W nakręconym w 1987 r. 
filmie Alana Parkera „Harry Angel” jest scena, gdy główny bohater – 
który podpisał wcześniej z diabłem cyrograf kradnąc innemu mężczyźnie 
duszę – dowiedziawszy się że w rzeczywistości jest kimś zupełnie innym 
niż przez cały czas mu się wydawało i że Zły przyszedł właśnie po niego 
by odebrać zaległy rachunek, w poczuciu rozpaczliwej beznadziei powtarza
 kilka razy ze łzami w oczach „I know who I am…”, „I know who I am!”, „I
 KNOW WHO I AM…!!!”.
Komu i dlaczego wydaje się, że jest konserwatystą i tradycjonalistą
Scena
 ta staje mi przed oczami podczas bardzo wielu internetowych dyskusji z 
osobami, którym szczerze wydaje się że są konserwatystami lub 
tradycjonalistami, choć w rzeczywistości nie mają z tymi doktrynami nic 
wspólnego. 
Często
 przypadłość ta dotyka działaczy organizacji nacjonalistycznych, którym 
wydaje się że skoro są wierzący i na przykład nie lubią 
homoseksualistów, to czyni ich to automatycznie konserwatystami i 
tradycjonalistami i że mogą wypowiadać się autorytatywnie jako 
reprezentanci tej doktryny. 
Podobne
 złudzenia żywi wielu katolików, którym z konserwatyzmem i 
tradycjonalizmem myli się sprzeciw wobec zmian wprowadzonych w Kościele 
katolickim po II Soborze Watykańskim. Ewentualnie, uważają że samo bycie
 prawowiernym katolikiem wystarczy do nazwania się konserwatystą, bo 
przecież konserwatyzm to jakoby nic innego jak przełożenie katolicyzmu 
na język polityki.
Najbardziej
 groteskowy jest jednak przypadek liberałów, ponieważ ze szczerym 
przekonaniem argumentują oni, że esencją prawdziwego konserwatyzmu jest 
tak naprawdę prawicowa wersja liberalizmu, z ewentualnym dodatkiem 
obyczajności i dobrych manier w życiu osobistym. Gdy przyjdzie im się 
zetknąć z nieliberalnym konserwatyzmem, osobnicy ci albo dziwują się 
niepomiernie że coś takiego w ogóle może istnieć, albo (to dużo 
częściej) dyskwalifikują konserwatystę jako „faszystę”, „lewaka”, 
„zamordystę” lub „socjalistę”. 
Zjawisko
 to prawdopodobnie ma swoją przyczynę psychologiczną w tym, że mamy 
naturalną tendencję do przypisywania sobie wszystkich określeń uznanych 
za „dobre”, zrzucania zaś na przeciwników wszystkich określeń uznanych 
za „złe”.Stąd na przykład założyciel pewnej libertariańskiej organizacji
 monarchistycznej powrzucał do jej manifestu ideowego wszystkie 
najbardziej radykalne określenia kojarzące mu się z prawicą i do dziś 
twierdzi ze jego formacja jest równocześnie skrajnie katolicka, skrajnie
 konserwatywna, skrajnie liberalna i skrajnie nacjonalistyczna. 
Z
 drugiej strony, istnieje pewna snobistyczna towarzysko konserwatywna 
organizacja katolicka, która przedstawicieli wszystkich nurtów 
konserwatyzmu odmiennych niż reprezentowany przez nią samą, podobnie jak
 wszystkich w gruncie rzeczy historycznych i współczesnych 
reprezentantów tradycjonalizmu, obrzuca standardowym dla swej retoryki 
zestawem epitetów obejmujących zazwyczaj „trybalizm”, „ekologizm”, 
„komunizm” i kilka innych kojarzących się jej działaczom negatywnie 
przypadkowych słów – w oderwaniu jednak zarówno od ich rzeczywistego 
znaczenia, jak też od faktycznych cech krytykowanego podmiotu. 
Oprócz
 psychologicznej można wskazać również przyczynę historyczną, której był
 kontekst narodzin naszej współczesnej prawicy w latach 1980. Były to 
czasy z jednej strony szczególnej popularności ideologii neoliberalnej 
na Zachodzie, z drugiej zaś bankructwa systemu realnego socjalizmu na 
Wschodzie. Efektem było zatrucie neoliberalizmem co najmniej dwóch 
dojrzewających intelektualnie w latach ‘80 i ‘90 pokoleń polskiej 
prawicy. Najbardziej inteligentni do dziś wyzdrowieli już z tej choroby,
 większość jednak publicystów czołowych prawicowych dzienników i 
tygodników wciąż uważa poparcie dla „wolnego rynku” i antyrosyjskość za 
miarę prawicowości. 
Wbrew
 jednak złudzeniom którym ulega wiele osób, zarówno konserwatyzm jak i 
tradycjonalizm posiadają swoją dającą się zidentyfikować treść. 
Zaprzeczać próbują temu wszyscy ci, którzy odkryli lub którym 
uświadomiono że ich poglądy z ową treścią nie mają wiele wspólnego, 
zderzając ich w ten sposób ze smutnym zapewne dla nich faktem, że 
konserwatystami tak naprawdę nie są, a udało im się jedynie na pewien 
czas konserwatystom ukraść tożsamość, gdy przed laty podpisali nieczysty
 pakt z taczerowskim lub korwinowskim biesem. 
Tak
 jak grany przez Mickey’a Rourke bohater, z rozpaczliwym uporem 
powtarzają oni w kółko „I know who I am!”, „I know who I am!”, 
przekonując równocześnie, że konserwatyzm tak naprawdę nic nie znaczy, 
zatem że konserwatystą może w gruncie rzeczy być każdy, tak więc że w 
kategorii tej mieszczą się również oni sami. Prawda jest jednak dla nich
 mniej przyjemna i będą musieli pogodzić się z tym, że konserwatywną 
duszę zawłaszczyli sobie drogą nieprawych konszachtów, a miejsce dla ich
 własnej jest w potępionym kręgu liberałów i modernistów. 
Kto nie jest konserwatystą
Czym bowiem jest konserwatyzm?
 Najkrócej ujmując, przekonaniem że sprawiedliwy porządek społeczny był 
porządkiem istniejącym w określonej przeszłości historycznej lub że jest
 porządkiem istniejącym współcześnie (w takiej oczywiście mierze, w 
jakiej porządek doczesny może zbliżyć się do sprawiedliwości). 
Konserwatysta żywi również przekonanie o organicznym charakterze 
społeczeństwa i w związku z tym godzi się jedynie z takimi w nim 
zmianami, które nie naruszają społecznej homeostazy i są rozwinięciem 
już istniejących w zawiązku w organizmie społecznym tendencji. 
Nie jest zatem konserwatystą ten, dla kogo wartością są jedynie jakieś wybrane elementy porządku społecznego
 – na przykład ryt mszalny lub religia – kto zaś do wszystkich 
pozostałych odnosi się w najlepszym razie z lekceważeniem, w najgorszym 
zaś z nieskrywaną pogardą lub wręcz z otwartą wrogością. Konserwatyzm 
nie jest „katolicyzmem politycznym”, choć oczywiście współczesny polski 
konserwatyzm jest konserwatyzmem katolickim. Tym niemniej, tak jak bycie
 konserwatystą nie oznacza z automatu bycia katolikiem, tak też samo 
bycie katolikiem nie wystarczy by nazywać się konserwatystą. 
Ktoś,
 kto zamiast traktować organizm społeczny jako całość i dążyć do jego 
wewnętrznej harmonii i stabilizacji, przy każdej możliwej okazji 
wyszukuje preteksty by jedne – niechby nawet najważniejsze – normy i 
wartości społeczne skierować przeciwko wszystkim pozostałym i tym 
pozostałym odbierać na ich gruncie wszelką wartość, jest socjopatą a nie
 konserwatystą. Pewien aktywny przed kilku laty w internecie hipsterski 
pseudokonserwatysta, który legitymizm i tradycjonalizm katolicki łączył z
 ojkofobią i relatywizacją płci, skończył wreszcie w miejscu gdzie 
pasuje dużo bardziej niż do konserwatyzmu – widywany dziś bywa na 
manifestacjach „Refugees welcome!” i na spotkaniach „Krytyki 
Politycznej”. 
Konserwatysta
 bowiem – o ile poprawnie rozpoznaje naturę rzeczywistości – 
rzeczywiście najwyższe miejsce w hierarchii norm i wartości przyznaje 
tym zakotwiczonym bezpośrednio w metafizyce, tak więc wyprowadzanym z 
religii. Będąc konserwatystą, na społeczeństwo patrzy jednak jako na 
organizm, tak więc na układ cechujący się tyleż hierarchicznym 
uporządkowaniem, co również ciągłością i wzajemnym powiązaniem poszczególnych jego części.
 Postawiony wobec konieczności poświęcenia dóbr niższych dla dobra 
wyższego i pozbawiony innego wyjścia zrobi to oczywiście, będzie jednak 
boleśnie odczuwał stratę tego, czego nie udało mu się uratować. 
Konserwatysta nie jest zatem nihilistą
 radośnie tańczącym na gruzach dawnego społeczeństwa, porzuconych lub 
zapomnianych zwyczajów, wyrugowanego z użycia języka, zdewastowanego 
krajobrazu, wymarłego lub rozpuszczonego w innym etnosu, któremu wydaje 
się że na tle przemijalności tych wszystkich dóbr materialnych, tym 
jaśniejszym blaskiem świeci niezmienność i nieprzemijalność Boga. Ktoś 
taki może być prawowiernym i pobożnym wyznawcą jakiejś religii, na pewno
 jednak nie jest konserwatystą. 
Jako
 nihilista myli się też oczywiście, bo, zgodnie z tym co twierdzą 
konserwatyści, społeczeństwo naprawdę jest organizmem i podmywanie oraz 
wypłukiwanie jego materialnych fundamentów, prędzej czy później 
spowoduje zawalenie się również misternej konstrukcji religijnej, po 
której wspina się ono ku Bogu. 
Prawdziwym konserwatystą nie jest również ten, kto odmawia wartości lub odnosi się z pogardą do przedchrześcijańskiego dziedzictwa
 swojego kraju lub swoich własnych przodków, czy też do jego zachowanych
 współcześnie reliktów. Nawet jeśli ziarno prawdziwej wiary przyniesiono
 do Polski z zewnątrz, to wzrosło ono żywiąc się sokami naszej rodzinnej
 ziemi i na żyznym humusie jakim okazały się dla niego mentalność i 
kultura naszych przodków. 
Drewniane
 totemy i pomniki starej słowiańskiej kultury dawno już przegniły i 
zawaliły się wsiąkając w ziemię, pamięć o nich wciąż jednak przecież 
ziemię tę użyźnia i daje nam siły by wznosić dziś budowle kultury 
okazalszej i bliższej Bogu. Konserwatysta wie, że to co współczesne 
zawsze wspiera się na tym co minione i dlatego do przeszłości własnego kraju i własnego ludu odnosi się z szacunkiem
 – nie jest okcydentalistą ani łacińskim szowinistą kulturowym dla 
którego wszystko co sprzed chrztu i co niełacińskie i niezachodnie 
trzeba wypalić do gołej ziemi lub wyrwać z korzeniami. 
Konserwatysta świadom jest wpisania w dziedzictwo swojego kraju i swojego narodu całej jego historii i całego jego dorobku – nawet z tych epok, w których naród zbłądził lub został zepchnięty na ślepą drogę prowadzącą na historyczne manowce.
 Będzie zatem co najmniej sceptycznie odnosił się do burzenia budynków, 
pomników lub świątyń wzniesionych w jego stolicy niechby, nawet przez 
zaborczy, ale jakoś tam przecież zakorzeniony historycznie przez ponad 
wiek działalności rząd. 
Z
 jeszcze większą niechęcią będzie patrzył na niszczenie dorobku ludu 
choćby nawet słusznie wygnanego z przyłączonych do jego państwa ziem, 
wcześniej jednak kształtującego ich oblicze przez niemal sześćset lat. 
Będzie również przeciwny wynikającemu ze zideologizowania i 
doktrynerstwa niszczeniu dorobku materialnego i społecznego 
wypracowanego w ciągu niemal półwiecza, gdy Polska rządzona była co 
prawda w myśl założeń błędnej ideologii i zależna była od swojego 
wschodniego sąsiada, doświadczenie tych kilkudziesięciu lat stało się 
jednak – bynajmniej nie czysto negatywnym – doświadczeniem życia kilku 
pokoleń Polaków, zapisując się w naszej narodowej pamięci i wpływając na
 naszą dzisiejszą świadomość.
Kto nie jest tradycjonalistą
Przyjrzeliśmy
 się wyżej konserwatyście i wskazaliśmy kilka kwestii, w których różni 
się on wyraźnie poglądami od wielu osób uważających się dziś za 
konserwatystów zupełnie bezpodstawnie. Na początku naszej wypowiedzi 
wspomnieliśmy też jednak o tradycjonaliście i teraz nadszedł 
czas, by i jemu poświęcić nieco miejsca. Tradycjonalistę zatem od 
konserwatysty różni oderwanie jego koncepcji sprawiedliwego porządku 
społecznego od rzeczywistości materialnej. 
Konserwatysta
 upatruje możliwego do urzeczywistnienia ideału we współczesnej sobie 
teraźniejszości lub w zmitologizowanej przeszłości historycznej. 
Tradycjonalista tworzy abstrakcyjny model sprawiedliwego porządku 
społecznego, odnajdując tradycyjne wzorce i archetypy w różnych epokach i
 krajach, abstrahując je następnie od ich kontekstu, łącząc ze sobą, w 
efekcie zaś uzyskując konstrukcję czysto idealną – teoretyczny model 
społeczeństwa tradycyjnego.
Model społeczeństwa tradycyjnego
 jest zatem kategorią naukową – budowany jest drogą obserwacji i 
komparatystyki istniejących lub minionych społeczeństw tradycyjnych. 
Wszystkie one posiadały lub posiadają pewne podobieństwa i cechy 
wspólne, których hermeneutycznie rozumiany zbiór tworzy model 
społeczeństwa tradycyjnego. Tradycjonalista to ktoś, kto uważa że 
społeczeństwo materialnie istniejące powinno uporządkować się tak, by 
możliwie bliskie było temu modelowi.
Społeczeństwo
 tradycyjne jest kategorią zupełnie inną, niż społeczeństwo nowoczesne, 
czy tym bardziej społeczeństwo ponowoczesne. Odmienny jest wzajemny 
układ budujących je części, odmienny charakter mają wiążące je ze sobą 
zależności, odmienny wreszcie charakter mają same składające się na nie 
elementy. Można opowiadać się albo po stronie społeczeństwa tradycyjnego
 – i wtedy jest się tradycjonalistą, albo po stronie któregoś z 
wariantów społeczeństwa nowoczesnego – i wtedy jest się, zależnie od 
obranego wariantu, liberałem, nacjonalistą lub socjalistą. Ważne jest 
jednak, że kategorie te są rozłączne i pozostają wobec siebie w stosunku
 wykluczającym się. 
Mamy
 mimo tego wielu nominalnych tradycjonalistów, którzy bądź to okazują 
się zelotami instytucji i mechanizmów alternatywnych dla społeczeństwa 
tradycyjnego – nie atakując co prawda otwarcie samego jego modelu ani 
jego historycznych materializacji, albo też jeszcze bardziej zaskakujący
 przypadek osób pełniących niekiedy eksponowane funkcje w środowiskach 
które powinny mieć charakter tradycjonalistyczny, w niewybredny jednak 
nierzadko sposób nie tylko wyśmiewających tradycyjne archetypy ale 
również bezpardonowo obrażających wszystkich tych, którzy się do nich 
stosują. 
Weźmy dla przykładu poruszany już wyżej przypadek religii.
 Człowiek tradycyjny jest bez wątpienia człowiekiem religijnym. Jest nie
 tylko otwarty na sferę metafizyki i przekonany o jej realności, ale 
również świadomy jej przenikania w sferę doczesną, zależności łączących 
metafizykę i świat doczesny, wreszcie swojego własnego bytowania w 
środowisku również metafizycznym. Tradycjonalista świadomy jest 
realności mitu, wie że Opatrzność czuwa nad światem, zdaje sobie sprawę 
ze Świętych obcowania, zwraca się o pomoc do swojego anioła stróża – 
innymi słowy, jest człowiekiem religijnym.
Oto
 jednak w środowisku polskich tradycjonalistów pojawiła się dziwna 
tendencja, by w prześmiewczych kontekstach przywoływać dziewictwo 
Najświętszej Maryi Panny, by z jakimś zaiste perwersyjnym upodobaniem 
przywoływać Jej imię, wyśmiewając wyprowadzany od Niej sposób ubierania 
się. Kiedy indziej bezceremonialnie kwituje się jako „fideizm” i 
„głupawkę” każde stwierdzenie o możliwości doświadczenia bożej obecności
 lub działania Ducha Świętego w życiu codziennym. Historyczne relacje o 
nawróceniu czy o doświadczeniu cudowności też interpretuje się na sposób
 typowy dla pozytywistycznego scjentysty lub marksistowskiego 
materialisty historycznego, a najczęściej 
padającą inwektywą jest „ciemny zabobon z lasów”. To postawa typowa 
raczej dla wolteriańskiego ateisty lub pozytywistycznego scjentysty, niż
 dla tradycjonalisty. 
Sięgnijmy po przykład kolejnej instytucji typowej dla społeczeństwa tradycyjnego, mianowicie do monarchii;
 krytykowana tu kategoria działaczy organizacji nominalnie 
tradycjonalistycznych w sposób ewidentnie wskazujący na brak 
jakiejkolwiek identyfikacji duchowej czy umiłowania tej instytucji, 
lubuje się w obśmiewaniu wiary monarchicznej i mistyki towarzyszącej 
monarchii. Kościół katolicki i doktryna katolicka służą tu jako swoista 
pałka do wbijania ludziom do głowy światłego postępu, mającego polegać 
na przyjęciu czysto racjonalistycznego i materialistycznego oglądu 
rzeczywistości. Tymczasem społeczeństwo tradycyjne naszego kręgu 
cywilizacyjnego rozumiało monarchię i w ogóle historyczne elity 
tradycyjne jako element również porządku duchowego i zdolne wywierać 
wpływ również w sferze duchowej. 
Mamy z kolei instytucję rodziny;
 w społeczeństwie tradycyjnym naszego kręgu kulturowego jest to rodzina 
patriarchalna i wielodzietna. Nasza kultura zna również określone 
archetypy męskości i kobiecości łączące się z funkcjami rodzicielskimi i
 społecznymi każdej z płci. Archetyp tradycyjny nie jest oczywiście jego
 niezamierzenie karykaturalną w swych uproszczeniach wersją 
przedstawianą w wielu środowiskach konserwatywnych i katolickich, jest 
to jednak coś całkowicie przeciwstawnego nowoczesnemu modelowi 
mieszczańskiemu. 
W
 największym uproszczeniu, w społeczeństwie tradycyjnym mężczyzna ma 
powinności ojca i gospodarza, kobieta zaś – matki i gospodyni. Każda z 
płci spełnia je, oczywiście, nie tylko zaopatrując dom w pożywienie w 
przypadku mężczyzny i nie tylko pracując w domu w przypadku kobiety, w 
swej zasadniczej istocie mężczyzna i kobieta pozostają jednak zawsze 
przede wszystkim rodzicami i gospodarzami, układ zaś między nimi ma 
charakter patriarchalny. 
Przeciwieństwem
 modelu tradycyjnego jest nowoczesny model rodziny mieszczańskiej jako 
rozwiązywalnego i warunkowego kontraktu wolnych i równych stron, 
zawiązywanego dla obopólnych korzyści. Nie dostrzega się tu ciążących na
 małżonkach powinności ani wobec siebie nawzajem, ani w postaci 
powinności przyjęcia i wychowania potomstwa. Małżeństwo nie jest 
wzajemną służbą, lecz romansem. 
I
 oto w środowisku polskich monarchistów odezwały się i nawet zyskały 
pewną popularność głosy, nie tyle nawet opowiadające się wyraźnie i 
twardo po stronie modelu nowoczesnego a przeciwko modelowi tradycyjnemu,
 ile w sposób niewybredny atakujące i obraźliwie wyśmiewające tych, 
którzy wybrali i podjęli wysiłek realizacji w swoim życiu tradycyjnego 
modelu kobiecości, rodziny i rodzicielstwa. Ktoś wyśmiewający i 
atakujący archetypy i instytucje społeczeństwa tradycyjnego w zamian 
proponując instytucje nowoczesnego modelu mieszczańskiego, nie jest 
oczywiście tradycjonalistą, tylko rzecznikiem modernizacji i wyrugowania
 zachowanych resztek społeczeństwa tradycyjnego. 
Dochodzimy wreszcie do ostatniej kwestii, to jest do gospodarki.
 Wracamy tu do wspomnianego przypadku organizacji legitymistycznej i 
monarchistycznej, która w zasadzie przekształcić się powinna już dawno w
 kółko monarchistów w ramach pewnej prawicowo-libertariańskiej partii 
politycznej, rozpoznawanej głównie dzięki swojemu skandalizującemu 
przywódcy. Nie będziemy tu wnikać w szczegółowe dywagacje polityczne i 
ustrojowe, poprzestając jedynie na ogólnym przypomnieniu że 
społeczeństwo tradycyjne jest hierarchiczną wspólnotą a nie przypadkowym
 zbiorowiskiem „wolnych i równych” jednostek wchodzących ze sobą w 
interakcje właściwie tylko podczas transakcji rynkowych. 
Łączenie
 monarchii z libertarianizmem i „wolnym rynkiem” nie ma oczywiście nic 
wspólnego z modelem społeczeństwa tradycyjnego i całkowicie wypacza sens
 monarchii, przez to zaś też tę instytucję kompromituje, redukując ją do
 jakiejś karykaturalnej wizji „nocnego stróża” w liberalnej utopii 
państwa-minimum. W ogóle, o ile rynek był jedną z instytucji 
funkcjonujących (w określonych ramach) w społeczeństwach tradycyjnych, 
to gospodarka regulowana jedynie albo niemal jedynie przez rynek działa 
na społeczeństwo odśrodkowo i korodująco. 
Można
 mieć zatem albo tradycyjne społeczeństwo w którym gospodarka jest 
porządkowana (regulowana) przez politykę i służy celom pozagospodarczym,
 albo liberalną gospodarkę która rozsadza tradycyjne społeczeństwo, 
ubezwłasnowolnia państwo i uzależnia od siebie pozostawione przez 
liberałów samym sobie jednostki. Są to dwa wykluczające się nawzajem 
scenariusze i dlatego tradycjonalista, ani nawet konserwatysta, nie może
 być zwolennikiem „wolnego rynku”. 
Zdemaskować farbowane lisy
Mimo
 tego, że uwagi tu spisane są w zasadzie rejestrem oczywistości, pleni 
się u nas fenomen zarówno pseudokonserwatystów w sposób nihilistyczny 
odnoszących się do dorobku przeszłości, jak też działaczy organizacji 
tradycjonalistycznych, którzy aktywnie zwalczają społeczeństwo 
tradycyjne i przeciwstawiają mu wizję sprawiedliwego porządku 
społecznego zaczerpniętego wprost z pism liberałów, scjentystów lub 
endeków. Osobom tym warto uświadomić czym jest prawdziwy konserwatyzm i 
tradycjonalizm, a może zdecydują się wtedy dostosować swą faktyczną 
tożsamość do tej deklarowanej. Warto również, zarówno zaszłą 
„nieoczekiwaną zamianę miejsc”, jak i faktyczną naturę tradycjonalizmu i
 konserwatyzmu, wyjaśnić osobom postronnym, by nie dały się na tę 
„maskirowkę” farbowanych lisów nabrać. 
Ronald Lasecki