Od Redakcji: Wywiad z Pawłem Kalinieckim zamieszczamy na naszym portalu dzięki uprzejmości legitymizm.org. Serdecznie dziękujemy i zachęcamy do jego odwiedzenia!
Czym właściwie jest
dystrybucjonizm? Nie pytam w tym momencie o jego przesłanie, ale raczej o
to, z czym należy go porównywać. Otóż: czy jest to szkoła myśli
ekonomicznej (w sensie „akademickim”, tak jak keynesizm lub szkoła
austriacka, chicagowska i neoklasyczna), czy może raczej doktryna
społeczno-polityczna (w takim sensie jak libertarianizm, faszyzm,
komunizm itd.)?
Obserwujemy odradzanie się
dystrybucjonizmu współcześnie, ponieważ jest on doktryną organicystyczną
(mechanizm się nie odradza) i personalistyczną, stanowi ideał pełnego
uznania realizmu z jego hierarchią dóbr i cnót. Haldane określa go
mianem filozofii społecznej i odmiany komunitaryzmu; ujmując zaś rzecz
najprościej, dystrybucjonizm to ekonomia rodzin uwłaszczonych w środki
produkcji. To biegun przeciwległy pracy najemnej.
Poszczególne „szkoły ekonomiczne”,
charakterystycznie dla ujęcia nowożytnego wydają się uniezależniać lub
nawet absolutyzować ekonomię, wyjmując ją poza nawias konkretnej etyki
społecznej czy też, w szerszym ujęciu, moralności. Pomijając hierarchię
dóbr i cnót, kładą akcent właśnie na opis domniemywanych lub
rzeczywistych zależności, dodajmy, że często jest to opis bardzo
użyteczny, jednak już np. cecha konstytutywna kapitalizmu, o której
pisał prof. Feliks Młynarski, czyli umowa najmu, nie stanowi w ich polu
uwagi problematu per se, a zaledwie kolejną daną. Dopuszczają
też możliwość dyskusji na temat etyki biznesu, o ile tylko będzie to
etyka konsekwencjalistyczna. Dystrybucjonizm wraca w tym kontekście do
stanowiska chrześcijańskiego, zgodnie z którym ekonomia podlega etyce
społecznej i prawu naturalnemu.
Współczesnego zestrojenia obu aspektów, które poruszył Pan swym pytaniem, podjął się John Médaille w książce pt. Toward a truly free market.
Rozpoczynamy prace nad przekładem tej pozycji na język polski,
natomiast do mającego ukazać się na dniach włoskiego wydania książki
słów przedmowy i wprowadzenia użyczyli prof. Stefano Zamagni oraz Bruno
Amoroso.
Jednym z głównych haseł
dystrybucjonistów jest „upowszechnienie własności”. Jak należy to
rozumieć, a więc w jaki sposób to upowszechnienie miałoby zostać
przeprowadzone? Mówiąc brutalnie: czy dystrybucjoniści poparliby
odgórnie zarządzoną parcelację gruntów, likwidację wielkich korporacji i
inne tego rodzaju działania?
Sam sposób nie jest najważniejszy.
Wskroś państw współczesnych, do działań odgórnych przeważnie brak jest
jakiejkolwiek woli politycznej, gdyż w relacjach wielkiego biznesu z
rządem symbioza jest raczej regułą. Oczywiście zdarzają się wyjątki, np.
Tajwan i wprowadzona w 1953 roku na mocy ustawy Land-to-the-Tiller Act,
uwłaszczeniowa reforma rolna, która zobowiązywała garstkę posiadających
niemal cały areał landlordów do sprzedaży ziemi uprawiającym ją
rolnikom. W efekcie, do 1973 roku 80% populacji wiejskiej stanowili
kultywujący rolę drobni właściciele. Co ciekawe, etos właścicielski się
przyjął i okazał rzeczywistą alternatywą dla pracy najemnej, znacznie
odkształcając rynkowy układ sił, np. dotychczas pracujące w fabrykach
kobiety, które podczas załamania gospodarki w latach 1974-75 wróciły do
gospodarstw domowych, po zmianie koniunktury zdecydowały się tam
pozostać, odmawiając powrotu do pracy w fabryce po obowiązujących
wówczas rynkowych stawkach.
Nieliczni politycy, jak np. Viktor Orbán
mają dziś odwagę postawić interes narodu ponad własną karierę,
sprzeciwiając się bankom i międzynarodowym grupom interesu. W Polsce
trwa zaś w najlepsze neokolonialny drenaż narodu, którego desygnaty
doskonale objaśnia prof. Witold Kieżun, a na falach Radia Wnet w
szerszym, kulturowym kontekście omawiają panowie Lech Jęczmyk i Roman
Zawadzki. Wracając jednak do pytania, Chesterton najchętniej opowiadał
się za modelem, który nazwał cechowym, a który my nazwalibyśmy
spółdzielczym, tj. zarządzania przedsiębiorstwem przez grupę
właścicieli-pracowników, rozdzielających między siebie rezultaty pracy;
współcześnie na takich zasadach funkcjonuje m.in. zapoczątkowana
wysiłkami katolickiego księdza baskijska spółdzielnia Mondragón. Jest to
oddolny model spółdzielczy, który pozbawiony rządowych osłon przeszedł
rynkowy sprawdzian, a z czasem został również doceniony przez państwo.
Ludzie bowiem nie przypuszczą ataku na kazirodczy związek rządu i
karteli, dopóki nie zaczną tego zła szczerze nienawidzić.
Samostanowienie i odpowiedzialność ciężko jest wprowadzić dekretem,
wydaje się zatem, że do rynkowej insurekcji z konieczności wiedzie droga
rezurekcji serc.
Nawiązując do Kevina Carsona:
czy dystrybucjoniści zgadzają się z poglądem jego i jemu podobnych, iż
prawdziwie wolny rynek jest nie do pogodzenia z takimi zjawiskami jak
zysk, cła, odsetki i praca najemna?
Punktem wyjścia w analizie użyteczności
konkretnych narzędzi polityki gospodarczej nie powinno być uzgadnianie
ich z tym, co Carson rozumie przez pojęcie „prawdziwie wolnego rynku”
czy jakimkolwiek innym wskaźnikiem ekonomicznym, ale z klasycznie
rozumianym dobrem wspólnym. Świętej pamięci o. Mieczysław Krąpiec pisał,
iż owo „odwrócenie relacji — celu do środków [społecznych i
gospodarczych] — jest głównym złem społeczno-ustrojowym naszych czasów”.
Na przykład odcięty od metafizyki człowieka i metafizyki czynów zysk
pozostaje dziś przeważnie jedyną racją społecznych przemian. Jako
zjawisko moralnie obciążone sam realizowany zysk pożyteczny jest w
stopniu, w którym pomaga spełniać rzeczywiste dobro człowieka, a
naznaczony ujemnie, kiedy w to dobro godzi. Ta dystynkcja widoczna jest
wyraźniej w zestawieniu waloryzującego rozumną zapobiegliwość i
przedsiębiorczość modelu rodzimego małego biznesu i modeli
spółdzielczych, z modelem kapitalistycznych korporacji międzynarodowych,
modelem państwowego marnotrawstwa czy też modelem spekulacyjnym,
opartym na „słupach kapitału” krążących po światowych giełdach.
Belloc, który nota bene przestrzegał przed nieznajomością Harmonii ekonomicznych
Bastiata, pisał o tym, że swoboda handlu zwiększa sumę bogactw obszaru,
którego dotyczy, jednak nie każdej poszczególnej jego części (zob. Economics for Helen).
W niektórych przypadkach cła znajdują uzasadnienie; ich sens zależy od
tego, czy niezagospodarowana energia danej wspólnoty może zostać
skierowana ku nowym obszarom działań, np. swobodna migracja produktów
rolnych (zasobu strategicznego dla przetrwania każdego narodu) nie idzie
w parze z równomierną swobodą przemieszczania się samych rolników.
Z kolei mówiąc o procentach, dotykamy
zagadnienia lichwy, a temat ten jest niezwykle obszerny, np. Belloc nie
namawiał do udzielania pożyczek bez procentu, lichwą określał za to
kredyt konsumpcyjny, jak również procent uniemożliwiający spłatę
pożyczki udzielonej na cel produktywny, gdy pożyczkobiorca popada w
spiralę zadłużenia. Co ciekawe, dawniej Kasy Stefczyka w poczet swych
głównych zasad włączały m.in. bezinteresowną pracę zarządu, czy też
celowość gospodarczą pożyczki, co obrazuje tylko, jak bardzo dzisiejsze
Kasy oddaliły się w tych kwestiach od ideałów swego założyciela. Z kolei
John Médaille przypomina, że kłopot z analizą kredytu wyłącznie od
strony ceny bierze początek w prostym fakcie braku występowania ceny
czyszczącej rynek; pieniądz nie jest zwykłym towarem tak samo, jak nie
są nimi praca i ziemia. Jego funkcją prymarną jest umożliwienie wymiany
rynkowej, nie zaś handel nim samym. Pieniądze są bowiem czymś uprzednim
wobec rynku, a nie jego wynikiem. Jeżeli zatem rośnie cena kredytu, to
spada na niego popyt, ale w następstwie maleje również jego podaż.
Krzywe podaży i popytu się nie przetną i nie odnajdziemy punktu
równowagi, ponieważ kredyt nie jest „sprzedawany”, lecz raczej alokowany
drogą biurokratycznego procesu (co ma związek z państwowo-prywatnym
monopolem). Dlatego też niedobór kredytu nie oznacza niedoboru
pieniędzy, ale niedobór zastosowania pieniądza przy aktualnych stopach.
Innymi słowy, pieniądze (sprzęgnięte z ludzką pracą) umożliwiają
powstawanie nowych produktów, dlatego też ci, którzy je kontrolują,
kształtują ogromną część życia gospodarczego. Nie wydaje się zatem
zasadne rozróżnianie lichwy jedynie od strony „ceny”, rozsądniej jest
patrzeć przede wszystkim na funkcję podstawową pieniądza (jego cel) i w
przypadku zarówno nieuczciwej ceny kredytu, ale nade wszystko w
przypadku konsumpcyjnego przeznaczenia oprocentowanej pożyczki,
nazywanie tego procederu lichwą będzie uprawnione. Pojawia się tu
dodatkowo problem dotyczący dwóch grup osób o wysokiej preferencji
czasowej i tylko w przypadku jednej z nich obowiązuje popularna w
wolnorynkowych kręgach reguła — chcącemu nie dzieje się krzywda. Czym
innym bowiem kieruje się człowiek, który zaciąga kredyt konsumpcyjny na
zakup plazmy i inne cuda na kiju, a czym innym osoba, która
„chwilówkami” zaspakaja spełnianie najbardziej podstawowych potrzeb.
Praca najemna to, jak już wspomniałem,
antypody dystrybucjonizmu, choć doktryna ta nie zamierza z nikogo czynić
przedsiębiorcy na siłę. Problem rozdziału pracy od jej owoców
skutecznie rozwiązują spółdzielnie, czy też przybierająca wielorakie
formy praca na własny rachunek. Odsyłam w tym kontekście do lektury
pięknego eseju Chestertona, zatytułowanego Świat najmitów, który zamieściliśmy na naszym portalu.
Można spotkać się z poglądem, iż
postulat dekoncentracji własności to w dzisiejszych czasach
anachronizm, który skończyłby się np. masowymi klęskami głodu. Jak
odpowiedzielibyście Państwo na ten zarzut? Swoją drogą, czy rzeczywiście
ideałem dystrybucjonistów jest społeczeństwo, w którym każdy ma swój
warsztat, swój ogródek itd.? A może wystarczy własność mniej namacalna,
jak np. udziały czy akcje fabryki, w której się pracuje?
Ciekawi mnie uzasadnienie tego
argumentu, jak wychodząc od założenia większości osób dysponujących
środkami produkcji umożliwiającymi przetrwanie (np. pewnym areałem ziem
uprawnych), ktoś w konsekwencji osiąga masowe klęski głodu? Jest
dokładnie odwrotnie, w sytuacji wyjątkowej głębokiego kryzysu
gospodarczego, czy wojny, to raczej nie ziemianom i hodowcom kiszki
zagrają marsza. Ideałem dystrybucjonistów jest społeczeństwo złożone z
rodzin ekonomicznie niezależnych, a sposobów osiągania tej niezależności
jest wiele — zarówno warsztat, jak i realna współwłasność w fabryce są
niewątpliwym krokiem naprzód. Dominikanin, o. Vincent McNabb,
skonstatował słusznie, że naturalną obroną wolności jest dom, a
naturalną obroną domu jest gospodarstwo rolne.
Często jest tak, że obietnice
„trzeciej drogi”, niebędącej ani socjalizmem, ani kapitalizmem, ani – o
dziwo – ich połączeniem, kończą się tak naprawdę postulatami
zaczerpniętymi właśnie z tych „skażonych światów”. Na przykład najpierw
dużo mówi się o katolickiej nauce społecznej, solidaryzmie,
pomocniczości, upowszechnieniu własności – a później rzuca „stare, dobre
hasła” w rodzaju zasiłków dla matek z dziećmi, wyższych podatków dla
bogatych, interwencyjnego skupu zboża etc. Ze zjawiskiem tym nierzadko
można spotkać się w środowiskach takich jak Prawo i Sprawiedliwość,
niektóre grupy narodowe itd.
Czy w przypadku dystrybucjonizmu
możemy być pewni, że za kulisami obietnic „ustroju rodzinnego i
chrześcijańskiego” nie kryją się jakieś klasyczne postulaty spod znaku welfare state, socjalizmu, etatyzmu, interwencjonizmu itd.?
Proszę pamiętać, że dystrybucjonizm jest
powrotem do tego, co przez wieki istniało nienazwane, stanem wyjściowym
gospodarki działającej w zupełnie odmiennych realiach
społeczno-politycznych; to chrześcijaństwo z niewolnika uczyniło chłopa,
a z chłopa pańszczyźnianego – niezależnego gospodarza. Wywłaszczanie
ludzi i sekwestracja dóbr Kościoła siłą to z kolei kamień węgielny
wymienionych przez Pana „skażonych światów” — karcynogennie
ekspansywnego kapitalizmu, który prócz własnych spustoszeń, na zdrowej
tkance społecznej pozostawił też ujemny odczyn statolatrii. Solidaryzm,
pomocniczość i upowszechnienie własności rozkwitały w świecie zbudowanym
na katolickiej antropologii, w którym sprawiedliwość była wyraźnym
punktem odniesienia. Co ciekawe, o. Domingo de Soto, prominentny
przedstawiciel często przywoływanej przez zwolenników wolnego rynku
szkoły z Salamanki, właśnie granicami sprawiedliwości zakreślał stopień
dopuszczalności rynkowego ustanawiania cen. Uwspółcześniając, może
zakończmy ten wątek pytaniem otwartym, skierowanym do Szanownych
Czytelników portalu, czy i kiedy zasiłek dla matki z dzieckiem jest
zjawiskiem sprawiedliwym?
Dystrybucjoniści postulują – a
przynajmniej przychylnie spoglądają na takie wizje – powrót do idei
cechów i gildii zawodowych. Libertarianin powiedziałby jednak: bardzo
dobrze, ale któż na wolnym rynku broni powołania takiego stowarzyszenia –
pod warunkiem, że będzie ono dobrowolne? No właśnie: czy gildie i cechy
potrzebują wsparcia państwa, czy powinny być obowiązkowe, czy wreszcie
powinny mieć prawo do ustalania jakichkolwiek zasad wiążących dla
wszystkich przedstawicieli danej profesji?
Czy lekarz dobrowolnie wybiera
członkostwo w Izbie Lekarskiej? A prawnik, architekt czy inżynier
budownictwa? Może obowiązek przynależności do właściwej izby samorządu
zawodowego nie jest rzeczywistym problemem, ponieważ ludzi w stopniu
większym od partii politycznych jednoczą naturalne więzi pracy. Izby
Lekarskie są właśnie takim przykładem gildii. Podobnie jak niezależne od
państwa uniwersytety (niestety nie w Polsce). Czy Naczelna Izba
Lekarska zamiast Krajowemu Zjazdowi Lekarzy powinna podlegać premierowi
albo odwrotnie, czy każdy znachor miałby mieć prawną możliwość
ogłoszenia się lekarzem i działań samopas, weryfikowanych dopiero
rekursywnym charakterem błędów? Oczywiście, że nie – dlatego również
pozostałe profesje powinny cieszyć się dużym stopniem samorządności,
dbać o wysoki poziom wyszkolenia własnych członków i dobro wspólne.
Nowicjusze powinni stawać na barkach mistrzów — na tym polega
rzeczywisty rozwój naukowych dziedzin i rzemiosł. W ustroju mieszanym to
od króla zależałoby harmonijne zestrojenie interesów poszczególnych
gildii i stanów. W pełni podzielam tu pogląd prof. Kieresia, że
prawdziwą przyszłością Europy jest państwo stanowe, najlepiej model
katolickiej monarchia mixta.
Czy dystrybucjoniści sądzą, że
postęp technologiczny wymusza jakieś zmiany w organizacji życia
gospodarczego? Innymi słowy, jak odpowiedzieliby na zarzut, że w
anachroniczny sposób nastawiają się na agraryzm, małe sklepiki, drobne
warsztaty, ekologiczne gospodarstwa etc. — gdy być może
już za kilkadziesiąt lat maszyny i roboty będą w stanie całkowicie
zastąpić rolników, kasjerów, portierów, stewardessy i hydraulików?
Poruszałem już kiedyś ten wątek ze
znajomym fizykiem; był pozytywnie zaskoczony poziomem zaawansowania
technologicznego instytutów badawczych wchodzących w skład Mondragón —
przedmiot badań stanowią tam m.in.: elektrochemiczna i immunomagnetyczna
detekcja DNA, strukturyzowanie metali i polimerów w skali mikro i nano,
organiczna mikro-optoelektronika, chipy mikrofluidyczne itp. W 2011
roku 20.5% sprzedaży przemysłowej Mondragón stanowiły produkty
nieistniejące jeszcze 5 lat wcześniej. Innymi słowy, system działający
na podstawie pracowników-właścicieli z technologią jest za pan brat.
Wspaniałym projektem jest również zainicjowany przez Marcina
Jakubowskiego ruch Open Source Ecology, w tym przypadku zapewniająca przetrwanie technologia pośrednia (zob. E. F. Schumacher, Małe jest piękne)
została rozebrana na czynniki pierwsze i szeroko rozpowszechniona w
sposób oddolny, uniezależniając ludzi od kaprysów państwa i wielkich
korporacji. Pamiętajmy też, że wraz z zanikiem jednych zawodów w ich
miejsce będą powstawały inne i nie ma w tym nic złego. Problem jest
innej natury — zwięźle podsumował go Wojciech Czarniecki: w normalnych
warunkach każdy potrafi znaleźć zajęcie „warte” jego wysiłku. Tylko tam,
gdzie dochodzi do destrukcji naturalnych skal wartości, działania i
oczekiwania rozmijają się z rzeczywistością, tworząc „pokłady”
niewykorzystanego lub traconego na bezużyteczne czynności czasu. Będę
powtarzał to do znudzenia, aż dotrze to do świadomości ogółu — za
marnowanie pieniędzy publicznych idzie się do kryminału, za marnowanie
czasu nikt nie ponosi odpowiedzialności, a są to setki miliardów
złotych.
Jeśli dystrybucjoniści potępiają
(co do zasady) współczesny system ekonomiczny, to czy uważają, że
uprawniona jest ochrona swojej własności, bytu, rodziny etc. przed
nieuczciwością tegoż systemu — np. w szarej strefie? Jak w ustroju
dystrybucjonistycznym kształtowałaby się rola podatków?
Zdaniem Médaille’a podstawę systemu
podatkowego państwa dystrybutywnego powinien stanowić podatek neutralny
dla pracy i kapitału. Jedynym takim rozwiązaniem jest land value tax (LVT) czy też single tax theory Henry’ego
George’a. LVT to podatek od niewykorzystanej wartości ziemi, który
zasila budżety lokalne. Ziemia ze swej istoty nie jest dobrem rynkowym
takim, jak inne dobra (na jej rynku występuje stała podaż i brak
substytutów) — opodatkowana jest więc wartość rynkowa samej ziemi,
natomiast nie podlegają opodatkowaniu wszystkie ulepszenia na niej
dokonywane (nieruchomości). Spekulacja staje się nieopłacalna i
konieczne staje się użytkowanie gruntu, jedynie wówczas kapitał i praca
dostarczają pełnego zwrotu. Istnieje jednak problem tego, że taka
własność jest często skoncentrowana w stosunkowo nielicznych rękach, a
latyfundyści wespół z lokalnymi kacykami mają sporo do powiedzenia w
sprawie kształtowania praw podatkowych obowiązujących na danym
terytorium. Oznacza to, że chętniej ujrzeliby podatki nakładane na pracę
i kapitał, gdyż podatków od ziemi nie da się uniknąć. Dlatego właśnie
georgizm podatkowy jest komplementarny z dystrybucjonizmem; przy
rozproszonej strukturze właścicielskiej znaczenie takiego lobbingu
maleje, z kolei bez LVT dochodzi do nadmiernego obciążania podatkami
pracy (w stopniu większym) i kapitału, a ostatecznie największe koszty
ponosi odbiorca końcowy. W kwestii pozostałych podatków Médaille
twierdzi, że nie ma powodów, by w społeczeństwie pożądać mniejszej
ilości pracy lub kapitału — dlatego powinny zostać obciążone płaskim
podatkiem 0% z wyjątkiem kosztów zewnętrznych, które obecnie przerzuca
się na ludzi albo na rządy. W tym wypadku należałoby się zastanowić nad
skutecznymi sposobami opodatkowania takich przedsiębiorstw.
Dystrybucjoniści deklaratywnie
są zarówno przeciw liberalizmowi, jak i przeciw socjalizmowi,
biurokracji, fiskalizmowi etc. A jednak można odnieść wrażenie, że ich
krytyka jest rozłożona nierównomiernie – ostrze znacznie częściej
wymierzone jest przeciwko temu, co dystrybucjoniści uważają za nadużycia
kapitalizmu niż przeciw welfare state, etatyzmowi itd. Dlaczego? A może to mylne wrażenie?
Krytyka kapitalizmu być może pojawia się
w dysputach częściej, gdyż chronologicznie był on uprzedni względem
socjalizmu, a ludzie zdążyli już zapomnieć o jego brutalnej genezie w
odróżnieniu np. od zbrodniczych systemów wyrosłych z myśli Marksa i
Engelsa. Wówczas takie przypomnienie wydaje się zasadne, zwłaszcza że
wciąż wiele osób utożsamia kapitalizm z wolnym rynkiem lub pozytywną
moralnie przedsiębiorczością. Prof. Bartyzel indagowany w jednym z
wywiadów o kapitalizm, postanowił był zręcznie wywieść jego nazwę nie od
kapitału, lecz od źródłosłowu „capito”, co w moim odczuciu było wyrazem
wielkiego taktu i uprzejmości Profesora względem rozmówcy – świetnego
filozofa i zaradnego przedsiębiorcy. Oczywiście wobec tak rozumianego
kapitalizmu nie sposób podnosić pretensji, dlatego gdy sam piszę o
kapitalizmie, to rozumiem go podług definicji Chestertona jako
proletaryzm. (...)
Czy nie jest tak, że krytyka
myśli wolnorynkowej często jest przez jej przeciwników, w tym również
osoby bliskie dystrybucjonizmowi, prowadzona niekonsekwentnie i błędnie?
Na przykład szkole austriackiej uporczywie imputuje się rzekome
popieranie koncepcji homo oeconomicus (gdy tymczasem szkoła ta
wprost ją odrzuca), utożsamia się austriaków i libertarian z wielkimi
bankierami i globalną inżynierią finansową (gdy w rzeczywistości
austriacy są zaciekłymi przeciwnikami współczesnych banków i zasad, na
których obecna bankowość jest oparta) etc. Inny przykład to równoczesne
twierdzenie, że „wolnego rynku nigdzie nie ma” oraz że „to właśnie wolny
rynek zniszczył polską gospodarkę”. Czy nie sądzi Pan, że być może przydałaby się rewizja przynajmniej niektórych obustronnych mitów i uprzedzeń?
Wypadałoby bezpośrednio skierować to
pytanie do tych konkretnych, „bliskich dystrybucjonizmowi” osób, które
Pana zdaniem takiej błędnej krytyki się podjęły. Osobiście nie
napotkałem po stronie dystrybutystów takiego jednoznacznego utożsamiania
austriaków z bankierami. Moje wątpliwości wzbudza przypisywany ekonomii
aprioryzm, który jest stanowiskiem z konieczności niepełnym,
kwestionuję również płynący z autonomizacji ekonomii brak uwzględnienia w
subiektywnym wartościowaniu nadrzędnej roli wartości wyższych i
sprowadzanie wszystkiego do redukcji dyskomfortu — zabieg ten wzbudza
oczywistą krytykę, podobnie jak obecne w szkole frankfurckiej
sprowadzanie wszystkiego do popędu. Przykład z wolnym rynkiem jest
ciekawy, ponieważ ukazuje łatwość, z jaką w sztandar ten można zawinąć
odmienne treści, szczególnie gdy jest się politykiem i zdania wychodzące
z ust podyktowane są zawartością krótkookresowych agend. Warto może
zatem odnotować, że wolność rynku tkwi w zasadzie racjonalności, tę zaś w
świecie ekonomii wszelkim regułom przydaje sprawiedliwość (w swoich
dwóch opisanych przez Stagirytę odmianach). Kalkulacja może być więc
równie wartościowa, jak osąd uwarunkowany przez konkretną kulturę czy
prawo naturalne. Pamiętanie o tym to przypuszczalnie dobry punkt wyjścia
w przezwyciężaniu wzajemnych uprzedzeń.