Geneza
Wdrażany przez Polską Republikę Ludową
po zakończeniu drugiej wojny światowej Plan Sześcioletni okazał się co
najwyżej częściowym sukcesem. Na pewno nie był nim w Wielkopolsce. W
czasie jego realizacji władze zwalczały (mówiąc po poznańsku) bambrów
(po sowiecku kułaków), tj. bogatych chłopów, których gospodarstwa miały
powierzchnię przekraczającą 15 hektarów. Obłożono ich olbrzymimi
podatkami, które zwykle przeznaczane były później dla innych części
kraju. Trwająca kolektywizacja wsi i obowiązek dostarczania płodów
rolnych państwu doprowadziły do braków w tejże dla zwykłych ludzi. Wiele
rodzin od pokoleń mieszkających na wsi zdecydowało się na emigrację do
miast, w których sytuacja wcale nie była lepsza.
W miastach wciąż jeszcze nie do końca
wygasła „Bitwa o handel”, czyli niszczenie prywatnych sklepów oraz
upadanie drobnych zakładów będących do tej pory źródłem utrzymania dla
wielu Wielkopolan. Dopiero co powstałe miejskie spółdzielnie nie były w
stanie zaspokoić potrzeb mieszkańców. Skutkiem tego poziom życia
mieszkańców Poznania i pozostałych Wielkopolan znacznie spadł.
Doskwierał przede wszystkim brak żywności (w tym głównie mięsa).
Należy także pamiętać, że mówimy wciąż o
czasach, kiedy PRL był na bardzo krótkiej smyczy trzymanej przez
Sowietów i ich polskich pachołków. To właśnie wtedy na porządku dziennym
był terror Urzędu Bezpieczeństwa, mordowanie przeciwników politycznych i ostatnich, wciąż ukrywających się Żołnierzy Wyklętych.
Ludowym WP dowodzili Sowieci. Sam marszałek Rokossowski piastował
stanowiska Ministra Obrony Narodowej (1949-1956) i posła na sejm PRL-u.
To właśnie on zażądał zwiększenia nakładów na wojsko kosztem żywności,
oświaty czy edukacji.
Chleba zamiast komunizmu!
Największym pracodawcom w Poznaniu w tym
czasie były Zakłady im. Józefa Stalina (wcześniej i później Zakłady
Przemysłu Metalowego „Cegielski”). Chcąc ratować Plan Sześcioletni,
podnoszono czas pracy do nawet 16 godzin. Kolejnym problemem zakładów
były kiepska organizacja pracy oraz mała wydajność. Nowo wprowadzony
sposób liczenia podatków pozbawił pracowników znacznej części
wynagrodzenia. Obietnice bez pokrycia przestały satysfakcjonować
robotników. Rosły także ceny podstawowych towarów.
28 czerwca pracujący na nocnej zmianie
nie udali się do domów. Mająca ich zmienić pierwsza zmiana nie
rozpoczęła tego dnia pracy. Zamiast tego wraz z pracownikami innych
wielkich zakładów wyszli na ulice. Władza nie spodziewała się tego.
Dzięki temu robotnicy bez problemów dotarli przed siedziby partii i
władz państwowych. Dołączali do nich zwykli mieszkańcy miasta.
Towarzyszyły im hasła odnoszące się do potrzeb podstawowych, m.in.
„Jesteśmy głodni” czy „Chcemy chleba”, ale też odnoszące się do
podległości naszego kraju wobec ZSRS: „Precz z Ruskimi”, „Precz z
bolszewizmem”, „Precz z czerwoną burżuazją” czy sprzeciwiające się
pogardzaniu religią katolicką przez władze: „My chcemy Boga” oraz „Żądamy
religii w szkołach”.
Zaskoczeni początkowo pachołkowie Moskwy
zgodzili się na rozmowy. Bezpieka ograniczała się do filmowania
manifestantów. Delegaci robotników domagali się uwolnienia zatrzymanego
wcześniej kolegi oraz przybycia na rozmowy osobiście premiera
Cyrankiewicza. Prowadzący w imieniu PZPR rozmowy sekretarz propagandy
KW, tow. Kraśko zapewnił, że nikt nie został aresztowany. Poznaniacy
uznali to za kłamstwo. Skoro władza nie chciała uwolnić robotnika po
dobroci, to postanowili odbić go sami. Rozpoczęli szturm na więzienie
przy ul. Młyńskiej.
Ręka podniesiona na władzę
Marszałek Rokossowski zaproponował
użycie wojska przeciw demonstrantom. Władza zgodziła się. Obawiała się
interwencji moskiewskich towarzyszy, którzy bacznie przyglądali się
sytuacji w Polsce. Rozpoczęto opracowywanie planu pacyfikacji miasta.
W tym czasie robotnicy uwolnili ponad 250
więźniów przebywających w tzw. Młynie. Niszczono znalezione tam
dokumenty. Inni robotnicy wdarli się do budynków prokuratury i
pobliskiego sądu. Zdobyto broń i trochę amunicji. Wuchta wiary
zgromadzonej przed budynkami nie dopuściła straży pożarnej, która
przybyła gasić palone akty prawne.
Inni demonstranci ruszyli na dworzec
kolejowy oraz pod Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. To właśnie tam padły
do nich pierwsze strzały. Zgromadzeni w budynku ubecy otworzyli ogień
do robotników. Niedługo potem do miasta wkroczyły pierwsze oddziały LWP
przeznaczone do pacyfikacji „awanturników” i „prowokatorów”, jak nazwał poznaniaków Cyrankiewicz. To właśnie on wygłosił później słynne
przemówienie, w którym ogłosił: Ufamy, że wszyscy ludzie pracy w
Poznaniu będą sumiennie wypełniać swoje obowiązki. Każdy prowokator czy
szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech
będzie pewien, że mu tę rękę władza odrąbie w interesie klasy
robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w
interesie walki o podnoszenie stopy życiowej ludności, w interesie
dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny.
Walki uliczne
Robotnicy nie przestraszyli się ubecji i
nadciągającego wojska. Zdobyli trochę broni, zaczęli przygotowywać
butelki z benzyną i inną broń domowej roboty. Udało im się zdobyć nawet
dwa czołgi! Jeszcze 28 czerwca poznaniacy uwolnili więźniów ośrodka w
Mrowienie, gdzie przetrzymywano przeciwników politycznych PZPR-u.
Walki na ulicach miasta trwały jeszcze
przez cały kolejny dzień oraz część ostatniego dnia czerwca. W ich
wyniku zginęło według różnych szacunków od 50 do nawet 100 poznaniaków.
Najmłodsza ofiara, Roman Strzałkowski liczył zaledwie 13 lat. Niemal
natychmiast po zakończeniu walk UB oraz jego liczna agentura przystąpiła
do aresztowań robotników oraz pomagających im osób.
Skutki
Historycy spierają się, czy wydarzenia z
czerwca 1956 roku należy nazwać strajkiem, protestem, rewolucją czy
powstaniem. Nie jest to ważne. Ważne jest to, że Wielkopolanie po raz
kolejny pokazali swój niezłomny charakter oraz dali przykład, że władzy
komunistycznej mogą sprzeciwić się także zwykli ludzie. Swoją postawą
wymusili ustępstwa na reżimie. To właśnie dzięki nim areszt opuścił
m.in. kard. Wyszyński, media i sztuka otrzymały na jakiś czas trochę
swobody oraz co ważne, dopuszczono istnienie gospodarstw rolnych niebędących własnością państwa. Do wybuchu walk Poznań i szerzej cały
region uważany był za wzór gospodarności. 28 czerwca przełamał
propagandę mówiącą o sukcesach ekonomicznych stalinowskiego systemu. Wali pokazały także, że teoretycznie rządząca „klasa robotnicza” nie miała
żadnego wpływu na jakiekolwiek decyzje, czy to na szczeblu państwowym, czy
wojewódzkim.
Upamiętnienie
Dziś wiele ulic i placów głównie w
Wielkopolsce nosi nazwy „Bohaterów Czerwca” oraz „28 Czerwca”. Istnieje
także kilka pomników oraz piosenek sławiących bohaterstwo poznańskich
robotników. Co roku organizowane są obchody oficjalne oraz nieoficjalne.
Kibice Lecha Poznań organizują okazałe racowisko na Placu Adama
Mickiewicza pod Pomnikiem Ofiar Czerwca ’56. W tym roku lokalny oddział
ONR zorganizował charytatywny Turniej Piłkarski im. Powstańców Czerwca
‘56, z którego zysk zostanie przeznaczony na pomoc dla potrzebujących
dzieciaków. Nakręcono także kilka dokumentów oraz bardziej fabularny
„Czerwiec 56”. Od kwietnia czynni uczestnicy walk mogą także starać się o
wsparcie finansowe ze strony państwa. W bieżącym roku rozdzielone w tym
celu ma zostać pół miliona złotych.
Czego uczy nas Czerwiec?
Nie sposób nie zadać sobie tego pytania.
Mimo upływu 60 lat sytuacja w Polsce jest podobna. Wtedy byliśmy
wasalem Sowietów, dziś jesteśmy nim dla UE oraz USA. W 1956 roku
stacjonowały w naszym kraju wojska ze Wschodu, dziś sami próbujemy
ściągnąć do siebie wojska z Zachodu (robią to rządzące Polakami mniejszości narodowe, a nie Polacy - przyp. red. RCR). Obywa się to przy aplauzie ogromnej
liczby rodaków i mediów wszystkich nurtów. Zachwyt nad przejazdem przez
Polskę jankeskich wojsk łączy gazetę Michnika oraz czasopisma na
usługach władzy Prawa i Sprawiedliwości.
Do czasu buntu poznańskich robotników
naród na ogół był bierny. Nie licząc garstki zmuszonych do tego
Żołnierzy Wyklętych, niemal nikt nie robił nic, aby przegnać stąd
Sowietów. Obecnie także poza wąskim wciąż środowiskiem NR (nie tylko NR, ale także środowisk monarchistyczno-narodowych - przyp red. RCR) Polacy nie
starają się wyrwać spod brukselskiej czy waszyngtońskiej okupacji.
Niemniej postawa pracowników „Cegielskiego” pokazuje, że jedna iskra
może doprowadzić do wybuchu eksplozji, która może nawet, jeśli nie
zniszczyć, to poważnie osłabić system.
Sytuacja ekonomiczna także nie ma się o
wiele lepiej. Większość rodaków pracuje za minimalną krajową. O
zarobkach na poziomie tak zwanej „średniej krajowej” wielu może najwyżej
pomarzyć. Wiele osób żyje od pierwszego do pierwszego, a ich dzieci
chodzą głodne. Kiedy ktoś decyduje się walczyć o swoje prawa chociażby w
formie strajku, od razu jest szufladkowany jako roszczeniowy. Inne osoby
patrzą na niego wilkiem i wylewają frustracje w internecie, gdzie piszą:
„skoro ja mam mało, to dlaczego on (ona) ma mieć więcej/lepiej?”. A już
nie daj Boże, gdy protestują pracownicy budżetówki, bo „hurr durr
dostają z moich podatków, a i tak nic nie robią”. I nie ważne, czy mowa
tu o nauczycielkach, policjantach, górnikach czy pielęgniarkach, czyli
zawodów, których istnienie jest nam jako społeczeństwu niezbędne do
codziennego życia.
W panującym ustroju kapitalistycznym
ciężko założyć związek zawodowy w zakładach, w których jeszcze ich nie
ma. Wynika to z faktu, że kiedy szef dowie się, iż pracownik X stara się
coś takiego zrobić, od razu decyduje się zwolnić pracownika X. Młode
pokolenie będące pod wpływem liberalnych demagogów ponadto pogardza
związkami. Powtarza przy tym korwinistyczne brednie, że za całe zło tego
świata odpowiadają związkowcy i należy przeprowadzić delegalizację ich
zrzeszeń.
28.06 przypomina nam także o większym
zaangażowaniu w to, co kuleje w całym środowisku narodowym, czyli o
większym zaangażowaniu w sprawy pracownicze. Co prawda, coś się już się
zmieniło na tym tle i np. Brygada Mazowiecka ONR aktywnie wspierała
pielęgniarki podczas niedawnych strajków, a Wszechpolacy towarzyszyli
protestującym przeciwko zamknięciu Polmosu w Łańcucie. Wciąż jest to
jednak za mało.
OD REDAKCJI: Ruch Christus Rex zaprasza wszystkich zainteresowanych do tworzącej się Narodowej Organizacji Pracy, która po jakimś czasie ma przekształcić się w Narodowy Związek Zawodowy.