Rozmowa z JADWIGĄ ŁOPATĄ, propagatorką tradycyjnego rolnictwa, założycielką Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi.
- Paweł Stachnik: Od wielu lat stara się Pani uświadomić polskiemu społeczeństwu, że GMO, czyli genetycznie modyfikowane organizmy, są wielce szkodliwe dla ludzkiego zdrowia. Nadal jednak nie wszyscy zdają sobie sprawę z zagrożeń, jakie są z nimi związane. Zacznijmy więc od początku: czym w ogóle jest GMO?
Jadwiga Łopata: Są to organizmy
(roślinne lub zwierzęce), których materiał genetyczny został zmieniony
w sposób niezachodzący w warunkach naturalnych. Inaczej mówiąc, GMO
oznacza sztuczne wstawienie obcych genów do materiału genetycznego
danego organizmu. Wstawia się geny, przekraczając – co jest bardzo ważne
– granice między gatunkami, np. geny zwierząt wstawia się do roślin.
W przyrodzie takie połączenia w sposób
naturalny nigdy nie powstają. Podam kilka obrazowych przykładów: pomidor
z genem ryby, ziemniak z genem meduzy, sałata z genem szczura, ryż
z genami ludzkimi czy wreszcie cała masa różnych ziaren, np. soja
i kukurydza z genami bakterii.
- Kiedy zaczęły się badania nad modyfikacjami genetycznymi?
Badania trwają od wielu lat, natomiast
pierwsze uwolnienia do środowiska i pierwsze komercyjne uprawy pojawiły
się około 20 lat temu w Stanach Zjednoczonych, później także w Kanadzie,
Południowej Ameryce, Afryce i Azji. My w Europie jak na razie mamy
szczęście, bo uprawy roślin GMO nie są jeszcze u nas duże i mamy szansę
wybronić się przed nimi.
Dodam też, że to od Europy zaczął się
wielki opór przeciwko GMO. Dzięki badaniom węgierskiego naukowca
pracującego w Szkocji, Árpáda Pusztaia, poznaliśmy szkodliwość GMO.
Kilkanaście lat temu dr Pusztai został poproszony o zbadanie wpływu
roślin genetycznie modyfikowanych na organizmy zwierząt. Badacz był
początkowo bardzo otwarty na GMO, bo uważał, że przyniesie ono rolnikom
i konsumentom duże korzyści.
Jednak im dłużej je badał, tym bardziej był przerażony.
Zajmował się wpływem genetycznie
zmodyfikowanych ziemniaków na szczury, którymi je karmiono. Okazało się,
że u tych zwierząt nastąpiły poważne zmiany w organizmie: w nerkach,
krwi, zmiany nowotworowe. Gdy opublikował swoje ustalenia, najpierw
złożono mu gratulacje, a kilka dni później – wyrzucono z uczelni,
zabrano wszystkie materiały i zabroniono się wypowiadać.
Na szczęście sprawa dotarła do mediów,
a te nie odpuściły. Zajęli się tym dziennikarze, dzięki którym świat
dowiedział się o ustaleniach. Informacja poszła w świat i zmieniła
podejście milionów ludzi do GMO.
Generalnie rzecz biorąc, wszystkie
badania opinii publicznej, w tym także te prowadzone na zlecenie Komisji
Europejskiej, pokazują wyraźnie, że zdecydowana większość Europejczyków
jest przeciwna GMO. Średnio, w zależności od kraju, jest to około
60 proc. Ważne jest, by całkowicie zablokować możliwość upraw
GMO na naszym kontynencie.
Niewiele da nam częściowy zakaz czy też
scedowanie decyzji na poszczególne kraje Unii. Rośliny GMO to przecież
organizmy żywe, które – jak to zwykle w przyrodzie – przenoszą się
i migrują. Zabezpieczenie się przed nimi jest bardzo trudne albo w ogóle
niemożliwe. (…)
- Jakie gatunki są najczęściej poddawane modyfikacjom genetycznym w rolnictwie?
Najczęściej modyfikuje się soję, kukurydzę, rzepak i ryż.
Jak widać, modyfikacje stosuje się
w tych roślinach, które są najbardziej popularne w żywieniu na całym
świecie. Z punktu widzenia producentów GMO jest to zrozumiałe – jeśli
dążymy do opanowania łańcucha żywieniowego na świecie, to trzeba objąć
modyfikacjami najpopularniejsze i najbardziej rozpowszechnione rośliny.
Jako przykład mechanizmów działających
w tej branży podam przykład soi. Dwadzieścia pięć lat temu nikt z nas
nie słyszał o soi. To nie była roślina popularna w naszym kraju
i w naszym rolnictwie. Tymczasem dzięki sprytnej polityce korporacji
spożywczych dzisiaj praktycznie nie ma produktu żywnościowego, który nie
miałby dodatku soi. I w większości przypadków jest to soja genetycznie
modyfikowana.
Polska importuje około 1,9 mln ton soi
rocznie, a 99 proc. z tego to soja GMO. Jest stosowana przy wytwarzaniu
wielu produktów spożywczych (np. jako tzw. wypełniacz), a także
do robienia pasz zwierzęcych (ok. 60 proc.). W tym drugim przypadku też
trafia do nas w postaci mięsa, wędlin czy mleka zwierząt, które jadły
taką paszę. Można założyć, że jeżeli na produkcie spożywczym
zawierającym soję nie jest wyraźnie napisane: „Produkt rolnictwa
ekologicznego z atestem” lub „Bez GMO”, to na pewno do jego wytworzenia
użyto jakiegoś GMO.
Czym innym bowiem są uprawy roślin GMO
na polach, a czymś zupełnie innym obecność GMO w produktach spożywczych
dostępnych w naszych sklepach. Tej żywności na półkach sklepowych jest
bardzo dużo. Kilka lat temu zrobiliśmy przegląd supermarketów
i wyłowiliśmy z półek te produkty, które miały informację „Wyprodukowano
z użyciem GMO”. Opracowaliśmy coś w rodzaju „czarnej listy”
i umieściliśmy na naszej stronie internetowej. Opublikowaliśmy tam też
etykiety tych towarów. Za jakiś rok z wszystkich tych produktów
informacja o obecności w nich GMO zniknęła.
Ich skład się nie zmienił, natomiast na etykiecie nie ma już wzmianki o GMO. (…)
Producenci i zwolennicy GMO twierdzą,
że genetyczne modyfikowanie roślin odbywa się od wieków. Człowiek zawsze
poszukiwał lepszych gatunków, odpornych na suszę czy na szkodniki.
Tyle że krzyżowanie roślin tradycyjnymi metodami i ulepszanie ziaren przez ich selekcję to zupełnie coś innego niż modyfikacja genetyczna.
Wyciąganie genów z jednego organizmu
i wkładanie ich do drugiego, w dodatku z przekraczaniem granic
międzygatunkowych, w naturze nie zachodzi. Inne hasło zwolenników GMO
mówi, że uprawy roślin niezmodyfikowanych mogą bezpiecznie sąsiadować
z uprawami zmodyfikowanymi, jeżeli zachowa się odpowiednie odległości.
To kompletna bajka.
Jak można się bronić przed zapyleniem sąsiednich roślin?
W normalnych warunkach nie jest
to możliwe, a co dopiero w tak anormalnych warunkach pogodowych, jakie
mamy teraz, z wichurami i trąbami powietrznymi!
Twierdzi się też, że GMO daje rolnikom
dużo większe zyski, bo pozwala zwiększyć plony, a rośliny takie
są bardziej odporne na szkodniki, choroby czy suszę. To są pobożne
życzenia. Nie ma takich roślin GMO, które byłyby odporne na suszę czy
na nadmiar wody.
Nie ma czegoś takiego…
Prawdopodobnie trwają dopiero badania.
Jeżeli natomiast chodzi o ekonomię, to plony rzeczywiście są większe
w pierwszych dwóch latach, ale potem zaczynają się wyrównywać i spadać.
Przy czym ziarna są droższe i cała obsługa upraw GMO kosztuje więcej,
bo razem z genetycznie modyfikowanymi roślinami trzeba kupować
odpowiednie środki chemiczne, które są ściśle związane z tymi nasionami
i sprzedawane przez te same korporacje.
Jest np. modyfikacja pod nazwą Roundup
Ready. Oznacza się nią rośliny zmodyfikowane genetycznie odporne
na działanie środka chemicznego Roundup. Można je dowolnie spryskiwać
Roundupem i nic im się nie dzieje, natomiast giną wszystkie inne, które
rosną wkoło. Powoduje to istne spustoszenie w środowisku, a żywność
produkowana takimi metodami jest trucizną, która powoli
zabija konsumentów.
- Propagatorzy GMO używają czasem argumentu, że to zacofani, ciemni polscy rolnicy nie chcą modyfikacji genetycznych.
Odpowiem tak: kraje, które pierwsze
wprowadziły zakaz takich upraw, to Francja, Niemcy, Austria i Włochy.
Czy to też są zacofane, ciemne narody?
- Czy są badania, które pokazywałyby niekorzystny wpływ GMO na ludzkie zdrowie?
Przełomowym wydarzeniem były badania
prof. Gillesa-Érica Séraliniego. Jako pierwszy przeprowadził on badania,
które trwały dwa lata. Proszę sobie wyobrazić, że dopuszczenia GMO
są dokonywane na podstawie badań korporacji robionych w ciągu
3-4 miesięcy. Natomiast prof. Séralini zrobił badania dwuletnie.
Już po siedmiu miesiącach okazało się, że szczury karmione paszą GMO miały bardzo ciężkie uszkodzenia wątroby, nerek, zaburzenia hormonalne i niezwykły rozrost guzów nowotworowych.
Zdjęcia opublikowane przez prof.
Séraliniego były po prostu szokujące. Gdyby porównać guzy na szczurach
do proporcji ciała człowieka, to mielibyśmy nowotwory wielkości głowy.
Te wyniki stały się podstawą
wprowadzenia we Francji zakazu upraw GMO. Cóż jednak z tego, skoro inne
kraje Unii takiego zakazu nie wprowadziły.
Najlepszą politykę w tym względzie
prowadzi Austria. Tam też jest rozdrobnione rolnictwo, ale państwo mocno
je wspiera i idzie w kierunku rolnictwa ekologicznego czy
proekologicznego. Stara się także na wszystkich frontach wprowadzić
zakaz GMO.
U nas również branża rolnicza jest mocno
rozdrobniona i w tym Polska jest podobna do Austrii. Gdyby udało się
i u nas postawić na produkcję ekologiczną, to moglibyśmy uzyskać
tu znaczącą pozycję. A poza tym żywilibyśmy zdrowo nasze społeczeństwo
i byłoby mniej chorób, czyli również znacznie mniej kosztów
obciążających wszystkich Polaków.
- Jakie są inne zagrożenia związane z wprowadzaniem na szeroką skalę upraw roślin zmodyfikowanych genetycznie?
Polska powinna zrobić wszystko,
by chronić swoją bioróżnorodność, dobrej jakości żywność i rodzinne
gospodarstwa przed wymykającym się spod kontroli genetycznym
eksperymentem. Trzeba sobie uświadomić fakt, że produkcja bez GMO będzie
już niemożliwa, kiedy rozpowszechnią się uprawy roślin zmodyfikowanych.
Nastąpi upadek większości gospodarstw ekologicznych i tradycyjnych.
I Polacy całkowicie stracą dostęp do żywności dobrej jakości. (…)
Rozmawiał Paweł Stachnik
źródło: wpolityce.pl
Za: http://onalubi.pl/rak/gmo-powstaja-olbrzymie-guzy-nowotorowe/