Od Redakcji: Prezentujemy ciekawy,
ale smutny tekst niezależnego historyka dra Dariusza Ratajczaka.
Napiszemy to otwarcie: przykro nam, że nie możemy działu „historia”
naszego portalu zapełnić tekstami o prawdziwej historii II WŚ, chociaż
szukamy możliwości ominięcia kneblującego prawa dotyczącego tzw. kłamstwa oświęcimskiego. O tym, jakie jeszcze metody na
uciszanie historyków ma System, pisze dr Ratajczak, półtora roku później
umierając w niewyjaśnionych okolicznościach.
***
Nurtuje mnie pewna wątpliwość. Otóż powszechnie wiadomo
(przynajmniej tak głoszą zdobni w srebrne brody gerontowie), że
rewizjoniści Holocaustu są „kłamcami” lub „zaprzeczaczami prawd
oczywistych”. Logicznie więc zasługują na ignorowanie, tudzież
zamknięcie w małym światku chorych idei. Tymczasem dzieje się inaczej.
Rewizjoniści od kilkudziesięciu już lat
„robią” za łowną zwierzynę bez okresu ochronnego. Można na nich zasadzić
się z kolczastym paragrafem prawnym, tropić w gimnazjach i na wyższych
uczelniach, katować w ustronnych miejscach, a nawet potraktować
obrzynem. Dotyczy to także tych, którzy – bynajmniej nie podzielając
wrażych poglądów – starają się obiektywnie przedstawić punkt widzenia
ofiary albo ośmielają się protestować przeciwko niekontrolowanym,
wprawiającym jurnych egzekutorów w stan geriatrycznego podniecenia
polowaniom. Coż, jeżeli nie w łóżku (nie te lata), to przynajmniej z
flintą przy ramieniu.
Mamy zatem sytuację paradoksalną: z
jednej strony rewizjoniści to oczywiści kłamcy („powszechnie wiadomo”), a
więc ludzie niegroźni (tak samo jak osobnikiem niegroźnym jest
zwolennik teorii, że ojcem Karola Darwina był goryl „Magilla”, a Iwana
Pawłowa pies „Pluto”), z drugiej traktuje się ich ze śmiertelną – to
dobre słowo w tym miejscu – powagą. Powiem więcej: muszą być nosicielami
szczególnego kłamstwa, które – jak już nadmieniłem – nie jest groźne,
czyli… jest groźne. Oto paranoja właściwa elitom rządzącym współczesnym
światem.
Dzisiejsi demoliberalni inkwizytorzy są
dla rewizjonistyczno-antyholocaustycznych adwersarzy bezwzględni. Łączą w
sobie najgorsze cechy marrana Torquemady, Savonaroli i Jana Kalwina.
Przekonują się o tym coraz to nowe szeregi nonkonformistów, którzy
delikatnie przypominają, że przynajmniej mają prawo wątpić w prawdy
podane na wypucowanej do granic nieprzyzwoitości tacy. Wiadomo: nie
wszystko co się świeci jest piękne – jak mawia mój znajomy kynolog. Otóż
– nie mają takiego prawa! Nowy totalitaryzm nie znosi wahań i
kontestacji (chyba, że jest to kontestacja ostatnich placówek
antypoprawnej politycznie rzeczywistości). Gdy trzeba – unosi szablę
sprawiedliwości i tnie przez łeb z wprawą małego rycerza ze stepowych
stanic.
Fizyczna przemoc lub propagandowe
ględzenie właściwe kostycznym użytkownikom kleju do protez zębowych
zastępują merytoryczną dyskusję. A wszystkiemu ze zgrozą przyglądają się
prominentni „odważni inaczej” oraz skołowana publiczność, którą – co
zrozumiałe – historyczne spory obchodzą tyle, co urodziny wuja kuzyna
ciotki Tekli. Pełne wyliczenie przykładów represji, jakim poddawani są
rewizjoniści Holocaustu od 25 lat wystarczyłoby na napisanie sporych
rozmiarów „Czarnej Księgi”. Ten dokument hańby końca XX wieku – doprawdy
„piękne” uzupełnienie praktyk komunizmu, hitleryzmu i faszyzmu – czeka
na odważnego autora. Najlepiej z jakiegoś Komitetu Helsińskiego… bo –
czcigodni obrońcy Żydów, Cyganów, dzieci i molestowanych seksualnie
kobiet – to nie rewizjoniści biją, to oni są bici.
To nie Francois Duprat, jeden z
pierwszych francuskich rewizjonistów Holocaustu, podkładał bomby. To
jemu podłożono ładunek wybuchowy pod samochód. W następstwie zginął on, a
jego żona została poważnie ranna. To nie David Irving szalał z młotem w
ręku po ulicach Londynu. To jemu politycznie poprawny drań wywrócił do
góry nogami mieszkanie, a inny pobił w restauracji. To nie Ernst Zuendel
– cokolwiek by o nim nie powiedzieć – zabawiał się w bombiarza. To jemu
fachowo wysadzono w roku 1995 w powietrze dom w Toronto. To nie
członkowie Institute for Historical Review z Kaliforni nawoływali do
gwałtu. To im w roku 1984 zafundowano wybuch, ofiarą którego padł
budynek Instytutu oraz magazyn ksiązek. To nie Robert Faurisson w
towarzystwie psa pobił w parku bandę opryszków. To oni skatowali
ciężkimi buciorami nobliwego profesora, deformując mu twarz. To nie
Michel Cagnet, student Sorbony i rewizjonistyczny badacz-amator, zaczaił
się na żydowskie komando z butelką kwasu solnego w kieszeni. To jemu
spalono twarz. To nie rewizjoniści Holocaustu anulują uczonym uczciwie
uzyskane tytuły doktorskie. To oni są ich pozbawiani. To nie oni
wyrzucają niepokornych z wyższych uczelni i z gimnazjów. Sami są
wyrzucani. To nie, to nie, to nie…
Być może za wcześnie o tym pisać.
Polityczna poprawność zdaje się święcić tryumfy. Ale nadejdzie taki
czas, gdy padnie z kretesem – jak wszystko, co sztuczne i głupie
zarazem. Jej filary, dzisiaj z cicha podmywane, jutro runą jeden po
drugim w świetle jupiterów. Życie nie może opierać się na intelektualnym
zakazie mówienia, pisania, a przede wszystkim zdroworozsądkowego
myślenia. I wtedy zaczniemy rozmawiać. Sire ira et studio.