Każdy mijający dzień utwierdza mnie w przeświadczeniu, że ostateczne 
skucie nas kajdanami dopiero ma nastąpić. Operacja "Koronawirus" jest 
tylko próbą generalną, egzaminem, które społeczeństwo zdało celująco: 
99% z nas łatwo pogodzi się ze statusem niewolnika. Okoliczności mające 
definitywnie przypieczętować nasze pożegnanie się z resztkami wolności 
zostały ujawnione w... niedawnej nowelizacji ustawy o Sanepidzie. 
Nawiasem mówiąc przez cały okres legislacyjny przeszła ona niezauważona
 przez opinię publiczną. Nie można tego samego powiedzieć o dwóch 
głównych siłach walczących o schedę po Polsce: żydowskiej i niemieckiej.
 Stoczyły one nierówny bój parlamentarny o przyczółki, które tylko z 
pozoru nie mają większego znaczenia.
Wróćmy jednak do zapisów samej nowelizacji. Już wczoraj zwróciłem uwagę
 na niebywały dar prorokowania strategów z Prawa i Sprawiedliwości. Na 
kilka miesięcy przed pojawieniem się problemów z koronawirusem, 
przygotowali zmiany ustawowe przydające Sanepidowi wiele zaskakujących 
uprawnień (a ten już dziś z nich ochoczo korzysta). Mowa jest o dwóch 
szczególnych okolicznościach: pandemii i zatruciu żywności. Przez tę 
pierwszą - przynajmniej medialnie - przechodzimy właśnie teraz. Zatrucie
 żywności jest dopiero przed nami.
Jestem bliski przeświadczeniu,
 że chodzi tu o zatrucie wody. Pandemia nie jest w stanie wywołać tak 
wielkiej presji, jaką bez wątpienia może wzbudzić u każdego z nas 
perspektywa utraty dostępu do wody pitnej, wszak bez niej przeżyjemy 
raptem kilka dni. Koncesjonowanie korzystania z wody jest postępkiem ze 
wszech miar niehumanitarnym, godnym najsroższego potępienia, ale z 
drugiej strony jest chyba skuteczniejszym sposobem na zdyscyplinowanie 
społeczeństw i wymuszenie na nich określonych postaw i zachowań. 
W opisywanym kontekście nowego, przerażającego znaczenia, nabiera - 
promowany przez państwową administrację - proceder wyprzedawania 
własności ujęć wody przez samorządy i chęć przejmowania ich przez 
kapitał żydowski.
Za: facebook.com