Kilka pokoleń komunistycznych i liberalnych ideologów głosiło i głosi
nieustannie na polu historii, jakim to milowym krokiem w dziejach
człowieka na ziemi były wydarzenia, których początek miał miejsce 14
lipca 1789r. w Paryżu. Właśnie taka wykładnia dziejów rewolucji
francuskiej, mówiąca o „zerwaniu z feudalizmem i absolutyzmem” oraz o
„początku ery demokracji i praw człowieka”, święci triumf w większości
podręczników szkolnych na świecie, nie wyłączając tych wydawanych u nas.
Narodowe święto mitu
Współczesny kult rewolucji francuskiej nosi znamiona perswazji
ideologicznej nie zważającej w żaden sposób na prawdę historyczną.
Bardzo trafnie tę formę manipulacji przedstawił G. Kucharczyk, snując
następujący wywód: „Należy się z pewnością zgodzić, że francuska
rewolucja była czymś przełomowym. Jednak fakty historyczne nie
potwierdzają pozytywnej oceny jej dorobku. Rewolucja ta (podobnie
zresztą jak każda inna rewolucja) nie była jutrzenką wolności i
wyzwolenia. (…) Termin ‚wielka rewolucja francuska’, mający w potocznym
mniemaniu pozytywną konotację, powinien raczej służyć podkreśleniu
wielkości i wielości jej ofiar, i popełnionych przez nią zbrodni. Jeżeli
bowiem w czymś francuska rewolucja była prekursorem, to była nim w
dziedzinie praktykowania ludobójstwa i rządzenia w oparciu o
pretotalitarne metody. Skoro było tak źle, to dlaczego do dzisiaj tak
dobrze mówi się i pisze o rewolucji francuskiej? Wynika to ze
szczególnego zmitologizowania i zniekształcenia dziejów przewrotu we
Francji. Mit to przecież przeszłość, która nigdy nie była
teraźniejszością. Na przykład, data-symbol: 14 lipca 1789 roku, data
zdobycia Bastylii, uznawana za początek rewolucji”.
Co świętują Francuzi?
„W potocznej świadomości (nad ukształtowaniem której pracowały całe
pokolenia historyków) Bastylia jawi się jako XVIII-wieczny odpowiednik
obozu koncentracyjnego, w którym okrutny, despotycznie rządzący Francją
król według własnego widzimisię przetrzymywał licznych przeciwników
swojej władzy. Wreszcie jednak, 14 lipca 1789 roku, działający ze
szlachetnych pobudek lud paryski przyniósł wolność uciemiężonym i po
długiej i krwawej walce zdobył bronioną przez liczne królewskie wojska
Bastylię. I nastała wolność. Jak zaś było w rzeczywistości? Otóż w
istocie 14 lipca 1789 roku na Bastylię uderzył paryski tłum w znakomitej
większości podburzony i opłacany przez Filipa księcia Orleańskiego,
kuzyna króla Ludwika XVI, ‚arystokratycznego ciemięzcy ludu’, który
kierując się chęcią detronizacji Ludwika XVI i całej starszej linii
Burbonów, sam chciał zasiąść na tronie (jak wiadomo ta gra, dla której
wygrania Filip nie wahał się głosować w Konwencie jako jakobiński
deputowany za śmiercią króla, skończyła się dla tego oportunisty na
deskach szafotu)” – wyjaśnia Kucharczyk.
I dalej opisuje: „Bastylię otoczył więc dobrze opłacony tłum,
przejęty ideami zaczerpniętymi z pamfletów rozprowadzonych w Palais
Royal (siedzibie Orleańczyka, który na złość swojemu królewskiemu
kuzynowi dozwalał, a nawet zachęcał do kolportowania w obrębie swojej
posiadłości literatury na wszelkie możliwe sposoby szkalującej króla
jako ‚despotę’ i ‚absolutystę’).
Twierdza była słabo broniona. Zresztą w stolicy król w ogóle
utrzymywał niewiele wojska. Załoga Bastylii w zdecydowanej większości
składała się z inwalidów i weteranów, którymi dowodził de Launay. Opór
ograniczył się do oddania jednej salwy, która raniła kilka osób z tłumu.
Zaraz po tym de Launay zgodził się na kapitulację Bastylii, pod
warunkiem, że jego ludzie będą mogli bez szwanku opuścić twierdzę.
Warunek ten został zaakceptowany.
Jednak gdy tylko załoga wraz ze swoim dowódcą znalazła się poza
murami Bastylii, tłum rzucił się na nich. Szczególnie okrutnie znęcano
się nad de Launayem. Kłuto go pikami, a gdy zaczął błagać oprawców o
dobicie go, oddano go w ręce Feliksa Denota, czeladnika rzeźnickiego.
Ten zaś stwierdził, że de Launay jest zbyt ranny, aby przywiązać go do
ogona konia i włóczyć po ulicach Paryża. Zdecydował się więc na inny
sposób mordu – odcięcie głowy. Próbował najpierw szablą. Nie był jednak
wprawnym katem. Parę cięć szablą nie wystarczyło, aby dobić komendanta
Bastylii.
Denot zdecydował się więc na wypróbowanie na nieszczęsnym de Launayu
swoich umiejętności zawodowych. Przytępym rzeźnickim nożem odciął głowę
swojej ofierze (wszystko, rzecz jasna, na oczach pogrążonego w amoku
okrucieństwa tłumu). Tę makabryczną ‚zdobycz’ obnosili paryscy
sankiuloci przez cały dzień 14 lipca 1789 roku po ulicach stolicy
Francji. Po drodze powieszono na ulicznych latarniach paru księży i
arystokratów, którzy nie wyrażali swojego entuzjazmu dla obnoszonej na
pikach ‚ludowej sprawiedliwości’.
Tak wyglądał dzień, którego rocznica jest do dzisiaj świętem
narodowym Francji. Ale czy tak naprawdę jest co upamiętniać? Kogóż to
uwolniono z Bastylii 14 lipca 1789 roku? Kto stał się beneficjantem
‚wolnościowego zrywu’ francuskiego ludu? Setki, tysiące wycieńczonych i
niewinnie więzionych przeciwników królewskiego absolutyzmu? W tamtym
dniu uwolniono z Bastylii siedem osób. Czterech fałszerzy, dwóch
obłąkanych i jednego utracjusza, zamkniętego tam na prośbę rodziny”.
Nowy człowiek – nowe społeczeństwo
W dniu 29 sierpnia 1789 roku rewolucyjna Konstytuanta uchwaliła
Deklarację Praw Człowieka i Obywatela – dokument pełen wzniosłych słów o
równości wszystkich ludzi i prawie wszystkich do wolności. Czy można
zatem podnieść jakikolwiek zarzut, skoro Deklaracja zawierała tak
istotne zapisy? Z całą pewnością – tak. Istotą tego dokumentu było nie
to, o czym wspominał, ale to, co przemilczał – a bynajmniej nie były to
sprawy błahe i drugorzędne. Deklaracja nie wspominała nic o Bogu!
Człowiek w świetle zapisów w niej zawartych nie ma Stwórcy, a w
konsekwencji jest w mocy sam dla siebie stanowić dowolne przynależne mu
prawa. Nie było również mowy o jakichkolwiek obowiązkach – przecież
człowiek żyjący w społeczeństwie nie może jedynie z tej struktury brać,
ale nade wszystko powinien coś w nią wnosić.
Nowy, modelowany przez rewolucję człowiek musiał zacząć funkcjonować w
nowym czasie. W tym celu w 1792 roku francuscy rewolucjoniści
wprowadzili w życie nowy, tzw. republikański kalendarz. Początkiem nowej
epoki miała zostać data proklamacji republikańskich zasad ustrojowych
państwa – 22 września 1792 roku. Co było najważniejszą innowacją w tym
kalendarzu? Zniesiono niedzielę – dzień święty, i wszystkie inne święta
chrześcijańskie! Przestał istnieć umotywowany biblijnie tydzień złożony z
siedmiu dni. Na miejsce podziału tygodniowego wprowadzono 10-dniowe
dekady. Wprowadzenie nowego kalendarza miało mieć podłoże ściśle
edukacyjne.
W ślad za zmianą kalendarza poszły zmiany nazw miejscowości mających
związek z francuskim dziedzictwem chrześcijańskim. Również i na tym polu
otwarcie przyznawano, iż posunięcie to ma konotacje dechrystianizacyjne
– ponieważ zbyt wiele nazw miejscowości „pochodzi od imienia jakiegoś
świętego, a chociaż św. Jan mógł być dobrym świętym, imiona Brutusa czy
Scevoli o wiele milej brzmią dla republikańskiego ucha, aniżeli imię
jakiegoś pustelnika” – głosił jeden z gorliwych rewolucjonistów.
Kościół największym wrogiem
W niedługim czasie po uchwaleniu Deklaracji Praw Człowieka i
Obywatela – gwarantującej równość wobec prawa, poszanowanie własności i
swobód obywatelskich – jej twórcy uchwalili przepisy, które czyniły
Deklarację tylko jednym wielkim pustosłowiem, zbiorem frazesów i
„pobożnych” życzeń nijak nieprzystających do rewolucyjnej
rzeczywistości. Nowe przepisy miały być niezawodną podstawą do
„ostatecznego rozwiązania” kwestii Kościoła katolickiego w nowej
rzeczywistości.
Należy przyznać całkowitą słuszność jednemu z badaczy dziejów
rewolucji, który retorycznie pyta: „Cóż bowiem wspólnego z wzniosłymi
hasłami Deklaracji – w szczególności z zawartymi w niej gwarancjami dla
‚świętego prawa własności’ – miało prawo (uchwalone jeszcze w 1789 roku)
sankcjonujące rabunek majątków kościelnych i zakonnych (tzw.
nacjonalizacja; od takiego ‚skoku na kasę’ rozpoczynały się wszystkie
rewolucje przedtem i potem)? Cóż wspólnego z deklarowaną swobodą
wyznania miało prawo z 13 lutego 1790 roku likwidujące zakony we Francji
oraz prawo z 15 sierpnia 1790 roku zakazujące noszenia przez księży
strojów przeznaczonych dla ich stanu, czyli sutann (charakterystyczna
jest ta nienawiść wszelkiej maści rewolucjonistów do sutann)?
Cóż wspólnego z ogłaszaną równością wszystkich wobec prawa miało
niesławne, uchwalone 17 września 1793 roku, tzw. ‚prawo o podejrzanych’,
które zezwalało na skazanie człowieka na śmierć w oparciu o anonimowy
donos lub o tak nieostre kryteria jak ‚żywienie arystokratycznych
sympatii’ (często ‚arystokratyczną sympatią’ ubogich Francuzów okazywało
się ukrywanie przez nich w swoich domach katolickich księży i
uczestniczenie w odprawianych przez nich mszach).
Rewolucjonistów ogarnął istny szał zrównywania wszystkiego. Dziś
brzmieć to może groteskowo, ale w 1793 roku poważnie roztrząsano we
francuskim parlamencie projekt jednego z jakobińskich deputowanych
zakładający zburzenie wszystkich wież kościelnych we Francji w imię…
równości. No bo przecież – argumentował projektodawca – nie można
tolerować w republikańskiej Francji tego, by jedne budowle wznosiły się
nad inne”.
Jednak podstawowym dokumentem rewolucyjnym odnoszącym się do spraw
Kościoła była uchwalona 12 lipca 1790 r. tzw. Konstytucja cywilna kleru.
Ustawodawstwo, jakie zawierała, miało Kościół zmarginalizować i
całkowicie podporządkować władzom państwowym, a w efekcie doprowadzić do
jego całkowitego unicestwienia w uświęconej tradycją formie. Powołując
się na „względy oszczędnościowe”, zredukowano ilość biskupstw ze 135 do
83, dostosowując je do liczby departamentów. Podobne cięcia ilościowe
zastosowano, drastycznie redukując liczbę parafii, rozbijając
dotychczasową strukturę duszpasterską. Na nowo zdefiniowano posługę
kapłańską – duchownych potraktowano dosłownie jako „urzędników
moralności” (officers des moeuers).
Lecz największa „nowość” polegała na wprowadzeniu zasady, że biskupi i
proboszczowie mieli być powoływani w drodze powszechnych wyborów! Po
takim republikańsko-społecznym namaszczeniu za niemożliwe uznano
udawanie się do Papieża po potwierdzenie swojej godności – Kościół,
jeśli chciał nadal legalnie istnieć, musiał stać się jedną z wielu
podporządkowanych instytucji państwowych.
Naoczny świadek wydarzeń rewolucyjnych we Francji, słynny angielski
pisarz i filozof konserwatywny Edmund Burke, już pod koniec 1790 roku,
nie kryjąc niepokoju i szoku, pisał: „(…) Wyżsi urzędnicy, których nadal
nazywają biskupami, mają być wybierani (…) przez ludzi wszystkich
wyznań, znanych dziś i tych, które wymyślone zostaną w przyszłości. Nowi
prawodawcy nie ustanowili żadnych kryteriów dotyczących ich
kwalifikacji, ani doktrynalnych, ani moralnych, podobnie jak nie
uczynili tego wobec niższego duchowieństwa, wygląda więc na to, że
zarówno wyżsi jak i niżsi rangą księża mogą wedle swego uznania
praktykować i głosić każdy rodzaj religii czy też herezji, który im
przyjdzie do głowy”.
27 maja 1792 roku zadekretowano deportację do kolonii wszystkich
duchownych odmawiających zaprzysiężenia schizmatyckiej Konstytucji
cywilnej kleru, a wreszcie 18 marca 1793 roku postanowiono, że odmowa
złożenia rzeczonej przysięgi będzie karana śmiercią. Taki sam wyrok miał
także czekać wszystkich, którzy udzielali schronienia tzw.
niezaprzysiężonym kapłanom, brali udział w nabożeństwach przez nich
sprawowanych lub też przyjmowali sakramenty przez ich posługę.
Jeden z francuskich badaczy zajmujących się dziejami rewolucji J.
Lefton stwierdził: „Historycy dziś są zgodni co do tego, że Kościół nie
mógł zaakceptować takiej Konstytucji cywilnej kleru”. Stwierdzenie to
było rozwinięciem myśli P. Gaxotte’a, który napisał: „Uległość równałaby
się niewoli, bunt zaś sumień wywołałby wojnę domową”.
Eksterminacja duchowieństwa
Uchwalenie skrajnie antykatolickich praw dało formalną podstawę do
rozpoczęcia na terenie całej Francji polowania na księży. Komisarz
republiki na departament lioński Chalier w czasie jednego z publicznych
wystąpień podarł obraz przedstawiający Chrystusa Ukrzyżowanego, wołając
przy tym: „Nie wystarcza, że zginął tyran ciał [mowa o zgilotynowanym
przez rewolucjonistów królu Ludwiku XVI – P.S.]. Należy także zniszczyć
tyrana dusz”. Na innym wiecu mówił: „Księża są jedyną przyczyną
nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z
obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię tych niegodziwców”.
W logice przywódców rewolucyjnej Republiki każda osoba duchowna była
wrogiem – nie wyłączając nawet sióstr klauzurowych z zakonów
kontemplacyjnych… G. Kucharczyk pisze: „Według rewolucjonistów ich stała
obecność za murami klasztoru i ciągła modlitwa (czego wymagała reguła),
podobnie jak ‚zaczarowany chleb’, była równoznaczna z antyrewolucyjnym
spiskiem.
Najbardziej znanym epizodem martyrologii francuskich zakonów
kontemplacyjnych podczas rewolucji była kaźń szesnastu karmelitanek z
Compiegne 17 lipca 1794 roku. Zostały osądzone przez Trybunał
Rewolucyjny w Paryżu za ‚spiskowanie przeciw Republice’. Na ich procesie
oskarżyciel publiczny Fouquier-Tinville wśród wielu zarzutów wymienił
wystawienie przez karmelitanki Najświętszego Sakramentu w monstrancji,
która była przykryta welonem ‚w formie królewskiego baldachimu’. Innym
punktem oskarżenia był rzekomy ‚fanatyzm’.
Gdy jedna z sióstr, Maria Henrietta, zapytała prokuratora, co rozumie
przez to pojęcie, Fouquier-Tinville odpowiedział: ‚Przez fanatyzm
rozumiem wasze przywiązanie do waszych dziecinnych wierzeń, do waszych
śmiesznych praktyk religijnych'”.
Męczennice za wiarę
Kucharczyk przejmująco opisuje: „Sposób, w jaki szły na śmierć
karmelitanki z Compiegne, przywodzi na myśl czasy pierwszych
męczenników. Podczas gdy bydlęce wózki wiozły je na miejsce kaźni,
wszystkie zakonnice śpiewały ‚Miserere’ i ‚Salve Regina’. Gdy ujrzały
szafot, odśpiewały ‚Veni Creator’ i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia
chrzcielne i śluby zakonne. Na szafot wstąpiła jako pierwsza
nowicjuszka siostra Konstancja od Jezusa. Nim pochyliła głowę pod nóż
gilotyny, uklękła przed swoją przełożoną siostrą Marią Teresą od
Świętego Augustyna, aby prosić o ostatnie błogosławieństwo. Otrzymawszy
je, zbliżyła się do gilotyny, śpiewając Psalm 96 ‚Laudate Dominum omnes
gentes’.
Scena ta powtórzyła się jeszcze czternaście razy. Jako ostatnia,
pobłogosławiwszy wszystkie swoje podwładne, zginęła przeorysza. W 1906
roku Ojciec Święty Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z
Compiegne jako męczennice za wiarę.
Podczas rewolucji francuskiej za wyznawanie wiary chrześcijańskiej
prześladowano pod byle pretekstem. I tak 15 października 1794 roku
Trybunał Rewolucyjny w Paryżu skazał na śmierć księdza Fran˜oisa
Beauges’a z Saint-Christophe-sur-Loire. Jego jedyną winą było uroczyste
obchodzenie święta Trzech Króli i wygłoszenie kazania do parafian, w
którym zachęcał ich do oddawania czci Trzem Monarchom. Przez Trybunał
zostało to odczytane jako nawoływanie do spisku przeciw Republice
(wiadomo, dla rewolucjonistów każdy król był ‚tyranem’, nie wyłączając
Trzech Króli). Nie pomogło tłumaczenie księdza, że chodziło o święto
stricte religijne (Objawienie Pańskie). Nie pomógł także fakt, że ksiądz
Beauges był księdzem ‚zaprzysiężonym’ (zaprzysiągł wcześniej
schizmatycką konstytucję cywilną kleru). Został zgilotynowany”.
Ile osób duchownych zamordowano podczas rewolucji? Dokładnie nie
wiadomo. Ale wystarczy podać jeszcze jeden przykład, aby uzmysłowić
sobie, o jaki rząd wielkości chodzi. Tuż po zadekretowaniu, że każdy
kapłan niezaprzysiężony na Konstytucję cywilną kleru zostanie wydalony
do Gujany Francuskiej w Ameryce Południowej, był już gotowy pierwszy
transport takich nieugiętych duchownych. Zamknięto ich w ciasnych
barakach w porcie Bordeaux. Tam w nieludzkich warunkach – pozbawieni
żywności, lekarstw i warunków do zaspokajania normalnych potrzeb –
oczekiwali oni ponad pół roku (!) na wypłynięcie na ocean. W tych
warunkach z grupy 829 księży zmarło 547…
Wandea – ludobójstwo w imię „wolności, równości, braterstwa”
Wandea to departament położony na zachodzie Francji. Od północy
graniczy z Loarą, zaś od zachodu z Oceanem Atlantyckim. Tam po raz
pierwszy w dziejach Europy dopuszczono się ludobójstwa, tj. zamierzonej,
przeprowadzanej systematycznie akcji mającej na celu eksterminację
miejscowej ludności. Społeczność tam zamieszkująca nie miała wielkich
bogatych miast – w ogromnej większości byli to rolnicy. Mimo że byli to
ludzie ubodzy materialnie, to ich bogactwem była mocna wiara, umiłowanie
Kościoła i wierność królowi. Właśnie z tej krainy wywodził się św.
Ludwik Maria Grignon de Montfort – wielki czciciel i propagator kultu
Matki Bożej.
Katolicka ludność Wandei, widząc „dobrodziejstwa” rewolucji,
zorganizowała się i postanowiła zastosować bierny opór. Nie
uczestniczono w mszach i nabożeństwach sprawowanych przez
„zaprzysiężonych” duchownych. Potajemnie uczęszczano na Msze św.
odprawiane przez kapłanów, którzy nie wyrzekli się łączności z Ojcem
Świętym. Jednak kielich goryczy został przelany, gdy 21 stycznia 1793
roku rewolucjoniści ścięli na gilotynie króla Francji. W Wandei król
uchodził nie tylko za głowę ojczyzny, ale szanowano go, ponieważ był
pomazańcem Bożym – namaszczonym świętymi olejami na znak, że jego misja
pochodzi od Boga. Takie pojmowanie roli i znaczenia króla było dla
Wandejczyków czymś bezdyskusyjnym i naturalnym.
Zbrodnia królobójstwa została odczytana jako cios nie tylko w
monarchię, ale i w cześć należną Bogu. Zaczęto samorzutnie organizować
powstańcze oddziały, aby stawić czynny opór „rewolucyjnemu porządkowi”.
Odpowiedzią „apostołów Republiki” były zmasowane ataki i rzeź niewinnej
ludności cywilnej na niespotykaną dotąd skalę.
Szczegółowy opis powstania wandejskiego przekroczyłby ramy tego
tekstu. Ale warto w tym miejscu zwrócić uwagę na pewną cenną pracę,
która ukazała się w zeszłym roku. Jest to bardzo rzetelna i szczegółowa
monografia traktująca o tym rozległym zagadnieniu. Jej autorem jest
profesor paryskiej Sorbony Reynald Secher, a dzieło jego wieloletnich
badań nosi tytuł „Ludobójstwo francusko-francuskie. Wandea – departament
zemsty”.
Książka Sechera jest głęboką analizą ludobójstwa rewolucyjnego
udokumentowaną ogromną ilością naocznych relacji z tamtych wydarzeń.
Przytoczmy dla przykładu chociaż kilka. Jeden z generałów dowodzących w
stłumieniu powstania napisał: „Co do mnie, kazałem zapolować na wszystko
co wokół mej kwatery i nakazałem, żeby podczas naszego marszu
codziennie moi myśliwi dostarczali mi dar z dwudziestu głów bandytów
[tak powszechnie rewolucjoniści nazywali Wandejczyków – P.S.], tylko dla
mojej własnej przyjemności. Aż dotąd regularnie otrzymywałem ten
podarunek, ale ostatnio zaczyna brakować zwierzyny, która szybko
zmniejsza swój stan. Chyba wkrótce będę zmuszony, z powodu posuchy,
zmniejszyć liczbę ustaloną między mną a moimi braćmi. Ostatnia
dwudziestka, jaką mi przedstawiono, została zaskoczona w środku lasu
podczas odprawiania ceremonii ku czci tyranów”.
Ponieważ zabijanie z użyciem gilotyny było dla oprawców zbyt mało
wydajne, ten typ uśmiercania zarezerwowali tylko dla znaczniejszych osób
– księży, szlachty i bogatszych mieszczan. Dla reszty stosowano karę
śmierci w innej postaci. Jeden z „obywateli” pisał do swojego znajomego:
„Mój przyjacielu, z przyjemnością donoszę ci, że ci bandyci są już
zlikwidowani. Od ośmiu dni przyprowadzają ich tutaj w ilościach nie do
policzenia. Przybywa ich w każdej chwili. Ponieważ ich rozstrzeliwanie
zabiera dużo czasu i zużywa się przy tym proch i kule, przyjęto pomysł,
aby powsadzać pewną ich liczbę do starych statków, wypłynąć z nimi na
środek rzeki, pół mili od miasta i tam zatopić te statki. Takiej
operacji dokonuje się codziennie”. Według obliczeń Sechera tylko
jesienią 1793 roku utopiono w Loarze ok. 4800 osób!
Mimo ogromnej liczby zabitych departament Wandea nie miał zamiaru się
poddać. Taka postawa jeszcze bardziej rozsierdziła przywódców
rewolucji. Jeden z nich wołał na zamkniętym spotkaniu: „Niepojęta Wandea
ciągle istnieje… Jest zagrożeniem, może stać się niebezpiecznym
wulkanem (…) Nigdy, od czasu szaleństwa wypraw krzyżowych, nie widziano
tak wielu ludzi od razu zjednoczonych spontanicznie pod sztandarem
wolności, by zgasić ten zbyt długo trwający pożar w Wandei (…) Trzeba to
właśnie mieć na uwadze, by uderzyć w nich za jednym zamachem.
Zniszczcie Wandeę! (…) Wandea i raz jeszcze Wandea, to jest ten żarzący
się polityczny węgiel, pożerający serce Republiki Francuskiej; tam
właśnie trzeba uderzyć (…) Trzeba niszczyć, do granic ich wytrzymałości
(…)”. Jeden z generałów wojsk republikańskich wołał: „Wandea musi stać
się narodowym cmentarzem!”. Dowódca pierwszej kolumny wkraczającej do
Wandei tak instruował swoich żołnierzy: „Rozkazuję wam zatem palić
wszystko, co nadaje się do spalenia, i brać pod bagnety każdego
mieszkańca, którego spotkacie na swej drodze. Wiem, że mogą być jacyś
patrioci w tym kraju; wszystko jedno, musimy poświęcić wszystkich”.
Pewien kapitan z Batalionu Wolności wysłał do swej siostry list z następującym opisem:
„Nasi żołnierze przemierzają te okropne drogi po smutnych pustkowiach
Wandei… Gdziekolwiek się udajemy, niesiemy pożar i śmierć. Wiek, płeć,
nic się nie liczy. Wczoraj jeden z naszych oddziałów spalił wioskę.
Pewien wolontariusz zabił własną ręką trzy kobiety. To okrutne, ale
ocalenie Republiki stanowczo tego wymaga(…)
Co za wojna! Rozstrzeliwujemy każdego napotkanego człowieka. Wszędzie
ziemia usłana jest trupami; wszędzie płomienie zbierają żniwo (…)
Występki nie ograniczają się do rabunku. Gwałt i barbarzyństwo posunięte do ostateczności mają miejsce wszędzie. (…)
Widziano żołnierzy niosących dzieci na bagnetach albo pikach, przebitych przy matczynej piersi razem z matką (…)”.
Powstanie ostatecznie stłumiono w 1802 roku. Według szacunków Sechera
do tego czasu w samej Wandei zginęło co najmniej ok. 120 tysięcy osób.
Wziął on pod uwagę tylko zgony zewidencjonowane.
Jako podsumowanie niech posłużą słowa włoskiego pisarza katolickiego
Vittorio Messoriego (...)
Messori stwierdza: „Wszystko, co w praktyce wykorzystało SS, zostało
już wcześniej dokonane przez ‚demokratów’ wysłanych z Paryża: z
wygarbowanej skóry mieszkańców Wandei zrobiono buty dla urzędników, z
delikatniejszej skóry kobiet zrobiono rękawiczki. Przegotowano setki
trupów, aby uzyskać z nich tłuszcz i mydło. W Wandei po raz pierwszy
zastosowano broń chemiczną, używając trujących gazów i zatruwając wodę.
Ówczesnymi komorami gazowymi były statki, załadowywane wieśniakami i
księżmi, wyprowadzane na środek rzeki i zatapiane”.
Paweł Sieradzki
Artykuł ukazał się w 2004 w Naszym Dzienniku
Za: https://armiaboga.wordpress.com/2018/08/25/wolnoscrownosc-ludobojstwo/#more-95