W szeregu opracowań i publikacyj koncesjonowanej, nieustannie składającej wiernopoddańczy hołd demoliberalnemu Molochowi centroprawicy, narracja dotycząca II wojny światowej jest zawsze taka sama – miała być ona jakoby tytanicznym, manichejskim starciem sił Dobra personifikowanego przez demokrację i Zła uosabianego pod postacią totalitaryzmu. Wierutny fałsz takiego rozumowania, zarówno na gruncie historycznym, jak i ideowym, widać jednak jak na dłoni, zaś wizja prawicowych i konserwatywnych
demoliberałów przecieka w tak wielu miejscach, że jej obrona posiada
iście cudaczny i operetkowy charakter. Mimo to jest podtrzymywana z
uporem godnym lepszej sprawy, gdyż posiada kolosalne implikacje
polityczne, bezwzględnie oddziałując na losy współczesnego świata.
Patrząc pod kątem czysto historycznym, w
największym globalnym konflikcie w dziejach brały udział państwa zarówno
totalitarne, demokratyczne, jak i[1] autorytarne[2].
Wojna rozpoczęła się wszak we wrześniu 1939 r. od najazdu dwóch
totalitarnych potęg – nazistowskiej III Rzeszy i komunistycznego Związku
Sowieckiego na sanacyjną Polskę, rządzoną w umiarkowanie autorytarny
sposób przez piłsudczykowską klikę[3].
W 1940 r. Niemcy uderzyły z kolei na liberalne, już wtedy doszczętnie
zarażone demokratyzmem, nielegitymistyczne, konstytucyjne
pseudomonarchie – Danię, Norwegię, Belgię Holadnię i Luksemburg oraz
demokratyczno-masońską III Republikę (anty)Francuską. Kluczowych
sojuszników hitlerowskich Niemiec z bloku państw Osi tj. faszystowskich
Włochy oraz imperialną Japonię, nie sposób zaliczyć do reżimów
totalitarnych[4].
Od 1941 r. totalitaryzm sowiecki w przymierzu z anglosaskimi
demokracjami znalazł się w śmiertelnym zwarciu z totalitaryzmem
hitlerowskim, a z tym natomiast połączeni byli sojuszniczymi więzami,
nie wykazujący żadnych nazistowskich inklinacyj ideowych, lecz
dostrzegający w aliansie z Niemcami[5]
jedyną geopolityczną możliwość na ocalenie niepodległości i duchowego
jestestwa swych narodów, liczni autorytarni przywódcy państw Europy
Środkowej i Wschodniej[6].
Jak więc widać, dokonując nawet bardzo pobieżnego przeglądu wojennych
wydarzeń, nie sposób uznać II wojny światowej, za mityczny wręcz agon demokracji i totalitaryzmu,
gdyż państwa biorące w niej udział nieraz zmieniały strony, zaś w
poszczególnych blokach – Osi i alianckim, znajdowały się kraje o
ustrojach zarówno demokratycznych, autorytarnych, jak i totalitarnych.
Tyle, jeśli idzie o historyczne fałszerstwa dokonywane przez centroprawicowych
propagandystów, usiłujących nagiąć rzeczywistość do prokrustowego łoża
swoich osobliwych teorii. Znacznie niebezpieczniejsza jest jednak,
lansowana przez nich i masowo powielana w propagandzie, metapolityczna
wizja największego zbrojnego strarcia w historii i tym samym tego, co
stało się z Europą i całym światem w wyniku zakończenia wojny.
Demoliberałowie postrzegają bowiem totalitaryzm jako zło[7], lecz jest to dla nich pojęcie tak pojemne i nieostre, że jako totalitarne uznają nie tylko, w istocie będące takimi, systemy rządów Związku Sowieckiego i III Rzeszy[8], lecz w ogóle wszystko co nieliberalne i niedemokratyczne[9] – autorytaryzmy okresu międzywojnia, klasyczne dyktatury starożytności, monarchie absolutne czasów ancien régime’u,
a nawet przednowożytne monarchie średniowieczne! Na to zaś nie może być
nigdy zgody, gdyż oznacza to wywyższenie bezbożnej demokracji i wzgardę
dla tego wszystkiego co jej się sprzeciwia[10].
Jeszcze bardziej horrendalna, wręcz bluźniercza, jest zaś druga teza
demoliberałów, mianowicie, że demokracja jest dobrem esencjalnym[11]. Odrzucenie tego niewzruszonego dogmatu
demoliberalizmu jest bezwzględnie konieczne, a to oznacza z kolei
również rewizję spojrzenia na II wojnę światową i jej ostateczne
rozstrzygnięcie. Rewizja ta przejawia się przede wszystkim w uznaniu
faktu, że nie było całkowicie dobrej i złej strony w tym konflikcie, że każda z nich była w jakiś sposób skażona,
a osąd danych państw biorących udział w wojnie powinien być
uwarunkowany nie całościowo, lecz odnosić się do poszczególnych frontów.
W inicjującej całą wojnę kampanii
wrześniowej słuszność stała jednoznacznie po polskiej stronie i nie
piszę tak tylko dlatego, że sam jestem Polakiem. Napadnięta przez
hitlerowskie Niemcy Rzeczpospolita miała zwyczajnie pełne prawo się
bronić i walczyć nie tylko o niepodległość i integralność swojego
terytorium, lecz po prostu o zachowanie samej egzystencji narodu, tym
bardziej, że III Rzesza stosowała w trakcie tych zmagań metody nie
licujące z tradycyjnym prowadzeniem działań wojennych, jak na przykład
terror względem ludności cywilnej, czy prześladowanie kapłanów
prawdziwej religii[12].
Identycznie sprawa wygląda, jeśli idzie o zmagania Finlandii i krajów
bałtyckich z sowiecką nawałą w 1940 r. – każdy żołnierz Tradycji lokuje
swe sympatie po stronie przeciwników czerwonych. Natomiast
niejednoznacznie i zarazem niezwykle interesująco przedstawiała się
sytuacja Francji. Podobnie jak Polska, została napadnięta przez Niemcy i
identycznie jak nasz kraj, miała uzasadnione prawo do obrony swej
państwowości. Jednak jej klęska była, jak to ujął Maurras, boską niespodzianką, modelowym wręcz przykładem szczęścia w nieszczęściu, wydarzeniem zgoła opatrznościowym dla samych Francuzów[13],
gdyż spowodowała upadek bezbożnej, laickiej, masońskiej,
demokratycznej, parlamentarnej i liberalnej republiki oraz umożliwiła im
życie pod rządami autorytarno-korporacyjnego, w jakiś sposób
odwołującego się do spuścizny białej, przedrewolucyjnej, katolickiej i
monarchicznej Francji, Państwa Vichy[14].
Jak wielkim dobrodziejstwem to było, można dostrzec dopiero wtedy, gdy
sobie uzmysłowimy, że od 1870 r. – daty powstania III Republiki, do
dzisiaj minęło 146 lat i aż 141 z nich upłynęło nad Sekwaną pod
diabelskimi rządami demokratycznymi!
Operacja Barbarossa rozpoczęta 22 VI 1941
r. niestety nie stała się tym, czym być powinna – autentyczną krucjatą
mającą na celu ostateczne zdruzgotanie bolszewizmu i wyzwolenie narodów
Europy Wschodniej z niewoli sowieckiej, przede wszystkim ze względu na
ideologiczne założenia narodowego socjalizmu, ufundowanego na fałszywych
doktrynach rasistowskich, przez co siły niemieckie, zamiast wyłącznie
walką z Armia Czerwoną, zajmowały się również rzeczami zupełnie
niepotrzebnymi i niemoralnymi, np. terrorem względem Słowian i Żydów,
pacyfikacjami ludności cywilnej itd. Jak niewybaczalna to była zbrodnia[15],
pokazuje gigantyczne poparcie zdobyte przez Wehrmacht w pierwszych
tygodniach kampanii, kiedy tzw. zwykli ludzie witali Niemców jak
prawdziwych wyzwolicieli, mając dość rządów Stalina i jego sowieckich
komisarzy. Hitler to jednak nie kajzer[16],
nie potrafił prowadzić wojny w tradycyjny i cywilizowany sposób,
zresztą nie mógł tego zrobić i nadal być tym, kim był, gdyż swoje
poczynania całkowicie podporządkował pryncypiom ideologii nazistowskiej.
A tak naprawdę wystarczyło robić naprawdę niewiele – dać tylko wolną
rękę narodom Europy Wschodniej w wyzwalaniu swych ojczyzn ze szponów
bolszewizmu, który, będąc ustrojem totalnie sprzecznym z porządkiem
naturalnym i nadprzyrodzonym, wobec tak przemożnego naporu, musiałby się
rozsypać niczym domek z kart. Co by się wydarzyło, gdyby zamiast
Führera na czele Niemiec stał jakiś wychowany na starej, sprawdzonej
szkole monarchistycznej generał? Ciężko tak do końca powiedzieć, ale z
pewnością historia świata potoczyłaby się w zupełnie innym kierunku.
U boku III Rzeszy w kampanii przeciwko
Sowietom stały również jej państwa sojusznicze oraz różnego rodzaju
formacje ochotnicze. Ich ocena nie nastręcza już żadnych dylematów –
Finowie, Łotysze, Estończycy, Litwini, czy Rumuni mieli uzasadnione
powody, by walczyć o odzyskanie swych terytoriów wziętych przemocą przez
czerwonego potwora i wbrew różnym obelgom[17],
nie kierowali się w tym zbożnym dziele żadnymi nazistowskimi
przesłankami, lecz czystym antykomunizmem i wolą odzyskania tego, co
utracone i niegdyś im przynależne. Podobnie rzecz się ma, jeśli idzie o
międzynarodowe oddziały ochotników z Europy[18], zgrupowane w poszczególnych dywizjach Waffen SS[19].
Ludzie ci, gdy widzieli, że wszystko dookoła nich ulega gwałtownym
przeobrażeniom, a stary, zmurszały mieszczański świat aż trzęsie się
cały w posadach, wprost rwali się do walki z czerwoną bestią, nie
popierając bynajmniej zbrodniczych wytycznych programu hitlerowskiego,
lecz korzystając z nadarzającej się okazji wzięcia udziału w
śmiertelnych zmaganiach przeciwko bolszewii, bez zbędnych roztrząsań
ruszali na front. Nie należy więc postrzegać Barbarossy w
zmitologizowany, propagandowy, sowiecko-demoliberalny sposób, jako
szlachetnej i heroicznej walki z faszyzmem, toczonej przez uciśnione narody miłującej pokój światowej ojczyzny proletariatu, gdyż jest to po prostu wierutna bzdura, oparta na czystym kłamstwie i fałszu.
Odmienne spojrzenie winno się zastosować
również podczas analizy frontu bałkańskiego i dokonać pełnej
rehabilitacji utworzonego przez ustaszy i sprzymierzonego z Niemcami
Niezależnego Państwa Chorwackiego. Jakkolwiek chorwaccy nacjonaliści nie
ustrzegli się w swych działaniach pewnych błędów, to jednak należy bez
niedomówień stwierdzić, że narodziny Nezavisna Država Hrvatska
stanowiły śmiertelny cios dla tzw. Jugosławii, tego więzienia narodów
południowosłowiańskich, powstałego w wyniku klęski monarchii
habsburskiej w I wojnie światowej i zdominowanego przez schizmatyckich
Serbów, z uszczerbkiem dla praw katolickiej ludności chorwackiej i
słoweńskiej. Warto też mieć na uwadze, co zostało ustanowione po wojnie
na gruzach niepodległej Chorwacji – jeszcze gorsza, bo komunistyczna,
egalitarna, socjalistyczna i demokratyczna wersja Jugosławii, rządzona
przez krwawego czerwonego oprawcę Titę. Identyczna rehabilitacja
dotyczyć musi także Państwa Słowackiego wraz ze stojącym na jego czele
późniejszym męczennikiem, x. Józefem Tiso. Stanowiło ono interesującą,
autorytarną i korporacyjną nową jakość, zwłaszcza na tle poprzedniej,
bezbożnej, demokratycznej i antykatolickiej władzy Czechów[20].
Żadnych wątpliwości nie pozostawia też, z każdego punktu widzenia,
ocena wojny na Pacyfiku – cesarska Japonia, sprowokowana do wystąpienia
przez cyniczną i agresywną politykę amerykańskiego demoliberalizmu, nie
miała innego wyjścia i musiała wszcząć działania wojenne, jeżeli nie
chciała skończyć, jako wasal jankesów i niewolnik plutokratów z Wall
Street[21].
Zupełnie rozmijające się z
rzeczywistością i pozbawione krzty zdrowego rozsądku jest też, będące
filarem powojennej, demokratycznej propagandy, określanie marszu
aliantów w głąb Włoch, Francji i Niemiec z lat 1943-1945, mianem wyzwolenia.
Jeżeli to było wyzwolenie, to chyba takie, jakie zafundowali nam
Polakom i innym narodom Europy Środkowo-Wschodniej Sowieci… Trzeba to
sobie otwarcie powiedzieć – jeden okupant, hitlerowska tyrania, został
zastąpiony przez innego, bezbożny demoliberalizm anglosaski. Każde inne
podejście w tej materii oznacza wybielanie demokracji i liberalizmu z
wszystkimi potwornościami, które ze sobą przyniosły. Doprawdy trudno
mówić o wyzwoleniu w przypadku Włoch, kiedy w 1943 r. alianci
zażądali od marszałka Badoglio, stojącego na czele rządu włoskiego po
odebraniu władzy Mussoliniemu, bezwarunkowej kapitulacji, mimo iż ten
zadeklarował opuszczenie Osi i przejście na ich stronę! Zajmując Sycylię
i kontynentalne Włochy, sprzymierzeni dokonywali przerażających zbrodni, jak np. zamordowanie 14 VII 1943 r. ośmiu cywilów[22]
w sycylijskim miasteczku Canicatti, czy masakra 74 włoskich i
niemieckich jeńców w Biscari tego samego dnia. Niszczyli przy tym
starożytne i średniowieczne zabytki oraz kościoły jako gniazda papizmu.
Szturmując w 1944 r. Monte Cassino, Anglosasi doskonale zdawali sobie
sprawę, że w klasztorze nie znajdują się żadne siły niemieckie, a
decydując się na stracie opactwa z powierzchni ziemi, kierowali się
wyłącznie antykatolickim, protestanckim resentymentom i heretycką
nienawiścią, do wszystkiego co święte. Wbrew utartej propagandzie, jakby
zadziwiająco te słowa nie zabrzmiały dla otumanionych demoliberalną
antyintelektualną trucizną czytelników, to niemiecki feldmarszałek
Albert Kesselring, stał w tych dniach na straży cywilizacji, gdy wbrew
radom niektórych swoich doradców nie wydał rozkazu obsadzenia wzgórza
klasztornego przez podległe mu oddziały, mimo jego doskonałego
usytuowania strategicznego, wiedząc, jakie skarby kultury kryją się w
murach opactwa i jakie znaczenie duchowe ono posiada. Z kolei w lutym
1944 r. alianci trzykrotnie zbombardowali letnią rezydencję papieską w
Castel Gandolfo, w wyniku czego zginęło 500 chroniących się tam kobiet i
dzieci, w tym 17 zakonnic. Wyjątkową niesławą okryli się, pozostający
pod komendą gaullistowskich, należących do obozu alianckiego, tzw.
„Wolnych Francuzów”, saraceńscy goumiers rekrutowani w Maroku,
depczący wszędzie, gdzie tylko się dało cześć Włoszek i dokonujący
masowych gwałtów. Po zajęciu Monte Cassino goumiers, dostawszy w
tej materii całkowicie wolną rękę od swojego dowództwa, zgwałcili ponad
60 tys. kobiet. Najstarsza z nich miała 86 lat, najmłodsza, była
zaledwie jedenastoletnią dziewczynką… Ich ofiarami padały zresztą nie
tylko kobiety – potrafili nawet, dając upust swym bestialskim,
sodomickim skłonnościom, zgwałcić x. Alberta Terillego, w wyniku czego
zmarł on kilka dni później[23]. Myślę, że przytoczenie tych kilku faktów całkowicie wystarczy, by diametralnie odmienić postrzeganie działań sprzymierzonych w Italii. Jednym słowem, wyzwalanie
Włoch przez aliantów było typowo barbarzyńską kampanią, porównywalną z
najadami Gotów, czy Hunów u schyłku starożytności. Zwieńczeniem tych
wszystkich „dokonań” Anglosasów i ich sojuszników na Półwyspie
Apenińskim, było, już po wojnie, narzucenie Włochom demokratycznej,
parlamentarnej republiki w wyniku sfałszowanego referendum.
Podobnie wyglądało wyzwalanie
Francji. Tam też doszło do całej serii gwałtów – przynajmniej 14 tys. –
ze strony „bohaterskich” żołnierzy US Army, a na skutek alianckich
nalotów i działań naziemnych zginęło ponad 30 tys. francuskich cywili[24]. Do tego dochodziły jeszcze liczne przypadki najzwyklejszych w świecie kradzieży w biały dzień. W ślad za wyzwolicielami szli wysługujący się im liberalni, demokratyczni i komunistyczni partyzanci, przeprowadzający antyfaszystowską czystkę, tzw. épuration,
polegającą na mordowaniu bez żadnego sądu politycznych przeciwników
lewicy i liberałów. Rzetelni, nie ulegający wszechobecnej w dzisiejszych
czasach presji demoliberalnej ideologii, historycy szacują, że łączna
liczba zabitych w wyniku tych działań[25], mogła wynosić nawet 100 tys[26].
O obaleniu rządów marszałka Pétaina i wprowadzeniu kolejnej mutacji
bezbożnej republiki, to już nawet nie wspomnę… W powojennych
wspomnieniach Francuzów stale przewija się koronny motyw – choć może
brzmieć w uszach współczesnego czytelnika wręcz zdumiewająco – że
niemiecka okupacja była dla nich o wiele znośniejsza, w porównaniu z tą
aliancką.
W Niemczech wyzwalający
poczynali sobie wcale nie lepiej. Barbarzyńskie starcie z powierzchni
ziemi Drezna, a także dywanowe naloty na inne miasta, m.in. Hamburg,
Lubekę, czy Kolonię są już na szczęście – przede wszystkim dzięki
imponującemu wysiłkowi badawczemu Dawida Irvinga – faktem na tyle
znanym, że nie będę się nad nim dłużej zatrzymywał, wspomnę tylko, że
podczas tych ataków zniszczeniu uległo przeszło 160 miast, zginęło 600
tys. ludzi i zrzucono olbrzymią ilość ładunku – 1,6 mln ton bomb… Ale
warto przytoczyć takie wstrząsające, zupełnie niezgodne z oficjalną
wersją historii wydarzenia, jak choćby śmierć na skutek bicia,
maltretowania, ograniczania racyj żywnościowych i fatalnych warunków
sanitarnych, tysięcy niemieckich jeńców w alianckich obozach[27]
od schyłku wojny do połowy 1946 r., czy samowolne, dokonane bez żadnego
wyroku sądowego, zamordowanie 29 IV 1945 r. w Dachau około 560
żołnierzy Waffen SS. Większość z nich padła od kul sadystycznego
amerykańskiego porucznika, Jakuba Bushyheada, który rzecz jasna nie
poniósł za swój czyn jakiejkolwiek odpowiedzialności[28]. Wcześniej, bo już 21 grudnia 1944 r., sztab 328 Pułku Piechoty wydał oficjalne
zarządzenie, w którym stwierdzał, iż nie należy brać do niewoli
niemieckich spadochroniarzy, lecz rozstrzeliwać na miejscu, sankcjonując
tym samym zabijanie jeńców – wbrew tym wszystkim wojennym konwencjom,
których przestrzeganie alianci tak solennie deklarowali[29]. Co
więcej, podczas walk w Ardenach pojmanych żołnierzy Wehrmachtu zmuszano
do wielogodzinnych marszów boso po śniegu przy kilkunastostopniowym
mrozie, co nieodmiennie powodowało odmrożenia, a następnie amputacje
stóp. Identycznie sprawa miała się z gwałtami. Ich ofiarą ze strony
aliantów padło aż 860 tys. Niemek. Już po kapitulacji
Rzeszy, w lipcu 1945 r., w jednej z niemieckich wsi Amerykanie zgwałcili
na oczach rodziców (sic!) osiem kobiet i młodych dziewcząt. W innej
miejscowości alianckie władze okupacyjne posunęły się nawet do tego, że
kazały wywiesić na drzwiach domostw kartki zawierające informacje na
temat płci i wieku mieszkańców (sic!). Nie muszę chyba dodawać, czyją
politykę[30]
przypomina taka stygmatyzacja… Według raportów bawarskich duchownych,
najmłodsza z ofiar miała ledwie 7 lat (sic!), a najstarsza 69. Jednakże
chyba największe, bo symboliczne poniżenie, nie tylko Niemiec, ale w
ogóle całej Starej Europy, miało miejsce w Akwizgranie, gdzie prymitywny
amerykański żołnierz, pewnie jakiś prostak z Kentucky, czy Ohio, strzelił sobie fotkę
z przekrzywioną koroną cesarza Karola Wielkiego na głowie… Jak
wszędzie, gdzie tylko postawili swoje obrzydłe, demoliberalne stopy,
również w Niemczech jankesi zaprowadzili po wojnie, pod pozorem denazyfikacji[31], potworny, oparty na demokracji, parlamentaryzmie, tolerancji i prawach człowieka, rewolucyjny ustrój.
Właśnie tak naprawdę zachowywała się w
całej Europie, opiewana w tworzonych po wojnie na masową skalę, ckliwych
opowiastkach dla naiwnych, tzw. „wielka generacja” wyzwolicieli
Europy – w rzeczywistości zwykłych zbrodniarzy, szabrowników i
pospolitych, prymitywnych, niewyżytych gwałcicieli, poza skalą swych
postępków dosłownie niczym nie różniących się od Sowietów. Charyzmatyczny twórca ruchu Christus Rex, Leon Degrelle, pisał swego czasu z poetycką emfazą: marzyłem o wieku Rycerzy, silnych i szlachetnych, którzy najpierw odnoszą zwycięstwo nad sobą, a dopiero potem nad innymi. Kto zaś przyszedł w ’45 r. do Europy w wyniku tego koszmarnego wyzwolenia
zamiast wyśnionych rycerzy? Amerykańskie żołdactwo, obtłuszczeni
burżuje, liczący swymi spoconymi łapskami każdy grosz, jak gdyby od
niego zależało zbawienie dusz, demokraci, plutokraci, liberałowie,
kapitaliści i pseudokatoliccy chadecy z jednej strony oraz
moskiewsko-mongolsko-kałmucko-bolszewicka dzicz z drugiej. W imię defaszyzacji i denazyfikacji
swój złowrogi cień nad Starym Kontynentem rozpostarły komunizm na
Wschodzie oraz nieświęta, Szatańska Czwórca: Demokracja – Tolerancja –
Liberalizm – Kapitalizm, na Zachodzie. Europa została podzielona na
dwoje, pobita, poniżona, wydana na łup bezbożnych, rewolucyjnych
ideologii demokracji, liberalizmu i komunizmu. Na żywym organizmie
narodów europejskich przeprowadzono gigantyczny, zbrodniczy program
społecznej inżynierii, zatruwając ich dusze obezwładniającym jadem
tolerancji, pacyfizmu i humanitaryzmu, niszcząc tkwiące w nich wtedy
jeszcze głęboko wzniosłe i heroiczne pierwiastki duchowe oraz każąc
wyrzec się im przeszłości i najchwalebniejszych tradycyj. Nie tak to
miało wszystko wyglądać – nie o taką Europę nam przecież chodzi[32]…
Czy to wszystko oznacza, że ukazując II
wojnę światową z innej, niż przywykło się dotychczas oglądać
perspektywy, wybielam te z posunięć państw Osi, których nie sposób
usprawiedliwić – mordercze i zbrodnicze poczynania wymierzone w
niebędących siłą zbrojną cywilów – identyczne, jak u Sowietów, czy
aliantów, bagatelizuję zbrodnie hitlerowskie, lekceważę wszystkie
antykatolickie przesłanki ideologii narodowego socjalizmu i uznaję, że
siedemdziesiąt pięć lat temu siły integralnej kontrrewolucji powinny
były przyłączyć się do obozu, któremu przewodziła III Rzesza? Nic
bardziej mylnego! Największą przewiną głoszącego prymitywny kult rasy
hitleryzmu, nie były bowiem dokonane przezeń hekatomby, nawet te
najokrutniejsze, lecz, jak trafnie zauważył wielki kolumbijski
reakcjonista Mikołaj Gómez Dávila, to, iż udając podobieństwo do pewnych szlachetnych tematów germańskiej medytacji, zamordował również nadzieję na nowy rozkwit Zachodu,
gdyż od momentu jego klęski zaczęto utożsamiać z nim – cóż z tego, że
zupełnie kłamliwie i całkowicie błędnie! – tradycję Starej Europy.
Dramat tej najstraszniejszej z wojen polegał właśnie na tym, że żadna ze
stron – anglosaski demoliberalizm, sowiecki komunizm oraz neopogański
nazizm niemiecki, nie była tą dobrą, każda z nich, będąc
naznaczona jakimś potwornym defektem, nie reprezentowała świata
katolickiej Tradycji. Ten zaś, ograniczający się wówczas tylko do
Stolicy Apostolskiej, Hiszpanii gen. Franco i salazarowskiej Portugalii[33],
nie odgrywał już wiodącej roli w polityce światowej. Najlepsze, co
można było w tej sytuacji zrobić, to, gdy tylko istniała taka możliwość,
przeczekać ten monstrualny konflikt i ogłosić neutralność, co w istocie
państwa przeze mnie wymienione uczyniły. Natomiast – powtórzę jeszcze
raz to, co napisałem na samym początku – działania tych krajów i
formacyj zbrojnych, które wzięły udział w owej wyniszczającej wojnie
światowej, należy oceniać nie za pomocą wspomnianego, kuriozalnego, manichejskiego kryterium nieubłaganej walki demokratycznego Dobra z totalitarnym
Złem, lecz przypatrując się wybranym frontom i dokonując ograniczonych,
wycinkowych sądów. Każde inne rozwiązanie skutkuje tylko powieleniem
fałszywej, propagandowej narracji na temat drugiej wojny światowej
masowo rozpowszechnianej po jej zakończeniu przez nieszczęsnych
zwycięzców – Sowiety i alianctwo.
[1]
I tutaj pojawia się pierwszy wyłom w uproszczonej, by nie rzec –
prostackiej – demoliberalnej narracji o drugiej wojnie światowej.
[2]
Różniące się przy tym wzajemnie zarówno co do stopnia swojego
autorytaryzmu, jak i treści ideowej nadającej kierunek ich politycznym
poczynaniom.
[3]
Nie miejsce tutaj na pogłębioną ocenę rządów sanacyjnych, która jednak z
kontrrewolucyjnego punktu widzenia musi wypaść – trzeba to otwarcie i
bez zbędnych ceregieli powiedzieć, mocno negatywnie (rzecz jasna ta
negatywna ocena sanacji nie jest spowodowana częściowo autorytarnym
sposobem sprawowania rządów przez piłsudczyków! Chodzi tu o zupełnie
inne powody, sięgające głęboko do samej natury ideowej sanatorów).
[4] Chociaż faszyści w Italii jako pierwsi zapowiedzieli budowę ustroju totalnego,
to jednak, zwłaszcza w porównaniu ze stosunkami panującymi w Sowietach i
III Rzeszy, ich zapewnienia posiadały bardziej deklaratywny, niźli
rzeczywisty charakter i nigdy nie doczekały się całkowitej realizacji.
[5] Wobec straszliwego naporu bolszewizmu z jednej i anglosaskiego demoliberalizmu z drugiej strony.
[6]
A także stojący na czele jedynego uznawanego w tamtych czasach rządu
francuskiego, marszałek Filip Pétain (w odróżnieniu od etatowego zdrajcy
– vide Algieria dwie dekady później…, sługusa Anglosasów, republikanina
i demokraty de Gaulle’a).
[7] I w tym miejscu można im przyznać bez wahania rację, lecz motywowaną całkiem odmiennymi argumentami niż nieprzestrzeganie praw człowieka i dławienie wolności słowa
– po prostu totalitaryzmy, jako część schizmatyckiego względem Ładu
prawdziwego świata nowoczesnego, nie przejawiały dążeń do choćby
częściowej, parcjalnej restauracji porządku w jakiejkolwiek dziedzinie –
religijnej, ustrojowej, społecznej, prawnej, gospodarczej etc., mało
tego, częstokroć ów porządek niszczyły, a więc, jakby to powiedział
brazylijski karlista Arlindo Veiga dos Santos, nie będąc Tradycją, były z pewnością zdradą…
[8] Jak również np. maoistowskich Chin, czy komunistycznej Kambodży Pol Pota.
[9] A także przedliberalne i przeddemokratyczne.
[10] Lub choćby tylko w jakiś sposób od niej odróżnia…
[11] Już sama supozycja, iż demokracja mogła być kiedyś jakimkolwiek dobrem, jest bezsprzecznym szaleństwem!
[12]
Zupełnie inną kwestią pozostaje, czy nie lepiej było schować
bombastyczny sanacyjny „honor” do kieszeni i dla ratowania kraju przyjąć
z bólem serca ultimatum niemieckie, wejść w struktury Paktu
Antykominternowskiego, a następnie ruszyć wraz z Rzeszą i jej aliantami
na Moskwę, próbując przynajmniej zdruzgotać bezbożny komunizm – co
więcej, z perspektywy czasu, biorąc pod uwagę kompletne fiasko polityki
Becka, właśnie takie rozwiązanie wydawało się być najrozsądniejsze, ale
akurat to zagadnienie nie jest tematem tego artykułu.
[13] Przynajmniej tych znajdujących się w południowej, nieokupowanej strefie.
[14] Dokładnie Państwa Francuskiego – État Français.
[15] Nawet w czysto politycznym znaczeniu tego słowa…
[16]
Który podczas I wojny światowej również zdobył olbrzymie połacie
ówczesnej, carskiej Rosji, nie stosując przy tym metod masowego terroru i
zastraszania!
[17] Wysuwanym pod ich adresem także obecnie, np. przez kultywującego sowiecką szkołę historii Putina i jego usłużnych poputczików.
[18] Całej, a więc nie tylko okupowanej przez bolszewię jej wschodniej części!
[19] Np. słynnej hiszpańskiej Błękitna Dywizji, SS Wallonien Leona Degrelle’a, czy francuskiej SS Charlemagne.
[20]
Którzy, nie wiedzieć czemu, biorąc pod uwagę całą ich historię,
posiadają w Polsce niezasłużenie dobrą prasę, a np. w takim
dwudziestoleciu międzywojennym zhańbili się całkowicie, kiedy jako
jedyny w naród Europie Środkowo-Wschodniej, zachowali rządy
parlamentarno-demokratyczne…
[21] Nie rozpisuję się zbyt obszernie na ten temat, gdyż zamierzam mu poświęcić osobny, pogłębiony artykuł.
[22] W tym jedenastoletniej dziewczynki!
[23]
I bynajmniej nie był on jedyną ofiarą należącą do stanu kapłańskiego,
która zginęła z rąk saraceńskich oddziałów biorących udział w wyzwalaniu Włoch…
[24]
Do najgorszych zbrodni doszło w Cherbourgu w Normandii – jedną z kobiet
zbiorowo gwałciło czterech jankeskich żołdaków, inną trzech, jeszcze
inną nielitościwie zasztyletowano za stawianie oporu, a kolejną
zastrzelono, gdyż nie chciała się zgodzić na stosunek analny (sic!).
[25] Mających miejsce zarówno w trakcie trwania wojny, jak i po jej zakończeniu.
[26]
Natomiast w wyniku zbrodni sądowej został stracony wybitny poeta Robert
Brasillach; z kolei twórcę monarchistycznej Akcji Francuskiej i
znakomitego pisarza, Karola Maurrasa, mimo iż nie był uwikłany w żadną
kolaborację z hitlerowcami, ani nie wspierał swym talentem nazistowskiej
ideologii, mściwie skazano na dożywotnie więzienie.
[27]
Najgorszą sławą cieszył się obóz w nadreńskim Bretzenheim, w którym
zmarło ponad 18 tys. uwięzionych żołnierzy niemieckich. Alianckie obozy
jenieckie dla Niemców zakładano nie tylko na terenach Rzeszy, ale także w
samych Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Ostatni z
jeńców został zwolniony z brytyjskiego obozu dopiero w 1949 roku…
[28] Przez lata Amerykanie zarzekali się, gdyż już nie dało się dalej tuszować tej haniebnej zbrodni i chcąc ją niejako zniwelować,
że Bushyhead miał rzekomo do czynienia z załogą niemieckiego obozu
koncentracyjnego, lecz tak naprawdę przytłaczająca większość
zamordowanych przez niego jeńców należała do oddziałów liniowych. Gdy
jednak i ta prawda wyszła na jaw, amerykańska argumentacja zaczęła z
kolei opierać się na osobliwym, quasirasitowskim, deterministycznym i
psychologizującym zrzucaniu odpowiedzialności za te wydarzenia na…
indiańskie, a konkretnie czirokeskie pochodzenie Bushyheada (sic!),
będącego jakoby z natury skłonnym do aktów bezprzykładnego okrucieństwa i tym samym w zasadzie zwolnionym z wszelkiej odpowiedzialności!
[29] Efektem takiego podejścia było np. zamordowanie bez sądu we francuskiej wsi Chenogne 60 niemieckich żołnierzy przez Amerykanów.
[30] I to do złudzenia!
[31] Która, przynajmniej w swym założeniu, rozumiana absolutnie dosłownie i czysto negatywnie
– jako bezwzględne usunięcie wszelkich śladów neopogańskiej,
rasistowskiej ideologii narodowego socjalizmu, była czymś ze wszech miar
dobrym i godnym poparcia; problem powstaje wówczas, gdy w jej imię,
aplikuje się bezbożne, po wielokroć już wymieniane, potępione przez
szereg Papieży, masońskie zasady rewolucji – demokrację, tolerancję,
wolność słowa, prawa człowieka, liberalizm itd.
[32] Dlatego też jest arcygłupstwem ze strony różnej maści endokomunistów,
sierot po PRL-u paxowskiego chowu, ze starczym sentymentem
wspominających ich ukochaną „Polskę Ludową” i kapitalnie określonych
swego czasu przez prof. Bartyzela mianem endectwa, egzaltowanie się zdobyciem Berlina w 1945 r. u boku sojuszniczej armii radzieckiej
i zawieszeniem na berlińskiej Kolumnie Zwycięstwa biało-czerwonej flagi
obok sowieckiej czerwonej szmaty z sierpem i młotem. Ale to już temat
na całkiem osobną historię…
[33] W pewnej mierze również Irlandii pod rządami Éamona de Valery.
Gladius Ferreus – wojujący katolik, legitymista,
kontrrewolucjonista, reakcyjny tradycjonalista. Bezlitosny wróg demokracji,
tolerancji, praw człowieka, masonerii, rozdziału Kościoła od państwa,
suwerenności ludu, równości wobec prawa, wolności słowa, liberalizmu,
protestantyzmu, modernizmu, pacyfizmu, humanitaryzmu, egalitaryzmu, socjalizmu,
komunizmu, bolszewizmu, syjonizmu, parlamentaryzmu, konstytucjonalizmu,
indywidualizmu, konsumpcjonizmu, feminizmu, genderyzmu oraz wszelkich innych
heretyckich i wywrotowych idei w każdej formie i pod każdą postacią. Jego
dewizą są słowa hiszpańskiego karlisty, Eugenia d’Orsa – „wszystko, co nie jest
Tradycją, jest plagiatem” oraz brazylijskiego tradycjonalisty, Arlinda Veigi
dos Santosa – „wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością
zdradą”.