Nazywam się Tomasz
Maliński, jestem uczniem trzeciej klasy gimnazjum im. Jana Zamoyskiego w
Warszawie. Jestem synem Ludwika i Zofii Malińskich, przedstawicieli średniej
szlachty mazowieckiej. Matki nie znałem, gdyż umarła niedługo po moich
narodzinach. W 1919 r. mój ojciec - lekarz z wykształcenia zginął od pocisku
artyleryjskiego który uderzył w szpital polowy podczas wojny polsko-bolszewickiej.
Adoptował mnie wówczas mój
wujek, Jan Maliński. Był on zapalonym bibliofilem i zagorzałym endekiem. To on
zaraził mnie czytaniem książek. Pochłaniałem wszystko co miał w swojej
biblioteczce. A miał całkiem spory księgozbiór. Były chyba wszystkie dzieła
literatury polskiej od czasu renesansu do literatury sprzed wielkiej wojny.
Książki były moją pasją, jednak bardziej od nich kochałem poezję. Dlatego
właśnie wujek zdecydował się wysłać mnie do tego gimnazjum.
Po wstąpieniu do gimnazjum
skontaktował się ze mną pewien uczeń, który w wieku dziewięciu lat był z rodziną
na pogrzebie Niewiadomskiego w 1923 r. Tak zaczęła się moja działalność w
Sokole. Trzy lata później przenieśli mnie do MW. Publikowałem moje wiersze pod
pseudonimem, którego tu nie ujawnię, gdyż za paszkwile wymierzone w sanację, PPS
i KPP wielu ludzi pragnie mojej śmierci. Zwłaszcza że po ostatniej mojej
publikacji KPP wytłukło szyby w naszym lokalu. Na jednej z cegieł napisane było
"precz z faszyzmem". Na dziś kończę pisanie tego pamiętnika, gdyż
mam sporo nauki i obowiązków publicystycznych w lokalnym periodyku MW.
30 wrzesień 1927 r.
Ostatnio nie miałem czasu na pisanie pamiętnika. Szykowałem się bowiem do
egzaminów z historii i języka polskiego, do tego musiałem napisać wypracowanie
na temat poezji Horacego i Wergiliusza. Do tego niedawno doszło do odwetu na
działaczach KPP, w związku z czym byłem dwukrotnie przesłuchiwany przez
policję, zaliczyłem nawet mały pobyt w areszcie śledczym. Trzykrotnie
przeszukiwali lokal w poszukiwaniu nielegalnej broni i pałek lub gazrurek,
którymi pobito czerwonych.
Problematyczne są również działania żydowskich uczniów powiązanych z Bundem.
Współpracują oni z bojówkami lewicowymi i zbierają informacje o członkach MW.
Przez to mnie i czwórce moich kolegów przytrafiła się nieprzyjemna przygoda.
Szliśmy bowiem na skróty pewną wąską uliczką do domu mojego wuja, gdy z dwóch
stron otoczyły nas jakieś szemrane typy. Mieli oni na ramionach czerwone
opaski, ale bez sierpa i młota, co wskazywało na ich przynależność do PPS. Jeden
z moich kolegów podniósł butelkę po wódce i zrobił z niej tulipana. Wówczas
zaatakowali nas z dwóch stron. Największy i najbardziej umięśniony z nich
rzucił się na mnie i to był jego największy błąd, gdyż ja i Tomasz Murza
ćwiczyliśmy od pierwszej gimnazjum boks. Dryblas dostał strzała i uderzył
skronią o kamienną ścianę. Jeden z bojówkarzy wyjął nóż, lecz kolega z
tulipanem był od niego szybszy i brutalnie oszpecił mu twarz. W tym samym
czasie Tomasz Murza powalił dwóch innych. Reszta uciekła w panice. Nasze zwycięstwo
zrelacjonowaliśmy mojemu wujowi, który pochwalił nas za wkład w tępienie
czerwonej zarazy.
10 listopad 1927 r.
20 listopad 1927 r.
24 grudzień 1927 r.
1 styczeń 1928 r.
Znów nie miałem czasu pisać pamiętnika w związku z przeciągającą się sprawą o
pobicie i okaleczenie. Jeden z socjalistów obitych przez Tomka Murzę domaga się
odszkodowania za złamaną kończynę, inny z kolei za oszpecenie twarzy (i bez tej
blizny wyglądała paskudnie). Do tego socjalista, który zemdlał po moim
"niemieckim powitaniu", jeszcze się nie obudził ze śpiączki. Jego
rodzina domaga się ukarania sprawców, czyli nas. Sprawę prowadził sędzia
Juliusz Sąsiadek, człowiek zupełnie apolityczny, więc lewicowcy nie mogli
liczyć na faworyzowanie ich ze strony przedstawiciela władzy. Oskarżycielem był
Leon Pankowski - szumowina, która posyłała do więzień przeciwników sanacyjnej
władzy, jednak endeków nianawidziła najbardziej. W tym wypadku jednak musiał
liczyć się z niekorzystnym wynikiem, zwłaszcza że naszym adwokatem był Korad
Wesołowski - absolwent wydziału prawa na KUL. Po pierwszej sprawie, która zakończyła
się dla nas korzystnie, działacze PPS odwołali się do sądu apelacyjnego, jednak
tutaj też ponieśli porażkę - musieli zapłacić za koszty procesu, do tego
zostali skazani za napaść na prace społeczne. Sprawy te ciągnęły się ponad
półtora miesiąca.
Jutro święto państwowe ustanowione przez sanacyjną władzę. Muszę odpocząć,
odespać te nieprzespane noce, podczas których uczyłem się, omawiałem sprawy z
adwokatem, jednocześnie dalej pisząc wiersze do periodyku MW. Dobranoc wam,
kimkolwiek jesteście.
20 listopad 1927 r.
Poznałem dziś ważnego publicystę i członka MW, o którym od roku było głośno.
Nazywa się Jan Mosdorf i jest jednym z najbardziej obiecujących studentów
wydziału filozofii na UW. Ma również spory posłuch wśród młodych działaczy.
Zaimponowała mi jego postawa wobec filozofii Nietzschego, którą to zrównał z
ziemią. Planuje rzeczy z olbrzymim wyprzedzeniem - pracę magisterską ma obronić
w październiku przyszłego roku, dwa miesiące później ma zabrać głos na IV
zjeździe MW. Ale do tego jeszcze długa droga. Czas pokaże, jakim on jest
człowiekiem.
24 grudzień 1927 r.
Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia. Ten czas spędziłem z wujem i moją dalszą
rodziną. Był też Konrad Wesołowski, gdyż w związku z przeciągającą się sprawą
pewnego członka KPP, który zabił członka PPS, nie mógł wrócić do rodziny w
Krakowie. W związku z tym zaprosiłem go do nas na wieczerzę. Było dwanaście
potraw, śpiewanie kolęd, a na końcu prezenty. Od Konrada dostałem "Kartki
z więzienia" Eligiusza Niewiadomskiego. Wujek dostał ode mnie tomik poezji
Leopolda Staffa "Ucho Igielne". Teraz kończę pisać, gdyż szykuję się
na pasterkę.
1 styczeń 1928 r.
Wczoraj było sylwestrowe przyjęcie. Ogólnie dobrze się bawiłem. Czas ten
spędziłem wśród przyjaciół z MW. Było nas około trzydziestu. Przyszedł również
Marek Szulc (kolega od tulipana) oraz jego piękna siostra Katarzyna. Wtedy
zobaczyłem ją po raz pierwszy. Sam Marek wiele mi o niej opowiadał, ale nie
spodziewałem się, że moje serce zacznie bić tak szybko. Jest ona błękitnooką
szatynką z sylwetką gitary. Jej usta mają piękny, poziomkowy kolor.
O ile z kolegami rozmawiałem na luzie, to rozmawiając z nią strasznie się
denerwowałem.
Okazało się, że jest nie tylko piękna, ale też oczytana. Do tego obydwoje równie
mocno kochamy poezję.
Rodzina Szulców jest bardzo zafascynowana faszyzmem, po dojściu do władzy
Mussoliniego ojciec wysłał Kasię na lekcje języka włoskiego. Czytała wiersze
Erzy Pound'a w oryginale. Do tego zna na pamięć przemówienia Mussolinego wydane
po polsku. Chyba dziś nie zasnę. Chyba się zakochałem...
5 styczeń 1928 r.
Znów zaniedbałem pisanie pamiętnika. Powodem jest moja luba - Katarzyna Szulc.
Ostatnio często chodzę z nią albo do kina, albo do kawiarni, albo do
biblioteki. Przed poznaniem jej czułem tylko pustkę, widziałem świat w szarych
barwach. Teraz moje życie nabrało kolorów. Póki co nie mówiłem o tym Markowi
ani jej rodzicom, gdyż nie wiem, jak by zareagowali. Wiem jedno - chcę, żeby ona
była szczęśliwa.
10 styczeń 1928 r.
Przyjaciele mówią mi, że jestem jakiś nieobecny. Nic dziwnego, skoro Kasia dała
mi do zrozumienia, że jest zainteresowana utrzymywaniem znajomości. Marek chyba
wyczuł, że między mną a Kasią coś iskrzy, gdyż przez jakiś czas patrzył na mnie
krzywo. Zachowywał się jak typowy brat, który widzi jak przyjaciel zaleca się do
jego siostry. Po pewnym czasie wziął mnie na stronę. Powiedział, że przemyślał
całą sprawę i stwierdził, że jestem dla niej najlepszą partią.
12 styczeń 1928 r.
Dziś był chyba najlepszy
dzień w moim życiu. Wyznałem jej miłość i okazało się, że ona odwzajemniła moje
uczucia. Pierwszy raz pocałowałem dziewczynę. I stwierdzam, że z Kasią mógłbym
tak godzinami. Smak jej ust, zapach jej skóry i włosów obudziły we mnie
zwierzęcy instynkt. Działo się to w domu wuja pod jego nieobecność, gdyż jako
lokalny polityk OWP pojechał na tygodniowe obrady odbywające się w Krakowie.
Około dwudziestej zaczął padać obfity deszcz ze śniegiem, więc postanowiliśmy,
że zostanie na noc. Gdy zasnęła, zacząłem pisać ten pamiętnik. Zauważyłem, że
mówi przez sen. Chyba jej się śniłem, bo kilkakrotnie wymawiała moje imię.
31 styczeń 1928 r.
Dziś jest koniec miesiąca. Do tego w dzień ten przypadają moje urodziny. Mam
już siedemnaście lat. Wujek złożył mi życzenia, dał trochę gotówki i pojechał
do przyjaciela mieszkającego na przedmieściach Warszawy. Zaprosiłem połowę
młodego pokolenia MW. Przyszła też Kasia. Poszliśmy na stronę, by porozmawiać o
przyszłości. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie możemy doczekać się przyszłego roku.
Zamierzam się jej oświadczyć. Wczoraj byłem u jej rodziców. Z jej ojcem Antonim
szybko znalazłem wspólny język. Jej matka świetnie gotuje, kurczak faszerowany
kasztanami był po prostu genialny. Ogólnie wspomnienia z ostatnich
wydarzeń wywołują u mnie stan błogości.
1 luty 1928 r.
Dziś doszło do strzelaniny między bojówkami PPS i KPP. Mimo iż PPS tym razem
była górą (dwóch zabitych po stronie KPP i jeden ranny policjant), to dzień ten
nie był korzystny dla organizacji, bowiem po dokładnym przeszukaniu mieszkań
bojówkarzy zabezpieczono sporo nielegalnej broni. Pankowski będzie miał w późniejszych
dniach sporo pracy. PPS-owców oskarżono o posiadanie nielegalnej broni i
postrzelenie funkcjonariusza państwowego. Ciekawi mnie, co z tego wyniknie. Póki
co cieszy mnie, że nasi wrogowie są skłóceni.
5 luty 1928 r.
Od roku w naszym gimnazjum
uczy się pewien wszechstronnie utalentowany człowiek. Nazywa się Bolesław
Piasecki. Parę razy do nas zagadał i okazało się, że ma poglądy zbliżone do OWP.
Postanowiliśmy wcielić go w nasze szeregi. Któregoś dnia zaprosił mnie i Jana
Mosdorfa do swojego domu. Rozmawialiśmy tam o przyszłości naszego ruchu, który
mimo poparcia większego od sanacyjnej kliki utracił swój dynamizm. W gazetach
endeckich wciąż powtarzane są nieaktualne poglądy na temat pracy organicznej i
demokracji parlamentarnej. Zgodnie stwierdziliśmy, że potrzebna jest w ruchu
nowa jakość. Potrzebny jest ruch, który będzie w stanie dokonać rewolucji
narodowej i uderzyć zarówno w kapitalizm, jak i socjalizm. Dziś oficjalnie
przestałem być endekiem. Od teraz jestem narodowym radykałem.
7 luty 1928 r.
Wczoraj w wyniku pobicia zmarł w szpitalu Leon Pankowski. Policja jak zawsze
próbowała zwalić winę na radykalną młodzież z OWP. Prezes MW Janusz Rabski
wygłosił na spotkaniu przemówienie, w którym potępił to zabójstwo.
Tego samego dnia bojówka PPS dokonała napadu na jednego z naszych działaczy.
Ponoć przewodził im człowiek z paskudną blizną na twarzy i z nienawiścią w
oczach. Muszę ostrzec Marka i Kasię, gdyż człowiek ten może szukać odwetu za
oszpecenie twarzy.
10 luty 1928 r.
W szkole żyje się już tylko zbliżającą się za dwa miesiące maturą. Nawet
uczniowie powiązani z ruchem socjalistycznym przestali przejawiać jakąkolwiek
aktywność, gdyż z powodu walki z urojonym faszyzmem narobili sobie zaległości i
grozi im niedopuszczenie do egzaminów. W sumie to dla nas lepiej - im mniej
lewicy na uczelniach, tym mniejsze są wpływy żydostwa.
Jeden z moich kolegów - Korneliusz Szpica planuje dostać się do politechniki na
wydział architektury. Jest bardzo uzdolniony, więc dostanie się bez problemu.
15 luty 1928 r.
Wydawało się, że będziemy mieć spokój z socjalistami. Okazało się, że to była
cisza przed burzą. Jeden z nich podsłuchał bowiem moją rozmowę z Markiem na
temat tej gnidy z oszpeconą twarzą, następnie dwaj inni uczniowie śledzili nas
aż do naszych domów. Gdy wychodziłem do szkoły, tuż pod drzwiami domu
zaatakowali mnie dwaj bojówkarze uzbrojeni w klucze francuskie. Zazwyczaj, gdy
tłukłem po ryjach socjalistów, nie czułem gniewu, jednak tym razem przesadzili.
Nie było więc taryfy ulgowej. Pierwszemu z nich chyba złamałem szczękę, drugi
po nawale ciosów zalał się krwią. Splunąłem na to ścierwo i natychmiast
pobiegłem do domu Marka i Kasi. Jednak było już za późno. Zobaczyłem jedynie,
jak człowiek z blizną dźga nożem leżącego Marka w plecy. O ile pod drzwiami
mojego domu poczułem jedynie gniew, o tyle teraz poczułem nienawiść tak silną,
że nie mogłem nad nią zapanowąć. Ten człowiek musiał zginąć z mojej ręki.
Podniosłem więc kij i uderzyłem czerwonego w łeb. Potem za pomocą nóg złamałem
mu obie ręce. Każdą w dwóch miejscach. Zawył tak jakoś nieludzko, następnie
zemdlał. Wszedłem do domu Marka i zadzwoniłem do szpitala po dwie karetki.
Przyjechały w ciągu pięciu minut. Potem poszedłem do UW na wydział historii,
gdzie uczyła się Kasia, żeby poinformować ją o całym wydarzeniu. Nazajutrz poszliśmy
do szpitala, gdzie okazało się, że Marek umarł z powodu krwotoku wewnętrznego.
Janusz Rabski przemówił na jego pogrzebie. Po ceremonii wziął mnie na stronę i
zakazał się mścić na socjalistach pod karą wykluczenia z MW. Gdyby nie
dyscyplina wpojona mi przez wuja i lata spędzone w organizacji, to dałbym mu w
mordę. Pocieszam się tym, że ten człowiek nie ma już posłuchu w MW i jego
miejsce zajmie Jan Mosdorf.
20 luty 1928 r.
Wciąż nie mogę się pogodzić ze śmiercią Marka. Socjalistyczna gazetka
kolportowana w mojej szkole szydziła z jego śmierci. Bolesław Piasecki zobaczył,
że jestem rozchwiany emocjonalnie, więc wziął mnie na stronę. Gdy opisałem mu
całą sytuację, stwierdził, żeby tę zemstę zostawić jemu. Jako człowiek mający
posłuch we frakcji narodowo-radykalnej OWP zorganizował oddział złożony z
ludzi z różnych szkół gimnazjalnych. Uzbrojeni w pałki i noże bojówkarze z
opaskami z falangą spuścili tęgie lanie trzydziestu socjalistom. Uczniowi
kolportującemu Robotnika w naszej szkole przestrzelono kolana.
Po tym wydarzeniu Janusz Rabski chciał wyrzucić Piaseckiego z sekcji młodych
OWP, jednak większość członków zaprotestowała i zapowiedziała odejście, jeśli
zostanie on wyrzucony.
W międzyczasie okazało się, że socjalista z blizną już nigdy nie podniesie ręki
na żadnego z nas (gdyż w ogóle nie może ruszać rękoma).
29 luty 1928 r.
Rabski zobaczył, że endeckiej frakcji w OWP sypie się grunt pod nogami.
Postanowił więc zacząć działać. Przede wszystkim zakazał mnie i Piaseckiemu
pisać dla jakiejkolwiek gazety. Do tego sam postanowił zacząć działania
przeciwko socjalistom z PPS i żydom z Bundu. Postanowił zinflirtować ich
organizację. Do tego zadania wyznaczony został Mikołaj Dębiński, oficjalnie
niezwiązany z żadnym ruchem, jednak skrycie popierający OWP. Wczoraj przyszedł
pierwszy raport ze spotkania. Wynika z niego, że PPS gromadzi broń celem
rozprawienia się z warszawskim OWP. Nie chodzi tylko o jakieś pałki i noże, ale
o broń palną, w tym karabiny typu Gewehr 98r. Po naradzie z politykami OWP
postanowiliśmy uprzedzić socjalistów i pokazać im po raz kolejny, że z nami nie
ma żartów. Poprosiliśmy więc generała Józefa Hallera o wsparcie. Po krótkim
namyśle zgodził się i podesłał nam byłych żołnierzy błękitnej armii. Gdy
socjaliści podeszli pod siedzibę MW, zostali powitani huraganowym ogniem i
musieli się wycofać. Gdy uciekali, zostali ostrzelani przez grupę Bolesława
Piaseckiego. W sumie zginęło około dwudziestu z nich. W naszych szeregach ranny
został jeden człowiek Piaseckiego, ale to tylko powierzchowna rana. Rabski znów
chciał ukarać Piaseckiego za samowolkę, jednak jeden z byłych żołnierzy Hallera
wstał, podszedł do Rabskiego i spoliczkował go mówiąc, że mało kto ma tyle
odwagi, żeby w pięciu ludzi zaatakować setkę uzbrojonych po zęby wrogów i zadać
im takie straty. Narodowi radykałowie zdobyli dziś uznanie większości
warszawskiego MW.
10 marzec 1928 r.
Sanacyjna policja aresztowała paru działaczy OWP za posiadanie broni, z której
zastrzelono pięciu działaczy PPS. Ponadto przeszukiwała siedzibę MW. Mimo iż z
Krakowa przyjechał Konrad Wesołowski, to nie mógł za wiele zrobić. Sprawę
prowadził bowiem Roman Jarząb, ex PPS-owiec i piłsudczyk. Poza tym sanacyjna
klika zaczęła bawić się w ustawianie procesów, więc sprawa była z góry
przegrana.
Sanacja postanowiła nie tylko skazać naszych działaczy na karę więzienia.
Władze postanowiły jak najbardziej zgnoić naszych ludzi. Na jednego narodowca w
celi przypadało pięciu działaczy KPP lub PPS. Paru zmarło w wyniku ciężkiego
pobicia.
Sanacyjne ścierwo jeszcze za to zapłaci...12 marzec 1928 r.
Piasecki z Mosdorfem planują coś dużego z ogromnym wyprzedzeniem. Nie chcą
jednak dopuścić do swoich planów nikogo ze starszych działaczy z MW.
Zauważyłem u nich sporą różnicę zdań na temat tego, jak ma wyglądać OWP w przyszłości.
Piasecki uważał bowiem, że organizację należy oprzeć o autorytet wodza, Mosdorf
zaś jest za utworzeniem dwóch struktur - jawnej i tajnej. Przy czym sam nie
chce mieć faktycznej władzy nad organizacją. Obaj panowie mają swoją wizję nie
tylko na temat OWP, ale też różni ich pogląd na ustrój Polski. Piasecki chce
pójść dalej niż Mussolini i utworzyć państwo totalne. Mosdorf z kolei chce
pewnej formy parlamentaryzmu, jednak bez demokracji, nawet narodowej.
29 kwiecień 1928 r.
Dziś zakończenie roku szkolnego dla klas maturalnych. Uczyłem się dniami i
nocami, więc powinienem zdać bez problemu. Poza tym jutro dziewiętnaste
urodziny Kasi, zastanawiam się, jakie kwiaty jej kupić. Do tego uwielbia słuchać
muzyki poważnej, więc zakupiłem jej vinyl z najlepszymi utworami Chopina,
Beethovena i Bacha. Ale to dostanie jutro. Dziś schowam prezent tak, żeby go nie
znalazła.
23 maj 1928 r.
1 czerwiec 1928 r.
Nie bardzo miałem jak pisać pamiętnik, gdyż musiałem wykorzystać cały czas na
naukę. Dziś był mój ostatni egzamin. Zdawałem z historii, języka polskiego,
włoskiego, matematykę i język niemiecki. Wydaje mi się, że wszystko zdałem,
zwłaszcza że ustna wypowiedź z polskiego poszła bardzo dobrze. W czerwcu
wszystko się okaże.
1 czerwiec 1928 r.
OWP nadal jest górą, zwłaszcza że bojówka PPS nadal nie pozbierała się po
klęsce zadanej przez naszych działaczy. Teraz problemem jest BBWR promowany
przez Gazetę Polską - wyjątkowo obrzydliwą sanacyjną gadzinówkę. Organizacja
powstała rok temu, jednak wtedy jeszcze nie była tak znana. Teraz urósł nam
potężny przeciwnik. Postanowiliśmy w związku z tym zacząć działać. Na przedmieściach Warszawy
mieścił się jeden z ich lokali. Wysłaliśmy tam Tomasza Murzę celem zbadania
sprawy. Z obserwacji wynika, że zachodzi tam sam Walery Sławek. Po tygodniu
obserwacji postanowiliśmy działać. Tomek na czele bojówkarzy OWP uzbrojonych po
zęby wtargnął do budynku około północy. W środku trwał jakiś obrzęd. Widać było
masońskie symbole. Bojówkarzom na ten widok puściły nerwy i zaczęli okładać
kolbami karabinów wszystkich obecnych członków loży. Potem zostawiwszy ich pod
strażą zaczął przeszukiwać budynek. Po piętnastu minutach znalazł drzwi do
piwniczki. W środku zobaczył satanistyczne symbole. Na zakrwawionym "ołtarzu"
leżała jakaś księga. Napisana była w jakimś dziwnym języku przypominającym
łacinę. Po chwili konsternacji postanowił zabrać ją do siedziby MW. Piwnica
podzielona była na dwie części, drzwi do drugiego pomieszczenia znajdowały się
za "ołtarzem". Po otworzeniu ich jego oczom ukazał się ponoć widok tak straszny,
że zwymiotował. Zobaczył bowiem "kapłana" spuszczającego krew młodej dziewczyny
do wiadra. "Kapłan" widząc go rzucił się na niego z rytualnym nożem, jednak celny
strzał z Walthera powalił go na ziemię. Na miejsce natychmiast przybiegło dwóch
naszych. Po powrocie do siedziby MW czuć było bijącą od Tomka nienawiść wobec
Sanacji.
3 czerwiec 1928 r.
Zanieśliśmy książkę do znajomego eksperta od martwych języków, Krzysztofa
Sułka.
Okazało się, że książka została napisana w języku pragermańskim. Po przeczytaniu
trzeciej strony Krzysiek wyraźnie zbladł i przeżegnał się. Nakazał nam zrobić
to samo, gdyż, jak się okazało, księga wiernie opisuje najbardziej plugawe
praktyki satanistyczne, w tym sposób składania dzieci w ofierze. Teraz wiem,
czemu szkraby zaczęły znikać z dzielnicy robotniczej. Postanowiliśmy ukryć
księgę w domu Tomka. Jan Mosdorf ma wygłosić przemówienie w tej sprawie.
5 czerwiec 1928 r.
Tomek nie żyje. Został zasztyletowany we
śnie przez nieznanego sprawcę. Jego dom, sądząc po wyglądzie, został dokładnie
przeszukany. Książka zniknęła. Byliśmy o krok od zniszczenia jednego z
ważniejszych współpracowników Piłsudskiego, jednak zawiedliśmy.
28 czerwiec 1928 r.
Piłsudczycy utworzyli rząd
Kazimierza Bartla. Aż dwóch jego przedstawicieli należy do loży masońskiej. Sam
już nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.
Od czasu śmierci Tomka Jan Mosdorf poradził nam, żebyśmy w miarę możliwości
chodzili w grupie, a gdy już musimy iść gdzieś sami - nosić ze sobą jakąś broń.
15 lipiec 1928 r.
Dziś rocznica bitwy pod
Grunwaldem. Z tej okazji OWP zorganizowało marsz pamięci. Stawiło się około 10
000 ludzi. Liczyliśmy na więcej, jednak z powodu wysokiego ryzyka ataku
lewicowych bojówek i ewentualnej pacyfikacji marszu przez policję wielu wolało
tylko wywiesić flagę w oknie. Przydzielono mnie do straży porządkowej. Marsz
ruszył spod Pragi pod ambasadę Rzeszy niemieckiej. Obyło się bez ekscesów. Pod
ambasadą tłum odśpiewał Bogurodzicę i Rotę.
CDN.
Satin