Stawiam tezę: Matka Boża
zastąpiła nam króla. Realnie. Z wyboru narodu, czyli wedle praw
przysługujących Sarmatom. Ktoś powie (wiem nawet kto), że w tym właśnie
problem: zamiast silnego monarchy mieliśmy „kobiecego idola”. Niech
sobie gada, jego problem. Ja uważam, że to opatrznościowy cud.
W Statutach Jana Łaskiego –
pierwszym drukowanym zbiorze praw polskich (1506) – znajduje się
najstarsza rycina ukazująca polski sejm. Pośrodku widzimy króla
Aleksandra Jagiellończyka. Jest najważniejszy, niczym główna gwiazda,
wokół której krążą pozostałe; zasiada na wysokim tronie z baldachimem
opatrzonym herbami królestwa i herbem własnym. Otacza go krąg panów
rady, czyli senatorów duchownych i świeckich, siedzących w dostojnych
pozach na ławach. Dopiero u dołu, po prawej tłoczą się szlacheccy
posłowie. Jest ich najwięcej. Reprezentują prowincje, których herby
ujmują wieńcem całą rycinę. Ukazano ich niezbyt godnie: dwóch drapie się
pod pachą albo za kołnierzem, trzeci ucina sobie jakąś dysputę z
czwartym. A przecież ci posłowie zdobyli rok wcześniej konstytucję Nihil novi (1505), która dawała im poważną kontrolę nad królewską polityką.
Pod stopami posłów i senatorów widnieje
piękna posadzka, a zatem zgromadzenie ma miejsce jakby w jakiejś sali.
Jednak twórca ryciny, nadając jej formę owalną i umieszczając w
narożnikach cztery anioły dzierżące ów owal, podkreślił ponadczasowy
charakter wizerunku. To coś więcej niż tylko zgromadzenie osób – to
jakby cały Wszechświat Sarmatów, ideowy obraz Królestwa, w którym każdy
ma swoje ważne miejsce. A pierwszy i najważniejszy jest mimo wszystko
król.
Król filarem Rzeczypospolitej
Minęło z górą pół wieku. Po Aleksandrze zasiadł na tronie Zygmunt, po
Zygmuncie zaś jego syn – Zygmunt August. Nie odbyła się jeszcze żadna
wolna elekcja, ale szlachta już wiedziała, że tylko do niej należy
obieranie monarchów. Jednocześnie wynikł problem heretyków: za Zygmunta
Augusta znaczna część senatorów i stanu szlacheckiego porzuciła Kościół
katolicki. Zbiegło się to z narodzinami złotej wolności, która pozwalała
na różnice w wierze, a zatem poniekąd uderzała w jedność Kościoła.
Zanosiło się nawet na to, że przy udziale prymasa i króla powstanie
jakiś polski „kościół narodowy”.
Bolał nad tym Stanisław Orzechowski – sarmacki myśliciel i pisarz. W czas najgorętszych dysput wydał traktat pod tytułem Quincunx – dialog o kształcie Rzeczypospolitej. Autor dołączył doń poglądowe ryciny. Ukazują one – na kilka sposobów – tytułowego quincunxa,
czyli tak zwany „cynek”. Tu oznacza on pięciokończastą bryłę –
piramidę, którą autor przyrównuje do wieży z ewangelicznej przypowieści.
Alegoryczne wyobrażenie katolickiej Rzeczypospolitej. Sens rycin
opisuje dostojną polszczyzną: By kto mię tu teraz spytał, co
Królestwo Polskie jest, tedy bym na to pytanie tak odpowiedział:
Królestwo Polskie jest jedno w Sarmacyjej państwo, własnemu królowi
swemu wolnie wybranemu z łaski Bożej przez kapłana poddane, ołtarzem
Krzyża świętego uraczone, wiarą krześcijańską od Boga oświecone a w
jednym, świętym powszechnym i apostolskim Kościele zawarte i zamknione.
Dla Orzechowskiego podstawą Rzeczypospolitej są: król, kapłan, ołtarz
i wiara, zawarte wraz z Rzecząpospolitą w Kościele, czyli ewangelicznej
Wieży. Na jednej z rycin dołączonych do Quincunxa widzimy
Rzeczpospolitą jako piękną Dziewicę stojącą na ramionach króla i
papieża, ponad ołtarzem ukazanym w chwili, gdy ma się na nim dokonać
Przeistoczenie. Autor zauważa, że jeśli heretycy zechcą pozbawić
Rzeczpospolitą którejkolwiek z podpór albo postanowią zdublować którąś z
nich przez inną, heretycką, cała konstrukcja musi okuleć lub po prostu
runąć.
W tej arcykatolickiej Rzeczypospolitej Orzechowskiego król jakby nie
był jej głową – stanowi tylko i aż jeden z Jej filarów wraz z ołtarzem,
kapłanem i wiarą. Za to rytownik użyczył postaci Rzeczypospolitej
atrybutów Niewiasty Apokaliptycznej, czyli Matki Bożej obleczonej w
słońce. Postać Jej okalają długie, rozpuszczone niczym płomienista
aureola włosy; na Jej łonie spoczywa Orzeł, a Jej koronę wieńczy
Krucyfiks, należący ideowo do ukazanego poniżej ołtarza.
Jednak w chwili, kiedy drukował się Quincunx, idea wpisania
Rzeczypospolitej w Kościół katolicki nie była pośród naszej szlachty
popularna. Wskutek protestanckich wpływów pomysł Orzechowskiego
odbierano jako co najmniej kontrowersyjny.
Katolicki Orbis Polonus
Z biegiem lat sytuacja radykalnie się zmieniła. Liczba protestantów
zmalała, szlachta Rzeczypospolitej powróciła do prawej wiary. Traktaty
mówiące o prawdziwym szlachcicu przypominały, że jest nim przede
wszystkim katolicki rycerz broniący Kościoła. Ów zwrot zawdzięczaliśmy
między innymi temu, że jezuici kształcący młodzież szlachecką przestali
być regalistami – zaczęli zaś wspierać idee demokracji szlacheckiej tak
mocno, iż wkrótce ona sama zaczęła się jawić jako ściśle zespolona z
katolicyzmem. Majestat króla nieodmiennie poważano, ale monarcha coraz
mniej mógł, a Rzeczpospolita była bytem niezależnym odeń ideowo.
Świadectwo tego stanu rzeczy widzimy na frontispisie znanego herbarza Orbis Polonus
(1641–1643) pióra Szymona Okolskiego, przeora klasztoru dominikanów w
Kamieńcu Podolskim. Piękna i szczegółowo przemyślana rycina przedstawia
tytułowy Polski świat. Tu w ogóle nie ma króla ani kapłanów,
choć oczywiście mowa o świecie z definicji katolickim. Miejsce króla
zajmuje Pani Rzeczpospolita tronująca za okrągłym stołem, okrytym
tkaniną zdobną w herby królestwa i najważniejszych książęcych rodów. Na
nim też spoczywają monarsze insygnia i malutki medal z niewyraźnym
wizerunkiem króla (niewątpliwie Władysława IV). Rzeczpospolita – Matka
karmiąca – jest szafarką insygniów, dzierżąc dodatkowo (na wzór
Sprawiedliwości) szale dwóch wag odmierzające słuszne działania na rzecz
zewnętrznego i wewnętrznego bezpieczeństwa. Towarzyszą jej senator w
rzymskiej todze ze zwojem praw w dłoni oraz rycerz w zbroi okrytej
lamparcią skórą; za nimi stoi tłum przedstawicieli stanu rycerskiego i
senatorskiego. Na ulatującym powyżej orle z szeroko rozpostartymi
skrzydłami widnieje niezliczona liczba szlacheckich herbów.
Maryja Panna Królowa
Sto dwadzieścia lat później dzięki carycy Katarzynie zasiadł na
tronie król Staś, a rosyjska armia sterroryzowała polski sejm. W reakcji
na to bezprawie zawiązała się konfederacja barska. W Muzeum Wojska
Polskiego w Warszawie zachowała się niezwykła chorągiew konfederacka.
Nie wiadomo dokładnie, do jakiego oddziału należała, a szkoda, bo to
fascynujący dokument kultury politycznej (kiedyś zaproponowałem jego
interpretację na łamach „Polonia Christiana”). U dołu widzimy koło
rycerskie – pars pro toto sejmu. Powyżej, pod namiotem
ozdobionym niegdyś herbami Rzeczypospolitej stoi Maryja Panna Królowa
Polski. U Jej stóp klęczą marszałek związku cywilnego dzierżący kartę
praw oraz regimentarz z szablą i buławą.
Ciało polityczne polskiego Króla
Ernst Kantorowicz dowodził w znanym studium, że wedle wielowiekowej
idei chrześcijański monarcha miał dwa ciała – ludzkie, podległe
cierpieniu i śmierci, oraz ciało polityczne będące emanacją
jego monarszej godności. To ostatnie nigdy nie umierało, stanowiąc
ideową całość z ciałem Królestwa. Parę lat temu jeden z nowomodnych
kulturoznawców nawiązując do studium Kantorowicza, popełnił popularną w
pewnych kręgach książkę głoszącą, że za Sarmacji ciało polityczne
polskiego króla miało być fantomowe, czyli pozorne. O fatalnym
wpływie słabości władzy monarszej na dzieje Rzeczypospolitej wiemy
przecież od dawna. Pod tym względem dowodzenie o ciele „fantomowym” nie
jest nowe. Nową jest tylko zgrabna metafora, którą autor podlał modnym
sosem z pism głupich filozofów, nie opierając jej za to na studium myśli
politycznej dawnych wieków.
Albowiem dla Sarmatów obierany przez nich król miał ciało polityczne.
Przy ołtarzu katedry wawelskiej zaślubiał Rzeczpospolitą‑Oblubienicę,
która podczas wolnej elekcji sama obierała go sobie za małżonka. Odtąd
dwa ciała polityczne – króla i Narodu‑Oblubienicy – stanowić miały jedno
ciało. Tyle że w tym mistycznym związku to ona, Małżonka‑Rzeczpospolita
przeważała nad Małżonkiem‑królem pod wieloma względami przez nią
ubezwłasnowolnionym.
Przeszła jednak w ciągu dwóch stuleci ważną przemianę. Owszem,
najpierw zajęła miejsce króla, ale potem z córki poróżnionych w wierze
stała się Córką Kościoła, na koniec złączyła się w mistycznym związku z
Królową Polski – Maryją Panną, ustępując Jej miejsca na tronie.
Czy na pewno?
Moja opowieść jest nieco fantastyczna. Mam tego świadomość.
Frontispis jednego herbarza nie musi być dowodem na myślenie wszystkich,
chorągiew zaś konfederatów można uznać za jeden z licznych pobożnych
wizerunków. A jednak pomyślmy: król Staś abdykował, godząc się na
wymazanie imienia Polski z mapy świata. Maryja nigdy nie przestała być
królową. Tego nie trzeba dowodzić – to fakt. To widzimy wszyscy. Jestem – pamiętam – czuwam.
Jacek Kowalski – historyk sztuki, poeta i pieśniarz, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, miłośnik kultury staropolskiej.
Tekst ukazał się w 51 numerze "Polonia Christiana"