Naród jest
wytworem życia państwowego. Wszystkie istniejące narody mają swoje własne
państwa albo je niegdyś miały i bez państwa żaden naród nie powstał. Fakt
istnienia państwa daje początek idei państwowej, która jest jednoznaczną z ideą
narodową. Podstawy instynktów i uczuć narodowych mają swój początek w czasach
bytu ponadpaństwowego, plemiennego, tam już istnieją przymioty, decydujące o
zdolnościach państwowotwórczych szczepu, ale dopiero byt państwowy buduje na
nich właściwą psychikę narodową, opartą na podstawie instynktów rodzinnych,
rodowych i plemiennych, on ją też rodzi w całości tam, gdzie nawet jej podstaw
nie było. To, co działa z początku jako przymus fizyczny, wchodzi w instynkty i
staje się w następstwie przymusem moralnym.
Jeżeli dziś dość powszechnie uważa się posiadanie
języka kulturalnego i własnej literatury za główny i wystarczający tytuł do
miana narodu, to trzeba pamiętać, że wszystkie języki kulturalne są wytworem
życia państwowego, a wśród literatur świata, na te miana zasługujących, nie ma
ani jednej, która by powstała i rozkwitła wśród szczepu nie posiadającego
własnego państwa lub dość żywej jego tradycji.
Wprawdzie w w. XIX pod wpływem ogólnego zwrotu do
mas ludowych, pod wpływem demokratyzmu z jednej strony, a romantyzmu z drugiej,
gdy synowie ludu z niego pochodzący i na nim budujący swą egzystencję, zaczęli
występować na szerszą widownię i wywierać wpływ na sprawy polityczne - zrodziło
się pojęcie narodu, a raczej narodowości, opartej wyłącznie na odrębności
językowej i zaczął się trwający przez całe stulecie silny ruch, tzw.
narodowościowy, mający za skutek szereg tzw. odrodzeń narodowościowych. Ruch
ten atoli rozwinął się pomyślniej tylko tam, gdzie dany szczep posiadał choćby
bardzo odległą tradycję bytu narodowo-państwowego, gdzie państwo, przez które
później był politycznie zasymilowany, upadło lub zaczęło się rozkładać, gdzie
wreszcie rządy obce, zainteresowane w rozkładzie danego narodu lub państwa,
budziły sztucznymi środkami separatyzm wśród składających je szczepów. W
najwyżej cywilizowanej Europie Zachodniej, gdzie istniały silne, ustalone w
swych granicach państwowości, jak francuska i angielska, ruch ten nawet się nie
narodził. To, co dziś nazywamy "odrodzeniem celtyckim", jest
właściwie ruchem umysłowym, bez charakteru politycznego, bez dążności do
tworzenia odrębnego narodu. Pominąć tu trzeba, ma się rozumieć, Irlandię, która
prowadzi bez przerwy walkę narodową od czasu utraty własnego państwa i w której
odrodzenie celtyckie nie przeciwstawia się istniejącemu narodowi, ale zjawia
się jako ruch dopełniający jego walkę polityczną.
Ruchy narodowościowe wystąpiły silniej tylko w
państwie austriackim oraz na ziemiach polskich, przeważnie przy zachęcie i
pomocy zewnętrznej. Najklasyczniejszy przykład takiego odrodzenia przedstawiają
Czechy, które były przez długi czas państwem, a później jako odrębna całość
polityczna wchodziły w skład cesarstwa niemieckiego, których ludność zatem nie
może być uważana w zupełności za szczep, pozbawiony narodowo-politycznej
tradycji. Ruch czeski wystąpił na widownię w państwie rozkładającym się, nie
reprezentującym żadnej idei narodowej, na skutek tego, że reprezentację idei
niemieckiej wzięły Prusy, w państwie z ideą wyłącznie dynastyczną - nie miał
więc do zwalczenia tak potężnej siły moralnej, jaką przedstawia idea
narodowo-państwowa i skutkiem tego tak wielkie poczynił postępy. Drugiego
przykładu podobnie pomyślnego odrodzenia narodowego historia stulecia nie
przyniosła.
Jeżeli ruchy narodowościowe na ziemiach polskich,
jak ruski w zaborze austriackim i litewski w rosyjskim, stosunkowo się
rozrosły, to główną przyczyną ich rozrostu, a może nawet narodzin, jest upadek
państwa polskiego: czynnik narodowo jednoczący ustąpił z widowni, a wystąpiły
czynniki świadomie rozbijające naród polski, w postaci obcych rządów, w których
interesie leżało hodowanie na gruncie polskim wszelkich możliwych separatyzmów,
o ile nie można było przystąpić do bezpośredniego asymilowania bliższych
szczepów, jak to czyniła Rosja z Mało- i Białorusinami. Gdyby państwo polskie
nie było upadło, ruch narodowościowy w Europie w znaczeniu ruchu szczepów
niepaństwowych niezawodnie inną zupełnie, bez porównania skromniejszą, miałby
historię.
Utożsamianie lub nawet stawianie na równi sprawy
polskiej z tego rodzaju kwestiami narodowościowymi wynika z bardzo
powierzchownego pojmowania rzeczy. Sprawa polska nie jest sprawą odrodzenia
zasymilowanego politycznie i pozbawionego wyższej kultury duchowej szczepu - to
sprawa narodu, który miał niedawno własne państwo, który nie przestał być jego
tradycją, który utrzymywał i rozwija ciągle wyższe formy życia duchowego, na
równi z narodami własne państwo posiadającymi. Ruchy narodowościowe, tak, jak
je w. XIX wyprowadził na widownię, były i są wrogami idei narodowej, jako idei
narodowo-państwowej, a nie jej sprzymierzeńcami. Wprawdzie na Śląsku oraz w
Prusach ruch kulturalno-narodowościowy dał dotychczas i obiecuje na przyszłość
Polsce poważne zdobycze, przez odrodzenie, czyli przywiązanie do idei narodowej
polskiej wynarodowionych od dawna politycznie, a w części i kulturalnie odłamów
polskiego szczepu, ale zdobycze te nie mogą iść w porównanie ze stratami, jakie
przyniósł sprawie polskiej popierany przez obce rządy, a nienawiścią ku Polsce
napojony separatyzm ruski i litewski.
Sprawa polska nie zrodziła się z idei
narodowościowej XIX stulecia i losów jej niezawodnie dzielić nie będzie. Bo
ruchy narodowościowe, po przeminięciu okresu największego napięcia,
nacechowanego fanatyzmem i naiwnymi złudzeniami co do tego, że ludowi bez
państwa własny język czy narzecze i okruchy jakichś zamierzchłych tradycji
wystarczają do przeciwstawienia się narodom politycznym, uspokoją się
niezawodnie, wrócą powoli do właściwego łożyska, zadowolą się pewnymi prawami
językowymi i pogodzą się z tą lub inną ideą narodowo-państwową. Wtedy owe nie
państwowe "narody", jak je nazywamy, pozostaną nadal szczepami podrzędnymi,
wprawdzie znacznie mniej upośledzonymi, mającymi uznaną odrębność w pewnym
zakresie, lecz stopniowo, stale asymilowanymi przez państwo, nie tylko
politycznie, ale i kulturalnie.
Bo państwo, jeżeli tylko jest zdrowe i na silnych
oparte podstawach, zawsze asymiluje obce szczepy polityczne i kulturalne, czy
to gwałtem, gdy mu się gwałtem jak Prusom śpieszy i gdy napotyka opór, czy też
bez jego użycia, gdzie tego oporu nie ma. Zacząwszy, by nie sięgać dalej w
przeszłość, od państwa rzymskiego, które zniszczyło odrębność językową całej
południowo-zachodniej Europy, a kończąc na Stanach Zjednoczonych Ameryki
Północnej, które, przy całym liberalizmie i tolerancji, z niesłychaną energią i
szybkością eksterminują obce języki milionowych grup ludności, współżyjącą tam
z rasą anglosaską - państwo zawsze i wszędzie, mniej lub więcej świadomie,
dążyło do wytworzenia kulturalnej jedności. Istnieje, co prawda, Szwajcaria,
ale ta jest właściwie związkiem gmin. W granicach poszczególnych kantonów lub
przynajmniej gmin posuwa się ujednostajnienie językowe, nie mówiąc o tym, że tu
i ówdzie istnieje silne dążenie do zapewnienia przewagi danemu wyznaniu. Nie
możemy zaś zapewniać, że to samo nie nastąpiłoby w Szwajcarii, jako całości,
gdyby potrzeba poprowadzenia czynniejszej polityki zewnętrznej zrobiła ją
więcej państwem, zmusiła do silniejszego scentralizowania władzy.
Dziś dość często dzielimy państwa na narodowe,
jak Niemcy, Francja itd., i nienarodowe, jak Austria lub Stany Zjednoczone
Ameryki Północnej. Tymczasem państwo i naród są właściwie pojęciami
nierozdzielnymi. Państwo jest narodowym, bo przez samo swoje istnienie wytwarza
naród. Żadne państwo nie powstało z jednolitego materiału plemiennego, ale
trwając długo, z tego różnorodnego materiału wytworzyło jeden naród. Jeżeli są
państwa, które dziś zasługują na miano nienarodowych, to tylko takie, które
trwają zbyt krótko, jak Stany Zjednoczone, by zdołały już wytworzyć naród w
całym tego słowa znaczeniu, ale wytwarzają go z ogromną szybkością, albo, jak
Austria, mają za słaby żywioł organizatorski i panujący, skutkiem czego
rozkładają się z równą szybkością.
Tego uczy dotychczasowa historia ludzkości. Kto
twierdzi z góry, że od dnia dzisiejszego pójdzie ona innymi tory, i chce, żeby
mu wierzono, żąda dla siebie umysłowego kredytu, którego mu nikt poważny i
mający poczucie odpowiedzialności dać nie może.
Procesy historyczne są najbardziej
skomplikowanymi ze zjawisk, z jakimi umysł ludzki ma do czynienia: przewidywać
przyszłość w tej dziedzinie można tylko przez analogię ze znanymi nam procesami
przeszłości, budować zaś przyszłość z nowych pierwiastków, układać z nich nowe
kombinacje, jakich dzieje nie widziały, i z arogancją twierdzić, że to się
urzeczywistni, mogą tylko umysły płytkie i niesumienne.
Naród jest niezbędną treścią moralną państwa,
państwo zaś jest niezbędną formą polityczną narodu. Naród może utracić państwo
i nie przestaje być narodem, jeżeli nie zerwał nici moralnego związku z
tradycją państwową, jeżeli nie zatracił idei narodowo-państwowej, a z nią zarówno
świadomego jak nieświadomego, żywiołowego dążenia do odzyskania politycznie
samoistnego bytu. Te dążenia odpowiednio do warunków, rozmaite mogą przybierać
postacie, w rozmaitych wyrażać się bliskich celach, ale istnieć muszą. Inaczej
naród schodzi na poziom szczepu, cofa się niejako do tego, czym był przed
rozpoczęciem państwowego życia, przed uformowaniem swej zbiorowej
indywidualności, abdykuje z dziejowej roli, a co dalej idzie, musi wejść nie
tylko formalnie, lecz moralnie w skład obcego państwa, zespolić się z innym
narodem politycznie, by ulegać w następstwie coraz silniejszemu jego wpływowi
kulturalnemu, by w końcu zostać przezeń całkowicie zasymilowanym. Bo państwo
jest nie tylko organizacją polityczną, ale narodową i kulturalną.
Idea narodowa, wyzuta z pierwiastków państwowych,
jest absurdem. Można pozwolić na pielęgnowanie jej artystom zamykającym się w
sferze twórczości indywidualnej, można nie dziwić się, gdy o niej świergocą
próbujące u nas tak często swych sił w politycznych dyskusjach dzieci, ale
polityk mówiący o niej - bredzi lub dopuszcza się oszustwa w celu zaprowadzenia
ludzi tam, gdzie iść nie chcą. W narodzie naszym, doznającym przez kilka już
pokoleń krzywd od państwa i stąd zmuszonym istniejące, realne państwo nienawidzieć,
słabsze lub politycznie zdemoralizowane umysły zapominają częstokroć, że to
państwo jest im nienawistne dlatego, że jest obcym, i zdaje im się, że źródło
zła w samej państwowości leży. We wszystkich zaś narodach, zwłaszcza tych,
których lud nie jest wykształcony w samorządzie, pod wpływem wysuwania się na
widownię żywiołów umysłowo ruchliwych a pozbawionych politycznej kultury,
zdarzają się często ludzie, którzy, korzystając z dobrodziejstw państwowego
bytu, nie rozumieją ich źródła, nie zdają sobie sprawy z tego, że to, co oni
przeciwstawiają państwu, temuż państwu zawdzięczają swe istnienie i bez niego
uległoby prędkiej zagładzie. Złorzeczą więc państwu i idei narodowej, a
towarzyszą im chętnie żywioły obce, które ze swego stanowiska pragną rozkładu
państwa i narodu, bo nie mają z nimi nic wspólnego. Narody posiadające własne
państwo, mogą takie poglądy i takie żywioły do czasu lekceważyć, bo
rozporządzają przymusem fizycznym na tych, którzy by chcieli się uchylać od
służby dla całości. Ale tam, gdzie tego przymusu nie ma, gdzie istnieje tylko
przymus na rzecz obcego państwa, zbytnia tolerancja dla poglądów i dążności
rozkładowych jest narodowym samobójstwem.
W dziejach naszej części świata polityka
kościelna często błądziła, usiłując się przeciwstawiać prawowitemu państwu i
narodowej idei lub sprowadzając je z właściwej drogi dla celów swojej
organizacji. Był to błąd, bo Kościół, mający za cel moralne podniesienie
ludzkości, nie zdawał sobie w tych razach sprawy, że osłabiając ideę narodową i
siłę moralną narodowego państwa, podkopywał najsilniejszą podstawę organizacji
moralnej. Błąd ten odsłoniły dziś najjaskrawsze fakty. Jeżeli w krajach
łacińskich antyreligijny i kosmopolityczny radykalizm największe dziś czyni
zdobycze, to dlatego, że tam duchowieństwo, zanadto rzymskie, moralnie zbyt
ciążące na zewnątrz narodu, zbyt obojętnym było na sprawy narodowe, na
obowiązki obywatelskie. Nigdzie loże wolnomularskie tak nie mnożą się jak w
zdezorganizowanym narodowo środowisku. "Najwierniejszej córze Kościoła",
Hiszpanii, lada chwila grozi, że stanie się łupem masonerii i co zatem idzie
Żydów. Wina za to spadnie na politykę kościelną i na miejscowe duchowieństwo,
które tyle zrobiło usiłowań, by państwo i narodową ideę zupełnie podporządkować
widokom Kościoła i tym przyczyniło się do zdezorganizowania narodowych
instynktów. Badania historyczne niezawodnie jeszcze wykażą, jaką rolę w
przygotowywaniu rewolucji odegrało duchowieństwo tam, gdzie niszczyło narodową
tradycję, gdzie starało się zerwać związek moralny między jednostką a społeczną
całością, jako związek doczesny lub sprzeciwiający się według pewnych pojęć
zasadzie powszechności Kościoła.
Dziś jako główny wróg idei narodowej i narodowego
państwa występuje międzynarodowy i zarazem antyreligijny radykalizm bądź jako
niezorganizowany prąd umysłowy, bądź jako organizacja wolnomularska. Właściwie
mówiąc, gdyby nie ta organizacja, prąd dawno zacząłby się cofać, bo w rozwoju
swoich pojęć doszedł on już do martwego punktu, z którego nie może naprzód
jednego kroku zrobić. Co więcej, postęp życia i wiedzy coraz więcej stawia go w
sprzeczności z jednym i drugim: ewolucjonizm dzisiejszy jest diametralnym
przeciwieństwem suchego racjonalizmu XVIII stulecia, mechanicznego poglądu na
społeczeństwo i doktryny "praw człowieka", leżących w podstawie
liberalnego radykalizmu doby obecnej, losy zaś społeczeństw, które w ustroje
swe wcieliły w szerszej mierze zasady "wolności, równości,
braterstwa", jak je pojmowała rewolucja francuska i losy samych tylko
haseł, które stały się firmą najbrudniejszych szalbierstw oraz wyrazem nowych
form niewoli, nierówności i bezlitosnego wyzysku, od dawna mogły zniechęcić
inne ludy do pójścia tymi samymi tory. Ale dzięki organizacji i jej wpływom
uczeni fałszują wiedzę, dziennikarze zaś fałszują życie, i odbywa się olbrzymie
oszustwo na całej linii.
Prąd wszakże, który doszedł do stanu umysłowego
skostnienia i do dalszego postępu nie jest zdolny, który moralnie zwyrodniał i
trąci zgnilizną, długo już szerzyć się ani duszami ludzkimi rządzić nie może i
prędzej czy później musi upaść. I dlatego radykalizm wolnomularski upadnie,
choćby szerzące go organizacje najbardziej wytężały energię i największymi
rozporządzały środkami, upadnie mimo poparcia Żydów wszystkich krajów, mimo
wreszcie błędów, jakie popełniają jego przeciwnicy, przede wszystkim zaś ta
polityka kościelna, która nie chce uznać związku między religią a ideą
narodową.
Upadek jego przyspieszą doniosłe wypadki,
rozgrywające się dzisiaj na widowni świata.
Do pierwszorzędnych czynników, wywołujących
głębokie przełomy w duchowym życiu ludzkości, należały zawsze wojny, zwłaszcza
wielkie wojny, w których ścierały się dwa odrębne światy, dwie kultury, dwa
systemy etyczne. Taką wojną jest wojna rosyjsko-japońska, w której faktyczne
klęski poniosła Rosja, ale moralnie została pobita znaczna część każdego z
europejskich społeczeństw. Pobite zostało wszystko, co wierzyło wyłącznie w
liczbę, pieniądz, w wyższość materialnej kultury, co dobrobyt, użycie i prawa
jednostki stawiało jako najwyższe miary wartości społecznych.
Ludzie zdrowi moralnie, którzy posiadają, acz
nieuświadomione często - instynkty i uczucia narodowe i tradycyjne zdolności
moralne tym uczuciom towarzyszące, którzy zachowali zdolność uwielbiania tego,
co na uwielbienie zasługuje, a którym się zdawało, że już nie będą w swym życiu
świadkami rzeczy wielkich - dziś na widok aktów bohaterstwa niesłychanego,
oddania się sprawie, egzystencji ludzkich idących dla niej na śmierć pewną,
powszechnej doskonałości w poczuciu obowiązku, mądrych planów i jedności oraz
niesłychanej dokładności w ich wykonaniu - na dźwięk wyrazów takich, jak Port
Artura, Mukden, Tsushima, doznają uczucia moralnego zachwytu, które ich podnosi
w ich ludzkiej wartości. Jest to dopiero zapowiedź wpływu, jakie ta wojna wywrze
na cały nasz sposób myślenia. Dziś już mnóstwo ludzi zachwyca się Japończykami,
zachwyt ten wzrośnie, gdy poznane będą głębiej zalety, wykazane przez nich w
okresie poprzedzającym wojnę i poświęconym przygotowaniom do niej. Ale w końcu
ludzie zaczną zadawać i wielu już dziś zadaje sobie pytanie: skąd się te cnoty
i zdolności biorą?... I wtedy dowiemy się, że Japonia jest więcej państwem w
znaczeniu ścisłej organizacji politycznej, niż jakiekolwiek państwo na świecie,
a Japończycy więcej narodem w znaczeniu zespolenia moralnego, niż jakikolwiek
naród znany w dziejach, że Japończyk jest państwowcem tak daleko idącym w swym
poczuciu obowiązku względem państwa, względem ojczyzny, jak nigdy nie szedł
dotychczas żaden naród; że ile jest milionów Japończyków, tyle milionów
wiernych sług cesarza i gorliwych agentów dobrowolnych japońskiego rządu. Wtedy
zrozumiemy, że zdumiewające cnoty i zdolności mogą się rozwinąć tylko na
gruncie etyki narodowej. Wojna ta podniesie urok państwa, ojczyzny, idei
narodowej, obudzi i uświadomi cenne instynkty narodowo-państwowe, w ich
najszlachetniejszej, bo związanej z osobistą bezinteresownością postaci. Ona
pomoże ludziom zrozumieć, jaki jest związek między narodem a państwem, zmusi do
uświadomienia sobie, że ojczyzna bez idei państwowej jest fikcją.
Pod wpływem wojny rosyjsko-japońskiej przez ten
świat, który się uważał dotychczas za wyłącznie cywilizowany, przez świat
europejski czy chrześcijański, pójdzie nowy powiew moralny, nowy prąd myśli,
który w społeczeństwach dzisiejszych, w ich zdrowszej części obudzi i wzmocni
pierwiastki ducha, stanowiące siłę narodu, podstawę zdrowego życia i owocnego
rozwoju.
Jeżeli tu o przyszłych wpływach tej wojny
przedwcześnie mówię, to dlatego, iż obawiam się, ażeby naród nasz, który
wszystko zwykł przyjmować przez Paryż, Berlin lub Wiedeń, a dzisiaj dla odmiany
także przez Petersburg lub Moskwę, nie czekał, aż nowy prąd tamtędy do niego
przyjdzie, aż zakażony i wypaczony po drodze straci swą odżywczą wartość,
ażebyśmy w tym czasie nie karmili się w całej pełni tą gnijącą strawą, jakiej
nam dziś międzynarodowi pośrednicy przy pomocy literatury i prasy w rozmaitych
pseudonaukowych wyrobach dostarczają. Dlaczegóż byśmy i tym razem mieli
pozostać w ogonie ogólnego ruchu umysłów?...
Ścisły związek narodu z państwem, konieczność
posiadania przez naród idei państwowej - treść pojęcia narodu rozszerza się
ponad to, cośmy wyżej powiedzieli. Obok wspólności szczepowej i posiadania
jednego języka, które nie są we wszystkich stadiach narodowego rozwoju konieczne,
obok tradycji i idei państwowej, obok mniej lub więcej świadomych dążeń do
posiadania własnego państwa, które są główną treścią moralną narodu, istotę
jego stanowi nie posiadająca zresztą dokładnego wyrazu zewnętrznego, zdolność
wytworzenia w takiej lub innej postaci własnej państwowości i do życia w niej
oraz niezdolność do zżycia się z innymi, obcymi ustrojami. To jest właściwe
pojęcie narodu i istotnej jego treści, i na nim, jako na pojęciu zasadniczym,
musi się opierać wszelka narodowa polityka. Z chwilą, kiedy ono się zatraca,
polityka przestaje być narodową.
Roman Dmowski - Myśli nowoczesnego
Polaka