Temat wyprzedaży polskich lasów państwowych wypłynął
bardzo szeroko w zeszłym roku, w kontekście podpisanej przez prezydenta Komorowskiego
ustawy, zgodnie z którą na polskie Lasy Państwowe nałożone zostały wyższe
daniny do budżetu. W latach 2014-2015 zmuszone zostały do wpłacenia do kasy
państwowej 1,6 mld złotych, a w kolejnych 2% od przychodu. Czy to dużo? Biorąc
pod uwagę, że w poprzednich latach w postaci różnych danin Lasy płaciły do
budżetu około 250 milionów złotych, to jest wysoka podwyżka. A że rentowność
lasów nie przekracza właśnie około 2%, to podatek tej wysokości od przychodu
sprawi, że zyski będą zerowe, istnieje także groźba straty i konieczność
powetowania jej zaciąganiem zobowiązań (kredytami i pożyczkami). Na skutek
takich decyzji zahamowane zostaną procesy inwestycyjne w tej firmie, ponieważ
na rozbudowę już posiadanego majątku przeznacza się właśnie zyski. Innych
środków nie uda się zresztą wynaleźć, ponieważ wszystko inne idzie na wypłaty
dla pracowników i utrzymanie lasów w obecnym stanie. Jedynym wyjście dla Lasów
będzie zaciąganie kredytów inwestycyjnych. Można byłoby to uznać za korzystne,
ponieważ finansowanie inwestycji ze zobowiązań jest w naukach finansowych
uważane za dużo tańsze niż przeznaczanie na to wyłącznie kapitału własnego.
Takie zjawisko nie zajdzie jednak w przedsiębiorstwie, które nie osiągnie z tej
inwestycji rentowności przekraczającej oprocentowanie kredytu.
W przypadku Lasów Państwowych, jak
wspomniano wyżej, owa rentowność nie przekracza 2% i nie sądzę, aby za pomocą
różnych inwestycji można było ją jeszcze zwiększyć. Mogą to być więc jedynie
inwestycje dobrze skalkulowane i zapewne nastawione na wyręb i sprzedaż drewna,
a nie rozbudowę nowych terenów zielonych. Sądzę, że stąd oświadczenia płynące
ze strony Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe o wycofywaniu się z
planów inwestycyjnych, a nie o poszukiwaniu alternatywnych źródeł sfinansowania
tychże. Przeciwnicy „prywatyzacji”
(ujętej w cudzysłów, gdyż nie mam wątpliwości, że w owej „prywatyzacji”
wzięłyby udział Skarby państw zachodnich i nie tylko) lasów skrzyknęli się i
zebrali 2,5 mln podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum. Obecnie
oskarżają oni stronę rządową o zlekceważenie tej inicjatywy obywatelskiej. Nie
do końca się z nimi zgadzam. Co prawda, samo referendum nie zostanie
zorganizowane, niemniej dotąd dość niemrawo podchodzący do tematu rząd nagle
rakiem wycofał się ze swoich pozycji i usiłował stanąć na czele ruchu w obronie
własności państwowej lasów.
Pojawiły się nawet propozycje uczynienia
zakazu sprzedaży lasu konstytucyjnym. Jestem pewien, że to czysto
koniunkturalna zagrywka, ponieważ te 2,5 miliona podpisów to faktycznie siła,
która mogłaby narobić niezłego szumu w kraju. Prawdziwy stosunek do wyprzedaży
lasów ujawniony został w notatce ambasadora USA Victora Ashe'a z 2009 roku.
Wtedy to premier Tusk i marszałek Komorowski planowali pozyskać środki ze
sprzedaży ziem i lasów w celu wypłaty „rekompensat”. Owe rekompensaty dotyczą
oczywiście roszczeń w wysokości około 60 mld dolarów środowisk żydowskich,
które żyją z wyciągania odszkodowań za holokaust. Celowo nie piszę tutaj o roszczeniach
samych ofiar holokaustu czy ich potomków, ponieważ nie wierzę, że choć
dziesiąta część tych pieniędzy by do nich trafiła. Nikt zresztą o czymś takim
nie mówi. Same pieniądze ze sprzedaży ziem i lasów miały być środkami „ekstra”,
których należało szukać z powodu „spadającej ceny nieruchomości”. Przypomnijmy jednak, że rok 2009 to okres kryzysu,
który rozpoczął się właśnie od pęknięcia bańki spekulacyjnej na amerykańskim
rynku nieruchomości. Dzisiaj jest on już nieco zapomniany, ponieważ koniunktura
wróciła na właściwe tory i ceny nieruchomości znów rosną. Stąd podejrzewam, że
rząd może sobie pozwolić na wycofanie się z pomysłu, ponieważ środki na
„rekompensaty” będzie w stanie zdobyć z rynku nieruchomości. Przezornie chciał
sobie otworzyć furtkę do ewentualnego rozpoczęcia tego procesu w przyszłości,
ale głosowana pod osłoną nocy ustawa zmieniająca konstytucję i dająca stronie
rządowej możliwość sprzedaży lasów w przypadku uznania tego za „dobro
publiczne” nie przeszła zaledwie 5 głosami. Przyjrzyjmy się temu, co ten rząd
uważa za „dobro publiczne” w Polsce. Otóż, jeśli przypomnimy sobie tzw. prywatyzacje
z lat poprzednich, to odkryjemy, że karmiono nas najróżniejszymi propagandowymi
hasłami. Dzięki prywatyzacji zakłady miały stać się rentowne, załogi
otrzymywały gwarancje pracownicze, do Polski miał napłynąć kapitał, który miał
tutaj inwestować, rozszerzać swoją działalność i dawać pracę. Oczywiście na to
wszystko owi „inwestorzy” nie zwracali najmniejszej uwagi, a ich celem było
zwyczajnie te zakłady pozwijać, co było wartościowe, to wywieźć, pracowników
pozwalniać i tak oczyszczoną nieruchomość sprzedać za wielokrotność zapłaconej
stawki, a nawet jeśli nie, to prowadzić zwolniony z danin państwowych biznes i
odprowadzać zyski zagranicę. W przypadku Lasów Państwowych takiego numeru
wykręcić się nie da, ponieważ są one rentowne, co jest ewenementem w skali
globu.
Chciano obywateli więc mamić „dobrem
publicznym”, które można sprowadzić do hasła: „silniejsi, starsi oraz mądrzejsi
kazali nam zapłacić, więc musimy sprzedać, bo inaczej jeszcze mogą się
obrazić”. Zdaje się więc, że „dobrem publicznym” jest wszystko to, czego brak
mógłby zagrozić rządzącej klice i pozbawić ją poparcia różnych mocarzy. Pominę skądinąd słuszne dywagacje, że żadne
„rekompensaty” nikomu za dekret Bieruta już się nie należą oraz że można zawsze
powiedzieć Amerykanom, żeby nie wsadzali nosa w nieswoje sprawy, to jednak rząd
chcący koniecznie te 60 mld dolców jakimś tam grandziarzom wypłacić, nie
powinien się za to zabierać w momencie światowego kryzysu finansowego. I to pod
wpływem oficjalnie głupkowatego, emocjonalnego stwierdzenia, że premier jako
Kaszub wie, jak to jest być „kimś innym” i z tego „powodu” rozumie Żydów. A już
tym bardziej tenże rząd nie powinien wykazywać „determinacji”, by jak
najprędzej poskromić krnąbrnych i opornych ministrów, którzy sprzeciwiają się
takim projektom. Nie podejrzewam zresztą tychże ministrów o sprzeciw natury
ideowej, po prostu to ich ministerstwa musiałyby wyłożyć pieniądze i
przewałkować masę uciążliwej biurokracji, a na koniec by wyszło, że za ich
rządów jest gorzej, niż było, a więc, że nie radzili sobie na swoich
stanowiskach.
Uważam, że
środowiska przeciwne prywatyzacji Lasów odniosły duży sukces. Presja społeczna
zablokowała projekty zarówno samej prywatyzacji, jak i otworzenia sobie do tego
konstytucyjnej furtki. To jednak nie koniec walki. Należy bacznie obserwować
sytuację finansową Lasów po podniesieniu danin do Skarbu Państwa oraz uważać,
żeby nie pojawiły się jeszcze jakieś inne roszczenia i pilne wydatki oraz
„dobra wspólne”, które popchną taki czy inny rząd do zdeterminowania w sprawie „prywatyzacji”
Lasów. Możemy mieć pewność, że ten kierunek zdobycia łatwej kasy będzie zawsze
kusił poszczególne rządy, którym nigdy dość.
Piotr Beczała, OWP