Leżą przede mną ciekawe dokumenty chwili: odezwa biskupów
hiszpańskich i protest hiszpańskich teologów, skierowany przeciw ich
kolegom francuskim; referat prof. Mantama, wygłoszony u nas, w Poznaniu,
na kongresie tomistycznym przed paru laty; zbiór artykułów “Vie
intellectuelle”, czołowego organu francuskiej myśli katolickiej,
dotyczący spraw hiszpańskich i dwa inne o Kościele – “corp du peche”
(“ciele grzechu”, jak jeden z nich głosi w swym tytule), wreszcie
znakomity artykuł wybitnego naszego działacza katolickiego, doktora
Andrzeja Niesiołowskiego, niedawno drukowany w “Kulturze”.
Żaden z nich, osobno rozważany nie wywołałby może zbyt daleko idących
zastrzeżeń, ani obaw – wyjąwszy owe, skandaliczne moim zdaniem wywody o
Kościele. Kiedy się jednak czyta te rzeczy jedne po drugich, kiedy się
próbuje powiązać ich myśli przewodnie – co zresztą trudno nie przychodzi
– mnie przynajmniej robi się zimno. Jest źle, trzeba bić na alarm. Myśl
katolicka w osobach najwybitniejszych swoich reprezentantów zdaje się
iść na manowce, zdradza wielowiekową tradycję, próbuje zaprzeczyć
dorobkowi wieków, od św. Augustyna do Piusa X, szuka nowego sensu w
Ewangelii, której – nie można oprzeć się wrażeniu, że tak autorowie
myślą – nie zrozumieli ani św. Augustyn, ani św. Bernard, ani św. Tomasz
z Akwinu. Szczególnie źle wychodzi w ich analizach jeden z największych
papieży ostatnich czasów, Pius IX. Nie cytuje się wprawdzie jego słów z
“Syllabusa”, bo tam zebrane są zdania i twierdzenia, które Pius IX jako
papież potępił. Ale kto uważnie czyta, ten dojrzy prędko, że choć
wyraźnie się tego nie mówi, chce się potępić Piusa IX, a z nim całą
tradycję chrześcijańską, której patronuje sam św. Augustyn. Dr
Niesiołowski trafnie i wnikliwie wykazał to w swoim artykule.
Nie mogę zrozumieć, jak katolicy – między którymi jest wielu księży,
ba, wykształconych teologów, którzy wszyscy powinni znać elementarne
zasady metodologii katolickiej, w szczególności rolę, jaką w
przyjmowaniu i odrzucaniu różnych teorii odgrywa zdanie tradycji tylu
wieków, potwierdzone tylekroć przez sam Kościół – powtarzam, nie
rozumiem, jak katolicy mogą przechodzić nad tą tradycją do porządku
dziennego i – proszę mi wybaczyć wyrażenie – tak po protestancku próbują
na nowo i o własnych siłach wysnuć nową treść ze słów Chrystusa?
Zdawałoby się, że przypominać nie trzeba, a jednak muszę: źródłem, z
którego czerpiemy znajomość prawd wiary jest nie tylko Ewangelia, me
tylko pisma Ojców Kościoła, ale i żywa tradycja, życie Kościoła; nie
wolno jej przeczyć, gdy chodzi o sprawy zasadnicze; nie wolno zwłaszcza
wtedy, gdy długi szereg papieży i wszyscy teologowie najświetniejszego
okresu katolicyzmu jednogłośnie dawali taką właśnie, a me mną wykładnię
ducha katolicyzmu.
Niezrozumienie nauki Kościoła, które może się stać zaczątkiem nowej
herezji dotyczy głównie kwestii relacji między Państwem, Kościołem,
Narodem, ich wzajemnych powiązań i zależności. Według nauki św. Tomasza z
Akwinu, do którego trzeba nam wracać zawsze, bo jego dzieło jest
najlepszym wyrazem tradycji, zebranej przez geniusza i uznanej za własną
przez Kościół – ten Kościół choć ma cele nadziemskie i choć działa
głownie środkami nadprzyrodzonymi, może jednak i powinien uważać się za
organizację żyjącą na ziemi, bo tak jest istotnie. Jako taki, Kościół ma
prawo domagać się od państwa, by zapewniło mu spokojny rozwój i
uniemożliwiło rozkładową akcję jego wrogów. Kościół nie pragnie nikogo
zmuszać do wyznawania jego własne] wiary; nie może jednak pozwolić, by
błąd miał równe prawa propagandy jak prawda, ani tym bardziej, by tam,
gdzie wierni są w przytłaczającej większości, rządzili nimi poganie czy
heretycy. W imię tego podstawowego prawa, żąda Kościół od państwa, by
uznało jego wyznanie za religię panującą, aby przeszkodziło siła akcji
heretyków i karało tych, którzy wprowadzają zamęt w pojęcia.
A jeśli takim jest stanowisko Kościoła, nie innym powinno być,
zdaniem św. Tomasza, zadanie państwa. Państwo nie jest neutralnym
bożkiem, który obojętnie przygląda się “prywatnym” zajęciom religijnym
swoich obywateli. Państwo jest najwyższą organizacją świecką
społeczeństwa i ma za cel zapewnienie obywatelom jak najpomyślniejszego
rozwoju doczesnego życia, harmonii i spokoju, to jest tych ram, w
których rozwijać się ma życie nadprzyrodzone. Co więcej państwo samo
będąc tworem ludzkim, powinno być przejęte myślą o celu celów wszystkich
ludzkich czynności, o Bogu. Nie mogąc bezpośrednio oddziaływać na życie
religijne, ma obowiązek postępować jednak tak, aby zawsze, ilekroć
Wiara potrzebuje obrony i pomocy materialnej, siły społeczeństwa były do
jej dyspozycji. Państwo jest więc, w pojęciu św. Tomasza, pod pewnym
względem państwem totalnym: ma swój własny katolicki program i ten
program realizuje w miarę sił. Nie ma w państwie katolickim miejsca na
równouprawnienie innowierców; nie ma wolności dla dzikiej propagandy
niewiary, równie jak nie ma jej dla pornografii. Interes duchowy mas
obywateli idzie przed rzekomym prawem wyżycia się zepsutych jednostek i
ich wybryki łamane będą, według św. Tomasza, żelazną ręką władzy.
św, Tomasz z Akwinu, jak i cały Kościół, nie był tak naiwny, aby
myśleć, ze chrześcijanin jest aniołem, nie związanym z ciałem, i że
społeczeństwem rządzie można tylko środkami duchowymi. Rzecz jasna, że
przemoc nie może stanowić głównego środka, ale przemoc jest potrzebna
ubocznie, dla obrony przed złym. Przeczyć temu może zresztą tylko ten,
kto równą wartość przypisuje wszystkim poglądom i wszystkim zasadom
etycznym i kto odmawia państwu treści ideologicznej. Ale to jest
koncepcja liberalna, a nie tradycyjny sposób pojmowania państwa
katolickiego.
Chciałbym podkreślić, że mówiąc “państwo totalne”, mam na myśli
państwo, jeśli wolno się tak wyrazić, “jednokierunkowe”. Ze stanowiska
katolickiego państwo nie może regulować wszystkich funkcji kulturowych
społeczeństwa, gdyż niektóre z nich podpadają pod wyłączną kompetencję
Kościoła. Nie mniej jednokierunkowość musi być postulowana.
Nasuwa się w związku z tym zagadnienie stosunku państwa do Kościoła. Z
trzech możliwych koncepcji: podporządkowania Kościoła Państwu, Państwa
Kościołowi i koordynacji, ta ostatnia wydaje się najbardziej zgodna z
nowoczesną myślą katolicką i najlepsza w praktyce. Może jednak
koordynacja nie wyraża stosunku, o który chodzi: będą pewne zakresy, w
których Państwo musi podporządkować się Kościołowi, inne w których na
odwrót Kościół musi się zgodzić z wolą Państwa. W praktyce pokazuje się,
że można doskonale pogodzić oba czynniki, pod warunkiem, by z obu stron
istniało zrozumienie potrzeby współpracy. Tak jest na przykład we
współczesnej Italii, i tak będzie zapewne zawsze, jeśli u rządów będą
katolicy.
Forma prawna odgrywa tutaj znacznie mniejszą rolę. Myślę jednak, że
zasadniczy stosunek koordynacji wyrazi się z jednej strony przez udział
Kościoła w przygotowywaniu ustaw, z drugiej przez różne przywileje
nadane Państwu przez Kościół, jak się to dotąd czyni w konkordatach.
Zasada dopuszczalności użycia siły obowiązuje także w stosunkach
międzynarodowych. Państwo napadnięte ma prawo bronić się siłą, to jest
toczyć wojnę. Co więcej, istnieją warunki, w których wolno wojnę samemu
wypowiedzieć i długa historia wypraw krzyżowych świadczy aż nadto
wyraźnie, że tę zasadę wprowadzano praktycznie w czyn. Zachodzi to
zawsze, o ile inne państwo gwałci wyraźnie prawa Boskie, a istnieją
szansę pokonania go i zaprowadzenia ładu etycznego. Państwo działa w tym
wypadku jako narzędzie ogółu chrześcijaństwa, wykonując jego wolę i
torując drogę Kościołowi.
Reasumuję: według tradycyjnej koncepcji chrześcijańskiej liberalizm
polityczny jest błędem i pacyfizm jest błędem. Nie waham się twierdzić,
że takim samym błędem jest teoria “ubogich środków”, w mnę której
niektórzy myśliciele francuscy chcieliby odmówić społeczeństwu
katolickiemu prawa używania siły dla zapewnienia sobie normalnych
warunków rozwoju.
Teoria “ubogich środków”, antymilitaryzm, antynacjonalizm, skrajny
“antytotalizm” – to jest odmawianie katolickiemu państwu prawa
ograniczania wolności swoich wrogów – rozrosły się szeroko na gruncie
francuskim. Tam stawano niemal wyraźnie w obronie Walencji; tam napisano
owe bluźniercze artykuły o przeszłości Kościoła, w których zebrano
wszystkie ohydy z historii, aby potępić samo chrześcijaństwo piętnastu
wieków; stamtąd wreszcie przyjechał jeden z najsławniejszych obecnie
myślicieli Maritain, aby uczyć, nas Polaków, że przyszłe państwo
katolickie da nie tolerancję, – uważajcie! – ale równouprawnienie
wszystkim heretykom, komunistom, wszystkim wrogom wiary i moralności, że
zapomni o celu nadprzyrodzonym człowieka i będzie państwem w pełni
laickim. Stamtąd, poprzez najlepsze nasze pisma katolickie poprzez pióra
najlepszych naszych pisarzy, idzie do nas ten nowy rodzaj modernizmu.
Metoda naszych współwyznawców francuskich jest bardzo prosta,
uderzająco podobna do tej, którą w swej egzegezie stosował ongiś
Tołstoj: bierze się Ewangelię, wyłapuje się w mej wszystkie teksty
przemawiające za pokojem, niesprzeciwianiem się złu, znoszeniem
prześladowań dla sprawiedliwości itd. – następnie dorabia do tego
doktrynę społeczną i rzecz jest gotowa. Katolik winien stosować nie
“bogate”, ale “ubogie” środki: milczenie, męczeństwo, niesprzeciwianie
się złu. Któż by mógł przeczyć, że to jest właśnie duch Ewangelii. A
więc – to już logiczna konsekwencja – nie dążmy do władzy; gdy u niej
będziemy, nie przeszkadzajmy agitacji komunistycznej; nie kładźmy tamy
nauczaniu doktryn złych; gdy katolicy walczą gdzieś o życie swoich
dzieci i możność zachowania wiary z barbarzyńcami nasłanymi z Moskwy,
przede wszystkim bądźmy neutralni, a jeśli mamy komu pomagać, to raczej
tamtym niż naszym. Ubogie środki!
Tradycja katolicka, choć zawsze wysoko nosiła sztandar uniwersalizmu,
przeczy jednak równie stanowczo słuszności owego mechanistycznego
internacjonalizmu, według którego me ma różnic między ludźmi i wszyscy
kochać się mają równą miłością. św. Tomasz z Akwinu wypracował, przyjętą
dziś przez Kościół, bo z jego depozytu Wiary wziętą, teorie stopni
miłości: im kto nas bliższy, tym bardziej mamy go kochać. Nie ma
doktryny bardziej sprzecznej z tradycją katolicką, jak teoria Corpus
politicum Hobbesa, według której wszyscy ludzie są tylko atomami jednego
rodzaju, złączonymi w mechaniczny sposób w państwie. Socjologia
katolicka była zawsze inna. Jest ona, jeśli wolno się tak wyrazić,
radykalnie antydemokratyczna pod tym względem. Każe mianowicie uważać
innych nie za homogeniczne zbiorowisko, ale odnosić się do bliźnich
inaczej jeśli stoją nas bliżej, inaczej zaś jeśli dalej.
I tak, według katolicyzmu, miłość nie powinna gwałcić natury, ani
kultury; a ze związki krwi i związki kulturowe ludzi zbliżają, miłość ku
tym, którzy są z nami jednej krwi czy jednej kultury powinna być
intensywniejsza niż ku innym. Przed i ponad miłością wszechludzką idzie
miłość rodziny a zwłaszcza narodu.
Tradycyjna koncepcja katolicka przemyślana do końca przez nowszych
myślicieli – jest naszą chlubą, że główną zasługę ma pod tym względem
polski myśliciel o. Jacek Woroniecki – jest zdecydowanie
nacjonalistyczna. W obecnych warunkach nie ma w Europie inne] struktury
społecznej, która by łączyła ludzi pod względem większej ilości
wspólnych cech i łączyła silniej, niż naród. Członkowie narodu winni
więc być przed innymi przedmiotem naszej miłości. Przy tym ta miłość
odnosi się me tylko do poszczególnych ludzi, ale do całej grupy, przede
wszystkim do grupy, to jest do narodu. W porządnie przemyślanej etyce
katolickiej nie ma wcale rozdziału pod tytułem “etyka społeczna”, a to
dlatego, że cała etyka katolicka jest bez reszty społeczna; w
konsekwencji szczególna miłość ku członkom własnego narodu otrzymuje
swoją bazę w miłości ku narodowi jako takiemu.
Posiadamy nawet wcale rozbudowaną teorię narodu ze stanowiska
katolickiej teorii. Naród to taka grupa ludzi, których łączy z jednej
strony wspólna rasa psychiczna, wspólne cechy charakteru i obyczaj
oparty na wspólnych przeżyciach i wspomnieniach historycznych, z drugiej
zaś wspólny cel: praca nad rozbudową, kultywowaniem, obroną i
rozpowszechnianiem wspólnych wartości duchowych, owej specyficznej
kultury narodowej, która naród określa i dla której naród żyje.
Podkreślam, ze chodzi o wartości duchowe, nieśmiertelne, między którymi
są także wartości religijne. W imię ich, rzecz jasna, wolno i trzeba
żądać od jednostki podporządkowania się narodowi, który dąży do celów
wyższych niż wszystko, co doczesne w jednostce. Nie ma bodaj autora,
który by tak kategorycznie żądał poświęcenia się dla społeczeństwa jak
św. Tomasz.
Proszę zwócic uwagę jeszcze na jedno: nacjonalizm katolicki nie jest
zaprzeczeniem katolickiego uniwersalizmu, ale on właśnie umożliwia ten
uniwersalizm. Tradycja katolicka nie pojmuje mianowicie wcale kultury
ogólnoludzkiej jako czegoś jednolitego we wszystkich szczegółach, ale
jako harmonię różnych odcieni kultury reprezentowanych przez
poszczególne grupy, na wspólnym podłożu ogólnoludzkim i
ogólnochrześcijańskim. I dlatego ci, co przerażeni błędami niektórych
nacjonalizmów, wolą przenieść się od razu do obozu skrajnych
internacjonalistów, są w błędzie. Katolicyzm, jak zawsze, tak i tutaj,
zajmuje stanowisko syntetyczne, wyższe nad obie skrajności; ale św.
Tomasz uczył, że jeśli każda cnota przeciwstawia się dwom skrajnie
różnym błędom, to jednak zawsze stoi bliżej któregoś z nich. Podobnie
jest i tutaj: bardzie] obcy duchowi katolicyzmu, niż najgorszy choćby
nacjonalizm, jest – o wiele niebezpieczniejszym od niego –
internacjonalizm masoński, czy sowiecki. Nie mówiąc już o tym, że
nacjonalizmy współczesne, prócz oczywistych błędów w niektórych
przypadkach, zawierają myśli zdrowe, bez porównania bliższe organicznej
koncepcji społecznej katolicyzmu i jego pojęciu bonum commune, niż
mechanizmy liberalny i socjalistyczny.
A już naprawdę zrozumieć niepodobna tych katolików, którzy w imię
jakiegoś urojonego ideału uniwersalistycznego potępiają nawet te
nacjonalizmy, które – jak polski – stoją zdecydowanie na gruncie
katolickim i świadome są swojej roli cząstkowej w obrębie kultury
ogólnej.
Co do różnic między Francuzami, Polakami, Niemcami, czy Rosjanami
trzeba stwierdzić, iż natura ludzka jest w zasadzie niezmienna; ale
zmienne są różne odcienie tej natury, zależne od klimatu, od warunków
życia, od historii. I na tym tle powstaje nie tylko odrębny typ
psychiczny, nie tylko odrębny obyczaj, ale także specyficzny sposób
myślenia. Socjologia filozofii jest jeszcze w zarodku, nie jest nawet
wcale jeszcze nauką; ale podstawowa jej prawda znana była już
Arystotelesowi i twierdzić możemy, że duch nasz jest w bardzo wielkim
stopniu zależny od warunków otoczenia.
I dlatego obok etyk narodowych – każda etyka ostatecznie łączy się ze
strukturą psychiki – istnieć mogą filozofie narodowe. Nie w tym
oczywiście znaczeniu, by to co było prawdą z jednej strony Pirenei,
miałoby być fałszem z drugiej. Jednak pewne narody zdają się być lepiej niż inne dysponowane do rozumienia pewnych zagadnień. Narody
mają więc obowiązek owe kwestie, sobie bardziej dostępne, wypracować
teoretycznie i wprowadzać w życie czynem.
Otóż zdaje mi się, że Opatrzność predystynowała nas, Polaków, do
obrony tradycyjnego sposobu myślenia o społeczeństwie, narodzie i
państwie. Jesteśmy narodem stosunkowo świeżym, pełnym sił i rozmachu
życiowego, o niedawnej stosunkowo kulturze; nie doświadczyliśmy w tym
samym stopniu co Francuzi, zgubnych wpływów ideologii
liberalno-masońskiej, jak się ją nazywać zwykło; jesteśmy narodem w
pełni katolickim, w którym ogromna większość ludzi przyznaje się
otwarcie do Wiary, zarówno w elicie, zwłaszcza młodszej, jak i w masach;
wreszcie, historia nauczyła nas krwawić się na polach bitew w obronie
naszej kultury narodowej, która zawsze była katolicka.
W rezultacie mamy nastawienie psychiczne zgoła mnę niż wielu
Francuzów. Nikt bodaj lepiej nie wyraził tego nastawienia i tego sposobu
wartościowania czynu orężnego, niż wielki nasz prymas współczesny, ks.
August Hlond, który tak kapitalnie umie chwytać podstawowe cechy naszej
myśli katolickiej. Podczas wręczania buławy marszałkowskiej obecnemu
Wodzowi naszej Armii, wypowiedział ks. Prymas mowę, zaczynającą się od
słów: “Krzyż i miecz prowadziły Polskę przez dzieje..”, mowę tak
doskonałą, że powinna naprawdę znaleźć się w czytankach dla wszystkich
polskich dzieci. Otóż pamiętam, że gdy pełny entuzjazmu dla tak dobrego
sformułowania moich najgłębszych przekonań tłumaczyłem tę mowę jednemu z
moich kolegów Francuzów, spotkałem się u mego wprost z oburzeniem:
wyszedł z pokoju bez słowa, trzaskając drzwiami. Zrozumiałem wtedy, że
dzieli nas od Francuzów ideologiczna przepaść.
A skoro tak jest, mamy obowiązek nie poddawać się ślepo prądom idącym
z Francji, ale konsekwentnie rozwijać katolicyzm tak, jak my go
rozumiemy, jak zawsze go rozumiano w Polsce. Będzie to katolicyzm, który
nie przeczy doczesnej stronie Kościoła, ani obowiązkom jakie wobec
niego ma Państwo, katolicyzm antyliberalny i antysocjalistyczny,
katolicyzm nacjonalistyczny, wierny wielkiej tradycji obrony Wiary i
Narodu, nawet, gdy zajdzie tego potrzeba, orężem. Rozbudowa tego
katolicyzmu jest konieczna, me tylko ze względu na nas samych i naszą
przeszłość – przecież samo istnienie naszego państwa zależy od tego, czy
potrafimy być dość mocni zarówno wewnętrznie, jak i na zewnątrz – ale
także wobec olbrzymiej roli. wyznaczonej Polsce przez Opatrzność. Polska
jest dzisiaj, jak ongiś, przedmurzem chrześcijaństwa. Nie może
zapominać o tym i pilnować powinna, aby była po pierwsze chrześcijańska,
aby miała organizację państwową przejętą ideologią katolicką, a po
wtóre, aby była naprawdę przedmurzem, to jest dysponowała do swej obrony
siłą moralną i fizyczną obywateli.
Myślę, że rozwijając te myśli, przyczynilibyśmy się walnie do postępu
myśli katolickiej w świecie, przypominając ludziom, także i poza
naszymi granicami, prawdziwą tradycję katolicką. I dlatego trzeba abyśmy
uznając w pełni to, co wartościowe w dorobku zagranicy, umieli ocenić
wartości własne i zabrali się do pracy nad nimi, a me byli ową osławioną
papugą narodów, zdolną tylko do wchłaniania i powtarzania zdań cudzych,
nawet wówczas, gdy one wyraźnie zbacza] ą z drogi prawdy…
o.Józef Maria Bocheński OP
(J.M.Bocheński OP, Szkice o nacjonalizmie i katolicyzmie polskim, ss.22-32. Książka napisana w latach 1932-38)
Za: http://www.bibula.com/?p=7754