
     Dla
 większości z Państwa transplantologia z pewnością kojarzy się z 
ratowaniem ludzkiego życia. Tymczasem za procederem tym kryją się 
wielkie dramaty dawców i ich rodzin. Doktor nauk medycznych, o. Jacek 
Norkowski OP, w rozmowie z KSD opowiedział o wstrząsających praktykach 
towarzyszących pobieraniu organów do przeszczepów. Okazuje
 się, że dawcy, od których pobiera się narządy ukrwione, wcale nie 
umarli, a definicja tzw. śmierci mózgowej została wymyślona przez grupę 
osób w celu zalegalizowania transplantacji, za którą kryją się potężne 
pieniądze. O. Norkowski nawet podaje cennik – 
„W Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w wysokości dwóch milionów dolarów. W cenę wliczane są narządy człowieka z bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp. Następnie po śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny biznes. W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro”.
W
 Polsce od lat dziewięćdziesiątych obowiązuje definicja śmierci oparta 
na kryteriach mózgowych. Występuje Ojciec jako zdecydowany jej 
przeciwnik. Dlaczego?
O. Jacek Norkowski: Definicja
 ta jest przedmiotem mojej krytyki, z powodów etycznych i naukowych 
uważam ją za całkowicie niesłuszną. Definicja śmierci mózgowej zawarta 
jest w dokumencie harwardzkim. Jego kryteria sprowadzają się do 
umożliwiania orzekania śmierci człowieka na tej podstawie, że 
stwierdzono u niego śpiączkę określoną jako nieodwracalna i w ramach tej
 śpiączki bezdech oraz brak odruchów nerwowych w obrębie głowy.
W
 samym raporcie harwardzkim nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia 
dla uznania stanu śpiączki za stan śmierci człowieka. Jego autorzy 
podali jako uzasadnienie dla takiej decyzji (nie było to uzasadnienie od
 strony medycznej) brak miejsca w szpitalach, i że w przypadku chęci 
pobrania narządów brak takiej definicji śmierci powodowałby 
kontrowersje. 
Zatem do rozwiązania tych kontrowersji wprowadzono nową definicję śmierci. Potem tylko autorzy dokumentu podali, jak to technicznie wykonać, żeby postępowanie lekarza zmieściło się w ramach obowiązującego prawa. Generalnie nawet nie trzeba zmieniać prawa, ponieważ jeśli uznamy ten stan za śmierć, to on wchodzi w te rubryki prawne, które mówią o śmierci.
Zatem do rozwiązania tych kontrowersji wprowadzono nową definicję śmierci. Potem tylko autorzy dokumentu podali, jak to technicznie wykonać, żeby postępowanie lekarza zmieściło się w ramach obowiązującego prawa. Generalnie nawet nie trzeba zmieniać prawa, ponieważ jeśli uznamy ten stan za śmierć, to on wchodzi w te rubryki prawne, które mówią o śmierci.
Kryterium
 tzw. śmierci mózgowej po raz pierwszy pojawiło się w 1968 r. Jakie były
 kulisy powstania tej definicji i kto ją zatwierdził?
To
 była stosunkowo nieduża, dwunastoosobowa grupa, powołana po zrobieniu 
pierwszego przeszczepu dokonanego w 1967 r. przez Christiaana Barnarda w
 Afryce Południowej. To była taka próba, żeby wykorzystać moment, kiedy 
cały świat się zachłysnął sukcesem Banranda – choć był to wątpliwy 
sukces, gdyż biorca bardzo szybko umarł. 
Zatem,
 żeby Banrand nie poszedł do więzienia, trzeba było wymyślić jakieś 
uzasadnienie prawne dla tego, co zrobił. Przecież zrobił to niezgodnie w
 prawem – nie można żyjącemu pacjentowi tak po prostu wyrwać serca z 
klatki piersiowej. A przynajmniej do niedawna jeszcze było to 
niemożliwe. Trzeba więc było wymyślić jakąś formułę. 
Wymyślono
 zatem formułę „śmieci mózgowej” i nazwano, że to jest zwykła śmierć. 
Dzięki temu nie potrzeba było zmieniać prawa. Jeżeli śmierć mózgowa jest
 jednym ze sposobów umierania, to w takim razie uznajemy, że poza tym, 
system prawny jest taki, jaki był. Sprowadzało się to do tego, że 
umożliwia to pobranie narządów od człowieka, którego serce bije, po 
uznaniu go uprzednio przez odpowiednią komisję za zmarłego.
Jakaś
 mała grupa ustala między sobą własne „prawo”, umożliwiające legalne 
wyrwanie serca czy wątroby żyjącemu jeszcze człowiekowi. Tymczasem 
przeciętny człowiek myśli, że transplantologia jest czymś pozytywnym i 
kojarzy się jedynie z ratowaniem czyjegoś życia. Czy świat medycyny 
przyglądał się temu bezkarnie? Gdzie byli etycy? Czy ktoś w ogóle to 
oprotestował?
Protestów
 trochę było. Poznałem osobiście dr. Paula Byrne’a, który jeszcze na 
początku lat 70-tych zaczął o tym pisać. Publikował artykuły i książki. 
Potem dołączyli do niego inni, Schewmon, Coimbra, Evans, Potts, Hill, 
Breul i grupa lekarzy japońskich (Watanabe, Abe, Shinzo, Morioka). 
Spośród filozofów: Seifert, Spaeman, Beckman. To oczywiście tylko 
wybrane nazwiska. 
W Polsce samotnym walczącym przez cale lata o prawdę na temat chorych w śpiączce i stanie wegetatywnym był prof. Jan Talar. To jest już w tej chwili taki międzynarodowy ruch ludzi, którzy domagają się prawdy na temat śmieci mózgowej. Niemniej jednak, to jest także sprawa mediów. To media powodują, że do ludzi docierają tylko pozytywne informacje na temat transplantacji, transplantologii oraz tego, że kryteria są absolutnie pewne, dobre i ścisłe.
Na to odpowiadają ci lekarze, których przed chwilą wymieniłem. Np. Coimbra mówi, że jeśli zastosujemy te metody, które już medycyna od dość dawna ma, typu: kontrola ciśnienia śródczaszkowego, w tym hipotermia, kraniotomia, zastosowanie suplementacji hormonalnej, oprócz zadbania o ustabilizowanie krążenia u chorego, co zwykle jest robione, jeśli zacznie się leczyć pod tym kątem, to wtedy możemy uzyskać wyleczenie, powrót do normalnego stanu zdrowia – według różnych danych 50-70 proc. – u ludzi, którzy obecnie stają się dawcami na zasadzie kryteriów śmierci mózgowej.
W Polsce samotnym walczącym przez cale lata o prawdę na temat chorych w śpiączce i stanie wegetatywnym był prof. Jan Talar. To jest już w tej chwili taki międzynarodowy ruch ludzi, którzy domagają się prawdy na temat śmieci mózgowej. Niemniej jednak, to jest także sprawa mediów. To media powodują, że do ludzi docierają tylko pozytywne informacje na temat transplantacji, transplantologii oraz tego, że kryteria są absolutnie pewne, dobre i ścisłe.
Na to odpowiadają ci lekarze, których przed chwilą wymieniłem. Np. Coimbra mówi, że jeśli zastosujemy te metody, które już medycyna od dość dawna ma, typu: kontrola ciśnienia śródczaszkowego, w tym hipotermia, kraniotomia, zastosowanie suplementacji hormonalnej, oprócz zadbania o ustabilizowanie krążenia u chorego, co zwykle jest robione, jeśli zacznie się leczyć pod tym kątem, to wtedy możemy uzyskać wyleczenie, powrót do normalnego stanu zdrowia – według różnych danych 50-70 proc. – u ludzi, którzy obecnie stają się dawcami na zasadzie kryteriów śmierci mózgowej.
Czy
 zna Ojciec osobiście jakiś przypadek, kiedy osoba zakwalifikowana do 
zostania dawcą obudziła się ze śpiączki i odzyskała zdrowie?
Takich
 przypadków jest dużo, także w Polsce. Osobiście znam Agnieszkę 
Terlecką, która była już kandydatką do zostania dawcą. Jej ojciec w 
pewnym momencie dowiedział się o prof. Janie Talarze, który wybudza 
chorych z uszkodzeniem mózgu. W ostatniej chwili rodzice Terleckiej 
zmienili decyzję i przewieźli córkę do kliniki prof. Talara w 
Bydgoszczy. Po pięciu dniach dziewczyna otworzyła oczy, a po kilku 
miesiącach rehabilitacji wróciła do całkowitego zdrowia.
Czy organy autentycznie martwego człowieka w ogóle nadają się do przeszczepu?
Po
 śmierci człowieka nie można pobrać narządów ukrwionych. Wszystkie takie
 narządy pobiera się od osoby z bijącym jeszcze sercem, która formalnie 
jest nazywana osobą zmarłą. W Polsce nie ma obowiązku znieczulenia 
takiej osoby, tylko podaje się jej środki zwiotczające, czyli 
powodujące, że człowiek nie będzie się ruszał. W każdym kraju procedury 
są inne. 
W Polsce są bardzo liberalne. W Niemczech natomiast osobom przeznaczonym do pobrania organów, a więc formalnie martwym, podaje się środki znieczulające.
W Polsce są bardzo liberalne. W Niemczech natomiast osobom przeznaczonym do pobrania organów, a więc formalnie martwym, podaje się środki znieczulające.
Po co „oficjalnemu trupowi” środki znieczulające?
Ponieważ
 może odczuwać on ból. Właściwie prawie nic nie wiemy na temat stanu 
jego świadomości; człowiek w śpiączce może rozumieć ludzką mowę, co 
wykazał Kotchoubey i co potwierdzają historie niektórych chorych. Jednym
 z nich był Zachariasz Dunlap w Stanach Zjednoczonych, który słyszał, jak
 komisja lekarska orzekała, że on nie żyje. Jest z nim sporo wywiadów w 
internecie na ten temat, opublikowanych potem, jak już wrócił do zdrowia.
Zatem wychodzi na to, że serce, wątrobę, nerkę itp. pobiera się tylko i wyłącznie od żywych jeszcze ludzi?
Tak.
 Oni są w śpiączce, sami nie oddychają i zostali zdiagnozowani jako 
nieżyjący w myśl obowiązujących kryteriów, ale równocześnie osoby takie 
mogą być w tym stanie nawet przez 3 miesiące i reagują ma podawane 
środki lecznicze tak jak każdy inny chory. Mam tu na myśli kobiety 
oczekujące potomstwa i diagnozowane jako będące w stanie śmierci 
mózgowej, którym pozwolono żyć, aby mogły wydać na świat swoje dziecko. 
Często jednak pobiera się potem od nich narządy, choć mogłyby one przeżyć i tym potomstwem się cieszyć. Taki przypadek miał prof. Talar.
Często jednak pobiera się potem od nich narządy, choć mogłyby one przeżyć i tym potomstwem się cieszyć. Taki przypadek miał prof. Talar.
Jakie pieniądze kryją się za transplantologią?
W
 Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w 
wysokości dwóch milionów dolarów. W cenę wliczane są narządy człowieka z
 bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp. Następnie po 
śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, 
chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny 
biznes. W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro.
A co z biorcą?
Musi
 pobierać leki immunosupresyjne, aby jego organizm nie odrzucił 
przeszczepu. Ściśle biorąc, jego organizm to w końcu zrobi, ale chodzi o 
spowolnienie tego procesu.
Ile wynoszą roczne koszty utrzymania takiej osoby?
Systemy ubezpieczeniowe płacą do kilkudziesięciu tysięcy euro rocznie na jednego pacjenta.
Jeśli
 pomnożymy to przez ilość osób, którym przeszczepiono cudzy organ i 
dodamy lata, przez które takie leki będą im podawane, to sumują się nam 
potężne kwoty. Kto robi na tym największy interes?
Producenci i dystrybutorzy tych leków.
Kto za to płaci?
Ten, kto jest ubezpieczycielem, ale często oznacza to sięgnięcie po fundusze budżetowe.
Te
 wszystkie przerażające dane, które Ojciec przytoczył, z pewnością 
sprowokują u niejednej osoby pytanie: czy lekarze będą mnie ratować, 
kiedy ulegnę jakiemuś poważnemu wypadkowi! Czy możemy się jakoś 
zabezpieczyć przed spisaniem na straty?
Aby
 nie być potraktowanym jako dawca na zasadzie tzw. zgody domniemanej, 
należy się zgłosić do Centralnego Rejestru Sprzeciwów na stronie 
Polstransplantu https://www.poltransplant.org.pl/crs1.html Formularz
 należy pobrać i wydrukować, wypełnić i wysłać na wskazany adres. To 
ważne, bo po wypadku można być uznanym za dawcę czasem nawet pomimo 
sprzeciwu rodziny. 
Chorych w śpiączce należy leczyć (i rodzina zawsze powinna się tego domagać), a nie biernie obserwować, jak pogarsza się ich stan, a potem zabijać podczas pobierania narządów.
Chorych w śpiączce należy leczyć (i rodzina zawsze powinna się tego domagać), a nie biernie obserwować, jak pogarsza się ich stan, a potem zabijać podczas pobierania narządów.
Dziękuję za rozmowę.
Z doktorem nauk medycznych o. Jackiem Norkowskim OP, autorem książek „Człowiek umiera tylko raz” i „Medycyna na krawędzi”  rozmawia Agnieszka Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
źródło: blogpublika.com