| fot. Tomasz Adamowicz/FORUM | 
     Jestem
 za życiem, ale… Taka deklaracja premier Beaty Szydło doskonale opisuje 
postawę partii dziś mającej większość w polskim parlamencie, a zatem i 
moc, by wprowadzić takie zmiany pro-life, co do których nie będzie już 
żadnego „ale”. PiS z tego prawa nie skorzystało i opowiedziała się 
„pro-choice”, umywając ręce mglistą obietnicą zwiększenia obrony życia. 
Czy partię, która w całej swej historii nie zrobiła nic, by zmienić 
krwawy „kompromis aborcyjny”, stać dziś na działanie na rzecz życia?
Odrzucenie przez Sejm obywatelskiego 
projektu „Stop Aborcji” – do którego rękę przyłożyli gremialnie posłowie
 PiS – było jasnym krokiem tej formacji w kierunku, od którego partia ta
 odżegnywała się w czasie kampanii wyborczej. I nie tylko. Bo PiS będąc 
przez osiem lat w opozycji, mając świadomość, że jego głos nie ma 
najmniejszego znaczenia, ochronę życia chętnie wystawiało na swe 
sztandary.
Czy można zatem dziwić się, że 
politycy partii odwołującej się tak chętnie do tradycji 
chrześcijańskiej, teraz zagłosowali przeciwko życiu? Niestety nie. 
Wystarczy spojrzeć nieco wstecz, by… nie znaleźć tam właściwie żadnej 
aktywności PiS w zakresie obrony życia poczętego. Partia Jarosława 
Kaczyńskiego, ani jako opozycja, ani też po wzięciu w 2005 roku 
odpowiedzialności za Polskę, nie złożyła projektu, który choć trochę 
przesuwałby granice „kompromisu aborcyjnego”. PiS – mimo wielu zapewnień
 – nie wybrał życia także i teraz, gdy zdobył pełną kontrolę nad 
kształtowaniem ustawodawstwa w Polsce.
Zastanawia też, co stało się przez 
dwa tygodnie, że posłowie, którzy tak entuzjastycznie głosowali za 
projektem „Stop Aborcji”, popierali go i chcieli dyskutować o budzącej 
ich wątpliwość rzekomej karalności kobiet na forum sejmowej komisji, 
stracili swe zainteresowanie projektem. Do tego stopnia, by 
bezrefleksyjnie wyrzucić go do kosza. To kiedy działali z czysto 
politycznych pobudek, a kiedy głosowali wedle własnego sumienia?
- Głosowałam za tym, żeby 
obywatelski projekt trafił pod obrady, bo jestem za ochroną życia, ale 
jako premier czuję się odpowiedzialna za ochronę życia, za to, żeby 
życie ludzkie było szanowane i godnie traktowane i żeby dyskusja o 
ochronie życia była pełna szacunku i godności. Szanujmy różne poglądy i 
różne głosy – wyjaśniła premier Szydło.
Taka metamorfoza większości posłów 
PiS nakazuje zastanowić się nad tym, na ile obietnice „pro-life” złożone
 teraz przez premier Beatę Szydło z mównicy sejmowej, które zresztą 
brzmią jak oferta marnego zadośćuczynienia dla swoich wyborców, mają 
szansę być wypełnione. Przekonamy się już niebawem. Co obiecała Beata 
Szydło?
- Po pierwsze, do końca roku 
przygotujemy program, który zostanie przedstawiony Wysokiej Izbie. To 
program wsparcia dla rodzin i dla matek, które zdecydują się na wsparcia
 dla matek i dzieci z tzw. trudnych ciąż. Program wsparcia dla rodzin, 
które wychowują dzieci niepełnosprawne Program wsparcia dla kobiet, 
które zdecydują się donosić ciążę i urodzić dziecko nawet w 
najtrudniejszych dla siebie sytuacjach, łącznie z opieką prenatalną, 
zdrowotną i opieką nad narodzonym dzieckiem - mówiła.
Projekty mają być gotowe już 
niebawem, bo do końca października. Premier obiecała też, że w pracach 
budżetowych „rząd zgłosi poprawkę zakładające środki na realizację tego 
programu”. Zostanie też przeprowadzona „kompleksowa, szeroko zakrojona 
akcja społeczna wspierająca ochronę życia”.
A co z obroną życia? - Uważam, że
 odpowiedzialnością Wysokiej Izby i całej klasy politycznej przed 
Polkami i Polakami jest dzisiaj studzić emocje i mówić z szacunkiem o 
ochronie ludzkiego życia. Rząd Rzeczypospolitej zrobi wszystko, żeby 
życie chronić - dodała.
Co w ustach pani premier znaczy taka deklaracja? Doświadczenie
 każe sceptycznie podchodzić do takich obietnic PiS. Bo propozycje 
antyaborcyjne – nawet jeśli padną – będą ocenzurowane przez zwolenników 
„prawa wyboru”, którym premier już zaprosiła do wspólnej pracy.
Marcin Austyn