W odpowiedzi na artykuł kol. Bartosza Minge pt. „Nie tylko miasta”.
Przed wojną zagadnienia wsi stanowiły jeden z najistotniejszych obszarów zainteresowania ONR-ABC. Jan Korolec w artykule Zagadnienia wsi
 pisał, że ze względu na swoje walory moralne ludność wiejska powinna 
przeważać w skali kraju. Tu ludzie od pokoleń gospodarzą na ziemi swych 
ojców, przywykli do ciężkiej pracy, samodzielności i wyrzeczeń i nie tak
 łatwo poddać ich manipulacji z uwagi na silne zakorzenienie we 
wspólnocie lokalnej. Rozwiązania problemu bezrobocia wśród mieszkańców 
wsi upatrywano z jednej strony w parcelacji majątków wielkoobszarowych, a
 z drugiej w uprzemysłowieniu terenów wiejskich – czyli nasyceniu ich 
tkanki drobnymi przedsiębiorstwami i rodzinnymi warsztatami 
rzemieślniczymi.
Tak wyglądały zapatrywania przed wojną. A
 jak jest teraz? Jakie miejsce należy przeznaczyć kwestiom wsi w 
programie narodowo-radykalnym? Zagadnienie to warte jest dogłębnej 
analizy, siłą rzeczy artykuł niniejszy może być jedynie przyczynkiem do 
tejże.
Wyrazy szacunku należą się koledze 
Bartoszowi Minge za poruszenie tematu. Zasadniczo zgadzam się z tezami 
przywołanego artykułu. Jednakże jako włościanin z dziada pradziada czuję
 się w powinności dodać kilka słów tytułem komentarza.
Po pierwsze, sądzę, iż młodzież wiejską 
za wszelką cenę należy zatrzymać na wsi. Wieloletnia tendencja 
depopulacji obszarów rolniczych wiąże się w znacznej mierze z 
wycofywaniem się państwa z tych terenów – od lat likwidowane są kolejne 
szkoły, przychodnie wiejskie, placówki pocztowe i posterunki policji. 
Ubywa miejsc pracy, a narasta konieczność wyjazdu w sprawach urzędowych 
do najbliższego miasta, często odległego o kilkadziesiąt kilometrów. Gdy
 weźmiemy pod uwagę kiepski w większości przypadków stan dróg, lepiej 
zrozumiemy przyczyny migracji do miast – przede wszystkim tych młodych i
 zaradnych życiowo. A gdy będziemy jeszcze mieli na względzie spadającą 
dzietność, zauważymy, że wieś polska wyludnia się.
Jeśli ten proces nie zostanie 
powstrzymany, niedługo zbliżymy się do wariantu ukraińskiego, gdzie w 
zabitych dechami przysiółkach wegetuje garstka biedaków, którzy za pół 
darmo harują od świtu do nocy na polach lokalnego latyfundysty, 
gospodarującego na paruset tysiącach hektarów gruntów w okolicy.
A jak z tymi walorami moralnymi ludności
 wiejskiej? Faktycznie czasy, w których całe wsie wyludniały się na 
okres pielgrzymek, należą do (tymczasowo?) minionych. Sporo można się 
napatrzeć na wszelakiego rodzaju patologie. Brakuje tu jednak ludzi 
wykorzenionych i mentalnie zniewolonych, czyli lemingów – gatunku 
charakterystycznego dla wielkich aglomeracji. Jak można się domyślić, 
ludzi cechuje tu szacunek do wartości płynących z Kościoła, dla 
patriotyzmu, ale i sentyment do sielanki gierkowskiej. Nie ma tolerancji
 dla zboczeń i lewactwa. Doroczne święta kościelne stają się okazją do 
integracji wspólnoty. Uroczystości o charakterze świeckim – np. święto 
strażaków, zabawa karnawałowa – zazwyczaj nie obywają się bez obecności 
proboszcza.
Jak to się mówi, trzy najważniejsze numery telefonu: na Policję, na pogotowie i do księdza.
„Bo jo orze grunt i basta!”
Istnienie społeczności wiejskiej jako 
środowiska, które może wnieść konkretny kapitał moralny do wspólnoty 
narodowej, uzależnione jest od obecności licznego grona małych i 
średnich posiadaczy rolnych. Indywidualni rolnicy charakteryzują się 
podobnymi zaletami, co przedsiębiorcy: są zaradni życiowo, pracowici, 
wytrwali i odporni na przeciwności losu. W wielu regionach kraju 
przeważają już jednak osoby utrzymujące się z pracy najemnej, jak 
mieszkańcy miast.
Daje o sobie znać również inna cecha, z 
którą epickie boje toczyli działacze chłopscy pokroju Wincentego Witosa,
 czy ks. Stojałowskiego, a która w opisach źródłowych śmieszy swą 
naiwnością. Chodzi o źle pojętą konserwatywną mentalność. Jan Słomka 
wspominał, jak niegdyś (sto lat temu) strofował jednego z gospodarzy, iż
 nie wywozi obornika na pole, co by je znacznie użyźniło. „Ojciec nie 
wywoził i przeżył, to ja też nie będę wywoził i jakoś przeżyję”. 
Współczesny rolnik nazbyt często kalkuluje podobnie.
W zależności od regionu kraju 
najpopularniejsze są dwa-trzy kierunki produkcji. Jeżeli w żadnym z nich
 rolnik nie widzi perspektyw, to w 9 na 10 przypadków, klnąc na czym 
świat stoi, będzie bezradnie pomstował, że trzeba likwidować 
gospodarstwo, bo „nic się nie opłaci”. Rolnik współczesny chętnie 
obserwuje nowinki ze świata, korzystając z Internetu i telewizji, ale 
spogląda on na nie raczej jak na ciekawostkę niż inspirację do 
działania. I dlatego, jeżeli opowiedzieć mu o profitach np. z uprawy 
borówki amerykańskiej, jagody kamczackiej czy nawet hodowli rasowego 
bydła mięsnego chętnie posłucha, ale na pytanie, dlaczego sam nie 
spróbuje, po prostu machnie ręką.
W szponach kapitału
Co do opłacalności produkcji rolnej 
ograniczają ją wysokie ceny środków produkcji (czytaj wysokie podatki) i
 uboższy program dotowania produkcji rolniczej. Poza tym polski rolnik 
po komunizmie odziedziczył niechęć do współpracy – zrzeszanie się w 
spółdzielnie rolnicze i grupy producenckie pozwoliłoby na wyeliminowanie
 pośredników w obrotach płodami rolnymi i negocjowanie korzystniejszych 
warunków z odbiorcami, na partnerskich warunkach. Obecnie punkty skupu i
 supermarkety dyktują warunki na zasadzie divide et impera. 
Niechętnie zrzeszający się rolnik jest zupełnie bezradny i pokornie 
przyjmuje propozycję – dostawców oferujących ten sam towar jest wielu, 
odbiorca jest jeden i ma przewagę kapitału. Producent rolny woli 
przystać nawet na niezbyt korzystne warunki transakcji (licząc 
jednocześnie na efekt skali) niż próbować dotrzeć do klienta 
samodzielnie. Skomplikowane regulacje prawne i wygórowane wymogi 
sanitarne skutecznie ograniczają tę możliwość.
Inwestycje w lokalne wiejskie 
przetwórnie, tworzone np. pod auspicjami grup producenckich, 
uwydatniłyby wskazane korzyści i stworzyły kolejne miejsca pracy na wsi.
 Grup takich powstaje coraz więcej, jednak ciągle są rzadkością na wsi. 
Jeżeli chcemy żywotnej wspólnoty wiejskiej z jej kolorytem, swoistą 
obyczajowością i kulturą, to niezbędna jest jej samodzielność 
ekonomiczna.
Bardzo niepokojącą tendencją jest 
wypieranie rodzimych produktów branży spożywczej przez odpowiedniki z 
Zachodu. Np. już dziś produkujemy znacznie mniej wieprzowiny, niż 
konsumujemy, a import stale rośnie. Znalezienie na rynku szynki z 
polskiego mięsa wcale nie jest takie łatwe! Popularyzowanie produktów 
poszczególnych branż odnosi raczej mierne skutki – wzrasta co prawda 
popyt, ale zazwyczaj kosztem wzrostu importu. Rysuje się tu ogromne pole
 manewru dla inicjatyw związanych z propagowaniem patriotyzmu 
konsumenckiego.
Budującym przykładem jest gmina wiejska 
Sierakowice na Kaszubach. Jej wójt, piastujący swą funkcję od dwóch 
dekad, od początku jest wierny polityce niewpuszczania na teren gminy 
wielkich sieci handlowych. Skutki są rewelacyjne – bezrobocie i 
emigracja młodych są na dużo niższym poziomie niż w gminach sąsiednich, 
zaś zarobki, poziom aktywności społecznej i gospodarczej jest dużo 
wyższy. Drobni sklepikarze oferują produkty z lokalnych źródeł. Ponadto 
wzmożona, ale zdrowa konkurencja zmusza ich do ciągłego wzbogacania 
asortymentu – dlatego też oferują wiele niezwykle pomysłowych wyrobów, 
niedostępnych nigdzie indziej.
Na przykładzie tej jednej miejscowości 
można dostrzec, że społeczeństwo, w którym większość ludzi zatrudniona 
jest w wielkich molochach, jest wspólnotą ludzi biernych, 
wykorzenionych, pozbawionych zmysłu pracy publicznej i samodzielności, 
tak mentalnej, jak i szerzej rozumianej, egzystencjalnej. To zlepek 
zatomizowanych jednostek. Tylko tam, gdzie obywatel pracuje na własny 
rachunek, możemy mieć do czynienia z doskonale funkcjonującą wspólnotą, 
której wyzwania są troską i obiektem współpracy dla wszystkich. Tak jak w
 Sierakowicach[1].
W tym kierunku należy zmierzać. Jeżeli 
wspólnota wiejska ma przetrwać i swym dorobkiem umacniać dziedzictwo 
pokoleniowe Narodu, to trzeba od niej odepchnąć wielki kapitał 
zagraniczny. Tu jest potrzebna walka na śmierć i życie!
[1] Więcej o tej niezwykłej miejscowości pod adresem: http://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/846086,sierakowice-gmina-co-marketow-nie-chciala-148-sklepow-i-zadnego-dyskontu.html