Gdy nastał ranek 13 lipca 1936 roku, tuż przy cmentarnym murze madryckiej nekropolii Almudena, przechodnie zobaczyli leżące ciało mężczyzny w garniturze. Leżał w kałuży krwi, sączącej się z kilku ran postrzałowych. Ktoś okrył nieszczęśnika marynarką. Rozpoznano go. Był to jeden z najbardziej błyskotliwych posłów do hiszpańskiego parlamentu - Kortezów - lider hiszpańskich monarchistów, znany z błyskotliwych mów, nagradzanych burzami oklasków, spokojnego trybu bycia, wielkiej elegancji i kultury osobistej - Jose Calvo Sotelo.
Zamordowanego przez skrajnie lewicowych siepaczy z policyjnej Guardia de Asalto, uważających, że mają oni prawo zamordować kogoś z powodu głoszonych poglądów.
Niewielu wtedy jeszcze zdawało sobie sprawę, że śmierć ta przyniesie słonecznej Hiszpanii słowa o bezchmurnym niebie…
* * *
19 lutego 1936 roku wybory parlamentarne w Hiszpanii wygrał Front Ludowy. Była to koncepcja sformułowana przez Józefa Stalina, który uważał, że słabe partie komunistyczne w krajach zachodnich powinny wchodzić w koalicje z innymi partiami lewicowymi, by móc objąć władzę. Eksperyment się opłacił: Front Ludowy zdołał wygrać pierwszą turę wyborów o 200 tys. głosów. Przewaga wydawała się niewielka, ale dzięki skomplikowanej procedurze wyborczej zapewniało to lewicy zdecydowaną przewagę w Kortezach.
Komunistyczna Partia Hiszpanii (PCE) była zbyt słaba i niszowa, by samemu rządzić, ale to niczego właściwie nie zmieniało. Główna rola przypadła PSOE - partii socjalistycznej, która była tak radykalna, że nie różniła się niczym od komunistów. Jej oficjalny organ prasowy, dziennik „El Socialista” grzmiał: „Jesteśmy zdecydowani, by w Hiszpanii dokonać tego samego, co stało się w Rosji. Plan hiszpańskiego socjalizmu i rosyjskiego komunizmu jest taki sam. Niektóre szczegóły mogą się zmieniać, ale nie sprawy zasadnicze.”
Lider hiszpańskich socjalistów, Largo Caballero, zwany nieprzypadkowo „hiszpańskim Leninem”, mówił wprost: „Pragnę republiki bez walki klas, ale żeby tak się stało jedna z klas musi zniknąć.” W innym przemówieniu zażądał: „Musimy walczyć tak długo, aż na wieżach budynków rządowych nie będzie powiewała trójkolorowa flaga republiki burżuazyjnej, ale zawiśnie czerwony sztandar rewolucji socjalistycznej”.
Warto tu jeszcze dodać, że w skład Frontu wchodziła także skrajnie marksistowska, ale niezależna od Moskwy partia POUM, lewicowa partia nacjonalistów katalońskich Esquerra Republicana de Catalunya i lewicowo-liberalne Izquierda Republicana oraz Union Republicana.
* * *
Socjaliści i komuniści nie rzucali słów na wiatr. Półtora roku wcześniej, 5 października 1934 roku, z wściekłości wobec przegranych wyborów i zwycięstwa prawicy wywołali zbrojny pucz w górniczej, położonej na północy kraju Asturii. Wielu z nich było członkami Union General de Trabajdores (UGT, Powszechny Związek Robotników) - jawnie marksistowskiego związku zawodowego. Inni byli członkami anarchistycznego CNT (Confederación Nacional del Trabajo; Narodowa Konfederacja Pracy).
Zamach był dobrze przygotowany. Puczystom od dawna broń dostarczała potajemnie właśnie PSOE. Na jachcie „Turquesa” dostarczono 24 000 pistoletów. Opłacił je osobiście jeden z liderów PSOE, Indalecio Prieto (pamiętajcie, oni bronili demokracji).
Najpierw buntownicy wzniecili strajki i demonstracje w kopalniach w Turón (zdobywając przy okazji duże ilości dynamitu). Potem 8 tysięcy bojówkarzy wmaszerowało do stolicy prowincji, Oviedo, i zaczęło porządki rewolucyjne. Obalili urzędy, zdobyli koszary i posterunki policji, zajęli centralę telefoniczną i rozgłośnię radiową. Zdobyli fabryki broni w Trubii, Campomares, Mieres. Utworzyli swoje komitety (złożone z komunistów, socjalistów i anarchistów).
A potem przystąpili do walki z „wrogami ludu”. To, co wydarzyło się wtedy w Asturii, przypomina jakąś obłąkaną, lewacką komunę. Ogłoszono pełną swobodę seksualną. Zniesione zostały pieniądze i własność prywatna. Bandy bojówkarzy grasowały po miastach i grabiły mienie prywatne „w imieniu rewolucji”. Ale nie to było najgorsze. Pierwszym celem terrorystów były znienawidzone kościoły i klasztory. Zdemolowali ich aż 58. Zniszczyli katedrę i pałac arcybiskupa, oraz kaplicę z VIII wieku. Zamordowali bestialsko 35 kapłanów. Ich ofiarami padały też zakonnice, które chętnie gwałcili, a nawet dzieci z przedszkola policyjnego, które oślepili. Zamordowali w sumie w tydzień co najmniej 260 osób.
Ówczesne, centroprawicowe władze Hiszpanii nie mogły patrzeć na to bestialstwo i pucz zgniotły siłami wojska w ciągu dwóch tygodni. Zginęło 1377 ludzi, z czego 1050 cywilów, 2954 zostało rannych. Zniszczono co najmniej 730 budynków.
(Ale pamiętajcie, ci ludzie potem „bronili demokracji” przed „faszystami”).
To był dopiero przedsmak.
* * *
Rządy Frontu Ludowego od początku były ukierunkowane na walkę z prawicą.
Najpierw 20 lutego 1936 roku ogłosił całkowitą amnestię dla 30 tysięcy terrorystów, skazanych za rebelię w 1934 roku. Następnie 14 marca zdelegalizował narodowo-syndykalistyczną Falangę, a jej lidera, Jose Antonio Primo de Riverę - wtrącił do więzienia. 7 kwietnia usunięty z urzędu został prezydent Niceto Alcalá-Zamora. Pretekstem było to, że prezydent rozwiązał parlament dwukrotnie podczas swojej kadencji. W rzeczywistości lewica nie chciała rozsądnego, niezależnego i wyważonego polityka, lecz stanowisko dla siebie i pełni władzy.
Nowym prezydentem został były premier, fanatyczny antyklerykał i zajadły lewicowiec, Manuel Azaña. Zasłynął on w przeszłości twierdzeniem, że nie trzeba ścigać sprawców podpaleń kościołów i klasztorów, bo „wszystkie klasztory Madrytu nie są warte życia jednego republikanina”. Azaña w trakcie swych rządów narobił sobie mnóstwo wrogów: zmniejszył znacznie wydatki na armię, dokonał wywłaszczeń wielkich latyfundystów, nadał prawa wyborcze kobietom. Te - o ironio! - w następnych wyborach… masowo głosowały przeciw jego ugrupowaniu
Nowy rząd tępił jedynie ugrupowania prawicowe. Na terror lewicowych bojówek pozostał ślepy. Prawicowcy nie pozostali dłużni i działacze zdelegalizowanej Falangi zaczęli walczyć ogniem rewolwerów. 14 marca na wieść o zdelegalizowaniu swego ugrupowania, ostrzelali mieszkanie Largo Caballero, lidera socjalistów. 8 maja 1936 roku fakangisci ostrzelali samochód kapitana saperów, Carlosa Faraudo, znanego z przyjaźni z Largo Caballero i szkolenia komunistycznych bojówkarzy w Asturii przed ich rewolucją. Faraudo zmarł następnego dnia od ran.
Cały kraj pogrążył się w anarchii: od 1 maja do 18 lipca ogłoszono aż 719 strajków. Od wyborów w zamachach i strzelaninach zginęło 330 osób, a 1511 zostało rannych. W wielu prowincjach tworzono „komitety rewolucyjne”, które samowolnie wywłaszczały posiadaczy, wyrzucając ich na bruk i tworzyły kołchozy.
16 czerwca w Kortezach parlamentarzyści partii prawicowych - Jose Calvo Sotelo, lider monarchistycznej Renovacion Espanola, i Jose-Maria Gil Robles, lider republikańskiej CEDA, odczytali długą, lecz niepełną listę przestępstw: 160 spalonych kościołów, 269 politycznych morderstw, 1287 napadów, 69 zniszczonych lokali partii politycznych, 113 „strajków generalnych”, 228 „strajków częściowych”, 10 splądrowanych redakcji gazet. Kończąc wystąpienie, Gil Robles skonkludował: „Kraj może istnieć jako monarchia, czy republika, w systemie prezydenckim czy parlamentarnym, w komunizmie lub faszyzmie, lecz nie może istnieć w anarchii”.
Obaj posłowie domagali się ukrócenia terroru i zaprowadzenia porządku. Tym samym podpisali na siebie wyroki. Słynęli bowiem z oratorskich szermierek z posłami lewicy, ich błyskotliwe wystąpienia drukowały wszystkie dzienniki, a przeciwnicy od dawna lżyli ich jako „faszystów” i „reakcjonistów”. Jose Calvo Sotelo był tego emanacją. Ochrzczono go jako „najniebezpieczniejszego wroga Republiki”. Ale teraz wywołali istne trzęsienie ziemi.
Nim skończyli przemówienie, zagłuszyły ich wrzaski komunistów i socjalistów. Zaczęto im jawnie grozić śmiercią. Fanatyczna komunistka Dolores Ibarruri ryknęła: „To twoja ostatnia przemowa”. Posłanka PSOE, Margarita Nelken odkrzyknęła, że terror będzie dalej trwać.
Nelken była wręcz uosobieniem tego nienormalnego stanu. Pochodziła z bogatej rodziny żydowskiej. Znana była z chodzenia w czerwonej aksamitnej sukni koktajlowej i złotych łańcuszków, wartych tyle, co roczne zarobki rolnika hiszpańskiego. Zblazowana swym dostatkiem feministka, krytyk sztuki, o skrajnie fanatycznych komunistycznych poglądach, wrzeszczała: „Chcemy rewolucji! Ale rosyjska rewolucja nie może służyć nam za model dlatego, że u nas musi wybuchnąć ogromnym płomieniem pożar rewolucji, który dostrzegą na całym świecie. Kraj muszą zalać fale krwi, która czerwienią zabarwi morze!”.
Brr.
* * *
Falanga nie była dłużna i szybko na cel wzięła co bardziej znienawidzonych przeciwników politycznych. Jednym z nich był porucznik Gwardii Szturmowej - zdominowanej głównie przez socjalistów - Jose Castillo. Zadeklarowany mason, który w 1934 roku w Asturii odmówił otwarcia ognia do terrorystów. To uczyniło go bohaterem po dojściu do władzy lewicy. Wstąpił do Gwardii Szturmowej i „związku oficerów antyfaszystowskich”, gromadzących wojskowych o lewicowych poglądach. Szkolił potajemnie bojówki marksistowskie. W kwietniu 1936 roku dowodził w krwawym spacyfikowaniu pogrzebu zamordowanego przez dwóch anarchistów policjanta Anastasio de los Reyesa. Pogrzeb był manifestacją przeciwko terrorowi lewicy. Według wielu źródeł, Castillo osobiście zastrzelił kuzyna Jose Antonio Primo de Rivery, Andrésa Sáenza de Heredię.
To wydało na niego wyrok śmierci.
Wieczorem 12 lipca 1936 roku, około 21:30, czterech mężczyzn zaskoczyło go podczas służby w centrum Madrytu i oddało strzały z rewolwerów. Zamachowcy zniknęli w tłumie - był ciepły, niedzielny wieczór. Castillo zginął na miejscu.
* * *
Śmierć herszta lewicowych bojówek wywołała wstrząs. Kilka godzin później, o 2 w nocy, z koszar Gardia de Asalto w Pontejos wyjechała furgonetka więzienna Hispano-Suiza. Wewnątrz było kilkunastu ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy. Komandem zabójców dowodził Fernando Cortez Garcia, przyjaciel Castillo, także mason i fanatyczny marksista. Bojówka udała się najpierw pod domy Jose-Marii Gila Roblesa i byłego prezydenta Niceto Alcala-Zamory. Nie zastała ich. Skierowała się więc pod trzeci dom, gdzie mieszkał Jose Calvo Sotelo. Cywilne ubrania, metodyczne działanie i lista celów dowodzi, że była to zaplanowana na zimno akcja, a nie spontaniczna zemsta.
Gdy zajechali pod elegancki dom parlamentarzysty przy ulicy Velázqueza 98, zaczęli wrzeszczeć, że mają nakaz jego aresztowania, a w razie nieotwarcia drzwi zaczną strzelać. Pilnujący dom policjanci kompletnie nie oponowali. Poseł nie spał mimo późnej pory. Wrócił niedawno z urlopu w górach i porządkował korespondencję, słuchając koncertów orkiestry madryckiej - był wielkim melomanem. Jego rodzina też nie spała - Jose Calvo Sotelo był bardzo rodzinnym człowiekiem i uwielbiał spędzać czas z synami. Gdy wyszedł zobaczyć, co to za nocne hałasy, wezwał do siebie mających go chronić policjantów. Ci powiedzieli, że do rzeczywiście policja przybyła z nim rozmawiać. Uspokojony parlamentarzysta polecił dozorcy otworzyć drzwi.
Wtedy funkcjonariusze wpadli do środka. Zerwali kable telefoniczne, a potem rzucili się na posła. Jose Calvo Sotelo usiłował się chronić immunitetem, ale nic to nie dało. Kilku zbirów zaczęło go bić pięściami i kopać na oczach żony Enriquety. Gdy służąca z krzykiem wybiegła prosić o pomoc sąsiadów, któryś z funkcjonariuszy ją pobił. Skatowanego Jose Calvo Sotelo wywleczono z domu. Zdążył tylko szepnąć żonie, że „oni mnie zabierają, aby do mnie cztery razy strzelić”.
Gdy ładowano go na pakę furgonetki (lub, według innej wersji, już w środku i po odjeździe spod domu), któryś z morderców strzelił mu w tył głowy. Ciało podrzucono potem pod cmentarny mur.
* * *
Śmierć sławnego parlamentarzysty, gwiazdy Kortezów, wywołała szok. Był to istny wystrzał z rewolweru, który wzburzył środowiska całej prawicy.
Oburzenie pogłębiła postawa rządu. Wprowadzono drakońską cenzurę, uniemożliwiającą w ogóle informowanie o śmierci parlamentarzysty i użycia określenia „morderstwo”! Zamachowcom bowiem… nie spadł włos z głowy. Nie aresztowano ich, ani nie przesłuchano.
(Co też pokazuje, że nie była to żadna samowolka, jak usiłują to przedstawiać sympatyzujący z republikanami autorzy)
W zamian 14 lipca władze aresztowały 185 dalszych działaczy Falangi. Komuniści wystąpili nawet z wnioskiem o zdelegalizowanie… opozycyjnych partii CEDA i Renovacion Española!
15 lipca wstrząśnięty śmiercią przyjaciela Jose-Maria Gil Robles podał kolejną listę w Kortezach z ostatniego miesiąca: 61 zabitych, 224 rannych, 74 zamachy bombowe. Na znak protestu monarchiści wycofali się z Kortezów. Liderzy partii Frontu Ludowego spotkali się 14 lipca na pilnym spotkaniu w „Casa del Pueblo”, siedzibie głównej PSOE i ustalili, że: „Będzie to bój na śmierć i życie”.
Wśród wojskowych hiszpańskich wiadomo było jedno. Wyraził to jeden z liderów Alzamiento, generał Emilio Mola: „Nie można czekać ani minuty dłużej. Rząd nas wszystkich wyłapie i zlikwiduje”.
Baskijski polityk socjalistyczny Julian Zugazagoitia Mendieta, na wieść o mordzie powiedział że zgrozą: „Ten zamach to wojna”.
I miał rację. Dzwon sądu miał nadejść niebawem.
Bo ofiary politycznych mordów, ofiary nienawiści i terroru, zawsze po śmierci stawały się potężniejsze, niż za życia. Ginąc za swe ideały.