Rok temu, w więzieniu lwowskim, wpadła 
mi w ręce książka wypożyczona jednemu z moich współwięźniów z biblioteki
 więziennej, napisana przez Józefa Bielińskiego w r. 1905 pod tytułem: 
„Żywot ks. Adama Czartoryskiego”.
Przypadkowo wziąłem tę książkę do ręki i
 zwróciłem uwagę na pewien niezmiernie charakterystyczny ustęp. Autor 
książki wspomina o memoriale, który ma się znajdować w archiwum 
Czartoryskich w Krakowie, memoriale podyktowanym w Paryżu w r. 1788 
młodemu ks. Czartoryskiemu przez ks. Piattolego, włoskiego przybłędę, 
wówczas wychowawcę młodego Lubomirskiego, a następnie sekretarza Króla 
Stanisława Augusta i jedną z najwybitniejszych osobistości Polski w 
okresie Sejmu 4-letniego. Ks. Piattoli podyktował młodemu Czartoryskiemu
 schemat poczynań konspiracyjnych, które miały na celu przeprowadzenie w
 Polsce reform. Na czele tej konspiracji miał stać Quatuorvirat – 
czterech mężów, związanych przysięgą i tajemnicą. Mieli to być ludzie 
bardzo wpływowi, dobrzy patrioci, bogaci, światli. Do pomocy tym 
Quatuorvirom miano wybrać 8 członków, również wpływowych i możnych.
Ta dwunastka stanowiłaby Kongres 
patriotyczny, który miał przeprowadzić zmianę ustroju w Polsce. 
Pierwszym zadaniem tego Kongresu byłoby skonfederowanie wszystkich 
województw, zawładnięcie wojskiem przy eliminowaniu zupełnym ówczesnego 
rządu, następnie przeprowadzenie wyborów do sejmu skonfederowanego. Sejm
 ten powinien był postanowić stworzenie stutysięcznej armii, wyznaczyć 
dwóch regimentarzów, jednego dla Korony, drugiego dla Litwy i wreszcie 
ustanowić Komitet Nadzwyczajny, który by kierował sprawami publicznymi 
na prawach dyktatorskich. Zamierzano poza tym utworzyć komisję, która 
zażąda od obywateli państwa przedstawienia sobie planów, projektów, 
myśli dotyczących przyszłej reformy.
Z tych referatów miał się wyłonić 
projekt przyszłej konstytucji, która miała być uchwalona przez Sejm. 
Poza tym mieli Quatuorviri w tajemnicy przed królem i rządem rozesłać 
swoich zaufanych mężów do wszystkich państw Europy w charakterze 
nieoficjalnych ambasadorów Polski. Na tych ambasadorów kwalifikowaliby 
się ludzie wyższych sfer, światli, towarzyscy i odpowiednio pod względem
 dyplomatycznym przygotowani. Wreszcie Komitet ten miał zawrzeć 
odpowiednie traktaty i ustalić politykę zagraniczną.
Masońskie kariery
Przeczytawszy o tym projekcie Piattolego
 puściłem wodze wyobraźni i starałem się odtworzyć dzieje tego tak 
brzemiennego w następstwa czterolecia, 1788 do 1792. Wyobrażałem sobie 
postać Piattolego, który stał się z czasem sekretarzem królewskim, a 
wówczas był wychowawcą młodego Lubomirskiego. Że Piattoli w ogóle dostał
 się do Polski i na to stanowisko dowodzi tylko, iż musiał należeć do 
masonerii.
Znamy z dzieła K. M. Morawskiego 
analogiczną karierę Lucchesiniego, również włoskiego przybłędy, który 
się dostał do masonerii, został powołany do Berlina, wkradł się w łaski 
Fryderyka i został posłem pruskim w Warszawie. Kariera Piattolego szła 
podobnie: dostał się do Warszawy, dostał się na dwór polski i jako 
preceptor jednego z młodych Lubomirskich wyjechał do Paryża. W Paryżu 
nastąpiło zapewne wtajemniczenie go do wyższych stopni masońskich. I 
wówczas Piattoli w tej stolicy ówczesnego świata, w której 
przygotowywała się rewolucja, podyktował młodemu Czartoryskiemu plan 
opanowania Polski, przeprowadzenia analogicznej imprezy, jaką masoneria 
zamierzała wykonać we Francji.
Bo uprzytomnijmy sobie, kiedy to było.
Jest to rok 1788. O dwa lata wcześniej 
we Frankfurcie odbył się zjazd zakonu masońskiego Illuminatów, na którym
 to zjeździe, jak to dzisiejsi historycy stwierdzają, zapadła uchwała 
zniesienia we Francji monarchii i jakoby zapadł również wyrok śmierci na
 Ludwika XVI. Nie będzie zapewne dalekie od prawdy przypuszczenie, iż 
równocześnie z postanowieniem wywołania we Francji rewolucji musiano 
postanowić wywołanie analogicznej rewolucji i w Polsce. Świadczy o tym 
zupełna synchronizacja rewolucji francuskiej i bezkrwawej rewolucji, 
jaką był Sejm Czteroletni. W roku 1788 – a więc w dwa lata po 
frankfurckiej decyzji wywołania rewolucji – czynione są we Francji 
przygotowania do zwołania Stanów Generalnych, a w rok później zostały 
zwołane te Stany, poprzedzone zarządzeniem przedłożenia przez wszystkie 
gminy tzw. „cahiers de doleances”, zażaleń i wniosków poprawy. Rzecz 
ciekawa, iż Piattoli w swoim memoriale proponuje również zażądanie od 
obywateli Rzpltej przedstawienia Komisji projektów dotyczących przyszłej
 reformy.
Widzimy daleko idącą analogię. Jest 
rzeczą zupełnie jasną nie tylko dziś, ale musiało być jasne i wówczas, 
iż żądanie od każdej gminy w kraju przedstawienia projektów naprawy 
konstytucji jest rzeczą całkowicie utopijną i może mieć jedynie na celu 
wywołania nastrojów rewolucyjnych.
Quatuorvirat
Zastanawiałem się, kto mógł należeć do 
tego Quatuorviratu, kierującego losami Polski i skojarzyłem sobie w 
głowie projekt Piattolego z jednym ze sprawozdań, które w czasie Sejmu 
Czteroletniego wysłał do króla pruskiego jego wysłannik w Warszawie 
Lucchesini. Otóż Lucchesini pisze, że ówczesna Polska, jej polityka, a w
 szczególności działalność Sejmu Czteroletniego zależy od ściśle 
zakonspirowanej czwórki ludzi, do których należą Potoccy Ignacy i 
Stanisław, marszałek Stanisław Małachowski, i reprezentant Małopolski, 
będącej pod zaborem austriackim, Ignacy Morski. Tych czterech ludzi było
 tak zakonspirowanych, iż o tej czwórce kierującej nie wiedział król 
polski…, ale wie o nich ambasador króla pruskiego Lucchesini. Lucchesini
 zawiadamia swego monarchę, jakie będą posunięcia tych zakonspirowanych 
Quatuorvirów, daje im rady i wskazówki i nawet w liście skierowanym do 
króla pruskiego zapowiada, jakie będą przyszłe posunięcia tych 
zakonspirowanych władców Polski.
Szczegół ten zaczerpnąłem z książki 
Jędrzeja Giertycha, który wziął go z Kalinki piszącego przed 
pięćdziesięciu laty. Giertych wyciąga wniosek, iż ludzie ci obdarzali 
Lucchesiniego swoim zaufaniem dlatego, iż był to ambasador 
sprzymierzeńca Polski. Mam wrażenie, iż podstawy zaufania rządzących 
Polską Quatuorvirów do Lucchesiniego nie tworzył fakt, iż Lucchesini był
 ambasadorem Prus, tylko, że Lucchesini był wysokiego wtajemniczenia 
masonem.
Tak czy owak możemy stwierdzić fakt już 
dzisiaj niewątpliwy, ustalony historycznie, iż Polską z czasów Sejmu 
Czteroletniego kierowało, może mówię za silnie, w każdym razie w tej 
Polsce decydującą rolę odgrywało dwóch przybłędów, nie mających z Polską
 nic wspólnego: jednym z tych ludzi był Lucchesini, drugim był Piattoli.
 Doszło do tego, iż projekt Konstytucji 3-go Maja spisano po francusku, 
gdyż Piattoli językiem polskim nie władał i potem dopiero przetłumaczono
 ten projekt na język polski.
Czy obalać mit?
Tyle jako wstęp do tych rzeczy, które chciałbym Państwu dziś wieczorem powiedzieć.
Przyznaję się, iż przemyśliwując te 
dziwne okoliczności Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3-go Maja 
popadłem w poważną rozterkę. Zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle 
posuwać się po tej drodze, czy interesować się kulisami tych zdarzeń, 
czy też raczej stanąć na stanowisku, na jakim Polska stoi od lat stu, na
 stanowisku nie tykania mitu 3-go Maja. Przecież na tym micie chowało 
się w Polsce szereg pokoleń, ten mit za czasów rozbiorów zagrzewał ludzi
 do wysiłków, ten mit rozgrzewał zesłańców wędrujących na Sybir – i 
wielu, wielu jest ludzi w Polsce, dla których ten mit stanowi rzecz 
bardzo szacowną i drogą. Mówię tutaj oczywiście o ludziach dobrej woli. 
Poza tym jest wielu ludzi, dla których ten mit stanowi broń, którą z 
pełną świadomością i cynizmem operują. Że ten mit działa, to widzimy co 
roku w dniu 3-go maja.
Zastanawiając się nad rolą Lucchesiniego
 i Piattolego, zastanawiałem się nad tym, czy należy ten mit obalać, czy
 należy iść dalej po drodze, którą szło w Polsce wielu badaczy: i 
Kalinka przed 50 laty, i K. M. Morawski, po części prof. Skałkowski i 
wielu innych. Zastanawiałem się, czy my mamy dziś po odzyskaniu 
niepodległości burzyć ten mit, czy powinniśmy go zachować. Warunkiem 
zachowania tego mitu jest zaprzestanie wszelkich dalszych badań na ten 
temat i zaprzestanie popularyzowania rewelacyjnych wyników tych badań.
I tu uprzytomniłem sobie dwa rodzaje 
zarzutów, które wysuwają przeciwnicy burzenia mitu 3-go Maja. Jeden 
zarzut klasyczny, znany wszystkim, o którym wie każda służąca i każdy 
dorożkarz, tj. zarzut szargania świętości: święto 3-go Maja, to święto 
narodowe. Nie wolno tego tykać.
Zarzut ten łączy się w bardzo ciekawy 
sposób z tak żywą w ostatnich czasach dyskusją na temat bronzowienia i 
odbronzawiania wielkich ludzi i wielkich zdarzeń. Bywają mity pewnych 
faktów historycznych i bywają mity ludzi, i tak jak bronzowić i 
odbronzawiać można ludzi, tak również można ubronzawiać i odbronzawiać 
pewne fakty historyczne. Weźmy na przykład mit Unii lubelskiej, mit 
również działający potężnie na umysły i wyobraźnię. Nie trudno byłoby 
przypuszczam ten mit w takiej czy innej formie odbronzować i wiem, iż w 
tym kierunku przedsiębrane są próby.
Można by zbadać, jak to było w Lublinie,
 można by spróbować ten fakt historyczny umniejszyć, odbrązować, 
ośmieszyć. Czytałem niedawno książkę, która wprowadza za kulisy wyprawy 
wiedeńskiej. Ale jeżeli chodzi o kwestię ubronzowania pewnych faktów 
historycznych, to zdaje mi się, że sprawa 3-go Maja stanowi tutaj 
wypadek zupełnie klasyczny. Naród stoi dziś wobec dylematu, czy dalej 
bronzować akt 3-go Maja, czy puścić snop światła i starać się wykryć 
prawdę, prawdę historyczną, tyczącą się Sejmu Czteroletniego, w 
szczególności aktu 3-go Maja.
Jest jeszcze druga strona tego medalu. 
Chodzi o rzecz bardzo dziś modną w psychologii i to zarówno 
indywidualnej, jak i zbiorowej: o kwestię kompleksu niższości. Pytanie 
wygląda tak: czy należy w narodzie, który cierpi chronicznie od lat 200 
na kompleks niższości, ten kompleks niższości pogłębiać przez 
dewaluowanie pewnych zdarzeń, które przywykliśmy uważać za zdarzenia 
wielkiej miary w życiu narodu? Czy nie jest niezręczna taktycznie chęć, 
by ten wspaniały zryw patriotyczny, tę wspaniałą reformę, którą 
zwykliśmy wielbić, nagle detronizować? Czy nie dojdzie wówczas naród do 
tego wniosku, iż skoro nawet tak wzniosły fakt okazuje się w rezultacie 
faktem ujemnym, i skoro największe nasze zrywy, że tak powiem, 
państwowotwórcze zostały w ciągu ostatnich dwustu lat inicjowane i 
wyreżyserowane przez ręce obce, ręce przynajmniej obojętne, jeżeli nie 
wrogie – czy uświadomienie sobie przez naród takiego faktu nie pogłębi w
 nim tej rozterki duchowej, w której naród polski od dwustu lat się 
znajduje? Czy w chwili, kiedy prężymy się do skoku, w chwili skupienia 
wszystkich sił psychicznych, moralnych i intelektualnych, tego rodzaju 
podważanie pewnych wszczepianych w umysły Polaków pojęć nie jest rzeczą 
po prostu karygodną?
Wiem, iż wychodząc z tej sali będziecie 
się Państwo w rozmowach swoich nad tym zastanawiali, czy jest rzeczą 
dobrą czy złą, że ten temat dziś poruszam? Jestem przekonany, że zdania 
na ten temat będą rozbieżne. Jednak chcę stwierdzić, że zdaję sobie 
sprawę z tego, iż te próby odbronzawiania aktu 3-go Maja mogą tylko 
wówczas być usprawiedliwione, jeśli potrafi się wykazać, że ten mit w 
życiu narodu stał się szkodliwy. I to jest celem dzisiejszego odczytu.
Szkodliwy mit
Jestem najgłębiej przekonany, iż mit 
3-go Maja, mit tego masowego zrywu, którym naród polski zadokumentował 
jakoby przed światem swoją wolę do samoistnego bytu i swą umiejętność 
stworzenia nowych form życia państwowego, stał się dziś szkodliwy. 
Uważam, iż w miejsce tego mitu powinna przyjść prawda. Dlaczego?
Przyznam się, iż już dość dawno, może od
 lat dwudziestu, nie rozumiem w pełni ludzi, którzy mówią, że to jest 
takie niesłychanie krzepiące dla naszej świadomości narodowej poczucie, 
iż na dwa lata przed upadkiem zdobyliśmy się na tak wspaniały zryw. 
Przyznam się, że to rozumowanie nie trafia mi do przekonania. Gdybym 
wiedział, że Polska upadła w chwili największej depresji, największego 
wyczerpania sił twórczych, gdybym mał przekonanie, że Polska upadła 
dlatego, bo wszyscy wielcy ludzie w narodzie byli zgnici, bo Polska nie 
miała ani ludzi ofiarnych, ani dobrej woli, to wówczas można by 
powiedzieć, że była to rzecz nieunikniona: Polska musiała upaść.
Ale ta myśl, iż znalazło się wielu ludzi
 światłych, ofiarnych, że znalazła się elita, grono wybrane, które 
zdobyło się na to, by naród wprowadzić na drogę świetlanego rozwoju i że
 naród zdobył się nawet na rzecz wiekopomną, którą zaimponował całemu 
światu, a w półtora roku później Polska upadła i to upadła w sposób 
haniebny, nie bójmy się tego wyrazu – kampania Poniatowskiego i 
Kościuszki, którzy mieli bronić Konstytucji 3-go Maja, miała przebieg 
niesłychanie żałosny; król i Kołłątaj w haniebny sposób zgłaszają swój 
akces do Targowicy – ta myśl o niechlubnym końcu niepodległego bytu 
Polski jest potworna. Odpowiada się na to: zrehabilitowało nas powstanie
 Kościuszki. Powstaniem Kościuszki Polska jakoby zadokumentowała, iż 
broni nie tylko swojej niepodległości, ale i idei wyrażonych w 
Konstytucji 3-go Maja. Czy to twierdzenie jest aby słuszne?
Dla mnie cały problem naszych powstań 
łączy się psychologicznie ściśle z problemem Konstytucji 3-go Maja. 
Wielbię i podziwiam twórców, inicjatorów i wykonawców naszych powstań, 
uczestników powstania Kościuszki, uczestników Legionów, uczestników 
powstania w r. 1830, uczestników powstania w r. 1863, uchylam czoła 
również przed krwią ofiarnie przelaną w r. 1905, nie kwestionuję faktu, 
że z najtragiczniejszych nawet klęsk naród wyciągał duże korzyści 
moralne, krzepiące go do dalszej walki, ale te wszystkie zdarzenia 
historyczne pogłębiają we mnie jeszcze ten kompleks niższości.
Ja mówię sobie: jeżeli tylokrotnie 
najlepsi członkowie naszego narodu, najbardziej ofiarni, najbardziej 
bohaterscy zdobywali się na walkę o niepodległość – tyle razy z takim 
poświęceniem, z taką ofiarą, i jeżeli zawsze ta rzecz paliła na panewce,
 jeżeli nasze powstania nie dały nam niepodległości, mimo iż niekiedy 
byliśmy od tej niepodległości bardzo niedaleko, to mam wrażenie, że 
bronzowanie tych wszystkich mitów jest niecelowe. I jest celowe i 
pożądane oświetlenie, dlaczego wysiłki najlepszych synów narodu 
polskiego na przestrzeni 150 lat prowadziły z reguły do przegranej.
Uważam, że jeżeli się da to oświetlenie,
 i jeżeli w mózgi ogółu Polaków wrazi się myśl, iż był jakiś powód 
konkretny, wyraźny, dla którego wysiłki najlepszych synów narodu przez 
150 lat nie doprowadziły do zwycięstwa, uważam, że jeżeli się myśl taka w
 umysłach ogółu Polaków wryje, to wówczas nasz kompleks niższości nie 
tylko się nie pogłębi, ale przeciwnie zniknie: poczujemy się na siłach 
do stawiania czoła niebezpieczeństwom, gdy będziemy wiedzieli, czego 
unikać, by zamiast tryumfu wszelkie nasze wysiłki nie kończyły się 
tragicznie.
Problem brązowienia
Mówi się o szarganiu świętości, o 
symbolach, mówi się o autorytetach. Pamiętamy wszyscy niedawną dyskusję 
na temat brązowienia Mickiewicza, na temat odbrązawiania Sobieskiego – 
opinia publiczna doszła wówczas mniej więcej do takiego wniosku:
Każdy wielki człowiek ma swoje małe 
strony, ma swoje śmieszności, miał w życiu chwile, których się wstydzi, 
ma swoje zakamarki, do których nierad zagląda. Problem wygląda w ten 
sposób: czy te ujemne momenty, w życiu wielkiego człowieka nieuniknione,
 czy te ujemne strony równoważą jego zasługi, które w opinii polskiej 
zostały ubrązowane? Innymi słowy, czy zasługi Mickiewicza, o których wie
 każdy dwunastoletni czy czternastoletni Polak, czy te zasługi nikną w 
porównaniu z pewnymi ujemnymi cechami charakteru czy epizodami życia?
Weźmy postać Sobieskiego. Sobieski w 
umyśle ogółu Polaków jest postacią rycerską, symbolizującą rolę Polski 
jako przedmurza chrześcijaństwa, Sobieski to jest wielki wódz, to jest 
nieustraszony rycerz, to jest wielki katolik. I pamiętamy wszyscy 
niedawno wydaną książkę, oświetlającą życie zakulisowe, oświetlającą od 
tyłu życie Sobieskiego. Książka ta napsuła bardzo dużo krwi. I znowu 
wyłania się pytanie: czy pewne ciekawostki z życia Sobieskiego, które 
mogą rzucić na niego światło nieprzychylne, podrywają kontury postaci 
Sobieskiego, jakie się wyryły w mózgach i przede wszystkim w sercu 
każdego Polaka? Mam wrażenie, że nie podrywają. Tak samo, jeżeli chodzi o
 rewelacje o Mickiewiczu mam wrażenie, że nie podrywają bynajmniej 
zasadniczego obrazu tego najgenialniejszego moim zdaniem człowieka, 
którego wydały dzieje Polski.
Problem brązowienia czy odbrązowiania 
łączy się więc ściśle z problemem narastania pewnych świętości, pewnych 
autorytetów w życiu narodu. I może ustalimy tutaj pewne zasady: możemy 
powiedzieć, że jeżeli pewne mity osnuły się dokoła wielkich postaci i 
zdarzeń historycznych, jeżeli jakiś mit mający wielkie walory jest w 
ogólnych zarysach prawdziwy, wówczas mamy prawo żądać, by zbyt 
natarczywie nie szukano dziur na całym, by zbyt natarczywie nie 
zaglądano za kulisy ludzi i wypadków.
Ale bywają wypadki, kiedy mity są w swym
 ogólnym zrębie nieprawdziwe, jak to jest z mitem 3-go Maja. Uważam, że 
skoro badania historyczne doprowadzają do wniosku, iż dany mit w ogólnym
 swoim zarysie jest nieprawdziwy, to nie jest celowe i nie jest wskazane
 ten mit bronzowić, przeciwnie – należy dążyć do prawdy.
Przez lat 150 z Sejmu Czteroletniego i z
 Konstytucji 3-go Maja tworzono pewien symbol. Cel był podwójny. Jeden 
był cel, który przyświecał ludziom dobrej woli, aby naród w swej walce o
 niepodległość miał siłę motoryczną, która by zagrzewała serca i 
wyobraźnię. Drugi był cel jeszcze wyraźniejszy, cel masoński.
Sejm Czteroletni i Konstytucja 3-go 
Maja, to typowe osiągnięcia masonerii, to nie tylko tryumf masonerii 
jako takiej, ale tryumf ducha masońskiego i metod masońskich w życiu 
polskim. Jest rzeczą jasną, iż masoneria, która rządzi Polską od lat 
dwustu, była zainteresowana w tym, by ten mit podsycać – i jest nadal 
zainteresowana. I ostrzegam Państwa przed wszelkimi próbami, czynionymi 
już od lat wielu, podważenia, podrywania i ośmieszenia wszelkich 
usiłowań, dążących do rzucenia światła na kulisy 3-go Maja. Powtarzam 
jeszcze raz: jest w Polsce dużo ludzi, którzy w dobrej wierze starają 
się ten mit galwanizować i utrzymywać. Ale mit ten stał się zupełnie 
wyraźnie określoną bronią i jednym z narzędzi masonerii dla utrzymania 
jej wpływów w Polsce. W tym sensie mit ten jest narzędziem bieżącej 
polityki i narzędzie to musi być z rąk masonerii wytrącone.
Reformy Czartoryskich czy 3-ci Maj?
Antyrosyjski sojusz Rzeczypospolitej z Prusami, wspieranymi przez Wielką Brytanię (29.03.1790) był samobójczym błędem Polaków.
Spośród Polaków najbardziej wpływowym 
działaczem był w epoce Sejmu Czteroletniego ks. Kołłątaj. Obok Kołłątaja
 znamy wiele nazwisk myślicieli, publicystów, działaczy politycznych i 
społecznych, widzimy imponującą plejadę ludzi dążących do naprawy 
Rzeczypospolitej. I utarło się u nas mniemanie, że Konstytucja 3-go 
Maja, że cały dorobek Sejmu Czteroletniego, to był przewrót, to był 
przełom w duchowym życiu Polski. Uczono nas, że po dwustu latach 
nierządu dopiero w latach 1788/92 skierowano wreszcie nawę 
Rzeczypospolitej na tory odrodzenia i odrzucono to wszystko, co w Polsce
 było zgniłym i rozszarpano wreszcie te węzły ustrojowe, które 
przeszkadzały narodowi w duchowym renesansie.
W moim przekonaniu mniemanie to jest 
błędne. Nasze oficjalne dziejopisarstwo waha się z zajęciem stanowiska 
na ten temat. Mógłbym się jednak powołać na profesora Uniwersytetu 
Poznańskiego, Skałkowskiego, który rzucił tę myśl – myśl, którą 
podchwytuję, i która moim zdaniem powinna się stać w Polsce własnością 
szerokiego ogółu, myśl, że okres, w którym Polska weszła na drogę 
przełomowych reform, to był okres wcześniejszy o ćwierć wieku od 
Konstytucji 3-go Maja, okres reform Czartoryskich w latach 1764-1768.
Ponieważ rzecz tę uważam za niezmiernie ważną, więc pozwolę sobie trochę szerzej na ten temat tutaj pomówić.
Choroba saska
Musimy sięgnąć do czasów saskich, do 
czasów najgłębszego upadku. Polska jest wówczas ciężko chora. Trawi ją 
od stu lat gorączka złotej wolności, choruje na demokratyzm, zanik 
władzy i autorytetu, choruje na nieodłączny od liberalnej demokracji 
pacyfizm, który zabija w narodzie cechy rycerskie i naród towarzyszów 
pancernych przemienia w naród hreczkosiejów. Choruje Polska na 
materializm – ciężkie niedomaganie, prowadzące do rozhartowania 
charakterów i do zaniku cnót obywatelskich.
Prawda, że w tych ciężkich czasach 
zacieśniają się więzy, łączące polskość z katolicyzmem. Ale nie jest to 
już, niestety, katolicyzm Oleśnickich i Hozjuszów, a tym bardziej nie 
jest to surowy i zdobywczy katolicyzm średniowiecza, wiara gorąca jak 
płomień, w której ogniu przetapiają się przywary osobiste i 
niesprawiedliwości społeczne. Katolicyzm XVIII wieku jest chory. I to 
jest jednym z powodów, dla których tak ciężko chora była w XVIII wieku i
 Polska.
Skończyła się już ofensywa 
kontrreformacji; podgryzany racjonalizmem, w rozbracie ze schodzącą na 
manowce wiedzą, podminowany masonerią, zagnieżdżającą się nawet w 
szeregach duchowieństwa, Kościół katolicki wchodzi w XVIII wieku w okres
 słabości, z którego zaczyna się tryumfalnie dźwigać dopiero w naszych 
czasach. Nawiasem mówiąc, w chwili, gdy katolicyzm tryumfalnie się 
dźwiga, dźwiga się również i Polska.
Osłabiony w XVIII wieku katolicyzm nie 
mógł się stać dźwignią, która by dopomogła Rzpltej do poniesienia się z 
upadku. Pijana tradycjami dawnej świetności, pijana rozpasaniem 
demokracji szlacheckiej, pijana małmazją i węgrzynem, Rzeczpospolita 
staje się bezwładna i bezbronna. Dokoła warują uzbrojeni po zęby i 
żarłoczni sąsiedzi. Jeszcze 6 dziesiątków lat hamuje króla pruskiego 
Rosja, licząc na to, że cała Polska stanie się jej łupem.
W wyczerpanym organizmie Polski 
zagnieżdżają się bakcyle masońskie. Masonem jest nie tylko August II, 
nie tylko bigot August III, ale stanie się nim również i Stanisław 
Poniatowski. Pierwszy ślad istnienia masonerii w Polsce spotykamy pod 
datą 1729. Im dalej w wiek XVIII, tym większy w Polsce zasięg wpływów 
masońskich.
Z ducha i potrzeb narodu
Ale epoka saska nie jest tylko epoką 
upadku i marazmu. Zawsze tak bywa, że gdy naród osiągnie dno upadku, 
wówczas widzimy już narastające siły, które mają, o ile naród nie jest 
przeznaczony na zagładę, wyprowadzić go z powrotem na drogę wielkości. W
 upadku saskim budzi się w narodzie polskim świadomość klęski i potrzeba
 odrodzenia. Dwu braci Czartoryskich, Michał i August, organizują 
stronnictwo zwane „familią”, stronnictwo, które niewątpliwie wypływa z 
ducha narodu polskiego, stronnictwo, które nie szukało inspiracji z 
zewnątrz, które co prawda szukało nieraz pomocy na zewnątrz kraju, które
 pod koniec swojej działalności sprzymierzyło się nawet z Rosją, ale 
które było wyrazem ducha i potrzeb narodu. Obok Czartoryskich wysuwają 
się na czoło w tym stronnictwie kanclerz Zamoyski i ks. Konarski. Idee 
ich krążą po kraju, zastępy ich zwolenników są zwarte i liczne.
I wreszcie przychodzi chwila pomyślna, w
 której Czartoryscy mogą przystąpić do wykonania swoich reform. August 
III umiera, Stanisław August Poniatowski, siostrzeniec Czartoryskich, 
zostaje królem. I wówczas to na sejmie r. 1764 Czartoryscy przystępują 
do reform zdaniem moim głębszych, dalej sięgających niż reformy, których
 dokonał Sejm Czteroletni. Przede wszystkim do reform przemyślanych, do 
reform dojrzałych. Reformy Czartoryskich są dojrzałe, przeprowadzane 
ręką mistrzowską. Nie będę się tutaj wdawał w szczegółową historię. 
Muszę stwierdzić, iż w najważniejszych dla życia polskiego sprawach, a 
więc w sprawie mieszczańskiej, w sprawie żydowskiej i w sprawie ustroju –
 Czartoryscy rzucili podwaliny pod odrodzenie Polski.
Weźmy kwestię Żydów, tak chętnie 
przemilczaną przez naszych historyków. Czartoryscy przeprowadzili w r. 
1764 na sejmie rozwiązanie sejmu żydowskiego, tzw. sejmu czterech 
prowincji, który od lat 150 rządził żydostwem w Polsce. Trzeba pamiętać,
 iż w latach minionych większość sejmów polskich zerwano za 
poduszczeniem Żydów. Czartoryscy położyli kres rozwojowi żydowskiej 
potęgi: rozwiązali sejm żydowski, skasowali automatyczną nobilitację 
chrzczonych Żydów, nałożyli na Żydów pogłówne. Wreszcie w r. 1763 
wyszedł dekret, który mógł był rozwiązać problem żydowski: wydano nakaz 
zawierania przez Żydów paktu z każdym miastem polskim, przy czym jeżeli 
miasto paktu nie zawrze, to Żydom nie wolno działać i mieszkać w danym 
mieście. Jak widzimy, problem żydowski wszedł w reformach Czartoryskich 
na drogę radykalnego załatwienia.
To samo, jeśli chodzi o sprawę 
mieszczan. Nie będę się wdawał w szczegóły. Muszę stwierdzić tylko, że 
renesans miast polskich datuje się już od reform lat 1764-68. Sejm 
Czteroletni przychodzi do gotowego, zastaje miasta zregenerowane, a 
jednak dopuszcza przedstawicieli miast do Sejmu tylko z głosem 
doradczym. Można powiedzieć, iż Sejm Czteroletni na punkcie mieszczan, 
ich prerogatyw okazał się o wiele mniej śmiałym i odważnym niż książęta 
Czartoryscy, pomimo, iż za czasów Sejmu Czteroletniego przewodnicy 
mieszczaństwa polskiego zorganizowali się w masonerii i dzięki temu 
mogli liczyć na większe uwzględnienie swoich dezyderatów.
Jeżeli chodzi o kwestię chłopów, to w r.
 1767 uchwalił sejm karę śmierci na szlachcica, zabijającego chłopa. 
Jest to bodaj od czasów Kazimierza  Wielkiego pierwsza ustawa na korzyść
 chłopa w Polsce, ustawa, która bierze chłopa pod opiekę prawa, która 
daje mu prawa ludzkie. Należy stwierdzić, iż Sejm Czteroletni, w 
szczególności Konstytucja 3-go Maja nie zrobiły dla chłopa nic.
Wreszcie kwestia ustroju. Liberum veto 
jak rak toczyło Polskę do stu lat. Należy stwierdzić rzecz bezwarunkową i
 w naszej historii dziwnie mało podkreślaną, iż właśnie Czartoryskim 
zawdzięcza Polska faktyczne zniesienie liberum veto.
Na sejmie elekcyjnym w r. 1764 
Czartoryscy przeforsowali, iż wszystkie następne sejmy będą nadal 
odbywały się pod węzłem konferencji. Ustrój polski wymagał, jak wiadomo,
 do uchwał sejmowych jednomyślności, ale przewidywał instytucję 
konfederacji. Gdy naród polski był w niebezpieczeństwie, kiedy groziła 
mu katastrofa, wówczas zawiązywał konfederację, a w tej konfederacji 
obowiązywała zwykła większość głosów. Z reguły stawało się to z chwilą 
śmierci króla. Sejmy tzw. konwokacyjne, a następnie elekcyjne odbywały 
się od czasów Zygmunta Augusta pod węzłem konfederacji, tzn. decydowała 
większość głosów. Czartoryscy przeprowadzili swą reformę ustroju w 
sposób klasyczny, usuwając zło, a pozostając w ramach tradycyjnego 
ustroju Rzpltej. Zwalczyli liberum veto w ten sposób, że na przyszłość 
wszystkie sejmy miały się odbywać pod węzłem konfederacji, tym samym na 
przyszłość wszystkie sejmy miały rozstrzygać większością głosów.
Najgłębsza tragedia naszych dziejów
Gdyby ta reforma się była utrzymała, 
wówczas konstytucja polska, ustrój Polski, byłby w 95 % raz na zawsze 
uzdrowiony. Niestety, wróg czuwał. Katarzyna zorientowała się 
poniewczasie do czego dążą Czartoryscy i zażądała wycofania głównych 
reform, a w szczególności zażądała rozwiązania konfederacji. I tutaj 
następuje tragedia, jedna z najgłębszych tragedii naszych dziejów, 
tragedia, do której opisania nie wziął się do tej pory żaden pisarz, nie
 znalazł się dramaturg, który by ją wniósł na deski teatralne. Tragedia,
 z której płynie dla nas bardzo głęboka nauka.
Tragedia tym większa, iż król Stanisław 
August, człowiek słabego charakteru, wiotki jak trzcina, człowiek, o 
którym historycy wydają jak najbardziej ujemny sąd, jednak zdecydował 
się na otwarty konflikt z Katarzyną i wydał odpowiednie rozkazy wojsku. 
Niestety, Czartoryscy ustąpili i przyjęli gwarancję Katarzyny.
Obaj Czartoryscy, starcy liczący już 
wówczas grubo powyżej 60 lat, ludzie krwi jagiellońskiej, fortun 
ogromnych, przyzwyczajeni od lat kilkudziesięciu do rzucania swego głosu
 na szalę wszystkich wydarzeń w Polsce, ludzie, za którymi szła 
większość patriotów polskich, ludzie, którzy dla przeprowadzenia w 
Polsce reform nie wahali się posłużyć Rosją wbrew własnym interesom 
Rosji, wielcy politycy, którzy własnymi rękoma położyli zrąb swoich 
reform, którzy wprowadzili Polskę na drogę wiodącą do odrodzenia – 
natknąwszy się na sprzeciw Katarzyny załamali się i ustąpili.
Pierwsza przestroga
Są to rzeczy zbyt mało znane i dlatego 
uważałem za mój obowiązek szeroko Państwu tu o nich opowiedzieć, gdyż 
płynie z nich pierwsza przestroga, jaką musimy wynieść z tych bolesnych 
czasów, przestroga jakże aktualna dla dzisiejszej epoki. Okazuje się, iż
 nie wystarczy jasny pogląd na potrzeby kraju, bo tego Czartoryskim nie 
brakowało. Nie wystarczą dobre chęci, nie wystarczy zapał i patriotyzm –
 potrzeba hartu. Ludzie, stojący na czele narodu, muszą być twardzi i 
nieustępliwi, bohaterscy i ofiarni, nie zdemoralizowani posługiwaniem 
się zagranicznymi ideami i zagranicznym oparciem. Kierownicy narodu 
muszą mieć charaktery hartowne! Tylko wówczas naród może być pewny 
dobrej przyszłości, jeżeli ma to przekonanie, iż ludzie kierujący nim są
 hartowni jak stal!
Ostatni zryw
Na gwarancję Rosji, która najbardziej 
ślepym z Polaków otworzyła wreszcie oczy, na dokonaną już faktycznie 
utratę niepodległości, odpowiedział naród konfederacją barską. 
Zapamiętajmy to sobie dobrze: Bar, to ostatni niezależny zryw narodu aż 
po nowożytny, obecny ruch narodowy. Ostatni.
Podkreślam jeszcze raz to, o czym 
mówiłem na początku mego odczytu, iż uchylam jak każdy Polak czoło przed
 bohaterstwem i ofiarnością ludzi, którzy do bojów o niepodległość 
Polski w tylu heroicznych zrywach powstawali, ale stwierdzam, iż 
ostatnim zrywem podyktowanym duchem czysto polskim, nie skażonym obcymi 
ideami, a w szczególności ideami masońskimi, iż ostatnim czysto 
narodowym zrywem aż po czasy nowoczesnego ruchu narodowego, to był Bar.
Wszystko, co się dziać będzie z Polską 
między epoką księdza Marka Karmelity, a czasami Romana Dmowskiego, to 
poczynania wyrosłe z ideologii obcej duchowi polskiemu, po części i z 
inspiracji obcej, choćby te poczynania były jak najbardziej ofiarne i 
bohaterskie. Polska była heroiczna, ale inspiracja, ale sposób myślenia,
 ale duch był obcy. Bar, to po nasze czasy ostatni samodzielny poryw 
ducha narodowego, poryw tak trudny do rozgryzienia dla masońskich 
historiografów, bo irracjonalny, nie usiłujący  realizować jakiegoś 
programu, ale samozachowawczy, poczęty z najgłębszego ducha duszy 
polskiej, chcącej bronić swej swoistości, swej najgłębszej  narodowej 
więzi psychicznej i swej wiary przed brutalnym dotykiem łap azjatyckiego
 najeźdźcy. I może dlatego, że walka ta szła nie o materialną stronę 
życia, ale o jego treść najgłębszą, zrozumieli do gruntu u nas epokę 
barską jak dotąd tylko poeci. Nie mogę czytać bez wzruszenia pieśni 
konfederatów, przypominających raczej hymny religijne, niż piosenki 
bojowe. Iluż poetów natchnęła promienna postać księdza Marka!
Czasy te tak silny rzucają urok, że nie 
znam dziś nawet historyka, który by potrafił ustosunkować się do nich z 
beznamiętnym obiektywizmem. Jeśli kiedy, to niewątpliwie wówczas mogła 
Polska nagłym zrywem nawrócić na drogę, wiodącą do naprawy i zachowania 
niepodległości bytu. Nie 3-go Maja, bo wówczas Polska nie była już sobą,
 duch narodu był skażony. Nie 3-go Maja, nie w czasie Sejmu 
Czteroletniego, lecz w czasie Baru mieliśmy ostatnią szansę ratunku.
Czytając te dzieje, widzi się to, czuje 
przez skórę. Przecież ówczesna Polska to jeszcze po obu stronach 
barykady ludzie myślący naprawdę narodowymi kategoriami: z jednej strony
 obóz Czartoryskich, którzy wzięli na swe barki ciężki trud 
wyprowadzenia z błota ugrzęźniętego wozu Rzeczypospolitej, z drugiej 
strony Pułascy, Krasiński, ludzie dążący, choć może chwilami po omacku, 
do tego samego celu. Niech się te dwa zwaśnione obozy ze sobą pogodzą, 
niech dojdzie rzeczywiście do zjednoczenia narodu na platformie wspólnej
 walki z Rosją, a zwycięstwo wydaje się niewątpliwe. Kilkakrotnie w 
ciągu tych długich czterech lat bojów konfederackich zjednoczenie to 
wydaje się tak bliskie, że tylko rękę wyciągnąć: zjednoczenie wydaje się
 być kwestią miesięcy czy tygodni.
Ręka masońska
Niestety, wówczas jak i dziś, wróg 
czuwa. Na podstawie najnowszych badań nie wolno nam wątpić, że to 
masońskie intrygi, konszachty i zabiegi udaremniły zgodę między 
konfederatami, a obozem króla i Czartoryskich. Badania Kazimierza 
Mariana Morawskiego wykazały, iż dwukrotnie w czteroletnich dziejach 
konfederacji barskiej zdawało się już dochodzić do zjednoczenia narodu, 
do zjednoczenia króla i Czartoryskich z Barem.
W trzecim roku istnienia konfederacji 
przyjeżdża z Paryża płk. Dumouriez, delegowany przez rząd francuski na 
politycznego doradcę i wodza konfederacji. Płk. Dumouriez dostaje 
oficjalne polecenie doprowadzenia do zgody między królem a konfederacją.
 Przyjeżdża do Polski, i nagle z jego wpływu Generalność konfederacji 
ogłasza detronizację króla. Grom z jasnego nieba, niszczący w zarodku 
wszelkie możliwości porozumienia. Przez półtora wieku fakt ten był 
niezrozumiały. Obecnie Kazimierz Marian Morawski wyjaśnił, że poza 
oficjalnym ministerstwem spraw zagranicznych działał w Paryżu jeszcze 
tzw. „sekret królewski” Ludwika XV, instytucja obsadzona przez masonów. 
Ten „sekret królewski” wydał Dumouriez’owi polecenie doprowadzenia do 
detronizacji Stanisława Augusta, a tym samym do śmiertelnego skłócenia 
narodu polskiego.
Widzimy więc tutaj rękę masonerii, 
łapiemy ją in flagranti, widzimy jak niechętnie patrzała na wszystko, co
 zmierzało do zjednoczenia. A chęć do  zjednoczenia się u Polaków była 
tak silna, że w rok później i konfederaci mimo dawniejszej urazy wydają 
się dochodzić ponownie do zgody i porozumienia. I tu znów pada grom: 
tajemnicze i nieudane porwanie króla  Stanisława Augusta przez 
konfederatów. Kazimierz Marian Morawski twierdzi, że i tu działała 
inicjatywa masońska. Ten drugi epizod nie jest może tak dalece 
wyświetlony jak pierwszy z „sekretem królewskim”, mamy jednak 
uzasadnione wątpliwości, czy i tutaj nie była w grze ręka masońska.
Przypatrzmy się czteroletnim dziejom 
konfederacji barskiej, które każdy z Państwa studiował w szkole. 
Przypominamy sobie, że przedstawiają się one chaotycznie, jakoś dziwnie 
bezplanowo. Dla mnie dzieje konfederacji barskiej stanowią analogię do 
dziejów powstania 1830-31 r. Nie znam bardziej tragicznej i niepokojącej
 lekcji, jak dzieje powstania w 1830-31 r.
To samo jest z konfederacją barską: jakiś chaos, jakaś tragiczna 
bezplanowość. Ludzie energiczni skądinąd i zdecydowani nagle zamieniają 
się w kunktatorów. Co chwila przestaje się rozumieć, o co chodzi, 
przestaje się rozumieć te wszystkie zwłoki, nie rozumie się dlaczego 
ludzie mądrzy robią rzeczy głupie, dlaczego ludzie porządni robią rzeczy
 podłe. Słyszałem niedawno zdanie – wydaje mi się – słuszne: jeżeli się 
widzi, że ktoś mądry robi rzeczy rażąco głupie, ktoś porządny robi 
jakieś świństwo, to wtedy można na pewno przypuszczać, iż tym kimś 
kieruje loża czy konspiracja. Pamiętając o tej zasadzie, zrozumiemy 
dzieje konfederacji barskiej i dzieje powstania 1831 r. Te rzeczy, 
których się uczymy w szkole, to jest jakby zewnętrzna fasada.
Jeśli chodzi o konfederację barską, to 
niewątpliwie był to zryw powstały z najgłębszych pokładów ducha narodu. 
Cóż, kiedy wśród bohaterskich i szlachetnych ludzi zaczęła działać 
szeroko intryga masońska. Wielu masonów znajduje teren działania w 
konfederacji barskiej: obok licznych Polaków, spotykamy tam jubilera 
Poncet, Francuza, następnie Heykinga, Niemca, inicjatora loży „Cnotliwy 
Wędrowiec” w Preszowie, wywierającej decydujący wpływ na Generalność 
konfederacji. Niewątpliwie zdarzają się tarcia i między ludźmi ofiarnymi
 i ideowymi, ale masońska intryga działając konsekwentnie przez 4 lata 
toczących się bojów spaczyła przebieg i ducha konfederacji.
Druga przestroga
Stąd wynika dla nas przestroga druga, 
zasadnicza, niesłychanie aktualna. Naród polski wciśnięty pomiędzy dwu 
potężnych sąsiadów dążył do zjednoczenia, dążył widomymi wysiłkami 
swoich najlepszych synów, ale nic z tego nie wyszło, bo nie umiano się 
ustrzec tych ciemnych rąk, które zrywały nić zjednoczenia z chwilą, gdy 
zaczynała się nawiązywać. Więc przestroga druga, niesłychanie aktualna 
nauka z dziejów XVIII stulecia: jeżeli chcemy, by naród polski w obliczu
 niebezpieczeństwa się zjednoczył, patrzmy bacznie, komu powierzamy 
dzieło tego zjednoczenia.
150 lat rządów masonerii
Po Barze nastąpił pierwszy rozbiór, ale 
gorzej jeszcze niż rozbiór, bo katastrofa ducha narodu. Od r. 1772 aż po
 dojrzenie nowoczesnego ruchu narodowego w ostatnich latach, przypomina 
naród polski ciało bez ducha. Upadek konfederacji barskiej to koniec na 
wiek cały idei narodowej, idei samodzielnej drogi polskiego narodu.
Naród wpada w stan zupełnej prostracji, w
 stan wyjałowienia psychiki narodu z elementów rodzimych. W powstałą po 
wywiezieniu na Sybir konfederatów i po usunięciu się Czartoryskich 
próżnię wciśnie się teraz duch masoński. Droga dla niego wolna. On to 
opanuje niepodzielnie serca i umysły Polaków. Najlepsi synowie Polski 
stają się teraz masonami.
Nie da się tego zaprzeczyć, jest to 
faktem stwierdzonym, iż przez 150 lat od pierwszego rozbioru wszyscy 
najlepsi synowie narodu polskiego byli masonami. I masoni próbują ten 
argument obrócić na swoją korzyść. Argument ten jednak nie jest na 
korzyść masonerii, bo możemy stwierdzić, iż te czasy, kiedy najlepsi 
synowie narodu polskiego wyznawali ideały masońskie, były 
najtragiczniejszą epoką w tysiącletnich dziejach Polski. To jest fakt. 
Jeżeli chcemy, aby naród polski rozwinął skrzydła do lotu, by wzbił się 
na drogi wiodące ku wielkości, to musimy zerwać z tym, co kaziło duszę 
narodu przez 150 lat, musimy w miejsce idei masońskiej wziąć ideę 
narodową.
Po Barze staje się rzecz tragiczna: nie 
tylko starsi, dojrzali mężowie tracą ducha narodowego, ale dzieje się 
rzecz szczególnie groźna dla przyszłości narodu: jego młode pokolenia 
zaczynają chować się w duchu obcym, a nawet wrogim wszystkiemu, co 
długie wieki zwykły uważać za istotę polskości.
Weźmy Komisję Edukacji Narodowej. 
Pozwolę sobie zatrzymać się przez chwilę nad tą instytucją. Głoszono 
nam, ze dopiero od tej chwili, kiedy zaczęliśmy czerpać wzory od 
encyklopedystów masońskich, kiedy duchem Woltera i Rousseau zaczęliśmy 
przepajać wychowanie młodzieży, zaczął się renesans Rzpltej. Niestety 
widzimy, iż renesans ten był tragiczny.
Dlatego pozwolę sobie zacytować sąd 
Mickiewicza o Komisji Edukacji Narodowej, wypowiedziany w Wykładach o 
literaturze słowiańskiej: „Ale cała ta popiętrowana budowa oświaty 
(Komisja Edukacyjna) czyli instrukcji publicznej, nie miała podstawy w 
żadnej prawdzie moralnej, w żadnym dogmacie ogólnym. Nasprowadzano z 
zagranicy dzieł, które miały służyć za elementarne. Książki te, pisane 
przez filozofów encyklopedystów, znajdowały się w dziwnej sprzeczności z
 wychowaniem religijnym, zostawionym jeszcze w rękach duchowieństwa. 
Logika, umiejętności ścisłe i wszystko, czego uczono w szkołach, było 
już wykładane podług widoków materializmu. Podrzędne zbiory historii, 
wyciągane z dzieł cudzoziemskich republikanów, wpajały maksymy, tchnące 
nienawiścią przeciw monarchiii, a obok tego starano się wystawiać 
uczniom dziedziczną władzę królestwa jako jedyny środek zbawienia 
Rzeczypospolitej”.
Dziwna to była nauka. Z jednej strony 
starano się najmłodsze pokolenie polskie przerabiać w szkole na 
republikanów, z drugiej strony mówiono, iż tylko dziedziczna monarchia 
może uczynić Polskę silną; z jednej strony kazano młodzieży być 
gorliwymi katolikami, z drugiej strony przepajano ją duchem 
racjonalizmu. Czytając monografię Collegium Nobilium widzimy, iż księża 
pijarzy w pocie czoła tłumaczą wszystkie tragedie Woltera i każą je 
odgrywać wychowankom. Patrząc na to oczyma dzisiejszego człowieka ma się
 wrażenie jakiejś aberracji.
Nic dziwnego, że oba pokolenia wychowane
 w takiej szkole (to jest pokolenie Sejmu 4-letniego i pokolenie 
powstania 1830 r.) to ludzie zupełnie zdezorientowani, pozbawieni busoli
 intelektualnej i moralnej, ludzie, którzy własnymi rękami wbrew swym 
najlepszym chęciom grzebali własną Ojczyznę.
Trzecia przestroga
Tutaj nasuwa się znów przestroga płynąca
 z tych czasów, przestroga, by wychowywać młodzież, która ma w 
przyszłości ująć w swe ręce los narodu zdała od wpływów obcego ducha. 
Przypomnijmy sobie dzieje wychowania w Polsce w ciągu ostatnich lat 
dziesięciu. Jeżeli Komisja Edukacji Narodowej łączyła się z nazwiskami 
takimi, jak ks. Kołłątaja, ks. Piramowicza, jak Czackiego, Ignacego 
Potockiego i innych, to reforma wychowania ostatnich lat dziesięciu 
łączy się z nazwiskami ks. Żongołłowicza i braci Jędrzejewiczów.
Uważam, iż przestrogi płynące z głębi 
naszych dziejów są niezwykle aktualne. Uważam, iż rozpamiętywanie 
żałosnej historii pokolenia, które wyszło ze szkół Komisji Edukacji 
Narodowej powinno nas nakłonić do walki o to, by wychowanie w 
dzisiejszej Polsce przepojone było ideami i duchem narodowym.
W dyspozycji masońskiej
Dochodzimy z powrotem do Konstytucji 
3-go Maja. Konstytucję tę stworzyło – jak wiemy – pokolenie wychowane w 
duchu masońskim, ludzie ujęci w karby konspiracji masońskiej, kierowani 
przez masońskich przybłędów, którzy robią przymierze z królem pruskim 
nie tyle w przeświadczeniu, iż król pruski jest rzeczywiście 
przyjacielem Polski, ale dlatego, iż król pruski był masonem i że 
obowiązuje ich solidarność masońska. Fryderyk II, zwany Wielkim, był jak
 wiemy, jednym z najwyższych członków zakonu Illuminatów; masoni całego 
świata byli do jego dyspozycji. Nic dziwnego, że masoni polscy byli 
również do jego dyspozycji.
Próbowano operować argumentem, że po 
stronie zwolenników Rosji znaleźli się również masoni. Zjawisko to 
normalne. Masoneria dąży zawsze do rozszczepienia swoich sił, do 
rzucenia swoich ludzi na obie strony barykady. Jest jednak faktem 
dowiedzionym, że w chwili, kiedy rozstrzygnęły się losy narodu 
polskiego, to co było w narodzie polskim najlepszego sprzymierzyło się z
 królem pruskim. To Polskę musiało prostą drogą doprowadzić do 
katastrofy. Na szczęście nie ma tutaj analogii z dzisiejszymi czasami, 
gdyż Polska na 5 minut przed dwunastą zawróciła z drogi, na której 
doszłaby ponownie do katastrofy rozbioru.
Konstytucja 3-go Maja uczy nas jeszcze 
czegoś innego. W jaki sposób doszło do uchwalenia tej konstytucji? 
Rzeczy te są ogólnie znane. Wszyscy już wiemy o tym, że Konstytucja 3-go
 Maja została uchwalona przez zaskoczenie. Konspiracja była ścisła, 
reżyseria była staranna. Obrano datę 3-go maja jako leżącą tuż po 
świętach Wielkiej Nocy i korzystając z tego, iż większość posłów była 
poza Warszawą, ucieknięto się do oszustwa, fabrykując z pełną 
świadomością ich nieprawdziwości depesze zagraniczne, mające wpływać na 
wahających się posłów i nakłonić niezdecydowanych do uchwalenia reform.
Zaniedbano przeprowadzić głębszej 
agitacji w kraju, w szczególności zlekceważono wolę bardzo wyraźną 
narodu, wyrażoną w sejmikach, tam gdzie chodziło o kwestię dziedziczenia
 tronu. Bezpośrednio przed Konstytucją 3-go Maja zwrócono się do 
sejmików z propozycją przyjęcia tronu dziedzicznego i wyboru następcy po
 Stanisławie Auguście za jego życia. Sejmiki odrzuciły dziedziczność 
tronu, lecz zgodziły się na wybór vivente rege jego następcy. Był to 
niesłychany wyłom w polskiej tradycji konstytucyjnej, równie może 
wielkiej wagi, jak swego czasu rozciągnięcie konfederacji na wszystkie 
sejmy. Sejm Czteroletni, zamiast na tym poprzestać, uchwalił wbrew 
wyraźnej woli narodu tron dziedziczny.
Gdy się patrzy dziś na te posunięcia, na
 uchwałę o dziedziczności tronu wbrew woli sejmików i wbrew woli 
dynastii saskiej, na uchwałę o 100.000 wojsku, co do której było jasną 
rzeczą dla wszystkich polityków, iż w ówczesnych warunkach polskich 
zrealizować się nie da, gdy widzi się jak podstępnymi metodami narzucono
 narodowi te reformy, dochodzi się do wniosku, że przywódcy Sejmu 
Czteroletniego albo działali niesłychanie lekkomyślnie, albo popychały 
nimi jakieś ręce, które ryzykując te wszystkie karkołomne posunięcia 
dążyły nie do naprawy Rzeczypospolitej, ale do jej ponownego rozbioru, 
do tej ostatecznej zguby.
To, że ludzie mądrzy robili źle, że 
ludzie stateczni robili lekkomyślnie, bo przecież reżyseria Sejmu 
Czteroletniego, będąca w rękach ludzi mądrych, była niesłychanie 
lekkomyślna, budzi podejrzenie, iż działały tutaj siły, którym zależało 
na zgubie Rzeczypospolitej. I rzeczywiście zguba ta nadeszła rychlej niż
 się spodziewano. Polska zginęła. Ginąc zostawiła nam nauki, przestrogi.
Dziedzictwo historii
Jeżeli mówimy dziś otwarcie o tym, jak 
te rzeczy działy się na Sejmie Czteroletnim, jak powstała Konstytucja 
3-go Maja, to mówimy o tym dlatego, by wykorzystać te nauki, aby nie 
popaść z powrotem w dawne błędy. Jest to rzecz bolesna, jest to 
rozdrapywanie ran, które wolelibyśmy widzieć zabliźnione, ale jest to 
zabieg konieczny.
Roman Dmowski w słynnym ustępie, 
zaczynającym się od słów: „Jestem Polakiem”, wyjętym z książki pod 
tytułem: „Myśli nowoczesnego Polaka” – pisał: „Jestem Polakiem – to 
znaczy, że należę do narodu polskiego na całym jego obszarze i przez 
cały czas jego istnienia…, to znaczy, że czuję swą ścisłą łączność z 
całą Polską: z dzisiejszą…, z przeszłą – z tą, która przed tysiącleciem 
dźwignęła się dopiero…, i z tą, która w połowie przebytej drogi 
dziejowej rozpościerała się szeroko…, i z tą, która później staczała się
 ku upadkowi, grzęzła w cywilizacyjnym zastoju, gotując sobie rozkład 
sił narodowych i zagładę państwa…
Wszystko, co polskie, jest moje: niczego
 się wyrzec nie mogę. Wolno mi być dumnym z tego, co w Polsce jest 
wielkie, ale muszę przyjąć i upokorzenie, które spada na naród za to, co
 jest w nim marne”. Jesteśmy dziedzicami i spadkobiercami nie tylko 
Grunwaldów, nie tylko Kircholmów, Kłuszynów, Chocimów, Wiedniów, ale 
jesteśmy również spadkobiercami ponurych chwil upadku, chwil poniżenia. 
Nie możemy się od nich oddzielić. Jesteśmy ich spadkobiercami, ale 
jesteśmy spadkobiercami nie tylko hańby, ale i nauki, która płynie z 
tych czasów.
Czwarta przestroga
Nauka, która płynie z Sejmu 
Czteroletniego jest następująca: Naród nie może być oddany pod zależność
 ani obcych podszeptów, ani rozkazów, ani nie może być uzależniony od 
obcego ducha. Naród musi wytyczyć swoją własną drogę i tylko po niej 
może dążyć do wielkości.
Ta nauka, choć może bolesna, jest nauką 
krzepiącą. Trzeba z tych przeżyć narodu polskiego umieć wyciągnąć 
należyte wnioski i odnieść z tego korzyści wielkie, korzyści szczególnie
 aktualne w dzisiejszej epoce.
Stoimy bowiem w przededniu wielkich 
wypadków, w obliczu zawieruchy dziejowej, na początku wielkiego dramatu 
dziejowego, właśnie zaczynającego się rozgrywać, dramatu, o którym 
wiadomo, jak się zaczyna, ale nie wiadomo, jak się skończy. Naród polski
 przypomina w tej chwili okręt miotany burzą wśród mroków, okręt, który 
chcąc utrzymać właściwy kurs, musi mieć pewnych sterników i niezawodną 
busolę. Busolą tą, która nas przeprowadzi przez burze i zawieruchy 
dziejowe, może być tylko idea narodowa.
Armia i idea narodowa
Jeżeli ludzie, którzy starali się 
uratować Polskę w epoce Sejmu Czteroletniego, doprowadzili ją do zguby i
 upadku, to dlatego, że nie potrafili zrealizować dwóch podstawowych 
rzeczy w życiu narodu: nie potrafili zorganizować armii i nie potrafili 
wytworzyć idei narodowej. My jesteśmy dziś w tym szczęśliwym położeniu, 
że mamy obie te rzeczy, których brak było naszym przodkom. Mamy silną 
armię i mamy ideę narodową.
I dlatego w chwili, gdy zaczyna się 
dramat dziejowy, naród polski mając armię i mając ideę narodową może być
 przekonany, że ten dramat nie zakończy się dla niego tragicznie, jak 
się zakończył tragicznie dramat 3-go Maja, ale dramat, który zaczynamy 
przeżywać, zakończy się finałem zwycięskim!
„Dramat 3-go Maja w świetle 
najnowszych badań. Cztery przestrogi z XVIII-go wieku” – odczyt Adama 
Doboszyńskiego, wygłoszony 24 maja 1939 roku w sali Stowarzyszenia 
Techników w Warszawie staraniem redakcji tygodnika literacko-społecznego
 „Prosto z Mostu”.
Źródło: „Prosto z Mostu” nr 31(252)/1939, z dn. 30.07.1939 r.