Gdy przed paroma laty ówczesny szef Obozu
Narodowo-Radykalnego, Przemysław Holocher, udzielił dla portalu Fronda
obszernego wywiadu[1], w którym stwierdził, iż kwestia tzw. antysemityzmu wygląda w dzisiejszym Obozie tak, jak przed wojną[2], to natychmiast spowodował swą wypowiedzią histeryczną wręcz reakcję redaktora Tomasza Terlikowskiego[3],
podającego się wszem i wobec za działacza katolickiego i
konserwatywnego, lecz w istocie reprezentującego chadeckie, czysto
demoliberalne poglądy polityczne oraz herezję judeochrześcijaństwa, bajdurzącego przy tym w lewackim stylu coś o jakimś wykluczaniu
i plującego na osobę powszechnie szanowanego animatora polskiego życia
kulturalnego w Ameryce Łacińskiej, p. Jana Kobylańskiego. Cóż tak
szokującego, nawet nie tylko i nie przede wszystkim, jeśli chodzi o
kwestię żydowską, było w owych mitycznych, przedwojennych czasach, że na
samo ich wspomnienie pseudokonserwatywni atlantyści pokroju „Terlika”
dostają szaleńczych drgawek i trzęsą się ze strachu niczym zapity
alkoholik w najostrzejszej fazie delirium tremens? I czy wobec
wszystkich obiekcyj przedstawionych przez kierownika Frondy, odwoływanie
się przez kontrrewolucjonistów do ideałów tej epoki jest współcześnie w
ogóle zasadne? Myślę, że w tym felietonie pokrótce uda mi się udzielić
odpowiedzi na te pytania.
Po pierwsze przed drugą wojną światową, a
konkretnie w latach 30. minionego stulecia, każdy rozsądny
przedstawiciel normalnej, czyli tzw. skrajnej prawicy,
doskonale zdawał sobie sprawę, że demokracji, parlamentaryzmu, systemu
wyborczego, partyjniactwa, legalności opozycji (sic!), wolności
wypowiedzi dla wszelkich poglądów, słowem całej tej obrzydliwej,
antykultury politycznej opartej na dialogu, tolerancji, kompromisie, zrozumieniu odmiennych racyj etc., nie ma co naprawiać, na siłę chrystianizować oraz nadawać temu cuchnącemu, liberalnemu szambu jakiejś bardziej konserwatywnej postaci,
lecz należy je zniszczyć czym prędzej w bezlitosnym, śmiertelnym
uderzeniu, by nie rozlewało się dalej przez nikogo nie powstrzymywane,
niszcząc i korumpując sukcesywnie każdą dziedzinę ludzkiej egzystencji.
Miał wówczas miejsce wręcz wysyp albo odrodzenie ruchów
kontrrewolucyjno-monarchistycznych, bądź narodowo-radykalnych, że
wspomnę tylko karlistów i Falangę w Hiszpanii, miguelistów i
integralistów luztyańskich w Portugalii, Akcję Francuską we Francji,
rexistów w Belgii, Błękitne Koszule w Irlandii, ustaszy w Chorwacji,
„młodych” nacjonalistów w Polsce, strzałokrzyżowców na Węgrzech, czy
Żelazną Gwardię w Rumunii. Dziś w całej Europie rzekomi konserwatyści, katolicy, prawicowcy,
za cenę utrzymania się w głównym nurcie polityki, nieustannie składają
hołdy Molochowi demokracji i praw człowieka, tracąc przy tym
bezpowrotnie swoją ideową tożsamość.
Kolejną rzeczą godną najwyższego uznania w
przedwojennych czasach, był mogący imponować nawet postronnym,
niezaangażowanym politycznie ludziom, wymiar wizualny ówczesnych sił
Kontrrewolucji. Jednolite umundurowanie, płonące pochodnie dumnie
dzierżone w dłoniach, militarny szyk, dyscyplina, ręce wzniesione ku
Niebu w geście rzymskiego pozdrowienia – to wszystko budziło podziw i
zachęcało do wstępowania w szeregi formacyj prezentujących się w taki
sposób. Współcześnie w Polsce nie sposób znaleźć podobnych, masowych
organizacyj tego typu, a te, które istniały, posiadały wyłącznie
niszowy, exkluzywny charakter, nie mając większego przebicia w
przestrzeni publicznej.
Na osobną wzmiankę zasługuje szczegółowe
zagadnienie salutu rzymskiego. Nie jest to, wbrew temu co twierdzą
liberałowie, demokraci i insze intelektualne pospólstwo, robienie hajhitla[4],
lecz jeden z najwspanialszych symboli naszej łacińskiej Cywilizacji,
posiadający potężny wymiar wertykalny i holistyczny, w którym żaden gest
nie jest dziełem przypadku. Choć jego geneza sięga jeszcze pogańskiej
starożytności, to, jak wiele ze skarbów duchowych antycznego Rzymu,
został schrystianizowany i udatnie przystosowany do nowych,
chrześcijańskich uwarunkowań epoki konstantyńskiej. Katoliccy cesarze
nie mieli jak widać takich zastrzeżeń, jak współcześni liberałowie i antyfaszyści…
Przyjrzyjmy się bliżej pozdrowieniu. Salutując, żołnierz Tradycji
najpierw kładzie swą prawą dłoń na sercu, a więc tej części ciała, w
której ogniskuje się symbolicznie cała warstwa emotywna człowieka,
wszelkie jego uczucia, namiętności i pasje, z bezinteresowną, płonącą
miłością na czele. Oznacza to, że jest on gotów do ponoszenia
najwyższych poświęceń w imię tryumfu Sprawy oraz nawiązuje osobistą,
wręcz intymną więź lojalności z osobą ową Sprawę personifikującą –
cesarzem, królem, wodzem… Następnie unosi rękę nad głową, w stronę
Nieba, prostując ją momentalnie i napinając każdy jej mięsień, niczym
łucznik cięciwę tuż przed oddaniem strzału w stronę wroga, co ma
uosabiać żelazną, nie dającą się niczemu złamać, ani nagiąć, niezmąconą
wolę. Kierunek salutu także nie wziął się z nikąd. To wszakże Niebo,
Nowe Jeruzalem, gdzie na Tronie Przedwiecznego Ojca zasiada prawdziwa i
jedyna Światłość Świata, nasz boski Zbawiciel i Pan Jezus Chrystus, jest
prymarnym celem doczesnej wędrówki, wbrew twierdzeniom prymitywnych
materialistów i liberalnej barbarii i temuż celowi musimy podporządkować
każdy aspekt naszej ziemskiej egzystencji. Wreszcie dłoń salutującego
zawsze pozostaje otwarta – ten gest podkreśla czystość intencyj i
szlachetność osoby go wykonującej. Owo inkryminowany przez wszelkiej
maści lewactwo pozdrowienie jest więc fascynującym odzwierciedleniem
starorzymskiej virtus i pod żadnym pozorem nie wolno się go wyrzekać pod presją demoliberalnej politpoprawności, w imię bożka świętego Spokoja.
No tak – zakrzyknie teraz w tym miejscu, w poczuciu rzekomego tryumfu, reprezentant współczesnej pluszowej pipi-prawicy, ale przecież ten gest w dzisiejszych czasach musi nieodwołalnie kojarzyć się z nazizmem i Hitlerem! Po co go więc exponować! No właśnie, kojarzyć… Naszą powinnością nie jest zaś kierowanie się pobieżnymi, czysto zewnętrznymi i nie dotykającymi istoty sprawy skojarzeniami, lecz esencją rzeczywistości.
A jest ona taka, że salut stanowi jedną z najwspanialszych pozostałości
rzymskiej cywilizacji i tyle. Koniec kropka. Kto myśli inaczej, ten
właśnie nie jest w stanie zgłębić wspomnianej wyżej istoty rzeczy.
Należy więc tchnąć weń w dzisiejszych czasach nowe, piękne życie, a nie
odstawiać do lamusa, trzęsąc jeszcze przy tym ze strachu portkami przed
demoliberalnym wymiarem niesprawiedliwości… Zgadza się, obecnie salut
rzymski, wskutek dziesięcioleci demokratycznej i komunistycznej
indoktrynacji[5], stał się dla zwykłego zjadacza chleba w Europie oznaką czegoś najbardziej odstręczającego, lecz nie należy poddawać się w tym[6] względzie rewolucyjnym standardom,
lecz prowadzić metodyczną, konsekwentną i wytrwałą akcję edukacyjną,
mającą na celu uzmysłowić tzw. przeciętnemu człowiekowi, to, o czym
pisałem w poprzednim akapicie. Że zaś takowa kampania, nawet przy
początkowo niewielkim, nakładzie środków, jest w stanie przynieść
pozytywny skutek, pokazuje na naszym, polskim podwórku przykład
Żołnierzy Niezłomnych – jeszcze w latach 90. minionego stulecia, w
wyniku skutecznego wtłaczania do głów kolejnych pokoleń komuszej wizji
historii, postrzeganych powszechnie jako odrealnieni faszyści i dzikie bandy reakcji,
dzisiaj zaś chwalebnie fetowanych jako bohaterowie, nawet przez nie
mające z ich dziedzictwem nic wspólnego, środowiska reżimowej centroprawicy
typu PiS(uar), próbujące jeszcze bezwstydnie ugrać na fali tego
entuzjazmu doraźne korzyści polityczne. Moim skromnym zdaniem z rzymskim
salutem, może być podobnie[7],
tylko należy okazać w tym względzie identyczną determinację i
zaangażowanie, najpierw walcząc o jego dekryminalizację i lobbując
sądowe zalegalizowanie. To także nie przekracza horyzontu realności, co
najlepiej pokazuje sukces naszych kolegów z Italii[8].
Podobnie wygląda sprawa, jeśli chodzi o
kolejny nieśmiertelny symbol wywodzący się z ojczyzny Wergiliusza – pęk
rózeg liktorskich z wetkniętym w nie toporem. Jest powinnością chwili
czym prędzej go rewitalizować pośród sił autentycznej Prawicy w całej
Europie, w tym również w Polsce, gdyż jego przesłanie jest ponadczasowe i
ponadnarodowe. Fasces, używane pierwotnie przez etruskich
królów, a następnie rzymskich konsulów i cesarzy, ukazują namacalnie
prerogatywę władzy suwerennej bez której nie sposób nawet sobie
wyobrazić normalnego rządzenia – możność zasądzenia kary śmierci i kary
chłosty, niezbędnych, by trzymać w karbach upadłą na skutek grzechu
pierworodnego naturę człowieka. Obrazują również bardziej ogólnie cnoty
siły, wewnętrznej dyscypliny i duchowej spoistości. Myślę, iż
zrozumienie tego faktu przez liderów dzisiejszej prawdziwej Prawicy
zaowocuje pojawieniem się na sztandarach, chorągwiach i banderach ich
organizacyj tego wspaniałego antycznego wizerunku, wywołując przy tym
paniczny przestrach w sercach naszych wrogów. Analogiczna sytuacja ma
miejsce z symbolem, tym razem rdzennie polskim, zbrojnego ramienia z
mieczem, używanego przez przedwojenną Falangę, swymi korzeniami
sięgającego jednak jeszcze XVI stulecia, gdy dumnie powiewał na
proporcach floty kaperskiej króla Zygmunta Augusta walczącej z
bałtyckimi piratami, szwedzkimi heretykami i moskiewskimi schizmatykami.
Pod żadnym pozorem nie należy zeń rezygnować, nawet, a raczej przede
wszystkim, w obliczu presji i wzmożonych działań różnej maści
pacyfistów. Identyczną postawę trzeba zachować, jeśli chodzi o
organizację wieczornych marszów z pochodniami, jak mało co integrujących
uczestników z różnych części kraju i wprawiających ich w podniosłą,
natchnioną atmosferę, wywołujących prawdziwy kontrrewolucyjny entuzjazm.
Płomienie wydobywające się z pochodni aż nadto dobitnie symbolizują
niczym nie dający się ugasić, płonący w naszych duszach ogień Idei[9].
Współcześni narodowcy, grzecznie
poprzebierani w garniturki, trzymający swe mundury w szafach, a ręce w
kieszeniach, w złudnej nadziei na przypodobanie się mainstreamowi oraz ulegający pokusie demokratycznego elektoralizmu w imię zyskania kilku punktów procentowych, to już nie ta sama formacja, co przed wojną – nie kalkulująca na zimno potencjalnych zysków i strat w elektoracie, nie znająca przeklętego słowa kompromis i nade wszystko nie zważająca na talmudyczny wyrok opinii publicznej[10]…
Najpierw rezygnuje się z zewnętrznych oznak organizacyjnej
przynależności, jako następny krok musi pójść za tym erozja ideałów i
zaparcie się tożsamości. Tak to niestety zawsze wygląda, w każdym kraju i
w każdej epoce.
W latach 30. miał miejsce w Polsce i
całej Europie renesans katolicyzmu. Młode pokolenie działaczy
prawicowych porzuciło obmierzłą skorupę pozytywizmu i sekularyzmu,
porastającą dusze ich ojców i poprzedników. Swą wiarę zaczęło traktować
poważnie, nie tylko, jak jakiś rytualny ozdobnik, czy
kulturowe dziedzictwo w rodzaju wianków, topienia marzanny, czy
śmingusa-dyngusa. Zdało sobie sprawę z wagi i znaczenia, jakie posiadają
wiara nadprzyrodzona, łaska sakramentalna, życie modlitewne, praktyki
ascetyczne, uczynki miłosierne, uniesienia mistyczne, czynności
liturgiczne, dzieła eucharystyczne, wyrzeczenie się samego siebie i
duchowy kontakt z Bogiem Prawdziwym w Trójcy Jedynym, zarówno w
indywidualnych zmaganiach o wieczne zbawienie w Niebie, jak i w
bezwzględnej politycznej walce tutaj, na Ziemi.
Wreszcie przed wojną nie panował ten
niezrozumiały, patologiczny wręcz strach przed wszelką, nawet
najbardziej uzasadnioną, admonicją poczynań żydowskich[11] w obawie przed oskarżeniem o myślozbrodnię antysemityzmu, jaki jest udziałem lwiej części dzisiejszych systemowych konserwatystów i narodowców.
Tworzyli wtedy tak wybitni pisarze demaskujący przewrotne knowania
żydowskiej wiarołomności, jak xięża Justyn Bonawentura Pranajtis, Józef
Kruszyński, Stanisław Trzeciak, Maxymilian Maria Kolbe, Dionizy Fahey,
Karol Coughlin, Humbert Begnini, że wymienię tylko autorów duchownych…
Nikt z nich nie obawiał się wymierzyć w Żydów) ostrza słusznej (!) krytyki[12], w obawie, że momentalnie pozlatują się jakieś ośrodki monitorowania zachowań xenofobicznych, ligi przeciw zniesławieniom, otwarte rzeczpospolite oraz inni podobni kabareciarze i zaczną walić na lewo i prawo obuchem nienawiści na tle rasowym. A dzisiaj? Gdy tylko x. Jacek Międlar CM[13]
uczciwie, przepełniony chrześcijańską miłością bliźniego i troską o
zbawienie duszy, lecz zarazem otwarcie i bez osłonek, podjął pewne,
niewygodne, jak się jednak okazuje, tematy, to został natychmiast
zgnojony przez posoborową hierarchię, zaczadzoną trującymi oparami
prawoczłowieczyzmu i humanitaryzmu. We Wrocławiu skazano na bezwzględną
(sic!) odsiadkę człowieka, tylko dlatego, że… spalił kukłę! W okresie
międzywojnia podobny czyn nie spotkałby się nawet z zainteresowaniem
wymiaru sprawiedliwości, o wyroku nie wspominając. W średniowieczu zaś
tego typu wydarzenia to była, jakby to powiedziała współczesna młodzież,
normalka i nikomu nawet nie śniło się, by pociągać za coś
takiego do odpowiedzialności karnej… Z kolei na Uniwersytecie
Warszawskim jakieś pseudonaukowe kółka szykanowały zdolnego, Bogu ducha
winnego studenta, ponieważ ten ośmielił się tylko zwrócić uwagę na
oczywiste sprawy w… posiadającej ograniczone oddziaływanie, zamnkiętej
grupie facebookowej! (sic!). Obrazuje to tylko, jakiego dna sięgnęliśmy w
XXI wieku jako cywilizacja.
Nie ma więc najmniejszych wątpliwości, że
nie tylko można, ale nawet wprost trzeba odwoływać się do heroicznych
czasów przedwojennych, pięknej epopei lat 30. i to dosłownie pod każdym
względem – wzorców organizacyjnych, inspiracyj ideowych, słownictwa,
retoryki i sposobu wyrażania poglądów, podejścia wobec wyznawców
fałszywych religii, stosunku do Żydów, warstwy wizualnej, wreszcie
bezkompromisowego odrzucenia Szatańskiej Czwórcy – Demokracji,
Tolerancji, Liberalizmu i Kapitalizmu. W przeciwnym wypadku nasz ruch –
ruch w swym pierwotnym założeniu integralnie kontrrewolucyjny,
esencjalnie katolicki i jednoznacznie monarchistyczny, mający dokonać
zwycięskiej rewolty przeciw współczesnemu światu, stanie się
jedynie nędzną karykaturą samego siebie, bezwolnie idącą na pasku
możnych panów demoliberalizmu. Mamy już przecież w Polsce jedno takie
operetkowe, ziemkiewiczowsko-kukizowskie, hucpiarskie stowarzyszenie o
nazwie „Endecja”, będące budzącą powszechną litość atrapą prawdziwej,
nie idącej na żadne kompromisy z demoliberalizmem, Prawicy – po co więc
robić kolejną, żałosną podróbkę tradycjonalistycznej Reakcji?
[1] Zresztą wybornego – padły w nim z ust lidera ONR-u, oprócz frazy użytej przeze mnie za tytuł tego artykułu, również słowa expressis verbis odrzucające bezbożny ustrój demokratyczny.
[2] http://www.fronda.pl/a/szef-onr-dla-frondapl-antysemityzm-w-onr-wyglada-tak-jak-wygladal-przed-wojna,23378.html
[4]
Zresztą ruch niemieckich narodowych socjalistów nie był pierwszym, ani
tym bardziej jedynym spośród tych, które przyczyniły się do
międzywojennej rewitalizacji salutu, kopiował on jedynie w tym względzie
rozwiązania włoskie.
[5] Prowadzonej w obu powojennych blokach.
[6] Jak i zresztą w każdym innym!
[7]
Tzn. będziemy w stanie go tak rozpromować i oswoić z jego widokiem
rzesze naszych rodaków, jak ma to teraz miejsce z wizerunkami Żołnierzy
Niezłomnych.
[9]
Warto nadmienić, że ostatnimi laty nastała bardzo szkodliwa moda, by
używać na marszach pochodni ogrodowych – jakby dla dzieci! – zamiast
normalnych, takich jak przed wojną… Musi się to natychmiast zmienić!
[10]
Czyli tak naprawdę zepsutej, kapitalistycznej oligarchii
polityczno-medialnej, wybornie określonej już w XIX w. przez wielkiego
kontrrewolucjonistę hiszpańskiego, Jana Donoso Cortésa, mianem „klasy
dyskutującej” (la clase discutidora)…
[11] Na wielu różnych płaszczyznach – religii, polityki, gospodarki etc.
[12] Gdyż istnieje także niesłuszna, oparta na czysto rasowym determinizmie i tym samym sprzeczna z dogmatem chrześcijańskim.
[13]
Którego późniejszej, niezrozumiałej ewolucji ideowej, zrzucenia
kapłańskiej sutanny oraz negacji świętego celibatu (sic!), oczywiście
popierać nie należy!
Gladius Ferreus – wojujący katolik, legitymista,
kontrrewolucjonista, reakcyjny tradycjonalista. Bezlitosny wróg demokracji,
tolerancji, praw człowieka, masonerii, rozdziału Kościoła od państwa,
suwerenności ludu, równości wobec prawa, wolności słowa, liberalizmu,
protestantyzmu, modernizmu, pacyfizmu, humanitaryzmu, egalitaryzmu, socjalizmu,
komunizmu, bolszewizmu, syjonizmu, parlamentaryzmu, konstytucjonalizmu,
indywidualizmu, konsumpcjonizmu, feminizmu, genderyzmu oraz wszelkich innych
heretyckich i wywrotowych idei w każdej formie i pod każdą postacią. Jego
dewizą są słowa hiszpańskiego karlisty, Eugenia d’Orsa – „wszystko, co nie jest
Tradycją, jest plagiatem” oraz brazylijskiego tradycjonalisty, Arlinda Veigi
dos Santosa – „wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością
zdradą”.