Są widoczni w internecie, a swoją aktywność coraz śmielej
przenoszą na rzeczywistość. Mówią, że reprezentują „prawdziwą polską
tradycję”, jednak to, w co wierzą, nie było znane ludziom żyjącym tu
przed tysiącem lat, zaś nauka widząc ich rzekomo rodzimą religię
przeciera oczy ze zdumienia. Kim są polscy neopoganie i dlaczego rozwój
ich ruchu jest tak niebezpieczny?
Mętna woda
Od początku lat 90. XX wieku w naszym kraju rośnie liczba osób
oddających cześć słowiańskim bożkom. Zwolennicy tego typu praktyk
twierdzą, że wracają do „korzeni”, a siebie samych określają – na wyrost
– mianem „rodzimowierców”.
Ich środowisko nie stanowi monolitu. W Polsce zarejestrowano kilka
związków wyznaniowych tego typu. Główne to Rodzimy Kościół Polski,
Polski Kościół Słowiański i Rodzima Wiara. Liczne są jednak nie tylko
zgrupowania słowiańskich neopogan, ale i ich interpretacje
„doktrynalne”. Niektóre organizacje dzieli nawet tak podstawowa kwestia
jak politeizm i monoteizm. Są jednak i środowiska bliskie panteizmowi
czy wręcz ateizmowi.
Do pierwszej z wyżej wymienionych neopogańskich organizacji może
zapisać się każdy, nawet ochrzczony katolik, gdyż wiara w bożki nie
wymusza – zdaniem neopogan – negacji innych „bóstw”. Jest to jednak
absurdalne, gdyż autentyczna wiara w Chrystusa wyklucza oddawanie czci
bałwanom – dlatego też zainteresowanego członkostwem w takiej grupie
katolika uznać należy za wyłącznie formalnego członka Kościoła
katolickiego.
Skrajna „otwartość” „rodzimowierców” na synkretyzm pokazuje dobitnie,
że neopogaństwo nie traktuje poważne człowieka autentycznie
poszukującego wiary. Dodatkowo przedstawiane przez wyznaczającą
„standardy” w ruchu neopogańskim Międzynarodową Federację Pogańską jako
jedno z najważniejszych haseł sformułowanie: „Czyń swoją wolę, dopóki
nikogo nie krzywdzisz” – brzmi jak „mądrość” z prozy Paulo Coelho, a nie
wskazówka dla ludzi poszukujących transcendentnej Prawdy.
Czysta rasa dla Peruna
„Rodzimowierstwo” to jednak nie tylko tandetne hasełka, ale i
konkretne zagrożenie dla społeczeństwa. Istnieje bowiem w środowiskach
neopogańskich sentymentalne zamiłowanie do idyllicznie pojmowanej i
wolnej od „obcych” Słowiańszczyzny, od czego krok do skrajnie
nacjonalistycznego pojmowania rzeczywistość.
Taką ideę prezentował powstały z inicjatywy Jana Stachniuka w latach
30. XX wieku Ruch Nacjonalistów Polskich, wydający pismo „Zadruga”. Jego
członkowie propagowali powrót do słowiańskich korzeni i etnicznej
religii, bliższej – ich zdaniem – Polakom, niż pochodzące z innego kręgu
kulturowego i „narzucane siłą” chrześcijaństwo.
Zadrużanie mieli też jasno sprecyzowane cele polityczne: umacnianie
polskiej państwowości i „duchowe odnowienie narodu” przez powrót do
„pradawnych korzeni” oraz antygermanizm. Ich działania cechował silny
antyklerykalizm, a także – celowe lub nie – niedostrzeganie faktu, że
polska państwowość i kultura rozpoczęły się wraz z przybyciem na nasze
tereny przedstawicieli Kościoła katolickiego, pełniącego tu bowiem
również funkcję „generatora cywilizacji”.
Współcześnie kontynuatorzy „dzieła” Stachniuka zrzeszeni są w
Nacjonalistycznym Stowarzyszeniu Zadruga. Bardzo ważną kwestią dla tego
środowiska jest zachowanie tzw. czystości rasy (sic!). Współcześni
Zadrużanie twierdzą na przykład, że Słowianie powinni wiązać się tylko z
ludźmi podobnego pochodzenia etnicznego.
„Twój partner winien reprezentować wartość genetyczną nie niższą niż
ty. Przyjrzyj się dokładnie cechom jego charakteru, zapoznaj się z
historią jego rodziny, jakich miał przodków. Wstąp w związek małżeński
tylko z kobietą (mężczyzną) Twojej rasy, aby wasze dzieci mogły
dziedziczyć po was czystość krwi i całą spuściznę kulturową waszego
ludu” – czytamy na stronie NS Zadruga. W „Zbiorze Wymagań wobec
Słowianina i Słowianki pragnących zachować czystość rasową” znajdziemy
również selekcję rasową (wymierzoną nie tylko w czarnoskórych i
żółtoskórych, ale i Żydów) oraz stopniowanie wartości genetycznej – z
wykluczaniem osób chorych. Wszystko podlane aryjskim „sosem”. Już to
kiedyś słyszeliśmy, czyż nie?
Słowianie razem. Razem z Moskwą
Zapatrzenie w fantastycznie rozumianą i oderwaną od historycznych
faktów przeszłość wiąże się jeszcze z jednym zagrożeniem. Nienaukowe i
zmitologizowane spojrzenie na dzieje Słowian w przeszłości najczęściej
łączyło się z interesem rosyjskiego imperializmu. To bowiem na Kremlu
miłośnicy słowiańskiej jedności (politycznej czy religijnej) widzieli
ośrodek gotów wskrzesić „prastarą siłę”, której tak naprawdę nigdy nie
było.
W wieku XIX – gdy spośród Słowian jedynie Rosjanie stanowili liczącą
się siłę w światowej polityce – wielu narodowych liderów z Europy
Środkowej i Południowo-Wschodniej z nadzieją spoglądało na Petersburg.
Głosy „rodzimowiercze” były jednak mniej istotne niż racje
narodowowyzwoleńcze, zaś ówczesna administracja rosyjska stawiała raczej
na ekspansję prawosławia – co zrodziło zresztą pogardę wobec
katolickiej Polski: „Judasza Słowiańszczyzny”.
Narracja o słowiańskiej jedności przetrwała upadek caratu i wróciła
po roku 1945, gdy pod butem Moskwy znalazły się prawie wszystkie narody
wywodzące się z tej rodziny narodów (poza Jugosławią, która – nie bez
bólu – wybrała własną drogę do socjalizmu). Społeczeństwa indoktrynowano
wtedy propagandą o „złym”, a nawet „zgniłym” Zachodzie, którego
przeciwieństwo stanowił rzekomo wolny od zgnilizny Wschód (czytaj:
Rosja).
Ta słowianofilska i antyokcydentalna wizja świata wrosła na tyle w
umysły Polaków, że do dzisiaj część społeczeństwa widzi upadek Zachodu,
ale moralnego kryzysu na Wschodzie dostrzegać nie chce, lub widzi tylko
to, co jest widzieć wygodnie. Dlatego też współcześni neopoganie, z
nostalgią rozmyślający o wspaniałej przeszłości Słowiańszczyzny i
podbojach dokonywanych przez mężnych wojów, z nadzieją zerkają na
militarystyczną i surową Rosję Putina, najsilniejszy politycznie kraj z
dominującą ludnością słowiańską.
Wielu współczesnych „rodzimowierców” widziałoby Polskę w sojuszu, a
może nawet w jednym państwie z całą, wielką rodziną narodów
słowiańskich. Oczywiście najlepiej wyznających „prastare” wierzenia i
uznających dziejowe przewodnictwo Rosjan.
Rodzimi Germanie
Różnorodność „doktrynalna” neopogańskich środowisk dowodzi ich
wątpliwego związku z faktycznymi wierzeniami przedchrześcijańskich
Słowian. Dodatkowo „rodzimowiercy” bazują na szczątkowej wiedzy
historycznej i archeologicznej, a to, co wiemy o średniowiecznych
dziejach ziem Polskich, odczytują w oparciu o interpretacyjny szał
autorów wątpliwej jakości publikacji.
W naukowych opracowaniach dotyczących działalności neopogan na
ziemiach polskich określenie „rodzimowiercy” występuje w odniesieniu do
wyznawców „konkretnego systemu religii etnicznych – opartych na
mitologii i wierzeniach lokalnej społeczności, występujących w obrębie
danej grupy kulturowej, odwołujących się zazwyczaj do tradycji
przedchrześcijańskich”. Jednak związek współczesnych słowiańskich
neopogan z wierzeniami historycznej społeczności lokalnej – czyli z
„rodzimością” – jest bardzo słaby. Historycy bowiem zgodnie zauważają,
że o duchowości wczesnośredniowiecznych Słowian wiemy bardzo niewiele, a
jeśli coś już do nas dotarło, to głównie z innych rejonów
Słowiańszczyzny. Współcześni twórcy pogańskiej „doktryny” opierać się
więc muszą na innych, mocno wątpliwych źródłach.
Pierwszym z nich jest folklor, rozwijający się przez ostatni tysiąc
lat w warunkach ochrzczonej Polski. „Rodzimowiercy” ustalając w ten
sposób swoje quasireligijne „prawdy” korzystają więc tak naprawdę z
kultury ludowej narodu chrześcijańskiego – kultury, w której to, co
możemy na wyrost uznać za pogańskie, jest niszowe, a często pozbawione
takiej treści.
Wobec braku szczegółowej wiedzy dotyczącej religijności Słowian
polscy neopoganie zerkają na lepiej zachowane i opisane w średniowieczu
wierzenia germańskie (np. nordyckie), celtyckie i bałtyjskie (np.
pruskie), co powoduje jednak, że mówienie o „rodzimowiercach” jest tak
naprawdę nadużyciem.
Inna sprawa, że dla Polaków od kilkuset lat rodzimą wiarą jest
wyłącznie rzymski katolicyzm. To bowiem w tej wierze wychowywały się
pokolenia naszych rodziców, dziadków, pradziadków i ich przodkowie. To
do kościoła zanosili i – ku niezadowoleniu pogańskich
rekonstrukcjonistów – wciąż zanoszą Polacy swoje nowonarodzone dzieci,
to w kościele zawierają małżeństwa i w kościele odbywa się ostatnie
pożegnanie zmarłego. W kościele, a nie w chramach, które przez wieki
zwyczajnie nie istniały.
Grzeszne zabawy
Pogańskie świątynie nie istniały w Polsce przez stulecia – i bardzo
dobrze! Neopogaństwo to bowiem nie tylko atak na polską tradycję czy
ryzyko wzniecenia neonazistowskich nastrojów, ale przede wszystkim
zagrożenie natury duchowej.
W czasie, gdy zaczynają rodzić się w Polsce inicjatywy zmierzające do
budowania „słowiańskich” chramów, trzeba powiedzieć wprost, że zabawa w
„rodzimowierstwo” to ciężki grzech. Jest bowiem Jeden Bóg i tylko On
zasługuje na kult.
Z kolei pseudosłowiańskie – a tak naprawdę ocierające się o ruch New
Age, którego geneza sięga kontrkultury lat 60. XX wieku – czczenie
fałszywych bożków i uczestniczenie w poświęconych im ceremoniach to
okultyzm ocierający się o satanizm. Mówimy więc o zjawiskach groźnych
dla zdrowia psychicznego i – co ważniejsze – życia wiecznego.
Piotr Relich, Michał Wałach