W Europie, nawet w krajach katolickich, takich
jak Francja czy Włochy, wojujący prawicowi ekstremiści wolą się
odwoływać do nazizmu, socjaldarwinizmu, integralnego tradycjonalizmu
Evoli – do wszystkiego poza chrześcijaństwem - mówi "Frondzie LUX"
Jarosław Tomasiewicz.
Leszek Zaborowski: W
kontekście potencjalnych aktów terrorystycznych na terytorium Europy,
Stanów Zjednoczonych czy Kanady myślimy dziś zwykle o zagrożeniu ze
strony islamistów. Wydaje mi się jednak, że w latach 60., 70. i 80. XX
wieku terroryzm był na tych obszarach przede wszystkim domeną skrajnej
lewicy. Najczęściej wspomina się przykłady Niemiec i Włoch, ale zjawisko
chyba nie ograniczało się do tych państw?
Jarosław Tomasiewicz:
Oczywiście. Tak jak dziś ikoną terroryzmu jest Osama bin Laden, tak
30–40 lat temu byli to Ulrike Meinhof i Andreas Baader. Fala lewackiego,
na ogół neomarksistowskiego, terroryzmu wezbrała po studenckiej rebelii
1968 roku. To Frakcja Armii Czerwonej (RAF) w Niemczech, Czerwone
Brygady we Włoszech, Akcja Bezpośrednia we Francji, Gniewna Brygada w
Wielkiej Brytanii, Meteorologowie (Weathermen) w USA, Lewica Rewolucyjna
(Dev Sol) w Turcji, Japońska Armia Czerwona – by wymienić tylko
najważniejsze. Dodajmy do tego ugrupowania „narodowowyzwoleńcze”, czyli
separatystyczne i irredentystyczne: ETA, IRA, Front Wyzwolenia
Narodowego Korsyki, Front Wyzwolenia Quebecu, Czarne Pantery, Partię
Pracujących Kurdystanu, które na ogół też przyjmowały frazeologię
lewicowo-rewolucyjną... Apogeum ich działalności to lata 1977–1978 –
porwania premiera Aldo Moro we Włoszech i prezesa związku pracodawców
Hannsa Martina Schleyera w RFN.
Dlaczego ugrupowania „narodowowyzwoleńcze” – a więc w swej istocie nacjonalistyczne – przyjmowały lewicową ideologię?
–
Nacjonalizm mniejszościowy z natury rzeczy ma charakter rewolucyjny,
więc szuka sojuszników wśród innych wrogów status quo. Do tego dochodzi
kwestia swego rodzaju intelektualnej mody czy też, jak kto woli,
hegemonii. Po II wojnie eksplodowała dekolonizacja, a ruchy
antykolonialne miały na ogół charakter lewicowy, zaś np. ETA wzorowała
się na algierskim Froncie Wyzwolenia Narodowego. Doskonale widać to w
Irlandii Północnej, gdzie praktycznie całe spektrum polityczne
społeczności irlandzkiej (katolickiej) zostało zdominowane przez lewicę:
od umiarkowanej (Socjaldemokratyczna Partia Pracy) przez radykalną
(Sinn Féin/IRA) po skrajną (Irlandzka Republikańska Partia
Socjalistyczna i jej przybudówka Irlandzka Armia Wyzwolenia Narodowego,
INLA). Natomiast druga, brytyjska (protestancka) strona barykady to
głównie centroprawica (Ulsterska Partia Unionistów), prawica
(Demokratyczna Partia Unionistów) i ultraprawica (Ulsterska Awangarda),
choć istnieją też lewicowi unioniści (Postępowa Partia Unionistów).
Grupy paramilitarne lojalistów – Ulster Defence Association, Ulster
Volunteer Force, Loyalist Volunteer Force – odzwierciedlały to
zróżnicowanie ideologiczne.
Jak często po terror sięgali
ci, którzy uznawali się za obrońców tradycyjnych wartości, ładu,
narodowej tożsamości? Mam tu na myśli zarówno grupy ze skrajnej prawicy,
jak i te odrzucające podobną identyfikację choćby na rzecz tzw.
trzeciej pozycji, inaczej terceryzmu. Czy były one liczne?
–
To zależy w jakim okresie. Przykładowo w dwudziestoleciu międzywojennym
terror, terroryzm zdecydowanie częściej stosowali ultraprawicowcy.
Tu
może poczynić należałoby uwagę natury terminologicznej: zdaję sobie
sprawę, że dla wielu czytelników „Frondy” naziści, faszyści itp. nie
mają nic wspólnego z prawicą, są lewicowcami. Ich stosunek do tradycji
nieraz rzeczywiście pozostawał ambiwalentny, podobnie program
gospodarczy. Tym niemniej trzeba pamiętać, że ruchy te powstały jako
reakcja na działania komunistycznej czy socjaldemokratycznej lewicy i to
lewica pozostawała (pomijając sporadyczne przypadki „sojuszu
ekstremów”) ich głównym wrogiem. Doskonale widać to nie tylko w
propagandzie (nawet jeśli przejmowała ona czasem część frazeologii i
haseł przeciwnika), ale właśnie na twardym gruncie statystyki ofiar
przemocy. Z rąk nazistów czy faszystów ginęli głównie komuniści i
odwrotnie. Jeśli więc kogoś razi użycie w tym kontekście określenia
„ultraprawicowy”, może mówić „antylewicowy”...
I właśnie takie
ugrupowania najchętniej, najintensywniej, najbardziej systematycznie
sięgały wtedy po przemoc: squadristi we Włoszech, freikorpsy i Oddziały
Szturmowe NSDAP w Niemczech, Żelazna Gwardia w Rumunii, Kaptur (La
Cagoule) we Francji, Falanga w Hiszpanii, Organizacja Ukraińskich
Nacjonalistów, chorwaccy ustasze... Ich liczebność szła w tysiące,
stosowały przemoc na skalę masową: od starć ulicznych (np. krwawa
niedziela w Altonie w 1932 roku) po spektakularne zamachy, takie jak
zabójstwo króla Jugosławii Aleksandra i francuskiego premiera Barthou w
Marsylii w 1934 roku.
Pamiętajmy jednak, że w tych czasach
obyczaje polityczne były dużo brutalniejsze niż obecnie. W Niemczech
komuniści nie byli bezbronnymi owieczkami masakrowanymi przez nazistów –
komunistyczny Związek Czerwonych Frontowców dotrzymywał w ulicznej
przemocy kroku SA (przykładem może być choćby zabójstwo Horsta Wessela).
Swoje bojówki posiadały też partie umiarkowane: konserwatyści (Stalowy
Hełm), socjaldemokraci (Żelazny Front), a nawet liberałowie (Zakon
Młodoniemiecki)!
A po II wojnie światowej?
–
Po II wojnie palma pierwszeństwa w terroryzmie początkowo nadal
należała do skrajnej prawicy – taki charakter miała Tajna Organizacja
Wojskowa (OAS), terroryzująca swymi zamachami Francję w pierwszej
połowie lat 60. (słynne są choćby próby zgładzenia prezydenta de
Gaulle’a, uwiecznione przez Fredericka Forsytha w Dniu szakala). W USA w
tym samym czasie nasiliły się akty przemocy ze strony Ku-Klux-Klanu,
wymierzone w aktywistów ruchu praw obywatelskich.
Natomiast
później terroryzm ultraprawicowy (czy też, jak kto woli, antylewicowy)
wyraźnie osłabł. Przemocą w zasadzie przestała posługiwać się prawica
konserwatywna, co przed II wojną wcale nie było oczywiste; wyjątek
stanowiła tzw. Służba Akcji Obywatelskiej (SAC), utworzona w 1960 roku
przez gaullistów. W Stanach Zjednoczonych znaczny rozgłos zyskał ruch
Posse Comitatus, jednak Posse, oparte na idei niezależnych od państwa
szeryfów, miało charakter raczej parapolicyjny niż terrorystyczny (choć
niektórzy jego członkowie, jak Gordon Kahl, zamieszani byli w akty
przemocy). Tu i ówdzie egzystowały niewielkie bojówki neofaszystów
(Wehrsportgruppe Hoffmann czy Volkssozialistische Bewegung Deutschlands w
RFN, The Order i Aryan Republican Army w USA), pozbawione wszakże
politycznego znaczenia.
Z krajów europejskich jedynie we Włoszech
utrzymywał się żywotny nurt czarnego terroru: Ordine Nuovo, Ordine Nero,
Lotta di Popolo, Nuclei Armati Rivoluzionari... To ich dziełem była
strategia napięcia, czyli kampania zamachów bombowych w pierwszej
połowie lat 70., która doprowadzić miała do ustanowienia w kraju
prawicowej dyktatury. W 1974 roku w Italii doliczono się 628 aktów
terroru – w lwiej części czarnego. O skali zjawiska świadczy to, że
policja skonfiskowała nie tylko 14 tysięcy pistoletów i 234 tony
materiałów wybuchowych, ale też... dwa działa.
Czy taka sama dynamika występowała na innych kontynentach?
–
Nie. Na przykład w Turcji lata 70. to apogeum terroryzmu prawicowego,
rozszczepionego na dwa nurty: nacjonalistyczny (Ülkücü – Idealiści,
zwani potocznie Szarymi Wilkami) i islamistyczny (Akincilar – Jeźdźcy).
Liczebność Szarych Wilków oceniano w 1980 roku na 200 tysięcy aktywistów
(z organizacji tej wywodził się, przypomnijmy, Mehmet Ali Ağca). Przed
wojskowym zamachem stanu 1980 roku Turcja pogrążała się w pełzającej
wojnie domowej – uzbrojeni ekstremiści z prawa i lewa przejmowali
kontrolę nad całymi dzielnicami czy uniwersytetami. Liczba ofiar
konfliktu sięgała pięciu tysięcy. Również w Ameryce Łacińskiej ten okres
to apogeum działalności szwadronów śmierci – prawicowych bojówek
parapolicyjnych zwalczających pozaprawnymi metodami lewicową opozycję.
Stosunkowo silna pozostawała też skrajna prawica w Japonii, połączona z
przemocą dwojakimi więziami. Z jednej strony są to samurajskie i
militarne tradycje (czego dowodem są nie tylko paramilitarne struktury w
rodzaju Korpusu Obrony Narodowej, ale też spektakularne seppuku
słynnego pisarza Yukio Mishimy w 1971 roku). Z drugiej – bliskie
koneksje z japońską mafią yakuza, z których zrodziła się tzw. prawica
gangsterska (ninkyo uyoku).
Wróćmy jeszcze do metod, którymi posługiwały się wspomniane grupy. Jak często ich działania powodowały ofiary śmiertelne?
–
Nie ma terroryzmu bez ofiar. Specyfiką modus operandi neofaszystowskich
terrorystów była taktyka strzelania w tłum, czyli uderzania na oślep.
Jej teoretyczne uzasadnienie próbował dać Mario Tuti: Jest oczywiste, że
aby potrząsnąć bezwładnymi masami, niekiedy trzeba uderzyć właśnie w
nie, na ślepo. Faktycznie jednak wyrażała ona tyleż antydemokratyczną
ideologię sprawców, ile ich narastające poczucie alienacji. Jej
egzemplifikacjami były zamachy bombowe na placach w Mediolanie (1969) i
Brescii (1974), na dworcu kolejowym w Bolonii (1980 – 80 ofiar!), na
Oktoberfest w Monachium (1980), na urząd w Oklahoma City (1995 – 168
ofiar!!!).
Z jakich środowisk rekrutowali się ich członkowie?
–
Z bardzo różnych. Najwięcej było młodych ludzi z klasy średniej, na
ogół studentów, przeważnie pochodzących z rodzin o faszystowskiej
(mówimy tu o Włoszech) tradycji. Na przykład Franco „Giorgio” Freda,
jeden z najbardziej znanych włoskich czarnych terrorystów, studiował
prawo. Studencki charakter miała generalnie francuska organizacja
Occident. Sporo było też młodzieży, powiedzmy, lumpenproletariackiej. To
też stały składnik bojówek – Wojciech Wasiutyński wspominał, że przed
wojną ONR tworzył tzw. Drużyny Towarzyskie, czyli grupy uliczne typu
gangowego, do których należał element mało zainteresowany ideologią,
poza tym, że nie lubił Żydów i policji. Symptomatyczne, że Josef
Bachmann, który w 1968 roku dokonał zamachu na przywódcę niemieckiej
Nowej Lewicy Rudiego Dutschke, był niewykwalifikowanym robotnikiem. I
wreszcie znajdujemy tam też profesjonalistów – byłych wojskowych,
funkcjonariuszy służb, najemników, na ogół dużo starszych od swych
towarzyszy.
Nieco inaczej wyglądało to w USA, gdzie członkowie KKK
czy Posse Comitatus rekrutowali się w znacznej mierze z farmerów,
robotników fizycznych i drobnych przedsiębiorców.
Czy
często dochodziło w tych czasach do konfrontacji między terrorystami ze
skrajnej lewicy oraz tych podkreślających swój antykomunizm?
–
Do bezpośrednich konfrontacji między lewicowymi i prawicowymi
terrorystami raczej nie dochodziło – jedni i drudzy wszak działali w
konspiracji. Natomiast starcia typu bojówkarskiego – napady na lokale,
bójki uliczne – były (w każdym razie we Włoszech w czasie tzw. lat
ołowiu) na porządku dziennym. Jedną z pierwszych akcji Czerwonych Brygad
było porwanie działacza neofaszystowskiego związku zawodowego CISNAL w
Turynie. Z kolei neofaszyści w 1979 roku wdarli się do budynku rozgłośni
radiowej w Rzymie i ranili z broni palnej pięć debatujących na antenie
feministek. Nierzadkie były też ofiary śmiertelne, jak Sergio Ramelli,
pobity na śmierć przez antyfaszystów na ulicy... Ale Włochy i tak były
względnie spokojne w porównaniu z Turcją, gdzie na stołówkach nie
wydawano studentom noży w obawie przed starciami na tle politycznym!
Na
przełomie lat 80. i 90. lewacki terror zaczyna słabnąć. ZSRR chyli się
ku upadkowi, niektóre organizacje – takie jak włoskie Czerwone Brygady –
w wyniku aresztowań praktycznie przestają istnieć. Czy w tym czasie
wspomniane proporcje zaczynają się zmieniać? A może działalność grup
wywodzących się ze skrajnej prawicy czy ruchów trzeciej pozycji także
uległa równoległemu osłabieniu w latach 90.?
– Czarny
terroryzm, i tak słabszy od czerwonego, słabnie proporcjonalnie jeszcze
bardziej. W USA w latach 90. rozwija się wprawdzie fenomen stanowych
milicji obywatelskich, ale (pomijając już defensywny, a nie
terrorystyczny charakter ruchu) jego impet został zatrzymany przez falę
oburzenia po zamachu w Oklahoma City (sprawca zamachu, Tim McVeigh,
oskarżany był, trochę na wyrost, o związki z milicją). Efemeryczny
charakter miał też terroryzm tzw. Armii Boga – luźnej siatki wojujących
przeciwników aborcji, którzy przeprowadzali zamachy na kliniki i lekarzy
dokonujących zabiegów przerywania ciąży. W Europie najbardziej znana
grupa neofaszystowska stosująca przemoc – opiewany w skinowskich
piosenkach brytyjski Combat 18 – miała charakter bardziej chuligański
niż terrorystyczny: jej członkowie swoje porachunki załatwiali za pomocą
pięści, pałek i noży, jedyna próba bardziej zaawansowanego
technologicznie zamachu bombowego spaliła na panewce. Złożony ze
skinheadów i kiboli Combat 18 to przykład ciekawego zjawiska:
subkulturyzacji ekstremów. Polityczni ekstremiści zostają wypchnięci nie
tylko z politycznego mainstreamu, ale w ogóle z głównego nurtu życia
społecznego, ich oazą stały się subkultury. Przykładem może być
utworzony przez norweskich blackmetalowców nazistowski i satanistyczny
Black Circle, odpowiedzialny na początku lat 90. za serię podpaleń
kościołów i dwa zabójstwa. Jeszcze bujniej rozkwitło to zjawisko w USA,
gdzie biali rasiści tworzą liczne więzienne, uliczne i motocyklowe
gangi, takie jak Aryan Brotherhood, Nazi Lowriders czy Public Enemy No.
1. Podkreślić jednak trzeba, że mają one charakter czysto kryminalny,
nie stawiają sobie celów politycznych.
Ponadto w latach 90. coraz
częściej pojawiała się postać „samotnego wilka” – kompletnie
wyalienowanego ekstremisty, który do stosowania terroru nie potrafi
przekonać nawet ludzi o podobnych poglądach, dlatego zamachy planuje i
przeprowadza w pojedynkę. To przypadki Davida Copelanda w Wielkiej
Brytanii czy Franza Fuchsa w Austrii.
Jak często
terrorystyczna aktywność skrajnej prawicy czy ugrupowań trzeciej pozycji
była w czasie zimnej wojny prowokowana przez CIA i inne służby
specjalne? W tym kontekście często przywołuje się choćby przykład Włoch i
operacji „Gladio”.
– Dobre pytanie, ale bez dostępu do
archiwów tajnych służb pewnie długo nie poznamy na nie odpowiedzi (jeśli
w ogóle). Autorzy tacy jak Daniele Ganser (NATO’s Secret Armies) czy
Philip Willan (Puppetmasters) skłonni są postrzegać terroryzm jako jeden
wielki teatr marionetek. Według Willana CIA miało sterować nawet
działalnością Czerwonych Brygad poprzez swojego agenta, znanego dziś
teoretyka ultralewicy Antonia Negriego! Moim zdaniem nie można sprawy
tak upraszczać. Choć nie lekceważę teorii spiskowych, to podchodzę do
nich sceptycznie. Jest faktem, że tajne służby Wschodu i Zachodu starały
się infiltrować i wykorzystywać organizacje terrorystyczne. Zarazem
wszelka zakulisowość, brak kontroli stwarzają pokusę nielegalnych
działań i załatwiania swoich interesów. Przypomnijmy, że w czasie zimnej
wojny w krajach NATO tworzono zakonspirowane paramilitarne struktury
(we Włoszech pod nazwą Gladio), które miały uaktywnić się w przypadku
komunistycznego przewrotu. W słabym, skorumpowanym i silnie
upartyjnionym państwie takim jak Włochy tajne służby lub przynajmniej
pewne ich ośrodki mogły się uniezależnić i prowadzić własną grę, czego
dowodzi historia loży masońskiej P2. Z kolei antykomunizm mógł być
płaszczyzną współdziałania pewnych konserwatywnych sektorów
establishmentu i prawicowych ekstremistów. W listopadzie 1996 roku w
tureckiej wiosce Susurluk miał miejsce wypadek samochodowy, w którym
zginęli jadący tym samym autem Abdullah Çatlı – członek Szarych Wilków i
mafioso – oraz Husejn Kocadağ – wysoki funkcjonariusz policji – a
parlamentarzysta Sedat Bucak został ranny. Zdarzenie to w symboliczny
sposób unaoczniło związki między głębokim państwem (tj. tajnymi
służbami), zorganizowaną przestępczością i ekstremistami.
Tu
jednak warto zwrócić uwagę na ciekawe zjawisko: początkowo włoscy
neofaszyści, mając powiązania z niektórymi ośrodkami władzy, czuli się
częścią status quo, dlatego chcieli autorytarnymi metodami bronić
systemu przed komunistycznym zagrożeniem. Próbą realizacji tego
scenariusza był spisek ks. Junia Borghesego w 1970 roku, zwany Rosa dei
Venti. Stopniowo jednak skrajna prawica wypychana jest z establishmentu,
co skłania niektóre jej odłamy do rzucenia wyzwania status quo
traktowanemu już jako wróg. Wspomniany wcześniej Freda napisał książkę
La disintegrazione del sistema, w której postulowal „sojusz ekstremów” w
celu obalenia systemu demoliberalnego. Podobnie wyglądała sytuacja w
USA. W latach 60. członkowie John Birch Society czy Minutemen chcieli
bronić amerykańskiego systemu politycznego przed zagrożeniem
komunistycznym. Już dwadzieścia lat później, gdy Louis Beam pisał
Leaderless Resistance, prawicowi ekstremiści byli rewolucyjną
mniejszością, inwigilowaną i represjonowaną przez państwo.
Skrajną
prawicę i trzecią pozycję często kojarzymy z takimi zjawiskami jak
neopogaństwo, kult rasy... Jak wielu spośród ich przedstawicieli
sięgających po terror odwoływało się do katolicyzmu, protestantyzmu czy
prawosławia?
– Niewielu. Jedynie w USA
dostrzec możemy chrześcijańską motywację w działaniach Armii Boga. Także
starsza generacja rasistów z KKK odwoływała się do protestantyzmu, ale
już młodsi, choćby ci z The Order, to wyznawcy Aryan Nations (a więc
pewnej mutacji tzw. angloizraelityzmu, który daleko odbiegł od
chrześcijańskich korzeni) lub neopoganie. McVeigh swój czyn motywował
odwetem za krwawe spacyfikowanie sekty Gałąź Dawidowa w Waco, ale nie
jako jej wierny, tylko obrońca amerykańskiej konstytucji. W Europie,
nawet w krajach katolickich, takich jak Francja czy Włochy, wojujący
prawicowi ekstremiści wolą odwoływać się do nazizmu, socjaldarwinizmu,
integralnego tradycjonalizmu Evoli – do wszystkiego poza
chrześcijaństwem. Wyjątkiem była efemeryczna grupa Bojownicy Chrystusa
Króla w Hiszpanii pod koniec lat 70. No i może jeszcze Juan Krohn,
lefebrysta, który w 1982 roku usiłował zasztyletować Jana Pawła II.
Katoliccy integryści pokroju Dereka Hollanda z Third Position może i
wznoszą okrzyk „Niech żyje śmierć!”, ale w czynach pozostają ostrożni.
A Anders Breivik?
Fakt,
Breivik pisał o obronie „chrześcijańskiej Europy”, ale to
nieporozumienie. Breivik odróżnia chrześcijaństwo kulturowe
(Christendom) od religii chrześcijańskiej (Christianity).
Chrześcijaństwo kulturowe aprobuje z pobudek pragmatycznych – jako
jedyną platformę kulturową mogącą połączyć wszystkich Europejczyków. W
swej publikacji Deklaracja niepodległości 2083 przyznaje wprost, że
osobiście nie jest „szczególnie religijnym człowiekiem”.
Często konflikt w Irlandii Północnej przedstawiany jest w kategoriach konfliktu religijnego.
–
Nic bardziej błędnego! Konflikt w Irlandii Północnej nie toczył się o
dogmaty wiary czy nawrócenie heretyków, tylko o mieszkania komunalne,
preferencje w zatrudnieniu i ordynację wyborczą. To konflikt
społeczno-polityczny między dwoma wspólnotami etnicznymi, które na
skutek anglicyzacji Irlandczyków mówią już tym samym językiem, więc
główną różnicę między nimi uwidacznia religia przodków. Zresztą też z
wyjątkami, bo marksistowsko-leninowska INLA chlubiła się protestantami w
swoich szeregach.
Przejdźmy teraz do XXI wieku. Jakie
grupy skrajnie prawicowe i tercerystyczne najczęściej dokonywały aktów
terroru na terenie Europy czy Stanów Zjednoczonych? Które z nich są dziś
uważane za największe zagrożenie?
– Grupy? Żadne. Jak
już mówiłem wcześniej, ultraprawica w krajach Zachodu została zepchnięta
na sam skraj marginesu – tak wąski, że nie ma miejsca dla żadnej
zorganizowanej grupy mogącej stosować terroryzm, gdyż zostałaby rozbita
przez służby, zanim przeszłaby do czynu. W rezultacie występować mogą
jedynie z jednej strony spontaniczne na ogół bójki uliczne (jak ta,
która zakończyła się 2013 roku w Paryżu śmiercią antyfaszysty Clementa
Merica), z drugiej – terror „samotnych wilków”. Najbardziej znanym jest
oczywiście Breivik, ale byli też inni, jak Maxime Brunerie z Unite
Radicale, który w 2002 roku usiłował zabić prezydenta Francji, czy
Gianluca Casseri, tradycjonalista, który w roku 2011 zastrzelił dwóch
Senegalczyków. Czym innym jest potencjał przemocy. Ten
niewątpliwie największy jest w Grecji, gdzie kryzys ekonomiczny w
połączeniu z masowym napływem imigrantów przyniósł bezprecedensowy
sukces Złotego Świtu. Znakiem firmowym tej partii jest z jednej strony
szeroko rozbudowana pomoc społeczna świadczona ubogim Grekom, z drugiej –
vigilantism, czyli organizowanie samoobrony obywatelskiej przeciw
imigrantom. Członkowie Złotego Świtu niejednokrotnie uczestniczyli w
atakach na imigrantów czy lewicowców, z ich rąk zginął w zeszłym roku
komunistyczny raper Pavlos Fyssas. Wprawdzie zabójstwo to było skutkiem
przypadkowej bójki, ale od vigilantismu łatwo przejść do terroryzmu.
Jakie
widzi Pan różnice między nimi a terrorystami doby zimnej wojny? Czy
zmieniły się charakter ich działań oraz typowy profil skrajnie
prawicowego terrorysty?
– To zupełnie inna skala
zjawiska: pół wieku temu istniały zdyscyplinowane organizacje z setkami
czy nawet tysiącami zdeterminowanych członków, teraz mamy do czynienia z
wyalienowanymi indywiduami. Czy zmieniła się motywująca ich ideologia?
Pewnie tak – to w jakiejś mierze znak czasu, że Breivik obnosił się ze
swym antyrasizmem (tak!) i poparciem dla Izraela. Przede wszystkim
jednak, mam wrażenie, zmienił się profil psychologiczny ultraprawicowych
terrorystów i kandydatów na nich. Dziś nie sposób dostrzec w nich
„politycznego żołnierza” – bojownika ascety, którego wyidealizowany
obraz wykreował przywódca Żelaznej Gwardii Codreanu, a próbował
reanimować Derek Holland. To już nawet nie „narzeczony śmierci”,
straceńczy samotnik, na którego stylizował się Stefano Delle Chiaie. To
narcystyczny socjopata pokroju Breivika, pozbawiony empatii, mający
problem z odróżnianiem rzeczywistości od swoich fantazji.
Symptomatyczne, że morderca z Utoya był zagorzałym fanem gier typu
Warhammer...
Od dłuższego czasu obserwujemy w Polsce
ożywienie ruchu narodowo-radykalnego, którego członkom często przypisuje
się – nie oceniam tu, czy słusznie – skłonność do stosowania przemocy.
Czy według pana w przyszłości niektórzy jego działacze mogą sięgnąć po
metody terrorystyczne?
– Nie sądzę. W latach 90. poziom
ulicznej przemocy politycznej był dużo wyższy – bijatyki między
anarchizującymi punkami a skinami nacjonalistami naprawdę były
codziennością. A jednak to bojówkarstwo nie przerosło w terroryzm.
Dlaczego? Po pierwsze, w Polsce nie mamy zakorzenionej tradycji
terroryzmu, pomimo epizodów takich jak sztyletnicy 1863 roku czy PPS
Piłsudskiego w roku 1905. Po drugie, poziom społecznej frustracji
odległy jest od wrzenia i desperacji. Po trzecie, polskie społeczeństwo
pozostaje bierne, nieufne i zatomizowane – ludzi trudno jest wyciągnąć
na legalną manifestację, a co dopiero wciągnąć do terrorystycznej
konspiracji. Problemy Brunona K. ze skompletowaniem grupy zamachowej
dobitnie tego dowodzą. Oczywiście to nie wyklucza wyczynów pojedynczych
szaleńców takich jak Ryszard C., zabójca Marka Rosiaka z łódzkiego biura
PiS, ale to raczej sprawa dla psychologa niż politologa.
Wywiad ukazał się w 73. numerze kwartalnika "Fronda LUX"
Jarosław Tomasiewicz – doktor habilitowany, pracownik Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego oraz członek Rady Naukowej Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. Autor książek, m in. Terroryzm na tle przemocy politycznej i Zło w imię dobra. Zjawisko przemocy w polityce, oraz licznych artykułów naukowych.
Za: http://rebelya.pl/post/7688/prawy-terror