"Polska na nikogo nie napadła, nikogo nie więziła, nikogo nie okupowała,
by stracić Lwów. Nie wydarzyła się sprawiedliwość dziejowa. Wołanie o
polski Lwów nie jest więc wołaniem imperialistów, nacjonalistów, ale
wołaniem o sprawiedliwość. Niemcy za wojnę zapłaciły utratą Gdańska i
Szczecina. A za jakie winy Polska miała zapłacić tracąc Lwów i Wilno?". Polska nie wywołała drugiej wojny światowej. Nie zrealizowała agresji
tak na Niemcy jak i na Związek Sowiecki. Mimo to została ograbiona z
połowy terytorium. Owszem, w ramach reparacji za niemiecką agresję
otrzymaliśmy Ziemie Zachodnie i Północne. Taka była cena Niemiec za to,
co zostało wyrządzone Polsce w latach 1939-1945. Odebranie
Rzeczpospolitej Kresów Wschodnich nie miało związku z wojną
polsko-niemiecką. Nie było ono nawet skutkiem wojno polsko-sowieckiej,
bo do takiej – mimo powszechnego sowieckiego terroru i otwartej agresji –
w istocie nigdy nie doszło. Nie było też efektem akcji
narodowowyzwoleńczej Ukraińców, Białorusinów czy Litwinów. Stalin – za
pełną zgodą Churchilla i Roosevelta – po prostu zabrał te ziemie i
przyłączył je do ZSRR. Po prostu…
„Lwów” i „Wilno” – te dwa słowa, nie ważne w jakim wypowiedziane
kontekście, ranią Polską duszę boleśnie. Wyrwane przemocą polskie serca,
stolice nie polskiego imperializmu, ale polskiej kultury, sztuki,
nauki. Polacy nigdy nie zapomną tych dwóch serc wyrwanych z polskiego
ciała. Nigdy. To zbyt ważne dla polskości.
Marzenie o polskim Lwowie, o polskim Wilnie to nie wyraz polskiego
imperializmu, to nadzieja na to, że sprawiedliwości stanie się zadość,
na to że stalinowska grabież w biały dzień kiedyś doczeka się słusznego
końca. Te słowa, to nie retoryka antyukraińska, antylitewska. To nie
Litwini odebrali nam w 1945 r. Wilno, nie Ukraińcy – mimo aktów terroru –
odebrali nam Lwów. Odebrał nam je Stalin.
Barierą w kontaktach z Ukraińcami nie jest utrata Lwowa, ale ich
polityka historyczna sprowadzająca się do kultu zbrodniarzy z UPA. PO
1945 r. Lwów nie znalazł się w granicach państwa ukraińskiego, nie
Ukraińcy odebrali Polsce to miasto. Lwów sowieckimi rękami znalazł się w
granicach państwa sowieckiego. Aby przypieczętować zdobycz przepędzona
została lwia część ludności polskiej Kresów Południowo-Wschodnich, w tym
także moi dziadkowie. Jeżeli więc na Podolu, Wołyniu polskie
pierwiastek jest słaby to nie dlatego, że polskość od zawsze etnicznie
była na tych terenach fikcją, że była tam siłą nienaturalną, butem
polskiego imperializmu. Dziś polskość tam jest słaba, bo przeszła przez
masową eksterminację z rąk ukraińskich faszystów, bo przeszła masowe
deportacje w głąb ZSRR, tak jak inny mój dziadek, który z tej
nieludzkiej ziemi nigdy nie powrócił, bo ci którzy z tej kaźni ocaleli
zostali zmuszeni do opuszczania swoich majątków i ucieczki na zachód, bo
wreszcie przez całe lata trwania państwa sowieckiego ale i teraz w
czasach państwa ukraińskiego polskość jest sekowana w każdej postaci. To
dlatego dziś ogień polskości na Kresach Południowo-Wschodnich ledwo się
tli. Nie dlatego, że nigdy go nie było, ale że go w straszny sposób
próbowano zgasić.
Nie jest więc antyukraińską retoryką mówienie o polskim Lwowie,
marzenia o powrocie tego miasta do macierzy. Jest to retoryka
antysowiecka, uderzająca w grabież z 1945 r. Dziś Lwów w większości
zamieszkują Ukraińcy, podobnie jak w większości zamieszkują Stryj,
Tarnopol, Trembowlę. Jeszcze siedemdziesiąt lat temu nie tak wyglądała
struktura narodowościowa tych miast. Niestety, ale Ukraińcy stali się
paserami, którzy czerpią korzyści ze stalinowskiej kradzieży.
„Polski Lwów” – nie jest także retoryka szowinistyczna. To dziś, a
nie w czasach polskich, przez Lwów maszerują oddziały faszystowskich
zbrodniarzy, „bohaterskiej armii” która toczyła bitwy z kobietami i
dziećmi, to dziś Lwów przyozdobiony jest szowinistycznymi barwami,
pomnikami zbrodniarzy. A przecież ten polski Lwów, do którego tęsknimy
to miasto polskiej kultury, ale żyjącej w sympatii z innymi kulturami
żydowską, ormiańską, ukraińską – to miasto ludzi otwartych i pogodnych
jak w najsłynniejszej piosence „i bogacz i dziad/tu są za pan brat/i
każdy ma uśmiech na twarzy”. To jest polski Lwów właśnie.
Polska na nikogo nie napadła, nikogo nie więziła, nikogo nie
okupowała, by stracić Lwów. Nie wydarzyła się sprawiedliwość dziejowa.
Wołanie o polski Lwów nie jest więc wołaniem imperialistów,
nacjonalistów, ale wołaniem o sprawiedliwość. Niemcy za wojnę zapłaciły
utratą Gdańska i Szczecina. A za jakie winy Polska miała zapłacić tracąc
Lwów i Wilno?
Czy mamy się wstydzić, że nas tak niedawno przecież okradziono z
czegoś najcenniejszego? Podczas niedawnego meczu z klubek ukraińskim
kibice Legii Warszawa wywiesili transparent z Napisami Lwów i Wilno z
herbami tych miast na tle polskiej flagi. Piotr Pogorzelski z Polskiego
Radia określił to mianem „wstydu dla Polski” [w rzeczywistości Piotr Pogorzelski określił w ten sposób zachowanie kibiców Legii poza stadionem, w centrum Kijowa
- KRESY.PL], Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz blogerka polityki.pl
określiła ten transparent „biało-czerwoną płachtą z haniebnym napisem”,
Michał Gąsior z natemat.pl również ubolewał w związku z pojawieniem się
transparentu. Nie po raz pierwszy w polskich mediach uprawiana jest
pedagogika wstydu. Przypuszczam, że z radością przyjęliby inny
transparent, ufundowany przez Polaków z Kresów i umieszczony na murach
polskiego konsulatu we Lwowie: przepraszamy, że jeszcze żyjemy.
Lwów boli i wraca - każdy, kto zna Polskę, wie jak dotkliwy jest ten
ból. Zna go pewnie też i Putin. Słowa, których dziś wypiera się Radosław
Sikorski, które miały paść w czasie rozmowy Putina i Tuska, słowa o
polskim Lwowie, mogły paść. To odwołanie się do ogromnej polskiej
emocji. Ta cwana bestia doskonale o tym wie. Lwów nie jest już
własnością Kremla i dziś – nie tak jak w 1945 r. – to nie Moskwa będzie
dyktować status tego miasta. Polskie marzenie o Lwowie jednak żyje.
Sprawiedliwości dziejowej boją się Ukraińcy, którzy alergicznie reagują
na każdy przejaw polskości na zachodzie swojego kraju. W samym Lwowie
miejscami ma to już obraz obsesji. Nie potrafię powiedzieć dziś jakim
sposobem, ale kiedyś Lwów wróci do Polski, mimo iż dziś wydaje się to
marzeniem szaleńca. Chyba Waldemar Łysiak pisał ostatnio, że historia
zna zbyt wiele niesłuchanych, niewyobrażalnych zwrotów, by móc ot tak
wykluczyć powrót Lwowa do macierzy.
Bartłomiej Królikowski
Za: http://www.kresy.pl/publicystyka,opinie?zobacz%2Flwowskie-marzenie#