W najbardziej żenujący sposób zachowuje się kancelaria
prezydenta. Pan prezydent Andrzej Duda obiecywał w 2015 roku przełom w
tej sprawie. Niestety. Był trzy razy na Ukrainie. Za każdym razem nie
powiedział ani jednego słowa na temat ludobójstwa, także nie odwiedził
grobów pomordowanych na Wołyniu, na Podolu czy w innym miejscach dawnych
Kresów. W tym roku odmówił patronatu nad uroczystościami, tak samo jak
przed rokiem.
Z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim rozmawia Rafał Pazio.
– Zbliża się kolejna rocznica „krwawej niedzieli” na Wołyniu.
Czy instytucje polskiego państwa związane z prezydentem, rządem w
sposób wystarczający angażują się w organizację tej tak ważnej rocznicy i
wsparcie środowiska kresowego?
– Ukraińskie ludobójstwo, które zostało dokonane na Polakach i
obywatelach polskich innych narodowości, trwało w latach 1939-1947. Ale
apogeum miało miejsce w roku 1943 na terenie dawnego województwa
wołyńskiego. Datą symboliczną jest 11 lipca 1943 roku. Sotnie UPA
wspierane przez tzw. siekierników, czyli chłopów ukraińskich,
podbuntowanych, uzbrojonych w narzędzia rolnicze, zaatakowało w biały
dzień prawie 100 miejscowości. Świadomie wybrano niedzielę. Wiedziano,
że Polacy pójdą wtedy do kościoła, gdzie atakowano ludzi. Stąd ta nazwa
„krwawa niedziela”. Co roku rodziny ofiar w okolicach 11 lipca
upamiętniają ofiary ludobójstwa.
– W tym roku wypada okrągła, 75 rocznica.
– Dlatego rodziny oczekiwały, że władze państwowe, zgodnie z uchwałą
Sejmu z 2016 roku i ustawą o IPN-ie z tego roku, same podejmą działania,
które będą polegały na przygotowaniu upamiętnienia w Warszawie, jak i w
poszczególnych województwach. Niestety po raz kolejny okazuje się, że
rząd nie wykazuje żadnej inicjatywy w tej sprawie. Data minie za
kilkanaście dni i nie ma żadnych informacji na ten temat.
W najbardziej żenujący sposób zachowuje się kancelaria prezydenta.
Pan prezydent Andrzej Duda obiecywał w 2015 roku przełom w tej sprawie.
Niestety. Był trzy razy na Ukrainie. Za każdym razem nie powiedział ani
jednego słowa na temat ludobójstwa, także nie odwiedził grobów
pomordowanych na Wołyniu, na Podolu czy w innym miejscach dawnych
Kresów. W tym roku odmówił patronatu nad uroczystościami, tak samo jak
przed rokiem.
To pokazuje, że zachowanie tzw. dobrej zmiany, czyli prezydenta i
rządu, jest żenujące, bo równocześnie pan prezydent bardzo chętnie
bierze udział w uroczystościach upamiętniających ofiary holokaustu
Żydów, Żołnierzy Wyklętych czy Powstania Warszawskiego. Wyraźnie robi
dużą różnicę między jednymi ofiarami a drugimi.
– Co jest powodem takiej postawy?
– Powody są dwa. Cała polityka wschodnia oparta jest na tzw. micie
Jerzego Giedroycia, doktrynie absolutnie przestarzałej. Powstała 40 lat
temu, kiedy jeszcze istniał Związek Sowiecki, którego dzisiaj już nie
ma, a na to miejsce powstały państwa, w których, jak na Ukrainie czy na
Litwie, dominują środowiska nacjonalistyczne. Są to środowiska bardzo
nieprzychylne Polakom.
Doktryna Giedroycia sprowadzała się do słów „zapomnij o Kresach”.
Uważano, że podtrzymywanie tradycji polskiej na dawnych ziemiach
Rzeczypospolitej jest jakoby przeszkodą w dobrych relacjach z Polakami,
Litwinami czy Białorusinami. Według mnie, to błędne założenie. O ile
jeszcze można zrozumieć, że miało jakąś rację bytu, kiedy istniał
Związek Sowiecki, to od tego czasu świat kilkakrotnie przewrócił się do
góry nogami, a zarówno Platforma, jak i PiS uporczywie trzymają się tej
doktryny. Drugi powód to, zwłaszcza w wypadku PiS-u, niesamowita
uległość wobec Stanów Zjednoczonych, które prowadzą wobec Ukrainy własną
politykę, ingerując w relacje polsko-ukraińskie.
Dwa lata temu pan Jarosław Kaczyński oficjalnie powiedział, że
pojawiły się próby storpedowania wspomnianej uchwały w Sejmie ze strony
ambasady amerykańskiej. To też jest żenujące. Mamy stulecie odzyskania
niepodległości, PiS z jednej strony podkreśla wartości niepodległościowe
i patriotyczne, a z drugiej strony całkowicie podporządkowuje się
stanowisku Stanów Zjednoczonych, które w sprawie Ukrainy mają inne
zdanie niż Polska.
– Kto dziś w Polsce podtrzymuje tę przestarzałą doktrynę Giedroycia?
– Z jednej strony są to działania środowisk, na których została zbudowana Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość. Pod wieloma względami te środowiska między sobą się nie różnią. Różnią się w innych sprawach, ale nie tzw. polityki wschodniej. Za czasów tego czy innego prezydenta lub premiera ta polityka sprowadzała się do hasła: „Ukraina jest najważniejsza”. Dziś ta doktryna stała się karykaturą. Hasło powinno być inne: „Polska jest najważniejsza”. Tymczasem obserwujemy uporczywe trzymanie się czegoś, co już nie istnieje. Giedroyc miał swoich naśladowców, choćby w osobie ministra spraw zagranicznych, nieżyjącego Bronisława Geremka, czy także nieżyjącego już prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Uporczywie trzymali się wspomnianej doktryny. Unia Wolności i PiS były bardzo ze sobą skłócone, ale w tej sprawie świetnie się dogadywały.
Dla wielu środowisk zagranicznych Polska, która broni swojej historii, tradycji i kultury, zwłaszcza Kresów Wschodnich, jest niewygodna. Dla Amerykanów, gdzie pojawia się ogromnie cyniczna polityka, liczą się ich własne interesy. Dziś nie mają żadnego interesu w sprzeciwianiu się gloryfikacji ludobójców z UPA. Dlatego podkreśla się wyraźnie, że dla dobrych relacji z Ukrainą należy zapomnieć także o ludobójstwie.
Dobra zmiana rządzi trzy lata i nie podjęła żadnych kroków w kierunku pochówku ofiar. Ponad 80 procent ofiar UPA i SS Galizien nie ma swoich grobów. Mija już prawie 30 lat istnienia III RP i niepodległej Ukrainy, a ten problem nie został w ogóle podjęty. W dodatku o ile coś tam kiedyś, za czasów prezydentów Kwaśniewskiego czy Komorowskiego próbowano robić – oczywiście niewiele, ale jakieś ruchy były – to teraz nie robi się nic. Jest jeszcze gorzej niż za rządów Platformy Obywatelskiej czy SLD.
– Czy taki dystans instytucji państwowych do środowisk kresowych wynika ze skojarzenia ich z wydarzeniami na Wołyniu, czy także inne aspekty powodują, że instytucje oficjalne słabo współpracują z Kresowianami?
– Obserwujemy zapomnienie o Kresach jako takich. Obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości. Pan prezydent powołał bardzo liczny komitet narodowy, w skład którego weszli na przykład przedstawiciele środowisk żydowskich, Cerkwi prawosławnej, a nawet Niemców z Opolszczyzny. Natomiast prezydent całkowicie pominął wszystkie środowiska kresowe. Nie tylko te związane z pamięcią o ludobójstwie, ale Orlęta Lwowskie i wiele innych. W ten sposób podjął bardzo konkretną decyzję. Sto lat po odzyskaniu niepodległości mówimy o różnych wydarzeniach, ale w ogóle pomijamy Kresy Wschodnie. To bardzo daleko idąca cenzura.
Widać ją także w różnych działaniach, które podejmuje Ministerstwo Kultury, które ma jeszcze w nazwie „Dziedzictwa Narodowego”. Ono powinno kontynuować pewne tradycje. Ministerstwa Kultury czy Spraw Zagranicznych akcentują całkiem inne rzeczy. Do spraw kresowych – przepraszam za określenie – podchodzą jak pies do jeża. W ogóle nie chcą zagadnienia dotknąć, co widać w finansach, wsparciu materialnym i patronatach. W tym roku wszyscy po kolei odmawiają patronatów. Właśnie odbywa się Kongres Kresowy w Lublinie, organizowany oddolnie przez środowiska kresowe. Patronatu odmówił marszałek Senatu Stanisław Karczewski, chociaż z założenia powinien się troszczyć o relacje z Polakami za granicą. Odmówił także premier Mateusz Morawiecki. Czy trzeba jeszcze większych afrontów?
Pan prezydent, jak wspomniałem, także odmawia patronatu. W zeszłym roku osobiście zwracałem się o patronat nad uroczystościami w Warszawie. Zawsze pojawia się słowo „nie”.
– Coś się zmieni w tym zakresie?
– Myślę, że już nie ma nadziei, żeby obóz PiS-u nagle się przełamał. Paradoks polega na tym, że całkiem inaczej zachowuje się najważniejsza osoba w PiS-ie, czyli Jarosław Kaczyński. Konsekwentnie przeprowadza pewne uchwały i ustawy w Sejmie. Jest obecny na uroczystościach. W zeszłym roku przyjechał.
To jest jakiś dysonans w obrębie PiS-u, gdzie według mnie ścierają się różne obozy i nie przejmują się tym, czy Jarosław Kaczyński ma takie zdanie, czy inne. Ulegają presji. Ciekawa jest sprawa z ustawą o IPN-ie, która przyjęła także konkretną penalizację ideologii banderowskiej. PiS najpierw głosował w Sejmie i Senacie za, a teraz pod presją trzech ambasad – amerykańskiej, izraelskiej i ukraińskiej – wycofuje się, pokazując, że Polska nie jest krajem całkowicie niezależnym.
– Jakie powinniśmy postawić sobie cele w sprawie Kresów?
– Sprowadzają się do hasła: „Nie o zemstę, lecz pamięć i prawdę wołają ofiary”. Żeby stworzyć dobre relacje polsko-ukraińskie, polsko-litewskie czy polsko-białoruskie, musi pojawić się prawda. Bez niej nie da się pójść dalej. Natomiast przez słowo „pamięć” rozumiem przede wszystkim wspomniany pochówek ofiar. To jest coś strasznego. Tyle lat mija, w Polsce ciągle trwają poszukiwania Żołnierzy Wyklętych. Przeprowadzane są ekshumacje związane z tragedią smoleńską.
Dobrze, że to się dzieje, ale jednocześnie całkowicie instytucje państwa polskiego, w tym IPN, Ministerstwo Kultury, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, uciekają od problemu pochowania ofiar ludobójstwa na Wołyniu. To jest cynizm i jasne pokazanie, że „dobra zmiana” nie chce rozwiązania tej sprawy.
– Znajdują się jednak ludzie, którzy starają się wesprzeć przedsięwzięcia Kresowiaków.
– Jeżeli na prawdzie i pamięci zostaną zbudowane relacje z krajami na wschodzie – bo to dotyczy kilku państw – to jest nadzieja na rozwiązanie problemu. W tej chwili nie widzę jednak tego, tym bardziej że instytucje utrzymywane z pieniędzy polskiego podatnika w ogóle nie chcą tej sprawy podjąć. Kto to ma robić?
Robią to społecznicy, samorządowcy, ludzie dobrej woli za własne pieniądze, z własnej inicjatywy i jeszcze mają rzucane kłody pod nogi. Urząd wojewódzki i Instytut Pamięci Narodowej, czyli instytucje państwowe, wycofały się ze współorganizacji wspomnianej konferencji w Lublinie. Sprawę uratował arcybiskup Mokrzycki ze Lwowa, który przyjął patronat, oraz marszałek województwa lubelskiego, samorządowiec. Duchowni, samorządowcy są po stronie rodzin statystycznie w większym stopniu niż władze państwa.
I to jest największy cios. „Dobra zmiana” idąc na wybory, dostała poparcie środowisk kresowych. Zabiegano o to poparcie, a teraz porzuca się te środowiska.
– Jaki cel Ksiądz chce osiągnąć, deklarując bojkot prezydenckiego referendum konstytucyjnego?
– Nie patrzę, czy takie referendum ma sens, czy nie. Osobiście uważam, że jest bez sensu. To tak samo idiotyczny pomysł jak referendum, które trzy lata temu na kolanie napisał Bronisław Komorowski, między pierwszą a drugą turą wyborów. To wyrzucanie pieniędzy podatnika w błoto. Wielu polityków jednoznacznie krytykuje sam pomysł, jak i pytania referendalne. Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że prezydent zabiegał o głosy Kresowian.
W tej chwili ewidentnie zdradził tę sprawę. Mówiąc sam za siebie, nie będę wspierał żadnych działań prezydenta, jeżeli nie potrafi zachować się jak człowiek honoru i nie ma odwagi powiedzieć prawdy o ludobójstwie. Konsekwentnie odmawia spotkania z rodzinami. Niech sam sobie organizuje referendum i szuka środowisk, które za nim pójdą. Niepójście jest także wyrażeniem swojej woli przez obywateli. A przecież liczy się frekwencja. Bardzo niska frekwencja pokaże, że prezydent nie ma poparcia społecznego.
– Dziękuję za rozmowę.
Za: https://nczas.com/2018/07/03/prezydent-duda-zdradzil-srodowiska-kresowe/
– Kto dziś w Polsce podtrzymuje tę przestarzałą doktrynę Giedroycia?
– Z jednej strony są to działania środowisk, na których została zbudowana Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość. Pod wieloma względami te środowiska między sobą się nie różnią. Różnią się w innych sprawach, ale nie tzw. polityki wschodniej. Za czasów tego czy innego prezydenta lub premiera ta polityka sprowadzała się do hasła: „Ukraina jest najważniejsza”. Dziś ta doktryna stała się karykaturą. Hasło powinno być inne: „Polska jest najważniejsza”. Tymczasem obserwujemy uporczywe trzymanie się czegoś, co już nie istnieje. Giedroyc miał swoich naśladowców, choćby w osobie ministra spraw zagranicznych, nieżyjącego Bronisława Geremka, czy także nieżyjącego już prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Uporczywie trzymali się wspomnianej doktryny. Unia Wolności i PiS były bardzo ze sobą skłócone, ale w tej sprawie świetnie się dogadywały.
Dla wielu środowisk zagranicznych Polska, która broni swojej historii, tradycji i kultury, zwłaszcza Kresów Wschodnich, jest niewygodna. Dla Amerykanów, gdzie pojawia się ogromnie cyniczna polityka, liczą się ich własne interesy. Dziś nie mają żadnego interesu w sprzeciwianiu się gloryfikacji ludobójców z UPA. Dlatego podkreśla się wyraźnie, że dla dobrych relacji z Ukrainą należy zapomnieć także o ludobójstwie.
Dobra zmiana rządzi trzy lata i nie podjęła żadnych kroków w kierunku pochówku ofiar. Ponad 80 procent ofiar UPA i SS Galizien nie ma swoich grobów. Mija już prawie 30 lat istnienia III RP i niepodległej Ukrainy, a ten problem nie został w ogóle podjęty. W dodatku o ile coś tam kiedyś, za czasów prezydentów Kwaśniewskiego czy Komorowskiego próbowano robić – oczywiście niewiele, ale jakieś ruchy były – to teraz nie robi się nic. Jest jeszcze gorzej niż za rządów Platformy Obywatelskiej czy SLD.
– Czy taki dystans instytucji państwowych do środowisk kresowych wynika ze skojarzenia ich z wydarzeniami na Wołyniu, czy także inne aspekty powodują, że instytucje oficjalne słabo współpracują z Kresowianami?
– Obserwujemy zapomnienie o Kresach jako takich. Obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości. Pan prezydent powołał bardzo liczny komitet narodowy, w skład którego weszli na przykład przedstawiciele środowisk żydowskich, Cerkwi prawosławnej, a nawet Niemców z Opolszczyzny. Natomiast prezydent całkowicie pominął wszystkie środowiska kresowe. Nie tylko te związane z pamięcią o ludobójstwie, ale Orlęta Lwowskie i wiele innych. W ten sposób podjął bardzo konkretną decyzję. Sto lat po odzyskaniu niepodległości mówimy o różnych wydarzeniach, ale w ogóle pomijamy Kresy Wschodnie. To bardzo daleko idąca cenzura.
Widać ją także w różnych działaniach, które podejmuje Ministerstwo Kultury, które ma jeszcze w nazwie „Dziedzictwa Narodowego”. Ono powinno kontynuować pewne tradycje. Ministerstwa Kultury czy Spraw Zagranicznych akcentują całkiem inne rzeczy. Do spraw kresowych – przepraszam za określenie – podchodzą jak pies do jeża. W ogóle nie chcą zagadnienia dotknąć, co widać w finansach, wsparciu materialnym i patronatach. W tym roku wszyscy po kolei odmawiają patronatów. Właśnie odbywa się Kongres Kresowy w Lublinie, organizowany oddolnie przez środowiska kresowe. Patronatu odmówił marszałek Senatu Stanisław Karczewski, chociaż z założenia powinien się troszczyć o relacje z Polakami za granicą. Odmówił także premier Mateusz Morawiecki. Czy trzeba jeszcze większych afrontów?
Pan prezydent, jak wspomniałem, także odmawia patronatu. W zeszłym roku osobiście zwracałem się o patronat nad uroczystościami w Warszawie. Zawsze pojawia się słowo „nie”.
– Coś się zmieni w tym zakresie?
– Myślę, że już nie ma nadziei, żeby obóz PiS-u nagle się przełamał. Paradoks polega na tym, że całkiem inaczej zachowuje się najważniejsza osoba w PiS-ie, czyli Jarosław Kaczyński. Konsekwentnie przeprowadza pewne uchwały i ustawy w Sejmie. Jest obecny na uroczystościach. W zeszłym roku przyjechał.
To jest jakiś dysonans w obrębie PiS-u, gdzie według mnie ścierają się różne obozy i nie przejmują się tym, czy Jarosław Kaczyński ma takie zdanie, czy inne. Ulegają presji. Ciekawa jest sprawa z ustawą o IPN-ie, która przyjęła także konkretną penalizację ideologii banderowskiej. PiS najpierw głosował w Sejmie i Senacie za, a teraz pod presją trzech ambasad – amerykańskiej, izraelskiej i ukraińskiej – wycofuje się, pokazując, że Polska nie jest krajem całkowicie niezależnym.
– Jakie powinniśmy postawić sobie cele w sprawie Kresów?
– Sprowadzają się do hasła: „Nie o zemstę, lecz pamięć i prawdę wołają ofiary”. Żeby stworzyć dobre relacje polsko-ukraińskie, polsko-litewskie czy polsko-białoruskie, musi pojawić się prawda. Bez niej nie da się pójść dalej. Natomiast przez słowo „pamięć” rozumiem przede wszystkim wspomniany pochówek ofiar. To jest coś strasznego. Tyle lat mija, w Polsce ciągle trwają poszukiwania Żołnierzy Wyklętych. Przeprowadzane są ekshumacje związane z tragedią smoleńską.
Dobrze, że to się dzieje, ale jednocześnie całkowicie instytucje państwa polskiego, w tym IPN, Ministerstwo Kultury, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, uciekają od problemu pochowania ofiar ludobójstwa na Wołyniu. To jest cynizm i jasne pokazanie, że „dobra zmiana” nie chce rozwiązania tej sprawy.
– Znajdują się jednak ludzie, którzy starają się wesprzeć przedsięwzięcia Kresowiaków.
– Jeżeli na prawdzie i pamięci zostaną zbudowane relacje z krajami na wschodzie – bo to dotyczy kilku państw – to jest nadzieja na rozwiązanie problemu. W tej chwili nie widzę jednak tego, tym bardziej że instytucje utrzymywane z pieniędzy polskiego podatnika w ogóle nie chcą tej sprawy podjąć. Kto to ma robić?
Robią to społecznicy, samorządowcy, ludzie dobrej woli za własne pieniądze, z własnej inicjatywy i jeszcze mają rzucane kłody pod nogi. Urząd wojewódzki i Instytut Pamięci Narodowej, czyli instytucje państwowe, wycofały się ze współorganizacji wspomnianej konferencji w Lublinie. Sprawę uratował arcybiskup Mokrzycki ze Lwowa, który przyjął patronat, oraz marszałek województwa lubelskiego, samorządowiec. Duchowni, samorządowcy są po stronie rodzin statystycznie w większym stopniu niż władze państwa.
I to jest największy cios. „Dobra zmiana” idąc na wybory, dostała poparcie środowisk kresowych. Zabiegano o to poparcie, a teraz porzuca się te środowiska.
– Jaki cel Ksiądz chce osiągnąć, deklarując bojkot prezydenckiego referendum konstytucyjnego?
– Nie patrzę, czy takie referendum ma sens, czy nie. Osobiście uważam, że jest bez sensu. To tak samo idiotyczny pomysł jak referendum, które trzy lata temu na kolanie napisał Bronisław Komorowski, między pierwszą a drugą turą wyborów. To wyrzucanie pieniędzy podatnika w błoto. Wielu polityków jednoznacznie krytykuje sam pomysł, jak i pytania referendalne. Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że prezydent zabiegał o głosy Kresowian.
W tej chwili ewidentnie zdradził tę sprawę. Mówiąc sam za siebie, nie będę wspierał żadnych działań prezydenta, jeżeli nie potrafi zachować się jak człowiek honoru i nie ma odwagi powiedzieć prawdy o ludobójstwie. Konsekwentnie odmawia spotkania z rodzinami. Niech sam sobie organizuje referendum i szuka środowisk, które za nim pójdą. Niepójście jest także wyrażeniem swojej woli przez obywateli. A przecież liczy się frekwencja. Bardzo niska frekwencja pokaże, że prezydent nie ma poparcia społecznego.
– Dziękuję za rozmowę.
Za: https://nczas.com/2018/07/03/prezydent-duda-zdradzil-srodowiska-kresowe/