W kwestii wszystkich dziś zajmującej: wyniki wyborów (w Polsce) nie są bardziej zajmujące, niż same wybory;
- wygrała je partia projankeskiego ekstremizmu, będąca de facto agenturą wpływu Waszyngtonu;
- główną siłą opozycyjną pozostają liberałowie, którzy na okoliczność
wyborów wchłonęli postkomunistycznych technokratów – w przypadku jednego
z ugrupowań udających lewicę, w przypadku zaś drugiego, już nawet nie
próbujących udawać ludowców. Liberałowie tym tylko różnią się od
zwycięskich neokonserwatystów-neopiłsudczyków, że w przeciwieństwie do
tamtych nie odrzucają zachodniej Europy – przy założeniu, że ta jest
demoliberalna i atlantycka;
- w miejsce postkomunistycznej lewicy
technokratycznej powstała lewica będąca polską wersją lewicy
zachodnioeuropejskiej, czyli dopełniła się westernizacja polskiej
lewicy;
- prawicę wciąż, jak już od ćwierćwiecza, dominują
kolibry i neoendecy; jak zawsze, balansują oni na granicy progu
wyborczego, jak zawsze – gdy się dogadają i zbiorą do kupy (albo gdy np.
poprze ich popularna katolicka rozgłośnia radiowa), to przy
sprzyjającej koniunkturze próg ten minimalnie przekraczają; jak zawsze –
w oficjalnym obiegu reprezentują ich postaci niezbyt poważne (a to
jakiś kark z siłki, a to etatowy klaun polskiej polityki). Ideowo w tym
środowisku nie zmieniło się w zasadzie nic i nadal jego tożsamość to po
części zbiór przypadkowych i pozbawionych treści (a bardzo często też
zwyczajnie głupich) wykrzyknień, a po części echo różnych ideologicznych
wrzutek podsuwanych im przez ośrodki reżymowe. W związku z tym,
środowisko to nie jest w stanie stać się realną alternatywą dla reżymu, a
wszelkie próby w tym kierunku blokowane są bądź przez ideologiczne
ograniczenia, bądź przez zabiegi osób z kierownictwa tego środowiska,
których ambicje to dołączenie do oligarchii, a nie stworzenie
kontrelity.
Ja jestem zdania – i powtarzałem to wielu osobom – że
interesujące nie jest dziś to, czy wybory wygra partia X lub partia Y,
ewentualnie czy partia Z zdobędzie mandaty, czy ich nie zdobędzie.
Polska ulega westernizacji/globalizacji/amerykanizacji i istotne jest,
że żadna licząca się siła społeczna w naszym kraju tego faktu nie
dostrzega, ani nie widzi w tym problemu. Istotną zmianą byłoby więc
jedynie wytworzenie się ośrodka, który będzie te procesy identyfikował, i
będzie przy tym identyfikował je jako coś złego. Dla wytworzenia
takiego bieguna politycznego nie mają żadnego znaczenia roszady pomiędzy
ugrupowaniami akceptującymi paradygmat atlantycki, bo też na gruncie
żadnego z nich powstanie alternatywy dla atlantyzmu nie jest możliwe.
Co więc powinien reprezentować sobą ośrodek odrzucający paradygmat
atlantycki, którego przystąpienie do walki politycznej (niekoniecznie
drogą udziału w wyborach), czyniłoby zasadnym odejście od zasady bojkotu
demoliberalnej polityki?
1. W płaszczyźnie ideowej, odejście od
demoliberalizmu w kierunku Tradycji; forma jest mniej ważna: osobiście
znam ludzi jakoś tam wpisujących się w ten paradygmat, którzy tęsknią z
PRL-em, znam katolików, znam rodzimowierców, znam prawosławnych, a
pewnie są też jacyś jeszcze inni. W każdym razie, to wszystko formy –
zepsute przy tym w dużej mierze przez nowoczesność i postmodernizm;
które Tradycji bynajmniej nie mogą więzić, a w zasadzie wszystkie z tych
dostępnych w dzisiejszej Polsce są zbyt spaczone i zubożone, by mogły
ją w sobie pomieścić. Czyli, wiadomo mniej więcej jak by to mogło
wyglądać: jakiś „silny człowiek” na czele wspólnoty politycznej,
autorytet zamiast demokratycznego egalitaryzmu, kara śmierci,
patriotyzm, obyczajowy konserwatyzm, szacunek dla poprzednich pokoleń,
cnoty rycerskie w społeczeństwie, taki „kościół, szkoła, strzelnica”
zamiast „life, liberty and pursuit of happiness”.
2. na
płaszczyźnie geopolitycznej zwrot na Wschód; powiem to, czego boją się
mówić wprost nawet nasi antysystemowcy, kręcąc coś o „wielowektorowości”
i „równym dystansie do wszystkich”: tak, Polska powinna z Rosją zamiast
z USA, z Iranem zamiast z tworem syjonistycznym, z Chinami zamiast z
Zachodem, z trzecim światem zamiast z anglosferą, ze wszystkimi ruchami
wyzwoleńczymi zamiast z demoliberalną i kapitalistyczną międzynarodówką.
Nasza przyszłość to Nowy Jedwabny Szlak i Eurazja, a nie demoliberalna
wspólnota euroatlantycka. W praktyce oznaczałoby to: usunięcie baz USA,
wystąpienie z NATO, wystąpienie z UE, wyrzucenie zachodnich fundacji,
środków masowego przekazu i NGO'sów, odrzucenie zachodniej globalizacji.
3. Na płaszczyźnie ekonomicznej odejście od kapitalizmu w
kierunku gospodarki wytwórczej; zakaz lichwy; kontrola bogactwa i
aktywności gospodarczej (oraz ich stosowne ograniczanie); wiarygodne
pokrycie dla waluty; upaństwowienie strategicznych gałęzi gospodarki i
wzięcie odpowiedzialności przez państwo za porzucone niesłusznie sektory
jak np. budownictwo mieszkaniowe; na poziomie mikroekonomii oparcie
gospodarki na rolnictwie zorganizowanym w małe rodzinne gospodarstwa i
sieci małych miast lokalnych obsługujących okolicę i zaopatrywanych
przez nią w żywność; odejście od produktywizmu w gospodarce i
konsumpcjonizmu w społeczeństwie w kierunku rozwoju zrównoważonego.
Jeśliby się pojawiła siła proponująca coś takiego, takie właściwe
rozumiane „pracę, pokój, patriotyzm”, bez domieszek libertyńskich,
rasistowskich, szkalowania tego lub innego elementu naszej przeszłości i
nurtu polskiego patriotyzmu, bez wyznaniowego lub narodowego
szowinizmu, bez marksistowskich przesądów klasowych, na zasadzie
solidaryzmu całej twórczej wspólnoty politycznej („pracujący wszystkich
klas, łączcie się!”), z wykluczeniem jedynie ewidetnego
kapitalistycznego pasożytnictwa, to byłby to fakt naprawdę znaczący i
interesujący. I nad zaistnieniem takiego faktu należy właśnie pracować.
Wybory i cały towarzyszący im teatrzyk niczym interesującym natomiast nie są, i żadnego znaczenia nie mają.
Za: facebook.com