Już wkrótce nastąpi wzrost przemocy związany ze 
społeczną frustracją i pogorszeniem się warunków ekonomicznych, czyli 
utratą części zarobków, bezrobociem oraz walącymi się kredytami. Jak 
zacznie wzrastać przemoc, to władza będzie musiała na to reagować, a ona
 ma do dyspozycji bardzo niewiele narzędzi, oprócz wdrażania własnych 
systemów opresji, także tych miękkich, polegających na kontroli i 
nadzorze - Jarosław Lipszyc z Fundacji Nowoczesna Polska powiedział nam,
 dlaczego powinniśmy się obawiać różnych form inwigilacji ze strony 
państwa.
* Jarosław Lipszyc przewiduje, że 
strach sprawi, że społeczeństwo przyzwyczai się do rozwiązań, które 
dzięki nowoczesnym technologiom dają państwu ogromną wiedzę o 
konkretnych obywatelach. Państwo oferuje nam złudne poczucie 
bezpieczeństwa, tak naprawdę ograniczając prawa człowieka. 
"Psychologicznie przesunęliśmy tę granicę, bo zgodziliśmy się na 
restrykcje" - zauważa. 
* Rozmówca widzi także potencjał do tego, by po zakończeniu pandemii w kraju wybuchła przemoc,  która
 jest absolutnie nieunikniona w sytuacji zamknięcia społeczeństwa w 
przymusowym areszcie domowym: "Nie jestem optymistą, biorąc pod uwagę 
skalę wyzwań, które nas czekają. Nie idealizowałbym ludzi" - mówi. 
* Lipszyc zauważa także, że pandemia 
pokazała nierówności społeczne: "Restrykcje są niesłychanie klasowe. Nie
 cierpimy wszyscy równo" - zdaniem naszego rozmówcy klasa średnia i 
wyższa ma dużo lepsze warunki do izolacji niż przedstawiciele klasy 
pracującej.
        Koronawirus i inwigilacja 
Zróżnicowane metody walki z koronawirusem w różnych krajach rodzą pytania o wykorzystywanie pandemii COVID-19 do umacniania władzy politycznej oraz wprowadzania kolejnych systemów inwigilacji obywateli.
W Chinach uruchomiono np. specjalną aplikację,
 z pomocą której każdy mieszkaniec wyrabia sobie własny kod QR połączony
 z paszportem. Przed wejściem do urzędu czy metra kontrolerzy proszą o 
jego wyświetlenie. Zielony kolor oznacza, że osoba nie jest "ryzykowna",
 z kolei pomarańczowy powoduje ograniczenia w poruszaniu po mieście.
Rząd Korei Południowej także monitoruje telefony 
komórkowe obywateli, a lokalizację zakażonych COVID-19 lub potencjalnych
 nosicieli można podglądać na publicznie dostępnej mapie. Władze kraju 
gromadzą również dane pochodzące z kart płatniczych, a także z 
przeprowadzanych z chorymi wywiadów lekarskich. Wszystko po to, by mapa 
udostępniana mieszkańcom była możliwie dokładna i aktualna. Takie metody
 nie są jednak stosowane tylko w Azji. Mówi się, że do uruchomienia 
systemu cyfrowego monitoringu obywateli szykuje się także prezydent 
Rosji. Ma on m.in. pobierać dane z telefonów komórkowych, analizować 
wyciągi z kart kredytowych oraz gromadzić materiały z monitoringu 
miejskiego.
Nowa aplikacja,
 która pokaże, czy potencjalnie mieliśmy kontakt z zarażonym 
koronawirusem, wkrótce ma się pojawić też w Polsce, a operatorzy 
komórkowi już teraz są zmuszeni do przekazywania władzy pewnych 
informacji na nasz temat. O tym, czy należy się tego wszystkiego 
obawiać, postanowiłem porozmawiać z Jarosławem Lipszycem, prezesem 
Fundacji Nowoczesna Polska, której celem jest działanie na rzecz 
powszechnego prawa do korzystania z informacji oraz wolności słowa i 
komunikacji, szczególnie w mediach cyfrowych.
Michał Bachowski: Mówi się, że w opanowaniu epidemii 
koronawirusa w Chinach i w Korei Południowej pomogła ścisła kontrola 
mobilności obywateli, także cyfrowa. Czy w naszym regionie też możemy 
się spodziewać podobnych rozwiązań?
Jarosław Lipszyc: Wbrew pozorom to
 nie dotyczy tylko Azji. W całym świecie zachodnim widać podobny trend. 
Godzimy się z tym, że pewne swobody i prawa obywatelskie, którymi się 
cieszyliśmy, w obliczu epidemii muszą ulec zawieszeniu. W tej pierwszej 
fazie epidemii koronawirusa, kiedy główną emocją społeczną był strach 
przed nieznanym, spodziewaliśmy się najgorszego. Ludzie, którzy się 
boją, są bardzo skorzy do tego, żeby próbować się chronić przed 
zagrożeniem za wszelką cenę. Właśnie dlatego większość Polaków tak łatwo
 poddała się restrykcjom. To było szczególnie widoczne na początku, 
kiedy realnych narzędzi egzekucji tych restrykcji przecież nie było. 
Policja nie miała wytycznych, w ogóle nie wiedziała, co robić, a ludzie 
sami z siebie zamknęli się w domach i zaczęli w nich siedzieć. To była 
odruchowa reakcja związana ze strachem.
Jeżeli chodzi o narzędzia cyfrowe, to w Polsce 
błyskawicznie pojawiła się kontrola mobilności społecznej w postaci 
aplikacji Kwarantanna Domowa. Obserwowałem z niejakim zdumieniem, że 
zarówno opinia publiczna, jak i środowiska eksperckie - z pewnymi 
wyjątkami, bo np. serwis Niebezpiecznik był dość krytyczny - szybko 
uznały, że wykorzystywanie tego typu narzędzi nadzoru nad 
społeczeństwem, jest uprawnione. Nikt nie mówił, że obrona naszych praw i
 swobód powinna polegać na tym, żeby takich narzędzi nie było albo 
chociaż, żeby ich stosowanie było dobrowolne. Było tylko sprawdzanie, 
czy te narzędzia są adekwatne do założonego celu. Innymi słowy, 
sprawdzanie, czy one rzeczywiście kontrolują, jak się zachowujemy i czy 
przypadkiem nie robią czegoś więcej. Organizacja pozarządowa, która w 
celach działalności ma ochronę prywatności obywateli, ogłosiła tylko 
stanowisko, że jeśli zmusimy obywatela do robienia sobie trzech selfie 
dziennie, to później te selfie muszą być skasowane. A przecież już sam 
akt zmuszenia obywatela do tego, żeby robił sobie zdjęcia biometryczne i
 wysłał je do kontroli, jest niesłychanie opresyjny.
Czy epidemia zwiększy pokusy kontroli cyfrowej obywateli w świecie zachodnim?
 One już się zwiększyły, a my już przesunęliśmy granicę tego, co jest 
społeczne akceptowane jako właściwa forma nadzoru. Prawa i swobody 
obywatelskie najczęściej nie są ograniczane, kiedy wszystko jest dobrze.
 To prawie zawsze dzieje się w sytuacjach kryzysu. Po to właśnie są 
różne stany nadzwyczajne ze swoimi licznymi restrykcjami oraz 
czasowością, która jest istotą stanu wyjątkowego, stanu klęski 
żywiołowej czy stanu wojennego. Wszelkie ograniczenia powinny być 
wprowadzane wyłącznie w ramach określonych stanów nadzwyczajnych i 
wyłącznie na określony czas. Tymczasem my już psychologicznie 
przesunęliśmy tę granicę, bo zgodziliśmy się na restrykcje bez 
ogłoszenia stanu nadzwyczajnego, a więc także bez z góry określonej 
czasowości. To znaczy, że te prawa i swobody obywatelskie są w tej 
chwili ograniczane w sposób trwalszy niż wynikałoby to z logiki stanu 
nadzwyczajnego. To jest coś, czego ja się boję, a na pytanie, czy będzie
 lepiej, odpowiadam, że lepiej już było.
Skoro dzisiaj to wydarzyło się przy koronawirusie, 
to kiedy będą się działy kolejne straszne rzeczy, nie widzę powodu, żeby
 było inaczej. Moim zdaniem w przyszłości czekają nas tylko straszne 
rzeczy, chociażby potężny kryzys gospodarczy, z którym będą związane 
duże niepokoje społeczne.
Jak duże? 
To dopiero się okaże, bo to zależy także od 
tego, jak władza tymi niepokojami będzie gospodarować. W jaki sposób 
będzie organizować działania pomocowe dla znajdujących się w najgorszej 
sytuacji albo zarządzać rosnącą przemocowością w życiu społecznym, która
 jest absolutnie nieunikniona w sytuacji zamknięcia społeczeństwa w 
przymusowym areszcie domowym. Ta sytuacja pokazała zresztą, jak w różny 
sposób może wyglądać izolacja ze względu na podziały klasowe. Nagle się 
okazało, że przedstawiciele klasy średniej i wyższej, którzy mają 
działkę czy domek na wsi, wyjeżdżają tam, żeby pracować zdalnie w 
dobrych warunkach lub po prostu odpocząć. "Słoiki", czyli ludzie z 
awansu w pierwszym pokoleniu, też są w pewnym sensie wygrani, bo wielu z
 nich uciekło do rodziny na wsi. Reprezentanci wielkomiejskiej klasy 
pracującej i "infotariatu", czyli pracownicy korporacji, sklepów, 
sektora usług itd., są natomiast uwięzieni w swoich blokach bez żadnej 
szansy ucieczki. Te restrykcje są niesłychanie klasowe. Nie cierpimy 
wszyscy równo. Dla tych, którzy mają np. M3 na warszawskim Targówku i 
mieszkają tam w 4 czy 5 osób, ograniczenie swobody poruszania się z 
zakazem wyjścia do pobliskiego parku przez ponad miesiąc jest znacznie 
bardziej dotkliwe, niż dla kogoś, kto ma choćby niewielki ogródek. Część
 tych zakazów pełni funkcję czysto represyjną. Przecież policja i 
wojsko, wyrzucając ludzi z psami z parku Praskiego, nie pomagają walczyć
 z epidemią. Ten pokaz siły jest jednak moim zdaniem ważny, bo służy 
przygotowaniu zgody na inne narzędzia kontroli społeczeństwa. Dziś 
Polacy boją się wyjść pobiegać czy przejechać się na rowerze, bo za to 
grożą wielotysięczne kary (od 20 kwietnia parki zostały otwarte i można 
uprawiać sport, jeśli to konieczne dla zachowania zdrowia psychicznego -
 przyp. red.). Władza oczywiście wie, że nie da się zamknąć ludzi w 
domach na zawsze. Jutro dowiemy się, że alternatywą dla siedzenia w domu
 jest obowiązkowy nadzór elektroniczny realizowany przez nasze telefony 
komórkowe. I wtedy społeczeństwo odbierze to jako złagodzenie 
restrykcji, a nie poddanie nas radykalnemu, bezprecedensowemu nadzorowi.
Co z tym nadzorem dalej zrobimy, to jest oczywiście pytanie do władzy. 
Nie możemy jednak zapominać, że mamy narastający z roku na rok kryzys 
klimatyczny. Susza,
 którą będziemy mieli w tym roku, nie jest czymś nowym, to jest nowy 
stan klimatu Polski. Już w najbliższej dekadzie będziemy mieli naprawdę 
gigantyczne problemy z wodą, co oznacza, że musimy zacząć np. całkowicie
 przestawiać rolnictwo, bo inaczej stanie się kompletnie niewydolne. 
Skala tych wyzwań jest ogromna. Koronawirus to jest nic w porównaniu z 
tym, co nas czeka w nadchodzących latach. Pokusa, żeby zarządzać 
społeczeństwem za pomocą coraz ostrzejszych środków kontroli i nadzoru 
elektronicznego, będzie więc coraz większa.
Czy nasze społeczeństwo jest w stanie się 
zgodzić na jeszcze większą kontrolę? Chodzi mi o rzekome różnice między 
Wschodem i Zachodem. Zwykło się mówić, że nacje wschodnie są po prostu 
dużo bardziej posłuszne i przyzwyczajone do różnych restrykcji.
Wszędzie tam, gdzie wspólnota jest nadrzędną wartością, czyli kultura stawia wyżej kolektyw nad jednostką, ludzie są bardziej podatni na różne formy nadzoru.
 W krajach Zachodu, gdzie indywidualizm i wolność jednostki są stawiane 
wyżej niż prawa i obowiązki wspólnoty, dzieje się to teoretycznie w 
mniejszym stopniu. Prawda jest jednak taka, że jesteśmy do siebie 
niesłychanie podobni. Ewolucyjnie jesteśmy gatunkiem społecznym. Tak 
zbudowane są nasze mózgi. Nieustannie szukamy potwierdzenia tego, że 
przynależymy do stada i nie zostaliśmy z niego wykluczeni. Mamy bardzo 
dużą skłonność do poddawania się różnym zachowaniom zbiorowym, co 
pokazuje też reakcja na koronawirusa.
Polacy niezależnie od wykształcenia, miejsca 
zamieszkania czy poglądów politycznych, jednogłośnie zastosowali się do 
tych odgórnie zaordynowanych restrykcji. Działamy tak niezależnie od 
różnic kulturowych. Zachowywanie się tak, jak reszta stada, leży w 
naszej naturze. Jest takie zdjęcie z głosowania w Sejmie nad 
wprowadzeniem do Konstytucji PRL zapisu o przyjaźni ze Związkiem 
Radzieckim. Wszyscy głosują za, a tylko poseł Stomma siedzi z opuszczoną
 ręką. Z punktu widzenia psychologicznego to jest zachowanie na granicy 
heroizmu. Jeżeli dominującą postawą będzie dostosowywanie się do różnych
 restrykcji oraz akceptacja inwigilacji, to sprzeciw będzie niesłychanie
 trudny. To będzie wyraz heroizmu każdego z osobna.
 Co do zwiększonej kontroli, to tak naprawdę społeczeństwa zachodnie już 
się na nią zgodziły, choć oczywiście w różnym stopniu. W Paryżu, żeby 
wyjść z domu, trzeba wydrukować sobie oświadczenie, z jakiego powodu się
 wychodzi i mieć je przy sobie do kontroli, a i tak nawet z nim nie 
można się oddalać dalej niż jeden kilometr od miejsca zamieszkania. We 
Włoszech ludzie są de facto zamknięci w aresztach domowych. Co będzie 
dalej? Facebook już zaproponował wprowadzenie swoich narzędzi nadzoru 
elektronicznego. Chodzi o to, by użytkownicy serwisu oznaczali swój 
status koronawirusowy - zdrowy, zarażony, wyleczony. Następnie, ponieważ
 aplikacja ma dostęp do naszej lokalizacji oraz kontaktów społecznych, 
Facebook może bardzo precyzyjnie sprawdzać, z kim się widzieliśmy, gdzie
 się spotkaliśmy itp.
Pewną nadzieję dają zalecenia Komisji Europejskiej, która podkreśla, iż 
zasadą powinna być dobrowolność poddania się nadzorowi. Ta dobrowolność 
może się jednak okazać iluzoryczna. Przecież, jeśli spojrzeć z pewnego 
punktu widzenia, to już dziś każdy z nas ma przy sobie zawsze włączone, 
nieustannie meldujące o swoim położeniu, wyposażone w mikrofon i kamerę,
 indywidualne urządzenie śledzące. W gruncie rzeczy chodzi tylko o 
doprowadzenie społeczeństwa do miejsca, w którym uzna, że władza ma 
prawo korzystać z tych urządzeń. Jeżeli teraz zgodzimy się na 
wprowadzenie takich rozwiązań dobrowolnie ze względu na walkę z 
koronawirusem, to przecież zmienimy coś bardzo ważnego w świadomości 
społecznej, przesuwając granice tego, co uważamy za normalne i 
akceptowalne. Co będzie dalej, w obliczu tych wszystkich kolejnych 
zbliżających się kryzysów? Pokusa wykorzystania tych narzędzi będzie 
ogromna.
To są pytania, przed którym dziś stoi cały świat, 
zresztą niezależnie od tego, kto aktualnie jest u władzy. Lewica, 
prawica, liberałowie – te pokusy dotyczą wszystkich. W Polsce to 
liberalna Platforma Obywatelska zaczęła ochoczo wdrażać różne narzędzia 
elektronicznego nadzoru. To oni zlikwidowali anonimowe karty SIM na 
telefon, a nie obecna władza. Dzięki temu tworzenie różnych narzędzi 
kontroli społecznej jest dzisiaj dużo łatwiejsze, bo wszyscy mamy 
telefony, które da się jednoznacznie przypisać do konkretnej osoby. 
Mówię o tym, żeby pokazać, że te zmiany nie wynikają z programu 
politycznego tej czy innej partii. One wynikają z potrzeb klasy 
politycznej w ogóle.
Spotkałem się z opinią, że 
społeczeństwo zachodnie jest tak przywiązane do swoich swobód, że w 
pewnym momencie pojawi się duży opór.
Moim zdaniem społeczeństwo nie powie stop. Pamiętajmy o tym, że ludzie 
są niesłychanie plastyczni i podatni na zmiany kulturowe. Wystarczył 
jeden kryzys ekonomiczny, żeby wepchnąć Niemcy do ponurej i morderczej 
dla części obywateli dyktatury faszystowskiej. Co gorsza, prawdopodobnie
 był słabszy od tego, który nas czeka. Już teraz widać, że kryzys z 1929
 roku i 2020 roku to są rzeczy co najmniej porównywalne. Te zmiany 
oczywiście nie dzieją się z dnia na dzień, ale z roku na rok jak 
najbardziej. Wielu z nas na własne oczy obserwowało przecież, jak 
zaawansowane, wykształcone społeczeństwo jugosłowiańskie rzuciło się 
sobie do gardeł, kiedy tylko zaczęło brakować zasobów i można się było 
podzielić wzdłuż jakichś linii społecznych, politycznych, etnicznych czy
 religijnych. Zresztą, to nie ma większego znaczenia jakich. Kiedy 
zacznie brakować wody, żywności czy pracy, to podzielimy się wg takich 
linii, jakie akurat będą. Polska jest krajem narodowościowo jednolitym, 
ale nie zakładałbym w związku z tym jakiejś specjalnej solidarności 
społecznej. Jeżeli nie podzielimy się po linii religijnej czy 
narodowościowej, to podzielimy się po jakiejś innej. Potencjał do tego, 
żeby wybuchła przemoc, jest zawsze. Nie jestem optymistą, biorąc pod 
uwagę skalę wyzwań, które nas czekają. Nie idealizowałbym ludzi. 
Wracając do narzędzi kontroli elektronicznej, to ten trend widać przecież nie tylko w Chinach, ale także w krajach europejskich, w których wartości demokratyczne mają znacznie dłuższą tradycję i teoretycznie powinni być dużo trwalsze. W pewnym sensie izolacja, której jest poddawane całe społeczeństwo zachodnie, jest jak eksperyment więzienny Zimbardo. Przy czym strażnikami póki co są głównie nasi przyjaciele, rodzina i sąsiedzi. To oni pilnują tego, czy ty jesteś w należyty sposób uwięziony. Ja obecnie przebywam u rodziców na wsi, z którymi widuję się w taki sposób, że podchodzimy do siebie najbliżej na trzy metry. Oni się boją, że przywieźliśmy z miasta koronawirusa. Ten strach jest oczywiście racjonalny, tylko jak on wpływa na więzi społeczne? Jestem przekonany, że moja rodzina to przetrwa, bo łączą nas silne więzi. Nie wszyscy mają jednak ten luksus. Ten eksperyment więzienny z całą pewnością przeorze społeczeństwo i będzie przeżyciem pokoleniowym dla ogromnej rzeszy młodych ludzi. To doświadczenie uwięzienia zbuduje także poziom społecznej zgody na nadzór i inwigilację. Dla wielu to będzie nowa normalność.
Jeżeli od tego będzie zależało normalne funkcjonowanie, to może 
dobrze, że nie powiemy stop? W końcu w Chinach i w Korei Południowej 
narzędzia kontroli cyfrowej pomogły opanować rozwój epidemii.
Absolutnie nie powinniśmy się na to zgadzać i 
istnieje ku temu kilka bardzo ważnych powodów. To nie jest nic nowego, 
że w krajach autorytarnych, w których obywatele są ściśle kontrolowani i
 pozbawieni dużej części swobód, pewne problemy społeczne można 
rozwiązywać skuteczniej. Generalnie rzecz biorąc, kraje autorytarne mogą
 sobie pozwolić na bardziej zdecydowane działania w kryzysowych 
sytuacjach właśnie dzięki temu, że są autorytarne. To nie oznacza 
jednak, że automatycznie powinniśmy się godzić na ograniczanie naszych 
swobód, bo to będzie miało bardzo złe skutki. Jeżeli historia XX wieku 
czegokolwiek nas uczy, to tego, że pomimo swoich różnych wad, demokracja
 jest najlepszym znanym nam systemem. Benjamin Franklin powiedział 
kiedyś, że ci, którzy poświęcają fundamentalne wolności dla tymczasowego
 bezpieczeństwa, nie zasługują ani na wolność, ani na bezpieczeństwo 
oraz zarówno wolność, jak i bezpieczeństwo ostatecznie stracą. To jest 
moim zdaniem kwintesencja tego, dlaczego powinniśmy uważnie patrzeć, 
jakie formy nadzoru społecznego są wdrażane i stanowczo przeciwko nim 
protestować.
Jedną z rzeczy, która jest dla mnie papierkiem 
lakmusowym intencji ustawodawcy, jest zasada dobrowolności, tj. czy 
stosowanie różnego rodzaju narzędzi jest przymusowe. Tym się różni 
dyktatura od wspólnoty, że wspólnota zakłada naszą własną podmiotowość i
 odpowiedzialność. Tymczasem ta kwestia nie pojawia się ani w tezach 
politycznych opozycji, ani nawet w stanowiskach organizacji 
pozarządowych, które dbają o nasze prawa cyfrowe. Dla mnie to znak, że 
psychologicznie tę walkę o dobrowolność tak naprawdę już przegraliśmy. 
Jako społeczeństwo najwyraźniej tego nie chcemy. Wolimy, żeby władza 
działała skutecznie i chroniła nas przed zagrożeniami. 
Uważam też, że zbyt rzadko rozmawiamy o czymś, co 
ja nazywam prawem do wykluczenia cyfrowego, czyli do niekorzystania z 
urządzeń elektronicznych. To prawo jest bardzo ważne, a powodów, dla 
których ludzie nie powinni, nie mogą bądź nie chcą korzystać z urządzeń 
cyfrowych, jest bardzo wiele. Niektórzy się zestarzeli i nie potrafią 
już się efektywnie uczyć, inni kiepsko widzą albo mają niesprawne palce.
 Ktoś może też mieć niskie IQ, co przecież nie odbiera prawa do życia. 
Inni po prostu są uzależnieniu od internetu - to jest mój przypadek, ja 
tak naprawdę powinienem być odcinany od urządzeń elektronicznych. Czy w 
związku z tym teraz mam dostać dokument od lekarza potwierdzający, że 
mnie nie wolno poddawać nadzorowi elektronicznemu? W Chinach ludzie nie 
mają tego komfortu, muszą obowiązkowo nosić ze sobą komórkę, żeby 
podróżować i móc wylegitymować się swoim statusem społecznym i 
zdrowotnym.
Czy wprowadzenie systemu nadzoru cyfrowego byłoby trudne w Polsce?
Kiedyś miałem okazję być na krótkiej 
konferencji prasowej ministra cyfryzacji dotyczącej pomysłów na 
wprowadzenie kontroli dostępu do stron pornograficznych. Dziennikarz 
zadał pytanie o prywatność i minister żartując, powiedział coś w stylu: 
"proszę pana, ja nie potrzebuję żadnych nowych narzędzi, żeby sprawdzić,
 z kim pan rozmawia, z kim pan się widuje i na jakie strony internetowe 
pan wchodzi”. Dziennikarze się roześmieli, a przecież to jest prawda. 
Już dziś władza może efektywnie i bez pozostawiania śladów sprawdzić, na
 jakie strony wchodzimy, czy oglądamy porno lub uprawiamy hazard, krótko
 mówiąc, jakie mamy słabości. A przecież wszyscy mamy jakieś słabości, 
które można przeciwko nam wykorzystać. Im więcej naszego życia 
przenosimy do internetu, tym bardziej odsłonieni jesteśmy przed innymi i
 co za tym idzie bezbronni. Żyjemy w czasach, w których tylko paranoicy 
przetrwają, jak mawiał Piotr Waglowski, znany prawnik zajmujący się 
internetem.
Nasze indywidualne urządzenie śledzące nieustannie monitoruje, gdzie 
jesteśmy, nawet jak mamy wyłączoną lokalizację, bo przecież logujemy się
 do masztów. Jeżeli korzystamy z sieci społecznościowych, to siatka 
naszych kontaktów jest też doskonale widoczna. Facebook z pewnością 
udostępnia te dane służbom amerykańskim, które z pewnością udostępniają 
je służbom polskim itd. Myślę, że to dotyczy wszystkich innych sieci 
społecznościowych. Moi znajomi Rosjanie śmieją się, że jeżeli chcą ukryć
 jakąś informację przed FSB, to korzystają z Facebooka, a jak chcą ukryć
 jakąś informację przed CIA, to korzystają z VKontakte. Dodatkowo nasze 
numery telefonów nie mogą być anonimowe. Infrastruktura do pełnej 
inwigilacji jest więc już praktycznie gotowa. Przez ostatnią dekadę 
także rozwiązania legislacyjne - zarówno w Polsce, jak i za granicą - 
szły w takim kierunku, żeby ta infrastruktura, którą często budują 
prywatne firmy, znalazła się na usługach państwa.
Gdybym miał dzisiaj powiedzieć, co należy w związku z
 tym zrobić, to polecałbym natychmiastowe zlikwidowanie telefonu 
komórkowego. Jeżeli już musimy go mieć, to lepiej wyposażyć się w jakiś 
najprostszy model służący wyłącznie do wysyłania SMS-ów i wykonywania 
rozmów telefonicznych. Oczywiście, ktoś nadal może mieć wgląd w te 
wiadomości i rozmowy, może też sprawdzać lokalizację przez logowanie się
 do BTS-ów, ale przynajmniej nie będzie mógł nam zainstalować różnych 
aplikacji, które tę inwigilację posuną o kilka kroków dalej. Rekomenduję
 też wszystkim wykupienie dobrego VPN pozwalającego na anonimowe 
korzystanie z internetu. Najlepiej od firmy zarejestrowanej w kraju, 
który nie jest z nami zaprzyjaźniony. No i polecam jeszcze korzystanie z
 szyfrowanych kanałów komunikacji, kiedy tylko jest to możliwe. Zamiast 
SMS-ów – Signal lub Telegram. Zamiast Skype i Zoom - Jitsy.
Oczywiście, to wszystko stanowi spore wyzwanie.
 W naszych czasach walka o prywatność oznacza także mniej lub bardziej 
świadome wykluczenie się z części życia społecznego. To jest poważny 
koszt. Czy zbiorowość będzie chciała te koszty ponieść? Myślę, że nie. 
Do zapewnienia sobie prywatności będą zdolne jednostki - ludzie bardzo 
bogaci albo bardzo zdeterminowani.
Jakie są zagrożenia, jeżeli pewne 
ograniczenia i narzędzia kontroli zostaną z nami na dłużej. 
Powiedzieliśmy już sobie o ewentualnych problemach z podróżowaniem albo 
manifestowaniem, co jeszcze?
Już dzisiaj mamy do czynienia z sytuacją 
poniekąd absurdalną. Przeciętny obywatel, który ma objawy grypy, musi 
zadać sobie pytanie, czy w ogóle to zgłaszać. Jeżeli odpowie na nie 
twierdząco, to zostanie objęty obowiązkową kwarantanną. Następnie może 
sobie wybrać, czy chce, żeby kontrolował go dzielnicowy, czy woli 
zainstalować specjalną aplikację, robić sobie biometryczne zdjęcia w 
ciągu 20 minut od otrzymania SMS i także poddać nadzorowi swoje kontakty
 społeczne. Naruszenie tych warunków de facto grozi mu bankructwem, bo 
mało kogo stać na to, żeby wyjąć z kieszeni 30 tys. zł i po prostu 
zapłacić. Co jest do zyskania? Niewiele. Przecież nikt choremu nie 
pomoże, chyba że będzie w stanie wymagającym leczenia szpitalnego. Nikt 
nie pomoże mu zrobić zakupów,
 nie pocieszy rozmową, nie umożliwi bezpiecznego wyjścia na świeże 
powietrze. Czyli jest bardzo wiele argumentów za tym, by nie poddawać 
się kwarantannie, i bardzo mało za tym, żeby się poddawać.
Celem tak zorganizowanej kwarantanny nie jest pomoc tej osobie, tylko 
ochrona reszty społeczeństwa przed potencjalnym zagrożeniem, jakim jest 
ta osoba. Można z góry przyjąć, że wszystkie kolejne narzędzia nadzoru 
będą oparte na tej samej zasadzie. Innymi słowy, to zawsze będą 
narzędzia, które działają na naszą osobista szkodę w imię szerzej 
pojętego dobra społecznego. Tym dobrem dzisiaj będzie spowolnienie 
rozwoju pandemii, jutro może nim być dobro polityczne, np. utrzymanie 
się u władzy. Czasami trudno będzie odróżnić jedno od drugiego. Czy 
zapobieganie radykalnym niepokojom społecznym jest słuszne, czy nie? Z 
pewnego punktu widzenia może się okazać, że jako zbiorowość uznamy 
zamordyzm za dobry, bo to będzie lepsze od mordowania się nawzajem na 
ulicach. Jeżeli natomiast chodzi o dobro jednostki, to w zasadzie nie 
widzę możliwości, żeby ono było respektowane. Jest tylko jedno 
społeczeństwo, które spostrzegło to zagrożenie. Tym społeczeństwem jest 
Szwecja, która uznała, że spowolnienie rozwoju pandemii jest mniej 
groźne, niż naruszenie podstawowych praw obywatelskich. Nie mieszkamy 
jednak w Szwecji. Uważam, że wykluczenie się z systemu nadzoru na jak 
najwcześniejszym etapie, jest w interesie każdego z nas. Osobiście 
zamierzam z wszelkimi formami inwigilacji mojej osoby walczyć – jeśli 
się nie da na poziomie politycznym, to indywidualnie.
eżeli pytamy, co może się stać, kiedy pewne 
ograniczenia i narzędzia kontroli wprowadzone w ramach walki z 
koronawirusem, zostaną z nami na dłużej, to naprawdę nie trzeba patrzeć 
daleko w przyszłość. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się w Chinach 
czy w Rosji. Ten drugi kraj jest o tyle ciekawym przypadkiem, że jest 
nam dość bliski kulturowo. Przecież autorytarne rządy Putina były 
możliwe do wdrożenia dzięki temu, że przez całe lata 90. Rosja była 
pogrążona w gigantycznym kryzysie ekonomicznym. To wystarczyło, żeby 
zbudować warunki do stworzenia dyktatury. Kryzys ekonomiczny w skali 
globalnej właśnie się zaczyna. Z całą pewnością dyktatura będzie jedną z
 nielicznych odpowiedzi na zapaść, jakie państwa będą miały i wiele z 
nich się na nią zdecyduje. Czy wśród tych krajów będzie Polska, to w 
dużej mierze zależy od nas. Warunki z całą pewnością zaistnieją. Nie 
stawiam tezy, że tę dyktaturę zbuduje PiS. Żeby zbudować dyktaturę, 
trzeba mieć ileś różnych narzędzi, których partia rządząca obecnie 
jeszcze nie ma. Kryzys uderzy w Polskę pod koniec tego roku i będzie 
trwał bardzo długo. Wybory są za trzy lata i myślę, że jeśli nie zostaną
 sfałszowane , to PiS je przegra, bo nie zdąży skoncentrować władzy i 
wziąć społeczeństwa za pysk. Czy dyktatura będzie prawicowa czy 
lewicowa, konserwatywna czy postępowa, to z punktu widzenia logiki 
jakichś wydarzeń w zasadzie jest wszystko jedno. W historii cywilizacji 
partie ze wszystkich stron sceny politycznej w podobnym stopniu 
wykazywały zdolność do tworzenia dyktatur.
Czego nie można robić w takich dyktaturach?
Praktycznie zawsze radykalnie obniża się jakość
 życia. Następuje likwidacja klasy średniej i podział społeczeństwa na 
oligarchię, która ma się doskonale, urzędników i popleczników systemu 
oraz wszystkich innych, którzy są poddawani wyzyskowi. To jest cecha 
absolutnej większości dyktatur. Pod tym względem chyba tylko Związek 
Radziecki był ewenementem, bo tam elity władzy cierpiały prawie tak 
samo, jak zwykli obywatele.
W dyktaturach zawsze ograniczana jest też 
wolność słowa, zarówno na twardo, jak i na miękko. W Chinach każdy może 
napisać, co myśli, najwyżej potem nie dostanie kredytu na mieszkanie. A 
jak będzie dalej pisał, to zniknie na jakiś czas w obozie reedukacyjnym.
 Przykład rosyjski również pokazuje, że naprawdę nie trzeba jakoś bardzo
 radykalnie ograniczać wolności słowa, żeby np. uniemożliwić zmianę 
władzy. Wystarczy ją zmniejszyć tylko trochę, uniemożliwiając łączenie 
się ludzi w grupy, które będą miały potencjał polityczny. Przecież w tym
 wszystkim tak naprawdę chodzi tylko o to, żeby władza była 
niezagrożona.
Poznałem w Rosji niesłychanie ciekawego 
człowieka. To szef komitetu wyborczego Aleksieja Nawalnego z 
Nowosybirska, który regularnie część roku spędza w więzieniu, gdzie jest
 zamykany pod różnymi pretekstami. Jego organizacja zajmuje się m.in. 
monitorowaniem kar wynikających z różnych paragrafów związanych z 
wolnością słowa. Mają bazę danych, która pokazuje, że za napisanie 
czegoś na portalu społecznościowym jest np. grzywna, a za coś innego dwa
 tygodnie więzienia. Zapytałem go, czy ludzie przysyłają im informacje 
na ten temat, bo nie wiedziałem, skąd je mają. On odpowiedział, że to są
 oficjalne dostępne informacje. Sądy w Rosji są scyfryzowane i wszystkie
 wyroki, które zapadają, są podawane do publicznej wiadomości razem z 
paragrafami. Innymi słowy, jawność życia publicznego jest w tym kraju 
elementem systemu opresji. Jeżeli więc ktokolwiek miał przekonanie, że 
społeczeństwo zaprotestuje, kiedy zaczniemy ujawniać pewne działania, co
 długo było popularnym poglądem w środowisku organizacji pozarządowych, 
to się mylił. Przykład rosyjski pokazuje, że ta jawność nie jest czymś, 
czego władza się boi, wręcz przeciwnie, jest efektem, który chce 
osiągnąć. Obywatele mają wiedzieć, że tego typu rzeczy są nadzorowane i 
karane. Po co? Żeby ręka nad klawiaturą im zadrżała. Żeby przestali 
wykonywać określone działania. Żeby bali się idiotycznego wyroku 
pozbawienia wolności na tydzień, który wpłynie na ich biznes lub zostaną
 przez niego wyrzuceni z pracy, bo nagle stracą zaświadczenie o 
niekaralności. To moim zdaniem pokazuje, w jaki sposób kraje 
demokratyczne mogą ewoluować w kierunku tak lub inaczej skonstruowanej 
dyktatury. Zwróćmy uwagę na to, co się dzisiaj dzieje w Polsce. Te 
informacje prasowe, że ktoś dostał 12 tys. zł grzywny za picie piwa w 
parku albo jazdę na rowerze po bulwarach. Przecież one nie są 
nagłaśniane po to, żeby napiętnować władzę, tylko żeby przestraszyć 
ludzi. To jest podstawowy powód. Po to właśnie te mandaty zostały dane. 
Epidemia koronawirusa spowodowała, że mechanizmy, o których mówię, 
zaczynają być widoczne także w naszym kraju.
Nie można bezkosztowo, nie zmieniając trwale 
społeczeństwa, odebrać prawa do prywatności i tajemnicy. To do nas 
wróci, zarówno do każdego indywidualnie, jak i do zbiorowości. Już 
wkrótce nastąpi wzrost przemocy związany ze społeczną frustracją i 
pogorszeniem się warunków ekonomicznych, czyli utratą części zarobków, 
bezrobociem oraz walącymi się kredytami. Lato będzie gorące i spędzimy 
je w zamknięciu. Większość naszych mieszkań nie ma klimatyzacji, więc 
nawet nasza fizjologia będzie tutaj zwiększać liczbę i temperaturę 
konfliktów społecznych. Jak zacznie wzrastać przemoc, to władza będzie 
musiała na to reagować, a ona ma do dyspozycji bardzo niewiele narzędzi 
oprócz wdrażania własnych systemów opresji, także tych miękkich, 
polegających na kontroli i nadzorze. Obawiam się, że to jest ścieżka, 
którą pójdziemy już w najbliższych miesiącach.