Jako
katolicy i patrioci wspominamy księży i zakonników, którzy ponieśli śmierć w
obozach bądź w wyniku represji ze strony okupantów. Przypominam jedną z takich
historii. Miejsce kaźni - Górka Klasztorna (najstarsze Sanktuarium Maryjne
w Polsce).
Górka
Klasztorna przed wybuchem II wojny światowej leżała po polskiej stronie,
zaledwie 3 km od granicy z III Rzeszą. Tuż przy niej rozciągała się ziemia
złotowska. Zamieszkiwali ją Polacy, którzy przez dziesiątki lat skutecznie
stawiali opór germanizacji. Cztery parafie polskie z polskimi duszpasterzami
podtrzymywały mowę ojczystą w nabożeństwach kościelnych. Wierni zza kordonu
przybywali w każdą niedzielę, za przepustkami, do Górki na nabożeństwa, ale już
od maja 1939 roku przejścia graniczne zostały zamknięte, a latem tego roku
inteligencja polska z całego rejonu została wtrącona do obozów
koncentracyjnych. Należy podkreślić, że Górka Klasztorna otoczona była wieńcem
posiadłości junkrów pruskich, począwszy od Hohenzollernów w Złotowie, Bettmanna
Holwego w Runowie, Witzlebena w Liszkowie, a skończywszy na Limburgu Stirumie w
Chlebnie.
Zaraz
po odpuście Wniebowzięcia Matki Bożej po 15 sierpnia zaczęły mnożyć się
prowokacje wojenne ze strony niemieckiej. Rankiem 1 września 1939 r. Niemcy
napadły na Polskę. Uderzenie z rejonu ziemi złotowskiej poszło w kierunku Nakła
i Bydgoszczy. Tam właśnie ruszyły oddziały korpusu dowodzonego przez generała
S. Straussa. O godzinie 5 rano żołnierze niemieccy zajęli wieś Walentynowo.
Wśród najeźdźców znalazł się m.in. Harry Schulz - księgowy z Łobżenicy, który
kilka dni wcześniej uciekł do Niemiec, znajdując schronienie w przygranicznym
Złotowie. Dzień 3 września był pierwszą
niedzielą okupacyjną dla Górki. Nabożeństwa w niedzielę odprawiane były według
zapowiedzianego programu. Słowo Boże krótkie, poważne, treściwe wygłosił tego
dnia ks. Prowincjał Piotr Zawada MSF. Mówił ku pokrzepieniu zastraszonych i
zbolałych serc. W komunikatach nawoływał do zachowania spokoju, do niegromadzenia się przed kościołem i zapowiedział na następną niedzielę odpust
Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Tymczasem powiat wyrzyski, podobnie
zresztą jak całe Pomorze, poddany został brutalnemu terrorowi
hitlerowskiemu. Kluczową rolę w rozprawie z miejscową ludnością polską i
żydowską odgrywali członkowie Selbstschutzu – paramilitarnej formacji złożonej
z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej, zamieszkującej
przedwojenne terytorium Rzeczypospolitej. Organizacją struktur Selbstschutzu na
terenie powiatu zajmował się 23-letni Werner Köpenick. Komendantem
Selbstschutzu w Łobżenicy (Bezirkselbstschutzführer) został natomiast miejscowy
Niemiec, Hermann Seehaver (alkoholik, z zawodu dentysta), który pełnił
jednocześnie funkcję komisarycznego burmistrza. Jego zastępcą był 29-letni
Harry Schulz – volksdeutsch pracujący przed wojną jako księgowy w młynie w
Łobżenicy
Harry
Schulz nie ruszył jednak dalej z oddziałami frontowymi na podbój Polski. Na
skutek polecenia hrabiego Limburga powrócił do Łobżenicy. Tam rozpoczął
budowanie bojówki paramilitarnej, składającej się z miejscowych Niemców, której
celem było sianie terroru na okupowanych terenach. W tym samym czasie zawiązana
administracja niemiecka w Łobżenicy rozpoczęła aresztowania. Na pierwszy ogień
poszły osoby wskazane przez miejscowych Niemców za rzekome krzywdy wyrządzone
poprzednio mniejszości niemieckiej, z czasem aresztowania objęły księży,
inteligencję, urzędników. W tym miejscu należy przypomnieć, że w połowie
września 1939 roku utworzono na terenach okupowanych Selbstschutz (samoobrona).
Szefem powiatowej struktury w Wyrzysku mianowano Kreisfuhrera Koepenicka, jego
zastępcami zostali: Hermann Seehawer oraz wspomniany Harry Schultz. Wymienieni
Niemcy dowodzili egzekucjami Polaków (masowe rozstrzeliwania), dopuszczali się także lubieżnych czynów (gwałty na Polkach i Żydówkach). Prawdziwym
bestialstwem wykazał się jednak Harry Schultz jako komendant obozu w Górce
Klasztornej.
W
niedzielę 22 października Mszę św. odprawił ks. Wincenty Tomasz i również
wygłosił kazanie. Było to ostatnie publiczne nabożeństwo w Górce Klasztornej z
udziałem wiernych w czasie II wojny światowej. W chwili utworzenia obozu w
Górce Klasztornej (formalnie 23 października 1939 r.) internowanych zostało 30
duchownych (wśród nich pochodzący z Radawnicy - br. Stanisław Biedrzycki).
Niemcy wyżywali się na nich. Bicie korbaczami i lżenie było na porządku
dziennym. W listopadzie 1939 r. do obozu w Górce Klasztornej trafiają kolejni
księża z okolicznych parafii (m.in. proboszcz Bługowa - ks. Wojciech Całka,
proboszcz Łobżenicy - Wacław Szałkowski) oraz dwie siostry zakonne ze
Zgromadzenia Służebniczek Niepokalanego Poczęcia. 9 listopada 1939 r. jeden z Niemców -
Heinrich Bromber powiesił br. Bernarda Jabłońskiego tylko za to, że ten pomagał
innym przy wybieraniu ziemniaków (zakonnik w chwili śmierci miał zaledwie 17
lat). Duchowni pracowali także niewolniczo w pobliskich Ratajach w majątku
ziemskim hrabiego Limburga. W nocy z 11 na 12 listopada 1939 roku (około
godziny 2) Niemcy rozpoczynają przygotowania do wymordowania duchowieństwa. W
akcji uczestniczą członkowie Selbschutzu z różnych miejscowości (m.in.
Chojnic). Wśród wywożonych znalazły się także dwie siostry zakonne ze
Zgromadzenia Służebniczek Niepokalanego Poczęcia. Skrępowanych duchownych umieszczono w
ciężarówkach (podczas próby ucieczki został zastrzelony ksiądz Bolesław
Wysocki) i wywieziono. Kilka godzin po wywiezieniu duchownych, do Górki
Klasztornej zaczęto zwozić nowych więźniów. Do połowy listopada zgromadzono tam
36 Żydów przywiezionych z prowizorycznego obozu w Lipce (w tym kobiety,
90-letni starzec i co najmniej troje dzieci w wieku 5-7 lat) oraz 8
Polaków z Łobżenicy. Wśród tych ostatnich znajdowali się m.in.: rzeźbiarz Jan
Topor, aptekarz Józef Reinholz z Łobżenicy, nieznany z nazwiska komornik sądowy
z Wyrzyska, fryzjer Jan Stypek, Antoni Winnicki – zarządca młyna z Dźwierszna
oraz Anna Jaworska (uczestniczka powstania wielkopolskiego) wraz z mężem.
Chwilowo przebywał tam również ksiądz Karol Glatzek, proboszcz z Krostkowa, który
jako pochodzący z rodziny protestanckiej został po pewnym czasie uwolniony.
Wszystkich więźniów umieszczono w piwnicy na węgiel. Selbstschutzmani
codziennie bili ich biczami i pałkami, nieraz do utraty przytomności.
Po
południu 23 listopada Niemcy urządzili w klasztorze głośną i długą libację. W
jej trakcie nakazali Janowi Toporowi oraz kilku Żydom wykopać wielki dół w
klasztornym ogrodzie. Po zapadnięciu zmroku pijani Selbstschutzmani przystąpili
do mordowania więźniów, których piątkami doprowadzano do zbiorowego grobu i
rozstrzeliwano. Wszystkich przed rozstrzelaniem okrutnie bito rozkładając na
rozwidlonym w kształcie litery „V” pniu. Dziewczętom żydowskim kazano przed
śmiercią rozebrać się do naga i biegać po ogrodzie w świetle latarek, szczując
je przy tym psami. Ponoć na krótko przed egzekucją jedna z żydowskich kobiet
urodziła dziecko, które Harry Schulz kazał zakopać żywcem w grobie. Inne
kobiety były gwałcone przed śmiercią. Na miejsce masowych egzekucji Niemcy
wybrali kotlinę leżącą przy polnej drodze na terenie byłej żwirowni w
miejscowości Paterek, oddalonej 5 kilometrów od Nakła. O wyborze miejsca
przesądziły wygodne dla katów warunki – znajdowały się tam wyrobiska, doły po
wybranym piasku, w których łatwo było zakopywać ciała pomordowanych.
Mordy
w Paterku rozpoczęły się 4 października i trwały do 24 listopada. Wyroki
śmierci zatwierdzała samozwańcza komisja złożona z członków nakielskiego
Selbstschutzu – Rudolfa Öhlmanna (dyrektora cukrowni), Otto Lahmanna (mistrza
stolarskiego), braci Johanna i Kurta Fritzów (kupiec i przemysłowiec), stolarza
Finkego i urzędnika Prahla. Skazańców, którzy przeważnie mieli już za sobą
około dwutygodniowy pobyt w nakielskim więzieniu lub piwnicach miejscowego
gimnazjum, gdzie urządzono prowizoryczny areszt, ze skrępowanymi z tyłu rękoma
przywożono samochodami na miejsce zbrodni, a następnie rozstrzeliwano
(zazwyczaj nocą). W Paterku zginęło w ten sposób ponad 200 Polaków i Żydów,
których pochowano w 13 zbiorowych mogiłach. Najwięcej ofiar pochłonęły
egzekucje z 28 i 31 października oraz 1 i 11 listopada (w tej ostatniej
egzekucji zamordowano większość z ponad 100 osób aresztowanych poprzedniej nocy
podczas wielkiej „akcji oczyszczającej” w Nakle). Paterek okazał się być
największym (obok okolic Łobżenicy) miejscem kaźni ludności polskiej na terenie
powiatu wyrzyskiego. Najwięcej informacji zachowało się na temat egzekucji
duchownych z Górki Klasztornej, do której doszło w nocy z 11 na 12 listopada
1939. Zamordowano wówczas 48 księży i zakonników (w tym dwie zakonnice ze
Zgromadzenia Sióstr Służebniczek). Rannych brutalnie dobijano, m.in. ciosami
łopaty. Po zakończonej egzekucji katom nakazano pojedynczo wracać do domu, aby
ludność nie zwróciła uwagi, że nastąpił powrót z jakiejś akcji. Egzekucją
kierował osobiście Harry Schulz
Była
noc. Zajechaliśmy na miejsce, gdzie ludzie stali nad wykopanym grobem. Byli tam
również członkowie Selbstschutzu z Chojnic i innych miejscowości. Ustawiliśmy
się naprzeciwko ludności i kiedy padł nakaz strzelania, wystrzeliłem dwa razy i
ci padli. Musiało być dużo wypadków niedobicia, gdyż gestapowcy chodzili i
dobijali – zeznanie Harry’ego Schulza z 1953, złożone przed Sądem
Najwyższym w Warszawie.
W parę
dni później zamieniono Górkę na obóz zagłady dla Polaków i Żydów.
Tej
nocy męczeńską śmierć poniosło łącznie 48 duchownych, m.in: ks. Stanisław
Grzęda, ks. Wacław Szałkowski, ks. Roman Rosenthal, ks. Wincenty Tomasz. Robert
Wembler (jeden z oprawców) chwalił się później, że rozpłatał szpadlem głowę
jednej z sióstr zakonnych, gdy usiłowała wydostać się z masowego grobu. Oprócz
duchownych piachy Paterka stały się miejscem śmierci inteligencji z Łobżenicy
(około 20 osób).
W
plutonie egzekucyjnym był oczywiście księgowy z Łobżenicy - Harry Schulz. Żądza zabijania nie została jednak
zaspokojona. Wymieniony Niemiec nadal szalał bowiem po okolicy. Codziennie
mordowano dziesiątki Polaków. W połowie listopada 1939 r. rozstrzelano 36
Żydów, wcześniej okładając ich okrutnie batogami w refektarzu klasztornym,
"że aż ściany były zbryzgane krwią".
Prawdziwym
zwyrodnialstwem i perwersją wykazał się jednak Harry Schulz przy zamordowaniu
Anny Jaworskiej z Liszkowa. Wymieniona Polka walczyła w Powstaniu
Wielkopolskim. Trzeba podkreślić, że ta skromna dziewczyna w dowód bohaterstwa
została odznaczona Krzyżem Walecznych oraz Krzyżem Virtuti Militari. Niemcy
nienawidzili polskiej patriotki. Rozjuszony junkier z Liszkowa von Witzleben
podjudzał: "tę świnię należy zlikwidować". Szczególnie okrutną śmierć
Schulz wymyślił dla Anny Jaworskiej z Liszkowa.
Przyprowadzili
Żydów i Annę Jaworską. Przywiązali jej do nóg silne liny i dwóm grupom Żydów,
po pięciu w każdej, kazali ciągnąć w przeciwnych kierunkach. Selbschultze
oświadczyli, że ich za to zwolnią. Kobieta prosiła o darowanie życia, bo ma
małe dzieci. Krzyczała wniebogłosy. Zapamiętałem jej ostatnie słowa: „Jezus,
Maryja, co wy ze mną robicie!”. Schulz popędzał Żydów. Gdy z rozerwanej kobiety
wypłynęły wnętrzności, kopnął te strzępy skrwawionego ciała razem z linami do
dołu. Żydów zaraz potem rozstrzelano – zeznanie Jana Topora.
Kaźn
bohaterki rozpoczęła się już w majątku w Liszkowie, gdzie pamiętliwi Niemcy
wlewali jej wrzątek do ust, a mężowi wybili wszystkie zęby. 22 listopada 1939
r. przewieziono ich do Górki. Nazajutrz odbyła się egzekucja, pełna niemieckiej
pomysłowości i okrucieństwa. Harry Schulz nakazał przyprowadzić Żydów i Anne
Jaworską. Przywiązano jej do nóg liny i dwóm grupom Żydów, po pięciu w każdej,
nakazano ciągnąć w przeciwnych kierunkach. Żydom obiecano, że w ten sposób
uratują swoje życie. Kobieta została rozerwana żywcem, wnętrzności wypłynęły.
Zadowolony Niemiec kopnął strzępy skrwawionego ciała do dołu. Następnie nakazał
rozstrzelać pomagających mu w kaźni Żydów.
Z
rzezi ocalał jedynie wspomniany Jan Topor, którego Selbstschutzmani oszczędzili
ze względu na jego rzeźbiarskie umiejętności. Po zakończeniu egzekucji
rozkazano mu zakopać wszystkie zwłoki, a później miejsce zbrodni wyrównać i
przykryć liśćmi.
Po
wymordowaniu więźniów obóz w Górce Klasztornej został zlikwidowany. Klasztor
był jeszcze przez pewien czas miejscem zabaw pijackich Harry’ego Schulza.
Później przekształcono go w obóz dla jeńców brytyjskich, filię Stalagu XXA w
Toruniu. Od jesieni 1943 do końca wojny Górka Klasztorna pełniła z kolei
funkcję obozu szkoleniowego dla nazistowskich hufców pracy.
Historycy
podają, że Harry Schulz miał na sumieniu 186 morderstw, dokonanych w Górce i
okolicy. Sam przeżył wojnę. Sprawiedliwość dopadła go dopiero w 1954 r. W lutym
tegoż roku kat powiesił zbrodniarza. Warto przypomnieć także pomocników Harrego
Schultza: Koepenick z Nakła, Blume z Nakła, Kasper z Nakła, Fritz z Nakła, Bettin z Nakła, Seelert z Wyrzyska, Wirth z Wyrzyska, Seehawer z Łobżenicy,
Bromber z Łobżenicy, Jahr z Witrogoszcza, Schleif z Witrogoszcza, Seehagel z
Witrogoszcza, Hahnfeldt z Łobżenicy, Rux z Łobżenicy, Rux z Rataj, Ziemer z
Luchowa, Karau Eugen z Łobżenicy, Karau Waldemar z Łobżenicy, Karau Alfred z
Łobżenicy, Redis z Łobżenicy, Keller z Łobżenicy, Reisdorf z Łobżenicy, Ickert z
Kruszki, Blum z Łobżenicy, Kuhn z Łobżenicy, Keller (miejscowość nieznana).
Wymienieni uniknęli odpowiedzialności. Wkrótce po zakończeniu działań wojennych
do klasztoru powrócili Misjonarze Świętej Rodziny. Dopiero 4 maja 1965, z
inicjatywy Barbary Bojarskiej (pracownicy Instytutu Zachodniego w Poznaniu),
dokonano jednak ekshumacji ofiar egzekucji przeprowadzonej przez Selbstschutz w
Górce Klasztornej. Dzięki wskazówkom ocalałego Jana Topora odnaleziono w
ogrodzie klasztornym szczątki 36 ciał, które 9 maja 1965 przewieziono
samochodem straży pożarnej na cmentarz parafialny w Łobżenicy i tam pochowano.
Na mogile postawiono pomnik z granitu, do którego przytwierdzono mosiężną
tablicę z napisem: „Pamięci ofiar zbrodni hitlerowskiej dokonanej w r. 1939 w
Górce Klasztornej”. W ogrodzie góreckim, w miejscu zbiorowej mogiły, wystawiono
z kolei pomnik z krzyżem i marmurową tablicą z napisem: „Miejsce ofiar zbrodni
hitlerowskiej dokonanej w dniu 22-23 XI 1939 r.”.
Harry
Schulz, komendant obozu w Górce Klasztornej, został w 1940 skazany przez
niemiecki Sąd Specjalny w Bydgoszczy na 15 lat ciężkiego więzienia za gwałty na
Polkach i Żydówkach (co w świetle rasistowskiego prawodawstwa III Rzeszy
stanowiło zbrodnię „pohańbienia rasy”). Do 1945 był przetrzymywany w więzieniu
w Koronowie. Po wojnie ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem w Szczecinie.
Ożenił się z Polką i kreował się nawet na ofiarę faszyzmu. Przypadkowo
rozpoznany został jednak aresztowany i skazany na karę śmierci przez
powieszenie (1953). Wyrok wykonano 22 lutego 1954. Pozostali dowódcy
łobżenickiego Selbstschutzu – Werner Köpenick i Hermann Seehaver – zamieszkali
po wojnie w Niemczech Zachodnich. Żaden z nich nie został postawiony przed
sądem.
Dziś
ich potomkowie mówią o "polskich obozach koncentracyjnych" i
wypędzeniach Niemców. I to chyba najlepiej mówi o niemieckiej mentalności,
która daleka jest od deklaracji płynących z ust polityków.
Męczennicy góreccy, ginący za wiarę i wolność
Ojczyzny, jak najbardziej zasługują na to, aby wciągnięto ich w rejestr
Polskiej Pamięci Narodowej.
BIBLIOGRAFIA:
Dominik Czarnecki