodną pracę zachodnim dziennikarzom. 
„Człowiek honoru” gen. Czesław Kiszczak przygotował przemówienie, 
w którym miał uzasadnić wprowadzenie stanu wyjątkowego przed PRL-owskim 
Sejmem. Zdaniem historyków tylko koncyliacyjna postawa sowieckich władz 
na Kremlu sprawiła, że Jaruzelski i spółka nie zdecydowali się po raz 
drugi ogłosić wojny z narodem.
BŁĘKITNI BOKSERZY
Hasło „Sowieci do domu!”
 przewijało się bardzo często podczas krakowskich demonstracji. Młodzi 
ludzie skandowali je 16 maja 1989 r. podczas wiecu na Rynku Głównym.
 Naturalnym kierunkiem rosnącej w siłę manifestacji był budynek 
sowieckiego konsulatu przy ul. Westerplatte. Dotarło tam kilkaset osób. 
Rzucano drobne monety w okna budynku, dodając, że to pieniądze na bilet 
powrotny. Obraźliwe hasła pojawiły się na oficjalnej tablicy z sierpem 
i młotem. Uczestnicy akcji postanowili pikietować 
konsulat i usiedli przy wejściu do budynku. Dopiero wówczas milicja 
zdecydowała się na interwencję. Kilkadziesiąt osób zostało wyniesionych 
do milicyjnych suk. Z odsieczą przybył też oddział ZOMO, który zaczął 
pacyfikować demonstrantów. Kilkudziesięciu z nich trafiło za kratki, 
ale zwolniono ich po kilku godzinach.
Złą sławę miał w Krakowie komendant milicji gen. Jerzy Gruba. I trudno się dziwić, bo to postać wyjątkowo „zasłużona” w dziejach aparatu bezpieczeństwa. Dowodził pacyfikacją kopalni Wujek, podczas której zamordowano dziewięciu strajkujących górników. Niecały rok później został awansowany przez Jaruzelskiego do stopnia generała brygady. Po bestialskim,
 śmiertelnym pobiciu Grzegorza Przemyka w komisariacie na warszawskiej 
Starówce to właśnie Gruba dowodził milicyjną specgrupą, która tuszowała 
winę milicjantów. Skierowany do Krakowa, przez ostatnie pięć lat służby (1985–1990) był szefem tamtejszej milicji.
 Jego ludzi manifestujący na ulicach miasta studenci ochrzcili mianem 
„błękitnych bokserów”, a samego generała uznali za „wodza” tej formacji.
Zapewne brutalna postawa milicji zadecydowała, że dwa kolejne dni krakowskiego maja miały coraz bardziej burzliwy przebieg.
[quote]–
 Nie wiadomo, być może za tym, w jaki sposób zachowywała się milicja, 
kryły się rozgrywki między frakcjami komunistycznej władzy.
– domyśla się Wojciech Polaczek, uczestnik wydarzeń i ówczesny działacz Federacji Młodzieży Walczącej.
Wojciech
 Marchewczyk, który wydarzenia tamtych dni relacjonował na łamach 
podziemnego „Hutnika”, przyznaje, że ludzi z każdą godziną było więcej.
– Jeśli pierwszego dnia można było mówić o 100–200 uczestnikach, to później było ich z pewnością około tysiąca. 
–
 wylicza Marchewczyk. Demonstranci znów poszli pod sowiecki konsulat, 
ale tym razem pojawiło się tam znacznie więcej zomowców, w tym oddział 
ściągnięty z Katowic. Po ostrzeżeniach milicjanci ruszyli do ataku. Używano armatek wodnych.
– Było naprawdę ostro
 – przyznaje Wojciech Polaczek i dodaje, że wszystko działo się 
spontanicznie, a wydarzenia rozkręcały się niemal z minuty na minutę. 
Młodzi ludzie nie byli chętni do negocjacji. – Byliśmy naładowani etosem walki, tak jak w czasie wojny. Bo przecież z wrogiem trzeba się bić, a nie negocjować – mówi Polaczek.
Starcia
 rozlały się po centrum Krakowa. Walczono pod komitetem partii i pod 
gmachem Poczty Głównej. Wznoszono barykady z koszy na śmieci, ławek 
i starych mebli. Milicjanci w pogoni za demonstrantami wtargnęli nawet 
na dziedziniec klasztoru Dominikanek. Walczono wręcz i z użyciem 
kamieni. Po południu demonstranci zostali zepchnięci na Rynek Główny, 
gdzie trwał wiec Konfederacji Polski Niepodległej. Dopiero mediacje 
działaczy krakowskiej „Solidarności” doprowadziły do wycofania ZOMO 
z serca miasta. Manifestanci, którzy pozostali na rynku, umówili się 
na następny dzień. Wśród nich rannych było 19 osób, o siedem mniej niż 
w milicyjnych szeregach.
ROZJEMCA MOCZULSKI
Ostatni
 dzień krakowskich zajść okazał się najbardziej gwałtowny. Walczono 
zaciekle przez kilka godzin, a milicja obficie używała armatek wodnych, 
wyrzutni petard i ręcznych wyrzutni granatów łzawiących. Tych ostatnich 
zresztą oddziały milicyjne użyły wówczas po raz pierwszy. Manifestanci 
do haseł przeciwko brutalności ZOMO dołożyli nowe z żądaniami dymisji 
gen. Gruby i I sekretarza KW PZPR Józefa Gajewicza. Na ulicy 
Dominikańskiej stanęła potężna barykada. – Milicja była bardzo brutalna,
 co tylko rozjuszało ludzi. Miałem wrażenie, że w każdej chwili może 
dojść do rozlewu krwi. Mówiono, że komendantowi Grubie zależy, 
by sytuacja się radykalizowała – opowiada Wojciech Marchewczyk.
Do manifestantów
 i zomowców zwrócili się działający w Wolności i Pokoju Jan Maria Rokita
 i przyszły minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski.
– Próbowali wszystko uspokoić, mediowali. Ale ludzie ich wygwizdali – przyznaje Marchewczyk. Skuteczna okazała się dopiero misja, jakiej podjął się lider KPN Leszek Moczulski. To głównie dzięki jego talentom mediatorskim zaczęto opuszczać barykadę na Dominikańskiej. Gen. Gruba zobowiązał się zwolnić wszystkich zatrzymanych uczestników zajść.
 Antykomunistycznie nastawieni działacze WiP i FMW obiecali w Krakowie 
spokój do 18 czerwca – czyli drugiej tury wyborów do Sejmu 
kontraktowego.
– Ale zajścia wyraźnie pokazały, jak silny 
był podział między zwolennikami i przeciwnikami kompromisu z komuną. Ci 
ostatni mieli zresztą żal, że nie dopuszczono ich do współdecydowania 
o losach Polski – mówi Wojciech Marchewczyk.
Kilka
 miesięcy po krakowskim maju premierem został Tadeusz Mazowiecki. 
Gdy w listopadzie 1989 r. kilkuset młodych ludzi usiłowało zniszczyć 
pomnik Lenina w Nowej Hucie, nowa władza wysłała przeciwko nim jednostki
 ZOMO. Dopiero na początku następnego roku z milicji odszedł gen. Jerzy 
Gruba. Ale szefem MSW wciąż pozostawał jego stary znajomy i przełożony 
gen. Czesław Kiszczak.
Rafał Kotomski, artykuł „Ruscy do domu” („Uważam Rze”)
Za: http://niezlomni.com/jak-protestowano-przeciw-porozumieniu-w-magdalence-zapomniany-bunt-foto/