Naruszeniem ciszy wyborczej nie jest zachęcanie do wzięcia udziału w
wyborach, jeżeli nie agituje się na rzecz określonego kandydata lub
komitetu wyborczego. Zachęcanie lub zniechęcanie do głosowania w
referendum stanowi jednak naruszenie ciszy referendalnej, gdyż
frekwencja w przypadku takiego głosowania decyduje o tym, czy referendum
jest wiążące.
Za: https://wspolczesna.pl/wybory-samorzadowe-2018-od-kiedy-cisza-wyborcza-ile-trwa-i-co-grozi-za-jej-zlamanie-cisza-wyborcza-2018/ar/13600100
Na 21 października 2018 roku
rozpisane zostały wybory samorządowe i nagle wszyscy zaczęli biegać jak
poparzeni. Piszę ten tekst na miesiąc przed pierwszą turą wyborów i już czuję
się przytłoczony zalewającą mnie falą kampanijnego śmiecia. Jako osoba
startująca w tym wyścigu jestem tą kwestią jednak żywo zainteresowany.
Wielcy promują się w telewizji,
co rusz słyszę obietnice dla wyborców, groźby pod adresem konkurencji, czy
nieśmiertelne „a wy to...”. W odpowiedzi na każdy niemal zarzut usłyszeć można
kontr zarzut bazujący na tym, że oponenci byli już przecież kiedyś u władzy.
Zastanawiające jest więc to, że
po pierwsze oponenci rzeczywiście byli już u władzy i to najczęściej nie jedną
kadencję. Po drugie, że czas merytorycznej dyskusji najwyraźniej dawno już
minął i pozostało jedynie typowe dla systemu dwupartyjnego wymienianie się
uszczypliwościami na temat niepowodzeń, czy oskarżeniami o złodziejstwo i
nepotyzm.
Na poziomie lokalnym walka
również się toczy, jednak na mniejszą skalę. Duże partie polityczne mają tu
przewagę, gdyż ich reprezentanci niestrudzenie obrzucają nas błotem za
pośrednictwem mainstreamowych mediów. Jak zwykle to co lokalne i bliższe
sprawom danej społeczności schodzi na plan dalszy wobec wszechogarniającej
„wielkiej polityki”.
Tu także często ci sami ludzie
piastują od lat te same stanowiska. Jak już ktoś dorwie się do władzy, to
ciężko mu ją oddać. „To wciąga” jak powiedziała mi kiedyś pewna radna i nie
sposób odmówić jej racji. Szczerość nie jest dziś w cenie, ale dobrze, że ktoś
czasem potrafi powiedzieć prawdę. A prawda jest taka, że nikt nie idzie do
polityki pod przymusem, a wszelkie narzekania i śpiewki o trudach sprawowania
władzy nijak się mają do rzeczywistych korzyści. Dlatego nikt władzy oddać nie
chce, a polityczna układanka wygląda tak jak wygląda.
Niezdrowy to system, w którym od
trzech niemalże dekad na stołkach zasiadają w przeważającej mierze ci sami
ludzie. Świadczy to albo o braku osób chcących wziąć losy kraju w swoje ręce albo
o zapieczeniu się układu niedopuszczającego zbyt wielu nowych ludzi na
„salony”. Jak każda korporacja, tak też okrągłostołowa „elita” polityczna dozuje
napływ nowego narybku, aby jego nadmierna reprezentacja nie zagroziła ich
pozycji. Jednocześnie zapewniając ciągły dopływ miernych, ale wiernych. Zapełniają
oni luki po niepokornych, którzy musieli odejść lub tych zbyt starych, aby
dzierżyć nadal stery władzy.
Widać to najlepiej na przykładzie
wspomnianego „a wy to...”, będącego najprostszym sposobem zbicia z tropu
oponenta i to niezależnie od słuszności jego argumentów. Jakoś dziwnym trafem
niewiele jest w naszej polityce osób, którym nie można zarzucić, że już coś
schrzanili, a „my teraz po nich poprawiamy”, czy też jak ktoś woli „sami nie
potrafili tego ogarnąć i mają teraz pretensje”. Zbyt mała rotacja u władzy
skutkuje nieodmiennie skostnieniem i brakiem perspektyw dla zwykłych obywateli,
będących zmuszonymi do wysłuchiwania non stop tego samego politycznego bełkotu.
Mielenie w kółko tych samych
problemów i sloganów z czasem brzydnie i ludzie myślący zaczynają rozglądać się
za czymś nowym. Nie jest to jednak łatwe w naszym kraju, gdzie jedna czwarta
wyborców ma klapki na oczach, druga czwarta na uszach, a pozostała część być
może wbrew pozorom najmądrzejsza lub po prostu najwrażliwsza nie widzi w tym
żadnego sensu. Dostrzec to można w czasie wyborów, gdy nieodmiennie połowa
uprawnionych do głosowania najnormalniej je olewa i nie bierze w nich udziału.
Nie mają biedacy zbyt dużego
wyboru, mało jest dla nich ofert godnych uwagi. Głównie dlatego, że wszystko co
prawdziwe i godne uwagi spychane jest na margines debaty publicznej
zdominowanej przez rozmaite grupy interesu, niemające potrzeby wyciągania z
niebytu młodych i ideowych, czyli po prostu z punktu widzenia układu
„nieobliczalnych”. Rządzenie zza kulis to najlepsze co może być, oczywiście dla
rządzących. Niestety nie jest tak w przypadku obywatela skazanego na bezradność
w obliczu pseudodemokratycznej machiny, miażdżącej na swej drodze wszystkich
niepokornych, czy po prostu mających swoje zdanie i niegotowych na przycięcie
do szablonu politycznego konformisty.
Nasza Ojczyzna rzucona została na
pastwę populizmu. Nie walczy się już na programy czy dalekosiężne plany tylko
na obietnice. Kto obieca więcej ten wygra. Tak oto weszliśmy w erę ochlokracji,
gdzie ludzie racjonalnie myślący i posiadający wolę działania dla dobra ogółu
muszą stawić czoła dominującej roszczeniowej większości, dla której
wyznacznikiem postępu i dobrobytu jest chwilowa gratyfikacja finansowa. Każdy
lubi coś dostać, tym bardziej, gdy na co dzień jest okradany, jednak nie ma nic
za darmo. Ludziom należy pomagać, bo nie każdy sobie radzi równie dobrze.
Przysłowie z rybą i wędką straciło już chyba jednak moc oddziaływania i na
długo pozostanie tylko truizmem, symbolem ery minionej, której my jako Polacy
ledwo powąchaliśmy.
Półwiecze komuny wywarło swoje
piętno na ludziach i krajobrazie. W czasie, gdy tzw. Zachód rozwijał się i
beztrosko wykorzystywał kapitalizm do własnych celów, my biedowaliśmy w bloku
wschodnim zerkając z zazdrością na ten inny świat, tak bliski, a zarazem tak
daleki. I teraz po niemal trzydziestu latach demokracji i „kapitalizmu” nadal
zerkamy, nadal nie dotarliśmy tam, gdzie być powinniśmy już od dawna. Historia
zgotowała nam los taki, a nie inny, chociaż historia to tylko abstrakt. Wina,
choć ciężko się do tego przyznać, w większości przypadków leży po stronie
ludzi, czyli naszej.
Tak samo w przypadku wyborów
należy pamiętać, że podejmujemy w ich trakcie pewną decyzję, której być może w
przyszłości będziemy się wstydzić. Dlatego czy warto brać w nich udział będąc
nierozgarniętym? Czy może warto raz na te cztery lata przyłożyć się i spośród
zalewu kandydatów wyłowić tych „prawdziwych”, dających rękojmię podjęcia rzeczywistych
działań i reprezentujących bliski nam punkt widzenia? Czy warto głosować na
logo, czy lepiej na człowieka? Jak dla mnie zdecydowanie to drugie.
Dlatego apeluję do wyborców,
głównie tych niezdecydowanych oraz planujących nie głosować w ogóle. Idźcie do
tych wyborów i zagłosujcie na kogoś, kto jeszcze nie był u władzy. Znajdźcie
kandydata, którego uważacie za godnego, aby was reprezentował i oddajcie głos.
Wyeliminujmy jak najwięcej osób z dawnych układów i zbudujmy coś nowego. Tylko
zróbmy coś. Tylu Was nie głosuje, możecie zmienić losy kraju, mówię poważnie.
Zarówno w wyborach samorządowych, jak i parlamentarnych. Starzy wyjadacze mają
swoje armie, które na nich i tak zagłosują. Żelazne elektoraty staną murem za
swoimi bożkami nie bacząc na dobro kraju czy miasta. Oni mają możliwości i stać
ich na wiele. Naszą siłą jest jednak wiara i chęć działania, które mogą
wszystko zmienić.
Jarosław Gryń
OD REDAKCJI: Co do wyborów samorządowych zgadzamy się z
autorem. Wybory parlamentarne są już poukładane i cokolwiek byśmy w nich
zrobili i tak "wiadome siły" nie dopuszczą Polaków do steru rządów.