Zacznę trochę poetycko, ale zakończę śmiertelnie poważnie: "Jest już
za późno. Nie jest za późno. Jest już za późno. Nie jest za późno".
Ten fragment zapożyczony od Edwarda Stachury żyje - jak każde dzieło
literackie - własnym życiem i każdy z nas może go przysposobić według
własnych potrzeb lub słabości. Rączo chwytamy te słowa i przesądzamy
nimi o losie naszych ziemskich oczekiwań. Niestety, często przeradzają
się one w taką pół-pretensję i pół-rezygnację, o które później sami
potykamy się w przestrzeni publicznej. Tak, alibi zgnuśniałych staje
się kłodą rzucaną pod nogi tych, co to ruszają do biegu.
Życie narodu nie zna tej wartościującej kategorii: za późno! Owszem,
można nie zrobić czegoś na czas, a potem ubolewać nad utraconymi
pożytkami. Zawsze jednak da się tę opieszałość nadgonić, choć z reguły
znacznie większym kosztem. W ten sposób obowiązek spychany jest na
kolejne lata lub nawet pokolenia i zaczyna się niepokojąco wypiętrzać.
To trochę tak, jak z zębem. Drobny ubytek łatwo załatać, ale skoro nie boli, to nie zawracamy sobie nim głowy. Z czasem łykamy jakieś domowe proszki, aż w końcu lądujemy ze wstrętną opuchlizną na dentystycznym krześle. Ekstrakcję przyjmujemy jak wybawienie. Stomatologiczna przemoc niejednokrotnie okazuje się ostatnią deską ratunku. Było za późno, czy też nie?
Wróćmy do narodu. Dopóki żyje, mamy czas. Mam powiedzieć to Wenetom? Dobrze, ale gdzie ich znajdę?
To trochę tak, jak z zębem. Drobny ubytek łatwo załatać, ale skoro nie boli, to nie zawracamy sobie nim głowy. Z czasem łykamy jakieś domowe proszki, aż w końcu lądujemy ze wstrętną opuchlizną na dentystycznym krześle. Ekstrakcję przyjmujemy jak wybawienie. Stomatologiczna przemoc niejednokrotnie okazuje się ostatnią deską ratunku. Było za późno, czy też nie?
Wróćmy do narodu. Dopóki żyje, mamy czas. Mam powiedzieć to Wenetom? Dobrze, ale gdzie ich znajdę?