W naszym środowisku nad wyraz często
widoczny jest kompleks lewicy. Co bardziej świadomi nacjonaliści
przyglądając się hegemonii rozmaitych lewicowych think-tanków, prasy,
dominacji w kulturze, z nieukrywanym podziwem patrzą na działania
lewackiej drobnicy. Część z nas, w tym autor tego tekstu, chciałoby,
żeby polski nacjonalizm objął swoim zasięgiem i oddziaływaniem sfery
życia społecznego zajęte od lat i wydawałoby się, że zabetonowane przez
„miejskich aktywistów”, Krytykę Polityczną, squotersów i anarchistów. Ze
zrozumiałą zazdrością spoglądamy na różnorodność inicjatyw
realizowanych przez lewicę w przestrzeni miejskiej największych polskich
miast. Naturalnym jest, że za tą refleksją powinny prędzej czy później
(lepiej prędzej) pójść konkretne działania i walka o kształtowanie
świadomości powinna objąć również lekceważoną przez ostatnich 26 lat
sferę kultury, NGO-sów, kooperatyw spożywczych, spółdzielczości,
świetlic środowiskowych, inicjatyw miejskich. Zanim to jednak nastąpi,
polski nacjonalizm musi się „ogarnąć” i z bujania w obłokach zejść na
ziemię. Dla wielu z nas nadal nie jest jasnym, co leży, a co nie leży w
naszym zasięgu. I tak, potrafimy całymi tygodniami debatować na temat
Syrii, Iranu czy Ukrainy; palcem po mapie rysować nowe granice; walić
głową w mur wyborczego progu. A zmiany leżą tu, na dole. Bardzo blisko
nas. To właśnie tutaj najbardziej brakuje nacjonalistycznego dyskursu.
Tutaj brakuje bezpośredniego kontaktu z żywym nacjonalizmem,
reprezentowanym przez konkretną organizację czy grupę.
Lewica rozumie to właściwie od zawsze i
widać tego efekty. Co z tego, że być może po najbliższych wyborach z
parlamentu wypadnie oficjalna, postkomunistyczna lewica, kiedy
postulaty, lewicowy i liberalny sposób myślenia odnosi sukcesy większe
niż za komuny? Gdzie nie spojrzeć, tam „swoi” – dyrektorzy teatrów,
centrów kultury, państwowe instytucje kultury, kadra naukowa na
uczelniach, „autorytety” medialne. To oni, swoim oddolnym działaniem
wpływają, z niewątpliwymi sukcesami, na mentalność i sposób myślenia
naszego społeczeństwa. Od decyzji tej nieformalnej grupy wpływu zależy,
czy znajdą się pieniądze na film o Pileckim, czy na „Idę”, albo czy
Krytyka Polityczna dostanie milionowe dotacje na rozruch swoich
inicjatyw. Społeczeństwo w ogóle nie ma kontroli nad decyzjami tych
rzadko znanych z imienia i nazwiska ludzi, którzy podejmują tak istotne
dla naszej przyszłości decyzje. My jako nacjonaliści zawiedliśmy na tym
polu całkowicie. Nie mamy na nic wpływu i co gorsza, w ogóle nie
interesujemy się, w swojej masie, jak się sprawy mają. Słynne
powiedzenie „nasze kamienice, wasze ulice” nabiera współcześnie nowego
sensu. Trzeba przyznać, że jako „prawica” w przeciągu kilku lat
przejęliśmy ulice miast. Jesteśmy głośni i widoczni. Maszerujemy,
protestujemy, pikietujemy. Praktycznie cały rok, pozbawieni większych
środków, staramy się wpływać na polityczny dyskurs w naszym kraju.
Efekty są oczywiście różne, ale nie da się zaprzeczyć, że poza naszym
środowiskiem i związkowcami, nikt nie potrafi wyprowadzić na ulice
dziesiątek tysięcy ludzi, których jednoczy sprzeciw wobec funkcjonowania
III RP. W tym czasie lewica funkcjonuje w nomen omen – innym świecie.
Ten ich świat to kafejki, dysputy i spory z pogranicza filozofii,
socjologii i polityki, projekty wydawnicze, budowanie swojej pozycji na
uczelniach, w strukturach samorządów. Kiedy my zlewamy się z tymi,
których przedwojenni nazwaliby lumpenproletariuszami, oni wykuwają nowe
elity, których wpływ na społeczeństwo będzie tylko rósł.
Nie wygląda ciekawie, prawda? Na szczęście to tylko wrażenie, podparte faktami, ale nadal nie jest tak
źle, jakby to się mogło wydawać. Paradoksalnie, lewica również cierpi na
kompleks prawicy. Wystarczy poczytać, jak oceniają rzeczywistość lewicowi
publicyści i od razu przeciętny nacjonalista doznaje dysonansu
poznawczego. Według lewicy przestrzeń publicznej debaty jest całkowicie
zawłaszczona przez prawicę. Regularnie pojawiają się pełne lamentów
teksty, że IPN o wiele skuteczniej niż wszystkie lewicowe inicjatywy
razem wzięte wpływa na pamięć historyczną polskiego społeczeństwa,
całkowicie wycinając ze zbiorowej pamięci wkład lewicy w odzyskanie
niepodległości. Pojawiają się też pełne goryczy teksty, maskowane
złośliwością i udawanym lekceważeniem, traktujące o cały czas
rozwijającej się modzie na patriotyzm. Poczucie porażki na tym polu jest
istotnym elementem refleksji współczesnej lewicy. Oni nie mają złudzeń,
sami mówią o swojej porażce i o tym, że nie da się tego trendu ot tak
odwrócić. Lewica patrzy z wielką zazdrością na zdolności mobilizacyjne
środowisk prawicy nacjonalistycznej. Praktycznie od momentu ugruntowania
się w świadomości społecznej Marszu Niepodległości ich publicyści
zastanawiają się, jak pod tak archaicznymi hasłami, jak naród, Bóg, Honor i
Ojczyzna, nacjonalizm udało się regularnie wyprowadzać na ulice
dziesiątki tysięcy Polaków. Lewica poszukując odpowiedzi na przyczyny
odrodzenia nacjonalizmu w zglobalizowanym świecie, próbuje nieudolnie
poszukiwać odpowiedzi u swoich zachodnich autorytetów. Co oczywiście
skutkuje wyłącznie kolejnym rozczarowaniem, bo nijak nie idzie przełożyć
„mądrości” zachodnich, lewicowych intelektualistów na polskie warunki.
Gdzie więc leży ich problem, a
jednocześnie przyczyna naszego sukcesu, o którym przed 2010 rokiem nikt
nie odważyłby się mówić? Otóż sprawa wydaje się bardzo prosta i wcale
nie potrzeba być intelektualistą z dyplomami z kulturoznawstwa,
filozofii i socjologii. W Polsce po prostu nie ma już zorganizowanej,
zdolnej pobudzić masy lewicy. Owszem, mamy postkomunistyczne i
dogorywające SLD, startujące w wyborach w ramach koalicyjnego komitetu z
Palikotem i lewackim planktonem. Jednak ZLEW trudno określić lewicową
propozycją, bo to właśnie politycy ZLEW-u, ramię w ramię z ludźmi od
Balcerowicza, wprowadzali neoliberalne reformy w Polsce i ostatnie, czym
się martwili, to „sprawiedliwością społeczną”. Mamy dopiero rozwijającą
się partię Razem, która inspiracji szuka wszędzie, tylko nie tu, gdzie
trzeba, czyli w Polsce. Kiedy okrzepnie, pewnie będzie propozycją
wyborczą w stylu zachodnioeuropejskiej socjaldemokracji, która w Polsce
nie ma najmniejszych szans na zakorzenienie. Mamy również partię Zmiana,
która kreuje się na lewicową alternatywę, ale wiele wskazuje na to, że
jest wyłącznie nędznym neokomunizującym eksperymentem, inspirowanym zza
wschodniej granicy. Główną przyczyną porażki lewicy jest wybór, jaki
podjęła u zarania III RP. Całkowite odwrócenie się od tradycji polskiej
myśli socjalistycznej, a w zamian skupienie się na lewicy
zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej miało być „ożywczym novum”, a
stało się przysłowiowym gwoździem do trumny. Zanim ulice polskich miast
zalały patriotyczne koszulki, zjawisko „odzieżowej manifestacji
poglądów” pojawiło się po lewej stronie. Tylko że, o ile polski
nacjonalizm wypromował bliskie wzorce, niejako wskrzeszając pamięć o
postaciach takich jak Dmowski czy Żołnierze Wyklęci, to lewicowa,
alternatywna młodzież nie wybrała polskich wzorców socjalistycznych –
nikt nie chodził w koszulkach z Daszyńskim, Brzozowskim czy Barlickim.
Pojawiły się za to koszulki z Ernesto „Che” Guevarą, Leninem, a i nawet z
Ho Chi Minhem (sam miałem okazję taką zobaczyć!). W przeciwieństwie do
„mody na patriotyzm”, lewicowy dobór „bohaterów” był wyłącznie
prowokacją i nie miał szans na obudzenie zainteresowania zagadnieniem
dorobku polskiego socjalizmu. Można właściwie stwierdzić, że była to
krecia robota, bo jedynie pogłębiła niechęć do lewicy, która i tak
kojarzy się przeciętnemu Polakowi z ludobójstwem, komunizmem w wydaniu
sowieckim i Gułagiem. Oczywiście to wyłącznie zewnętrzny przykład
autodestrukcji polskiej lewicy. Ważniejsze jest jednak to, że dzisiaj
lewica sprzeniewierzyła się własnym ideałom.
Historycznie rzecz biorąc, lewica
nierozerwalnie łączy się z demokratyzmem, egalitaryzmem,
antykapitalizmem, sprawiedliwością społeczną, wspólnotowością,
samostanowieniem społeczeństw. Tymczasem to, co reprezentuje współczesna,
oficjalna lewica to właściwie zaprzeczenie tych ideałów. W miejsce
demokratyzmu promuje dyktat politycznej poprawności, wspierając interesy
globalnych gigantów przeciwko społeczeństwom. Egalitaryzm zamienił się w
poczucie pogardy wobec zwykłych ludzi, którzy nie są intelektualistami
jedzącymi kawior i popijającymi yerbę. Lewica tak dalece oddzieliła się
od swojej bazy, jaką byli biedni i wykluczeni, że nie jest w stanie ich
dzisiaj zrozumieć. Odczuwa jedynie złość wobec prostych schematów
myślowych i emocji społecznych naszych rodaków. Dzisiaj lewica nie
walczy o egalitaryzm ludzi, a jedynie o abstrakcyjną wizję społeczeństwa
równych obywateli, wśród których tak naprawdę nie ma miejsca na…
„wypaczoną prawicową propagandą” większość społeczeństwa. Antykapitalizm
lewicy jest właściwie wyłącznie sloganem, bo poza narzekactwem, nikt na
lewicy nie robi nic, co mogłoby zagrozić status quo i dominacji
kapitalizmu. Co więcej, nawet rzekomo najbardziej ideowe odnogi lewicy,
czyli anarchiści, potrafili nie tak dawno sprzedać swoje ideały,
dogadując się z właścicielem kamienicy, gdzie mieścił się squot
„Od:Zysk”, a którą to zajmowali od lat. Lider opinii wśród anarchistów,
Xavier Woliński, prowadzący fanpage Lewica Wolnościowa na FB, w ramach
walki z kapitalizmem, zdecydował się wykupić sponsorowane posty, żeby
promować nową odsłonę swojego bloga. Tak właśnie, w dużym skrócie,
wygląda rzekoma walka z kapitalizmem lewej strony. Sprawiedliwość
społeczna w wydaniu polskiej lewicy to również frazes, za którą stoją
przeżerane dotacje, które nijak nie wpływają na zmniejszanie społecznych
nierówności. Co więcej, to ostatni lewicowy rząd wprowadzał
neoliberalne reformy gospodarcze, jak chociażby prywatyzacja PKP,
likwidacja ulg i zwolnień podatkowych czy tzw. restrukturyzacja
górnictwa. Lewica od lat zamiast budować wspólnotową współpracę,
różnicuje społeczeństwo ze względu na coraz bardziej wymyślne kategorie i
w efekcie podsycając antagonizmy społeczne. Skupienie się na rzekomych
wykluczonych, jak roszczeniowe grupy LGBTQWERTY, jest parodią lewicowych
ideałów. Kiedy społeczeństwo biednieje, a wykluczonych przez kapitalizm
przybywa, to lewica, a już szczególnie środowisko Krytyki Politycznej,
zajmuje się kolejną „aferą rozporkową”, zmieniając się w plotkarski
magiel. Last but not least – lewica, która przez ostatnie stulecia miała
na sztandarach prawo do samostanowienia narodów i wielokrotnie dzięki
lewicy narody powstawały jak feniks z popiołów, jest dzisiaj największym
piewcą składania hołdów lennych przed biurokratycznym molochem,
zupełnie nieszanującym tożsamości narodowej, jakim jest Unia Europejska.
Ta proeuropejska, czy raczej prounijna orientacja polskiej lewicy ma
dalekosiężne skutki: lewicowe elity odrywają się od narodu i bardziej
poczuwają się do reprezentowania swoich nowych, ideologicznych
mocodawców z Berlina, Paryża czy Brukseli.
Najgorsze w tym jest wszystkim jest
jednak coś, co razi chyba najbardziej. Dzisiejsza lewica patrzy na
społeczeństwo nie przez swój tradycyjny pryzmat grup społecznych, tylko
przez pryzmat indywidualizmu i jednostki. Jest do tego stopnia
zafascynowana jednostką, że przedkłada wnioski wynikające z obserwacji
funkcjonowania jednostek na całe społeczeństwa. Paradoksalnie lewica
porzuciła nie tylko swój wspólnotowy charakter, ale przede wszystkim
zdolność do myślenia w kategorii wspólnoty. A przecież właśnie ta
umiejętność spojrzenia przez oczy całych grup społecznych pozwalała
lewicy jednoczyć miliony ludzi pod sztandarami socjalizmu i komunizmu.
Skupienie się na jednostce doprowadziło do tego, że dzisiaj to prawica
(która, będąc uczciwym, przez długi czas bezkrytycznie podchodziła do
neoliberalizmu) i przede wszystkim odradzający się narodowy radykalizm
są bardziej wspólnotowe niż lewica. Lewica szukając swojej tożsamości,
popełniła strategiczny błąd. Całkowicie odrzucając swoje dziedzictwo,
ponad dwa wieki myśli politycznej. Bodaj jedynym środowiskiem w Polsce,
które stara się przywrócić należne miejsce polskiej myśli
socjalistycznej, jest „Nowy Obywatel”. W lewicowym dyskursie politycznym
próżno jest szukać odwołań do tuzów polskiego socjalizmu, za to pełno
jest Żiżka, amerykańskich lewicowych liberałów i przeżartej liberalizmem
obyczajowym zachodnioeuropejskiej tzw. kawiorowej lewicy.
Być może polska lewica już się nie
podniesie. Zresztą identyfikacja na osi archaicznego podziału lewica ‒
prawica również byłaby dreptaniem w miejscu. Dzisiaj podział polityczny
jest gdzie indziej. W kontrze do siebie stoi wspólnotowość i
indywidualizm. To między tymi dwoma podejściami do życia społecznego
rozgrywa się spór, którego wszelkie wahnięcia wpływają na kształt całego
świata. Lewica ma ze sobą spory problem, nie mając na siebie pomysłu i
jednocześnie skazując na zapomnienie swoje dziedzictwo ideowe, stoi w
miejscu jak dziecko we mgle, a jedyne, co może zrobić, to pomstować, że
społeczeństwo jest indoktrynowane przez prawicę, tym samym tłumacząc
swoją bezradność. Może jednak w najbliższym czasie pojawi się więcej
takich środowisk, jak wspomniany „Nowy Obywatel” i lewica odrodzi się
ponownie, dodając swoje istotne spojrzenie na sprawy polskie. Mimo
wszystko byłoby szkoda, gdyby zabrakło głosu polskiej,
niekomunistycznej lewicy. To także sytuacja niekorzystna dla nas jako
nacjonalistów. W polityce warto jest mieć ideowego wroga, wobec którego
można się definiować, z którym można się spierać i od którego można się
uczyć. Jako narodowi radykałowie dobrze wiemy, że naszym wrogiem nie
jest dzisiaj lewica, tylko globalny kapitalizm i jego ideologiczna
nadbudowa w postaci liberalizmu. Dlatego Polsce potrzebna jest także
lewicowa odpowiedź na wyzwania współczesności.
Aleksander Krejckant
Za: http://szturm.com.pl/index.php/miesiecznik/item/254-co-sie-stalo-z-polska-lewica