Polityka brytyjska wobec nas polegała na schlebianiu nam i dawaniu
nam pieniędzy, gdyśmy byli potrzebni, wiążąc na terytorium Polski za
czasów okupacji niemieckiej pewną ilość dywizji nieprzyjaciela, a gdyśmy
przestali być potrzebni, oddała nas Rosji, zgadzając się nawet na proces
pokazowy przywódców Polski podziemnej, którym poprzednio gwarantowała
bezpieczeństwo nie troszcząc się nawet o los byłych swoich kombatantów –
żołnierzy armii podziemnej. Polityka ta nie była szlachetna, ale była narodowo-egoistyczna, realistyczna. Tego ostatniego nie można powiedzieć o polityce polskiej. Wszystkie państwa tego świata starały się wejść do wojny z
Niemcami możliwie najpóźniej, wszystkie starały się możliwie dużą ilość
swych sił zachować na finisz wojny. Wszystkie – za wyjątkiem Polski.
Wojna pomiędzy Anglią a Niemcami przyjść musiała i musiała się zacząć od
takiego czy innego pretekstu. Myśmy do wojny wskoczyli pierwsi, jak
gdyby bojąc się, że o nas zapomną i nas do tej zabawy nie zaproszą.
Anglia, pod zaiste genialnym kierownictwem Churchilla, wygrała tę
wojnę ze śmiesznie małymi stratami w krwi angielskiej. Myśmy ją
tragicznie przegrali z olbrzymimi stratami, jeśli do strat wojennych zaliczymy wymordowanych i wywiezionych przez Niemców oraz ludzi, którzy wyginęli i wyginą w Rosji. Przysłowie: mądry Polak po szkodzie jest niestety przysłowiem
nadmiernie optymistycznym. We wrześniu 1939 roku zmarnowaliśmy w ciągu
dwóch tygodni naszą armię, w 1944 zmarnowaliśmy resztki naszych
samodzielnych sił zbrojnych. Twarde to słowa, ale, niestety, prawdziwe. Na pytanie, na jaki okres wypada najaktywniejsza działalność
Armii Krajowej, odpowiedziano ze strony miarodajnej, że na okres, który
się rozpoczął wkroczeniem wojsk rosyjskich do granic Polski, czyli na
rok 1944. Zważmy teraz na warunki, wśród których rozpoczął się rok 1944. Klęska Niemiec nie ulegała już wtedy żadnej wątpliwości. Wszyscy –
prócz może Hitlera, którego dziś za to przeklina naród niemiecki –
wiedzieli, że Niemcy muszą tę wojnę straszliwie przegrać. Używanie
resztek sił narodowych w takich warunkach na wojnę z Niemcami można
przyrównać do przezorności kogoś, kto by wszystkie swe oszczędności
wydał na kupno biletu na okręt, który już był odpłynął. Armia Krajowa na skutek dyrektyw p. Mikołajczyka z Londynu, ale
też wskutek nastrojów całego narodu, walczyła z Niemcami w 1944 roku w
straszliwych warunkach. Bilans krwi był w tej walce nierówny. O ile
Anglicy na jednego straconego żołnierza brytyjskiego mogą sobie policzyć
krocie straconych Niemców, o tyle nam w 1944 roku na jednego zabitego
Niemca wypadało Bóg wie ilu Polaków, gdyż nieprzyjaciel miał
nieograniczone możliwości represji i korzystał z nich okrutnie. Wygląda, że Polacy zatracili poczucie, że wojna jest tylko
instrumentem polityki narodowej, którego się używa jedynie w celu
osiągnięcia zwycięstwa. Polacy jak gdyby nie odróżniają wojny od
demonstracji politycznej. Poza tym na początku 1944 roku wiedzieliśmy już doskonale, że
Polska okupowana będzie przez Rosję. Zrywałem sobie płuca, aby zwrócić
polskiej opinii uwagę na konsekwencje październikowej konferencji
moskiewskiej w 1943 – niestety, bez żadnego rezultatu. Wychodząc z tych dwóch założeń, że 1) Niemcy będą rozgromione,
zupełnie niezależnie od tego, czy Armia Krajowa będzie czy nie będzie
działać na terenie Polski i że 2) czeka nas okupacja rosyjska, należało
działać zupełnie inaczej. Wilno w 1944 roku zdobyli na Niemcach Polacy
wileńscy. Oczywiście dumny jestem z bohaterstwa mych rodaków, z których
patriotyzmem nie każda dzielnica Polski równać się może – ale to
powstanie potrzebne nie było. Byłoby lepiej, abyśmy także stosowali
chociażby do resztek naszych sił zasadę oszczędzania sił na finisz
wojny. Rosjanie już przedtem ogłaszali Wilno za miasto sowieckie, po
zajęciu go przy pomocy Polaków aresztowali żołnierzy i oficerów
wileńskiej Armii Krajowej. Powstanie Warszawy!
Było piękne, bohaterskie, był to najbardziej bohaterski epizod z całej
wojny. Ale jakież są jego skutki polityczne, realne, rzeczywiste?
Stolica zburzona, ludność wysiedlona – Polska pozbyła się swej
największej politycznej fortecy. Gdyby Warszawa istniała – NKWD nie
mogłoby się w Polsce tak rządzić, jak się rządzi obecnie. Wyczytałem w recenzji „Timesa” o mojej książce o Becku zdanie,
które utkwiło mi w pamięci: że Beck miał fałszywe pojęcia o siłach
politycznych, które rządzą światem. Nie tylko Beck, ale wszyscy Polacy
nie umieją sobie dać rady z pojęciem: siła polityczna. Na pojęcie to
składają się różne elementy,
jak wielkość państwa, jego geograficzne położenie, bogactwo jego
mieszkańców, wydajność przemysłu wojennego, ilość rekruta, właściwe
sojusze polityczne, ilość kalorii w mózgach sztabów wojskowych i
dyplomatycznych itd., itd. Dopiero podsumowanie tych wszystkich
elementów składa się na siłę polityczną. Tymczasem Polacy wciąż biorą
pars pro toto, część za całość. Przed wojną wmawiano w nas, że
zwycięstwo od tego zależy, abyśmy wszyscy byli zwarci i słuchali Rydza.
Zwartość narodu jest niewątpliwie elementem dodatnim, ale jednak
niewystarczającym, potrzebne są jeszcze, jak się później okazało, wozy
pancerne, lotnictwo i sojusznicy, którzy dotrzymują tego, co podpisali. W
czasie wojny tłumaczyliśmy sobie, że dobra nasza, bo jesteśmy jedynym
narodem bez Quislinga. No i cóż! Czesi mieli arcy-Quislinga, na którym
jak najlepiej wyszli: zachowali swe społeczeństwo i swą kulturę, szkoły,
gazety, dziś są co prawda tak samo okupowani przez Sowiety, jak my, ale
posiadając niezniszczone siły materialne, o ileż w lepszym są od nas
położeniu. Myśmy wszystko poświęcali dla propagandy. Urządzamy powstanie
Wilna, aby spropagować jego polskość, powstanie Warszawy, aby
spropagować, że się bijemy lepiej od innych. Tymczasem propaganda nawet
najlepsza nie jest w stanie zastąpić siły politycznej, nawet najgorszej.
Stalin będzie miał zawsze lepszą od nas propagandę, bo ma 500 dywizji, a
myśmy mieli tylko Armię Krajową.
Niszcząc resztki naszych sił materialnych, aby mieć dobrą propagandę,
postępowaliśmy jak Ugolino, który zjadał swe dzieci, aby im zachować
ojca. Zrobiliśmy wszystko, aby mieć dobrą propagandę: nie mieliśmy
Quislinga, mordowani byliśmy przez Niemców rekordowo, spaliliśmy
Warszawę, otworzyliśmy Sowietom bramy Wilna. Armia Krajowa była strażą
przednią wojsk sowieckich, które wkraczały do Polski, aby ją uciemiężyć,
innymi słowy, dla dobrej propagandy przestępowaliśmy przez próg domu
wariatów. No i, raz jeszcze, cóż z tego? Epilog naszej propagandy
znalazł się na procesie pokazowym, w którym nasi przedstawiciele
oskarżali siebie o rzeczy, których wcale nie robili, a prasa naszych
sojuszników pisała: „stwierdzone zostało”.
Nasz naród można porównać do wielkiego i silnego człowieka, u
którego kiszki źle funkcjonują. Jak ktoś może być chory na złe
funkcjonowanie kiszek, tak naród nasz jest chory na złe funkcjonowanie
aparatu selekcji ludzi. W Anglii drogę do rządów torują istotne
przymioty polityczne, dobre przewidywanie wypadków politycznych, realizm
w ocenie faktów. U nas frazes sentymentalny. Anglicy szukają
indywidualności, my wywyższamy miernoty.
Stanisław Cat Mackiewicz
Fragment pochodzi z książki Lady Makbet myje ręce, wyd. Universitas, Kraków 2014.