To nie była żadna wojna polsko-ukraińska, żadne bratobójcze walki.
To było ludobójstwo, brutalna eksterminacja dzieci, kobiet, starców.
Wszystkich – tak o „rzezi wołyńskiej”, gdzie w 1943 roku zamordowano
około 60 tysięcy Polaków, wypowiada się spore grono świadków i
kronikarzy tamtych wydarzeń. W zeszłym tygodniu w Gdańsku miała miejsce
uroczystość upamiętniająca ofiary tych makabrycznych zbrodni. Nie
przyszedł żaden z zaproszonych dyplomatów ukraińskich.
– Czuje Pan nienawiść? – pytam.
Ponad osiemdziesięcioletni, ubrany w wojskowy mundur mężczyzna jest wyraźnie wzruszony. Głos mu się załamuje.
– Panie, jak mogę jej nie czuć? Dzieci takie półtora roku wziąć na
sztachety i na nie nabić? Jak Pan by coś takiego widział, to też Pan by z
zemsty mordował. Też Pan by nienawidził.
Jerzy Chmielewski, żołnierz podziemia niepodległościowego Mój
rozmówca to Jerzy Chmielewski, rocznik 1924, przed wojną mieszkaniec
Lubelszczyzny. W czasie wojny członek oddziałów Narodowych Sił
Zbrojnych. Jego zgrupowanie, dowodzone przez kapitana Wacława
Piotrowskiego ps. „Cichy”, walczyło na wschodnich ziemiach Polski. W
1943 roku pan Jerzy, wówczas młody chłopak, trafił w sam środek
absolutnego szaleństwa. Okrucieństwo, które tam zastał, było wyjątkowe
nawet jak na skale innych bestialstw trwającej wówczas drugiej wojny
światowej.
Tego pojąć nie sposób
W 1943 roku najgroźniejszym przeciwnikiem dla Polaków mieszkających
na Wołyniu (przedwojenne, należące do II RP województwo wołyńskie
liczyło sobie niemal 1/9 powierzchni obecnej Polski) nie byli Niemcy,
czy Rosjanie. Byli to nacjonaliści ukraińscy. Politycznie reprezentowani
przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów – frakcję Bandery, tak
zwany OUN-B. Jego członkowie jawnie mówili o usunięciu Polaków z Wołynia
i Małopolski Wschodniej. I to usunięciu przy użyciu najbardziej
okrutnych środków. Jeden z dowódców Ukraińskiej Armii Powstańczej miał
nawet stwierdzić, że sprawę Polską trzeba załatwić tak… jak Hitler
„rozwiązał” kwestię żydowską.
– Wzywali nas Polacy, bo Ukraińcy strasznie mordowali. Pojechaliśmy z
oddziałem. Co my tam widzieliśmy… – pan Jerzy macha ręką. Trochę na
zasadzie: „co ty tam młody możesz zrozumieć?”.
Bo rzeczywiście, znam fakty, daty, liczby, czytałem sporo o tak
zwanej „rzezi wołyńskiej”. Ale naprawdę, „to nic nie znaczy, to o niczym
nie świadczy”, kiedy staje się oko w oko z kimś, kto był świadkiem tak
makabrycznych zdarzeń.
Machnięcie ręką wyraża coś jeszcze. Pan Jerzy chce zyskać chwilę
czasu. Głos grzęźnie mu w gardle, a oczy robią się podejrzanie wilgotne.
Od historii, które mi opowiada, minęło 70 lat. Ale to nieistotne, są
rzeczy, których nie zapomina się nigdy. Bo ich po prostu nie sposób
zapomnieć. Czas nie zawsze leczy wszystkie rany.
– Polskiego chłopaka piłą przerżnęli na pół. Położyli go na stojak i
tak zabili. Ludzie wychodzili z kościoła, a Ukraińcy do nich strzelali.
Zabijali na miejscu. Myśmy tam pojechali i też się trochę na nich
zemściliśmy. Aby wiedzieli, że my też potrafimy się bronić – opowiada.
Śmierć od kuli była najlżejsza…
Rozmawiamy w Gdańsku. Stoimy kilka metrów od pomnika poświęconego
Pamięci Polaków zamordowanych na Wołyniu i Kresach
Południowo-Wschodnich. Chwilę wcześniej miała tutaj miejsce uroczystość
upamiętniająca ofiary tamtej rzezi.
W uroczystości brał udział prezydent miasta, a także przedstawiciele
Kresowego Ruchu Patriotycznego, Gdańskiego Środowiska Żołnierzy 27.
Wołyńskiej Dywizji AK, Rady Kombatantów i Osób Represjonowanych
Województwa Pomorskiego, członkowie Towarzystwa Miłośników Lwowa i
Kresów Południowo-Wschodnich II RP w Gdańsku i Gdyni, oraz reprezentanci
Stowarzyszenia Rodzina Katyńska w Gdańsku i Gdyni.
Pod pomnikiem zebrali się również gdańszczanie, w tym i dawni
mieszkańcy Kresów. Byli i kombatanci – członkowie najprzeróżniejszych
oddziałów Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych. Natknąłem się także
na sporą grupę przedstawicieli lokalnego Związku Sybiraków.
Jan Michalewski, wiceprzewodniczący Towarzystwa Miłośników Lwowa z
Gdyni opisywał straszliwy rok 1943 na Wołyniu. – Historycy ustalili 1819
miejscowości, tylko na Wołyniu, w których nacjonalistyczne bandy
zamordowały około 60 tysięcy Polaków. Palono całe wsie, rabując dobytek
ofiar. Napadnięci ginęli od uderzeń siekierami, przebijani widłami,
kosami, przybijani żywcem do domów z wykłutymi oczami. W instrukcjach
UPA odkryto po wojnie ponad 300 opisanych sposobów tortur dzieci, kobiet
i mężczyzn. Śmierć od kuli była najlżejsza i o nią modliły się ofiary,
gdy gasły nadzieje na uratowanie życia.
I podawał kolejne, przerażające w swej treści liczby.
– Pierwszy mord na szeroką skalę miał miejsce we wsi Parośle. 9
lutego banda UPA zamordowała tam 147 mieszkańców. W marcu było 120
napadów, w kwietniu ponad 100, w samej tylko Janowej Dolinie zginęło 600
osób. W maju było już ponad 700 napadów, w czerwcu 80 mordów, w Hurbach
zabito 275 osób w jednym dniu.
Apogeum wołyńskiej rzezi miało miejsce 11 lipca. Wtedy to oddziały
UPA mordowały polską ludność w ponad stu miejscowościach jednocześnie.
Często, z racji tego, że była to niedziela i trwały msze, Polacy ginęli w
kościołach.
– Ci co uszli męczeńskiej śmierci, a z ukrycia widzieli zabijanie
swoich dzieci, rodziców, czy rodzeństwa i ich konanie. Tego widoku nigdy
nie zapomną. Młoda matka na widok swoich zmasakrowanych dzieci popadła w
obłęd. Pan Kielebka z Huty Pieniackiej na Podolu pamięta, kiedy
wieczorem ze stosu spalonych ciał wysunął się 3-letni chłopiec z urwaną
rączką i plącząc „Mamo, mamo” upadł i skonał na tym stosie – opisywał
Michalewski, przypominając, że zabójstwa Polaków na Kresach, chociaż już
nie na taką skalę, trwały aż do 1947 roku.
Polacy chwytali za broń
Feliks Budzisz w rozmowie ze mną, przypomina sobie, że pierwszy
artykuł na temat rzezi wołyńskiej napisał 9 maja 1990 roku. Od tego
czasu niezmordowanie tworzy kolejne, ma ich w swoim dorobku dobrze ponad
sto. Napisał też książkę o tamtych wydarzeniach: „Z ziemi cmentarnej”.
Robi wszystko, aby upamiętnić sześćdziesiąt tysięcy polskich ofiar,
które poniosły śmierć na Wołyniu w krwawym roku 1943.
Ale mój rozmówca nie zapomina o zamordowanych wtedy osobach także i z innych wschodnich województw.
– Tam przecież również mordowano. Uczestniczę w przypominaniu o
ofiarach ludobójstwa na Kresach. Bo to nie była żadna wojna
polsko-ukraińska, jak się do tej pory mówi. To bzdura, blef. To nie były
żadne bratobójcze walki, to była bestialska eksterminacja Polaków –
uważa. Jestem związany z tą historią. Moja rodzina znalazła się w samym
epicentrum tego banderowskiego, krwawego terroru. Zginęli moi koledzy,
sąsiedzi, moi znajomi – wspomina.
Rodzinie mojego rozmówcy udało się ujść z życiem, ponieważ jej członkowie wspólnie z sąsiadami chwycili za broń.
– W naszej wiosce znalazło się 11 desperatów, 11 śmiałków,
uzbrojonych w karabiny. Stworzyli grupę samoobrony. Był w niej mój
ojciec i pięciu wujków. Gdyby się wtedy nie zorganizowali to tak jak
wielu innych leżelibyśmy pod kresową darnią. Zamordowani i zamęczeni –
mówi pan Feliks.
To właśnie takie samorzutnie tworzące się grupy samoobrony uratowały
wielu Polaków. Ukraińcy musieli cofać się przed dającymi im odpór
„Lachami”. Jeden z bardziej znanych epizodów tamtej „wojny” była
historia miejscowości Przebraże. W 1943 roku Polacy zamienili ją w
prawdziwą twierdzę: tworzono barykady, okopy, a nawet bunkry otoczone
kolczastym drutem. Ukraińska Armia Powstańcza atakowała tam przy użyciu
moździerzy i dział (!). Trwała regularna bitwa, która zakończyła się
sukcesem broniących miejscowości oddziałów polskiej samoobrony.
Warto dodać, że liczne oddziały samoobrony na Wołyniu tworzyły trzon powołanej później 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.
To nie była wojna, to było ludobójstwo!
Pan Feliks nie czuje nienawiści do Ukraińców.
– Ja mam w rodzinie Ukraińców, ot chociażby moja stryjenka,
wspaniała, uczciwa kobieta. Gdy napisałem „Z ziemi cmentarnej” (nie ma w
niej nienawiści, a są fakty) wysłałem tę książkę do moich znajomych w
Kowlu. Przyjęli ją bardzo dobrze.
Gośćmi uroczystości byli m.in. reprezentanci Związku Sybiraków Ale mój rozmówca czuje ogromny żal.
– Do nacjonalistów, postbanderowców, postUPO-wców. Mam żal, że
wymordowali około 60 tysięcy moich rodaków i że teraz się do tego nie
przyznają. Że bronią siebie i się wybielają. Z kolei ówczesne polskie
władze robią stanowczo za mało, aby należycie upamiętnić tamte ofiary.
Rząd kieruje się tutaj poprawnością polityczną, a ta z reguły zbudowana
jest na kiepskim fundamencie – ocenia.
Z takim postawieniem sprawy w pełni zgodziła się obecna na
uroczystości w Gdańsku, Dorota Arciszewska–Mielewczyk, posłanka Prawa i
Sprawiedliwości, członkini Parlamentarnego Zespołu do spraw Kresów,
Kresowian i Dziedzictwa Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej.
Posłanka w swoim przemówieniu przypomniała, że sprawcy mordów na
Wołyniu do tej pory nie zostali rozliczeni przez ukraińskie sądy.
– Mało tego, zostali uznani za bohaterów, stawia się im pomniki.
Wiktor Juszczenko, gdy w 2008 roku był prezydentem Ukrainy pisał: „Walka
UPA była wielkim moralnym zwycięstwem”.
Arciszewska-Mielewczyk podkreślała, że ukraińscy historycy o
poglądach nacjonalistycznych zaniżają w swoich pracach liczbę polskich
ofiar z tamtych wydarzeń. A także nazywają rok 1943 na Wołyniu wojną
polsko-ukraińską:
– Co to za wojna? Z kobietami, dziećmi i starcami? W zdecydowanej
większości byli zabijani tam niewinni, bezbronni ludzie – mówiła.
Gdzie leży prawda?
– Z tego miejsca wołam do Ukraińców – stańcie w prawdzie, bo bez niej
oficjalnie deklarowana przyjaźń na poziomie prezydentów, premierów,
rządów, jest nic nie znaczącym świadectwem, które waży tyle co garść
puchu puszczonego na wiatr – puentowała posłanka.
Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska i polityk Platformy Obywatelskiej,
któremu za pomoc w organizacji wczorajszej uroczystości wręczono „Krzyż
Pamięci Ofiar Banderowskiego Ludobójstwa” mówił:
– Wielu z nas pochodzi z kresów II Rzeczpospolitej, dlatego dla nas
pamięć o wydarzeniach na Wołyniu jest szczególnie ważna. Nie chodzi o to
by rozdrapywać rany, ale by bronić prawdy, pamięci i by była przestroga
dla kolejnych pokoleń. Przy takiej skali okrucieństwa trudno jest
rozmawiać o pojednaniu. Apeluję jednak o spojrzenie na te historyczne
fakty w duchu miłości, o którym w liście pisali biskupi obu narodów.
Cytowanej posłance i wielu Kresowianom wspomniane wyżej wystąpienie
(mowa o orędziu Synodu Biskupów Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej z
marca tego roku) nie przypadło jednak do gustu. – Słowa „bratobójcza
wojna” fałszują rzeczywistość – twierdzą.
A jak na sprawę „rzezi wołyńskiej” patrzą Ukraińcy? Niestety, na
wczorajszej uroczystości nie pojawili się żadni dyplomaci z Ukrainy. –
Wysłaliśmy stosowne zaproszenia – zapewniali mnie gdańscy urzędnicy.
Rzeź wołyńska (a także inne mordy na Kresach) wciąż wywołuje na
Ukrainie wielkie emocje. Są politycy, którzy na zwolenników ruchu
Bandery patrzą jak na faszystów. Ale są i tacy, gros z nich można
znaleźć w opozycyjnej partii Swoboda, którzy nie zgadzają się, by winą
za rzeź wołyńską obarczać właśnie Ukraińców. Ich zdaniem, na problem
trzeba patrzeć szerzej – przypominają o pacyfikacji Chełmszczyzny, a
nawet „utopieniu przez Polaków we krwi w 1918 roku Zachodnioukraińskiej
Republiki Ludowej”. Nie brakuje Ukraińców, którzy przekonują, że to
Polacy byli okupantami.
Nie jest łatwo uzyskać komentarz odnośnie skali i sposobu mordowania w 1943 roku ( i później) ludności polskiej.
Członkowie UPA, jak przekonują politycy partii Swoboda, to
bohaterowie. A jeden z posłów zagroził nawet, że wysunie wniosek o
uznanie Armii Krajowej…za organizację zbrodniczą.
– Profesor Wiktor Poliszczuk, Ukrainiec mieszkający w Kanadzie, który
całe życie poświęcił badaniu nacjonalizmu ukraińskiego jako odmiany
faszyzmu, stwierdził: mniej niż 1 procent ówczesnej społeczności
ukraińskiej poparło nacjonalizm głoszony przez OUN – przypominał w
Gdańsku Michalewski. – Jego zdaniem nie ma zbrodniczych narodów, są
tylko zbrodnicze ideologie i zbrodnicze organizacje. Z przelanej krwi
powinno zrodzić się pragnienie prawdy, a nie głoszenie kamuflażu.
Dlatego przestańmy głosić frazesy, że zło dobrem powinniśmy zwyciężać.
Zło, prawdą i faktami trzeba zwyciężać – argumentował.
Piotr Olejarczyk
Autor skorzystał m.in. z:
Feliks Budzisz, „Z ziemi cmentarnej”, rok wydania 1998.
Andrzej Fedorowicz, „Twierdza Przebraże”, Focus Historia, nr 6 (75)/2013
za: Portal historyczny Histmag
Za: http://dzienniknarodowy.pl/rzez-wolyniu-smierc-kuli-byla-najlzejsza-mowi-zolnierz-nsz-jerzy-chmielewski/